Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Pawi łów


– Musisz wziąć wolne – mówi Jean stanowczo, zaplatając ręce na ramionach.

Kaeya przewraca oczami; kolejny raz w ciągu ostatniej, ciągnącej się jak wieczność godziny słyszy tę śpiewkę. Chce ruszyć na polowanie – na tego skurwysyna, który ośmielił się podnieść rękę na Diluca Ragnvindra – ale kolejny raz Jean zastępuje mu drogę.

Najgorsze w tym wszystkim, że ona ma rację; Kaeya niejasno zdaje sobie sprawę, że jeśli teraz, nim krew w jego żyłach ostygnie, dopadnie sprawcę, ten nie dożyje zawleczenia go do miasta na proces – nie, Kaeya zatłucze to ścierwo na miejscu, dokładnie tam, gdzie go wytropił i Jean doskonale o tym wie.

Krew krąży w nim szaleńczo, serce nie przestaje wariować, a skóra wręcz płonie; oberwał rykoszetem, zatrute ostrze musnęło go raz czy dwa, gdy rzucił się, by ochraniać plecy Diluca, ale jadu w jego ciele było na tyle mało, by jedynie rozognić jego wściekłość, zamiast też posłać do przykościelnego lazaretu.

– Bierzesz dzień wolnego – nakazuje Jean ostro. – Jesteś ranny i osobiście zaangażowany. To kładzie cień na...

– Pieprzę rycerskie obowiązki – przerywa jej, bo wie, co nastąpi dalej. – Zabiję skurwysyna własnymi rękami.

– Nie możesz sam wymierzać sprawiedliwości, Kaeya. Przysięgałeś! Zostajesz tutaj.

„Tutaj" jest wynajmowanym mieszkaniem niedaleko kwatery głównej, nijakim miejscem o nijakich ścianach, w którym tylko czasami nocował. W niczym nie przypomina miejsca, które dla niego dalej jest domem, chociaż domem bolesnym – nie ma dywanów, trzaskającego kominka, długiego stołu, obrazów ojca na ścianach...

– Zmuś mnie.

Oczy Jean są smutne, ale nieustępliwie; unosi podbródek i odpowiada na jego wyzwanie.

– Rozkazem Wielkiego Mistrza odbieram ci prawo do dalszego uczestnictwa w tej sprawie – mówi formalnie.

To boli jak diabli, gdy Kaeya warczy gniewnie na przyjaciółkę, najbliższą powierniczkę i partnerkę w pracy, jedyną, która została z dawnego widma czystych, młodzieńczych przyjaźni, ale tam, na przeklętych archontów, tam umiera Diluc i jeśli Kaeya nie opłaci się krwią za krew, śmiercią za śmierć, nie wytrzyma.

Wie, że przekroczył linię o całe mile; Jean, która tak niepewnie przejęła tytuł i obowiązki Varki, teraz jego słowami broni mu wyjścia. Wie, że po złamaniu bezpośredniego rozkazu Wielkiego Mistrza nie będzie miał co szukać w Ordo.

Wie, że to jej ostateczna broń. Wie, że Jean boi się o Diluca równie mocno, co on, wie też, że Jean nie chce jego własnej krzywdy i próbuje odstraszyć Kaeyę od zemsty, nim on w niej utonie.

Jean doskonale rozumie, chociaż nigdy o tym nie rozmawiali, że teraz to Ordo jest jego rodziną – a Kaeya zawsze kochał ideę rodziny.

I właśnie dlatego Kaeya bez słowa kiwa głową, a potem uderza pięścią w pierś, akceptując konsekwencje tego, czego zaakceptować nie może.

Jej oczy są zawiedzione i pełne bólu, gdy opuszcza ramiona i pozwala bez słowa się wyminąć, zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie go powstrzymać.

Mit sprawiedliwości i szlachetności Ordo Favonius upadł już dawno; wtedy, gdy Wizja Diluca została porzucona, wtedy, gdy Kaeya osobiście wyrzucał z okna biurowe drobiazgi Erocha, z mściwą satysfakcją obserwując, jak kałamarze roztrzaskują się na bruku pod stopami tego pieprzonego zdrajcy...

Przestał wierzyć w sprawiedliwość tamtego deszczowego popołudnia, bo gdyby nie zmienione na ostatnią chwilę grafiki patroli, też byłby w tym wozie.

I wolałby, żeby to przeklęte Złudzenie wypaliło w niego, kukułcze jajo, szpiega i kłamliwą szuję, a nie w jedną z najszlachetniejszych, najcieplejszych osób, jakie kiedykolwiek Kaeya znał.

Wychodzi; nie jako kapitan udający się w pościg za przestępcą, by postawić go przed sądem, ale jako polujący drapieżnik, który nie spocznie, aż każdy, kto podnosi rękę na jego rodzinę, padnie martwy.

A znając ironię losu, skończy w celi, którą dla truciciela już upatrzyła Jean.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro