Samowar z Snezhnayi
A/N: Prezent urodzinowy dla pewnej osoby, z jej ulubionym shipem z Genshina (również przeze mnie bardzo lubianym :)). Zawiera spoilery do 1 rozdziału gry i story questu Childe'a, a reszta to już moja wyobraźnia :)
Snezhnaya przywitała ich przenikliwym zapachem świeżo spadłego śniegu, białą, lśniącą nieskończonością horyzontu, słonecznym blaskiem odbijającym się od szczytów gór i wielkimi oczami o barwie bezchmurnego nieba, należącymi do dziecka, które wybiegło im na spotkanie, gdy tylko zeszli na stały ląd.
– Teucer! – Tartaglia złapał chłopca, gdy ten w dzikim pędzie poślizgnął się na oblodzonym pomoście. Uniósł go w górę i zawirował dookoła; między rozmowami podróżnych wysiadających ze statku rozległ się czysty, dziecięcy śmiech. – Znowu urosłeś! Jak się masz? Czy mój ostatni list doszedł? Podobał ci się latawiec, który ci wysłałem? Z kim przyszedłeś?
– Z Tonią, Anthonem i tatą! – Teucer oplótł ramionami szyję Childe'a, niemal go dusząc. Policzki chłopca były zarumienione od mrozu, a oczy skrzyły się jak gwiazdy. – Tam są! – Niedbałym szarpnięciem głowy wskazał nabrzeże, a potem jeszcze mocniej przytulił się do brata. – Co mi przywiozłeś? Pana Cyklopa? – Teucer spojrzał na statek, zupełnie jakby spodziewał się, że maszyna lada moment zejdzie po trapie.
Tartaglia roześmiał się głośno, targając włosy brata; czapka uszanka zsunęła się z głowy Teucera wprost na ziemię.
– Był za duży, żeby się zmieścić na statek, próbowałem! – rzucił zawadiacko, a potem obejrzał się za siebie i uśmiech na jego wargach stał się jakby delikatniejszy. – Ale przywiozłem kogoś innego.
Chłopiec zamrugał i dopiero teraz zauważył stojącą obok drugą osobę; mężczyzna właśnie podawał mu czapkę.
– A ty to kto? – zapytał głośno, łapiąc uszankę i wciskając ją sobie na uszy.
– Nazywam się Zhongli – Były archont uśmiechnął się uprzejmie, a potem poprawił swój płaszcz. – Miło mi cię poznać, młody człowieku. Twój brat dużo mi o tobie opowiadał.
Teucer zmierzył go spojrzeniem od stóp do głów; potem przybliżył głowę do ucha Childe'a.
– Co to za staruch? – zapytał doskonale słyszalnym szeptem.
Na widok zmieszanej miny Zhongliego, Tartaglia z trudem stłumił śmiech.
– Pisałem Tonii, że będziemy mieć gościa – odparł, odkładając brata na ziemię. – Znowu nie słuchałeś, gdy czytała na głos?
– Nie pisałeś nic ciekawego – odparował natychmiast Teucer. – Jakieś głupoty, że tęsknisz. Mówiłem, że masz nam opisywać najnowsze zabawki, jakie sprzedajesz! Wtedy bym słuchał!
Childe pokręcił głową, zrobił krok w kierunku Zhongliego i bezceremonialnie złapał go pod ramię.
– Chodź – powiedział z ożywieniem i wskazał ruchem głowy nabrzeże. Teucer już tam biegł, dołączając do starszego mężczyzny opierającego się na lasce, młodziutkiej dziewczyny i wyrośniętego chłopaka, który wydawał się niewiele młodszy od Tartaglii. – Poznasz moją rodzinę!
Ruszyli spokojnym, ostrożnym krokiem przez oblodzony pomost.
– Naprawdę wyglądam tak staro? – stropił się archont.
– Wyglądasz doskonale, panie Zhongli.
Kolejne minuty spędzili na serdecznych przywitaniach; mimo wzmagającego się wiatru, przynoszącego ze sobą ciężkie, stalowoszare chmury znad gór, rodzina wcale się nie śpieszyła. Zhongli obserwował, jak Childe bierze w ramiona Tonię, potem wymienia mocny, niedźwiedzi uścisk z Anthonem – młodszy brat przewyższał go o pół głowy – a następnie wita się z ojcem.
Chwilę później i sam Zhongli został wciągnięty w pasmo uścisków i pocałunków – patrząc na jego zdezorientowaną minę, Tartaglia uznał, że założenie, iż z całą swoją zgromadzoną przez tysiąclecia wiedzą archont nie będzie zaskoczony wylewnym snezhnayskim powitaniem, chyba było błędne.
– Ruszajmy. Zamieć się zbliża.
***
– Jak się poznaliście? – Tonia, zauważywszy, że filiżanka gościa znów jest pusta, natychmiast zajęła się herbatą. Sięgnęła po czajniczek usytuowany na szczycie ogromnego, opalonego węglem samowaru, a potem nalała esencji do filiżanki, uważając, by nie potrącić żadnego talerza na suto zastawionym stole. Zhongli obserwował z uwagą, jak dziewczyna odkręca kranik z wrzątkiem; gdy napój osiągnął odpowiednie proporcje, skinął jej głową w podziękowaniu.
– W pracy – Childe uśmiechnął się do siostry. – Mieliśmy... – Zerknął na Teucera objadającego się ciastem. – Bardzo duży kontrakt na zabawki między Liyue a Snezhnayą. Pan Zhongli odegrał w nim kluczową rolę.
– Nie wiedziałem, że pan też... pracuje w zabawkarstwie – Ojciec rodziny, starszy mężczyzna o pomarszczonej twarzy, zmrużył lekko oczy, a potem zamilkł i zajął się własną herbatą, nie chcąc najwidoczniej ciągnąć tego tematu, a przynajmniej nie w towarzystwie najmłodszego dziecka.
Samowar był bogato zdobiony; Zhongli zaczął zastanawiać się, gdzie mógłby złożyć zamówienie na podobny.
– Pracowałem – odezwał się, uznawszy, że warto chociaż częściowo wyjaśnić tę kwestię. – Obecnie skończyłem z kontraktami i zmieniłem branżę.
– Przez tego szaleńca? – Anthon, odzywając się po raz pierwszy, wskazał szarpnięciem głowy brata. Ojciec spiorunował go wzrokiem, Childe zrobił oburzoną minę i szturchnął Anthona łokciem, a Zhongli tylko się uśmiechnął.
– Przyznaję, że Tartaglia sprawia czasem kłopoty – odparł gładko, a potem pociągnął łyk z filiżanki. – Ale to nic, z czym nie potrafiłbym sobie poradzić. To herbata z Sumeru, prawda? Wyśmienita. Zaparzanie esencji w ten sposób wydobywa pełnię jej aromatu.
Childe bez słowa oparł się o jego ramię; zamyślony, wpatrywał się w filiżankę. Zhongli poczuł, jak jego dłoń, ułożoną swobodnie na kolanie, ściskają nagle inne palce.
– Jeśli chcesz, możemy zabrać ten samowar ze sobą do Liyue – odezwał się nagle Tartaglia. – Nie będziesz musiał tyle czekać na swoją herbatę. Uwierzycie, że parzy ją aż sześć godzin?
– Ile? – Teucer zrobił wielkie oczy. Zhongli pokręcił jedynie głową; ach, ta ludzka niecierpliwość.
– Strasznie dużo, nie? – podchwycił Childe. – Pokonałbym pół Liyue w tym czasie. W zawodach w sprzedawaniu zabawek, oczywiście. Staruszku, masz coś przeciwko? – zapytał, patrząc na ojca. Ten zaprzeczył.
– Dziękuję – Zhongli pochylił głowę. – Oczywiście, odpłacę się za tak cenny podarunek... – Sięgnął do kieszeni spodni; jak zwykle, była pusta. – Um... Childe, czy mógłbyś...?
– Później, panie Zhongli. Mamy jeszcze kilka dni, nim wrócimy do domu.
***
Podobno nocą powietrze w Snezhnayi zabijało; patrząc na lodowe kwiaty rozkwitające po drugiej stronie szyb i wsłuchując się w nieustający świst wiatru, Zhongli pomyślał, że ten kraj wychowuje twardych ludzi.
– Wygrałem! – Childe uderzył lekko dłonie Teucera, a potem mocno ścisnął jego palce; w tym krótkim, czułym geście Zhongli odnalazł cień strachu.
– Oszukujesz, jesteś za szybki! – zaprotestował Teucer, a potem bez ostrzeżenia wyszarpał palce i zainicjował kolejną rundę gry w łapki.
– Nie oszukuję! – zaoponował Childe ze śmiechem; Tonia, siedząca tuż przy nim, zawtórowała mu słodkim chichotem i oparła się o niego. – Auć! – Dodatkowy ciężar na ramieniu zwolnił jego reakcję; rozległo się klaśnięcie i Teucer w geście zwycięstwa wydał z siebie cichy okrzyk. – Teraz to wy oszukujecie! Tonia! Teucer! Zmówiliście się?
– Musisz częściej przyjeżdżać do domu – obwieścił Teucer głosem nie znoszącym sprzeciwu.
W migotliwym świetle huczącego kominka oczy chłopca lśniły jak jadeity wydobyte z najprzedniejszych kopalni Liyue. Ten sam blask widniał w rozbawionym spojrzeniu Tonii i we wzroku Anthona, siedzącego przy stole wraz z Zhongli. Drugi z braci uśmiechał się kącikiem ust, z rzadka dorzucając swoje dwa grosze do rozmowy.
– Chciałbym – przyznał Tartaglia. – Ale jako sprzedawca zabawek mam mnóstwo pracy! Pamiętasz, jak do mnie przyjechałeś, prawda? Mogliśmy spędzić ze sobą tak mało czasu, bo miałem obowiązki, musiałem wyszkolić nowych sprzedawców. Teraz też, lada moment muszę być z powrotem w Liyue...
Anthon odwrócił wzrok i niemal niezauważalnie pokręcił głową. Oblicze Tonii spoważniało na moment, ale zaraz potem wzięła Teucera na swoje kolana i przytuliła go do siebie. Chłopiec wydawał się nie wyczuć nagłej zmiany dotąd radosnej, leniwej atmosfery wieczornego spotkania.
Niewiedza bywa i przekleństwem, i błogosławieństwem – w przypadku tego dziecka, pomyślał Zhongli, im mniej wie o Fatui, Zwiastunach i Carycy, tym spokojniejszy będzie jego sen.
– Wypijmy za naszego gościa – Anthon przerwał ciszę. – Proszę. Nie miałeś chyba okazji spróbować naszej słynnej wody ognistej? Teucer, już czas spać, zmykaj.
Aby tu przetrwać, uznał Zhongli, przyjmując z uprzejmym skinieniem głowy wysoki, szklany kieliszek wypełniony aż po brzegi przejrzystym alkoholem, nie można być samemu. Tylko obecność innych może ocalić człowieka przed mrozem. To tłumaczy, dlaczego tutejsi ludzie tak mocno trzymają się swoich rodzin.
Woda ognista paliła gardło; zdecydowanie wolał łagodniejsze ryżowe wino z Liyue, a nawet słynne mniszkowe wino z Mondstadtu, ale nie chciał tego po sobie poznać, by nie urazić gospodarzy.
Childe musiał jednak zauważyć lekki grymas, który przemknął przez twarz archonta, bo zachichotał pod nosem, przyglądając się Zhongliemu wyzywająco.
Oczy Ajaxa przypominały nieoszlifowane, matowe lapisy, pozornie bez życia, ale Zhongli wiedział wystarczająco wiele o kamieniach, by umieć odnaleźć w nich piękno i blask – wystarczyło tylko spojrzeć głębiej.
Tak jak teraz.
Tartaglia wpatrywał się niego intensywnie; potem mrugnął, uśmiechnął się szeroko i, przyjąwszy drugi kieliszek od brata, przytknął go do ust. Ognista woda zalśniła wilgocią na jego wargach, zamigotała odbitym ogniem paleniska.
– Zdrowie mojego przyjaciela!
Afrontem byłoby nie wypić kolejnego kieliszka – w końcu ugościli go jak członka rodziny.
***
– Ten błękit uzyskano z roztartego lapis lazuli – Zhongli z zainteresowaniem przypatrywał się wiszącemu na ścianie portretowi, przytykając dłoń do podbródka. Oczy Carycy, chłodne i oszałamiająco niebieskie, odwzajemniały spojrzenie spokojnie, a w kąciku jej ust tkwił ledwie zauważalny, zdystansowany uśmiech. – Złote elementy to z pewnością ochra z Fontaine... Tło, oczywiście, pokryte jest drobinkami złota wydobytego w Liyue, bardzo starannie nakładanymi pędzlem. I te detale... To ewidentnie dzieło mistrza, stylem przypomina mi pewnego artystę z Mondstadtu, chociaż, oczywiście, tamten nigdy nie przykładał tyle uwagi do szczegółów, zbyt dużo wina używał przy pracy... Hmmm...
– Portret nie oddaje tego, jak bardzo jest niesamowita – Zza pleców dobiegł go głos Tartaglii. Jego ton nie pozostawiał wątpliwości, jak wiele wiary ten młody człowiek pokłada w Carycy i jej planie.
Zhongli zmarszczył nieco brwi, ale nie zareagował na ten entuzjazm – myśl o lodowej archontce szybko wyparowała mu z głowy, gdy poczuł, jak szczupłe i umięśnione ramiona otaczają jego tors, a głowa Childe'a opiera się czołem o jego bark.
– Nudzi mi się – oznajmił Childe. – Mam ochotę na mały sparing, panie Zhongli. Co ty na to?
Zhongli w odpowiedzi uniósł brew.
– Tutaj? – zapytał, rozglądając się po sypialni. Chociaż pomieszczenie wydawało się całkiem spore, wciąż było zamkniętą przestrzenią. Gdyby byli w Liyue, z chęcią przyjąłby propozycję rozruszania starych kości, ale... – Jest już bardzo późno. Odgłosy walki obudzą twoją rodzinę, Childe.
– Miejsca jest wystarczająco – Tartaglia uwolnił go z uścisku; gdy Zhongli obejrzał się przez ramię, ujrzał jak Childe rozkłada szeroko ramiona. – A ściany są wystarczająco grube, poza tym, oni zawsze śpią jak niedźwiedzie! Chodź. Bez broni, parę kopnięć tu, parę ciosów tam... – Uśmiechnął się łobuzersko. – Jak wygram, tym razem to ty stawiasz kolację.
– Nie wygrasz – odpowiedział Zhongli. – Ani razu ci się to jeszcze nie udało, Ajax.
Oczy Childe'a na krótki, ale dostrzegalny moment pojaśniały i zabłysły.
– Będę próbował do skutku, staruszku. Staję się coraz silniejszy, musisz to przyznać. W końcu się na tobie odegram, zobaczysz!
– Więc próbuj, nicponiu – Zhongli pokręcił głową z rozbawieniem, a potem postąpił krok do przodu. Skrzyżował przed sobą ręce, widząc jak Tartaglia rzuca się do przodu.
Przypominał nieokiełznaną śnieżną lawinę albo nieprzewidywalną morską falę – parując bez wysiłku pierwszy cios, Zhongli uznał, że ten chłopak był źródłem niekończącej się rozrywki.
Childe nawet jak przegrywał, wydawał się zadowolony – a przynajmniej to właśnie Zhongli odczytał w tych lazurowych oczach, gdy po chwili szybkiej, porządnej walki opadli wspólnie na miękką, przyjemną w dotyku pościel, a Ajax splótł swoje dłonie na jego karku.
Chociaż miał na karku tysiąclecia, w końcu czuł, że naprawdę żyje.
Zza oknami wył wiatr.
***
Statek pojawił się w porcie stanowczo zbyt wcześnie, niżby Tartaglia sobie życzył – jeśli jednak nie chcieli utknąć w Snezhnayi na kolejne pół roku, musieli odpłynąć, nim lód w pełni skuje morze.
– Obiecasz, że przypłyniesz, jak tylko będziesz mógł? – Teucer, uwieszony jego szyi, przyglądał mu się błagalnie. – Obiecaj!
– Obiecuję – Childe mocniej przytulił brata. Jego oczy znów przybrały znajomy, matowy odcień. – Pamiętaj, ja zawsze dotrzymuję obietnic. Zhongli też.
– Jego też możesz zabrać – Teucer wskazał archonta, stojącego już na drewnianym trapie prowadzącym na pokład. Na niebie znów kłębiły się chmury; jeśli chcieli uniknąć sztormu, musieli wypłynąć jak najszybciej. – Ten twój przyjaciel jest dziwny, ale fajny... Tylko nie rozumiem... A, nie, nieważne...
– O co chodzi, Teucer?
Chłopiec uparcie pokręcił głową.
– Nic – powiedział, a potem zamrugał, powstrzymując łzy cisnące się do oczu. – Płyńcie już. Jak szybko odpłyniecie, to szybciej przypłyniecie z powrotem.
Childe z westchnieniem opuścił brata na ziemię, a potem, pożegnawszy się z pozostałymi członkami rodziny, wkroczył na kładkę. Wchodząc na pokład statku, obejrzał się jeszcze raz albo dwa, a potem oparł przedramionami o oszronioną burtę.
Gdy dookoła rozbrzmiały podniesione głosy marynarzy, Childe zauważył kątem oka, jak przystaje przy nim Zhongli. Archont nie rozstawał się z wielkim, złoconym samowarem, trzymając go w ramionach i przyglądając się z uwagą każdemu zdobieniu.
– Dziękuję, że przekazałeś im zadośćuczynienie. Nie chciałbym zabierać tak cennej rzeczy bez pozostawienia czegoś o równej wartości.
Tartaglia roześmiał się w głos.
– Czyli mojej mory? – zapytał, przekrzywiając łobuzersko głowę. – Zapłaciłem, bo chciałbym w końcu pić naszą poranną herbatę rano, a nie po południu, panie Zhongli.
Archont uśmiechnął się pod nosem.
– Odpowiednie przygotowanie esencji jest kluczowe – odparł spokojnie. – Inaczej traci się cały prawdziwy smak herbaty. Tobie też przyda się trening cierpliwości, Childe... Spójrz, twój brat chyba chce cię chyba o coś spytać.
Rzeczywiście; Teucer kręcił się niezdecydowanie po pomoście i co chwila zerkał na Childe'a, na przemian otwierając i zamykając usta.
– Sądzisz, że się domyśla? – zapytał cicho Tartaglia. W jego głosie odbił się niepokój. – Zawsze, jak jestem w domu, staram się mówić, że sprzedaję zabawki, ale kto wie, co się mogło wymknąć kiedyś ojcu... Teucer nie powinien dowiedzieć się o Fatui za wcześnie.
– Niewiedza bywa też przekleństwem. Kiedyś będzie musiał poznać prawdę – odparł Zhongli, nim jednak dopowiedział coś, jeszcze, chłopiec na pomoście wziął głęboki oddech.
– Dlaczego śpisz z nim w jednym łóżku?! – wrzasnął Teucer, nim zarumieniona Tonia zdążyła zasłonić mu usta dłonią. Uwaga marynarzy, podróżnych i żegnających ich bliskich, wciąż obecnych na pomoście, natychmiast skierowała się na nich. – Widziałem przez dziurkę od klucza! Nikt nie chce mi nic wyjaśnić! Ajax!
– Cóż – westchnął archont i zmieszany odwrócił wzrok. – O tym też mógłby dowiedzieć się troszkę później.
– Rumienisz się, staruszku – roześmiał się Tartaglia, a potem, skierowawszy spojrzenie w stronę najmłodszego brata, tylko rozłożył szeroko dłonie, a następnie zaczął nimi machać w geście pożegnania. Statek odbił od brzegu i zakołysał się na lodowatych, częściowo zamarzniętych wodach morza. – Wracamy do Liyue. Do domu.
Koniec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro