Listy pełne serca
A/N: Genshinowy ficzek, napisany na prezent :) A teraz wracam skrobać Latawca, nim pomyślicie, że ten fik padł na syndrom trzeciego rozdziału :D
Atrament wciąż nie wysechł; schludne, równe litery o kruczoczarnej barwie, mówiące wiele o miłości i tęsknocie, błyszczały w złotawym świetle papierowych lamp, kontrastując z kremowym papierem. Papeteria w kwiaty wiśni sprawiała wrażenie tak delikatnej, że rozerwać mogłoby ją nawet mocniejsze przyciśnięcie pióra.
Na pewno dołączy do paczki do domu kilka arkuszy tego papieru; Tonia powinna być zachwycona, uznał Childe, składając zamaszysty podpis na dole kartki.
To będzie ostatni z prezentów do zapakowania, reszta już została starannie owinięta w papier i materiał, by przetrwała długą podróż; kilka tutejszych lalek o białych twarzach, w pięknych, miniaturowych kimonach, temari do zabawy, dużo, bardzo dużo słodyczy, alkohol dla starszych członków rodziny, kilka przepisanych własnoręcznie przepisów na tutejsze smakołyki, parę urokliwych widokówek z podobiznami miasta i świątyń, flakonik słodkich perfum, ozdobne pudełka z i na herbatę i wiele, wiele więcej.
Wątpił, czy w najbliższej przyszłości będzie miał okazję znów pojawić się w Inazumie, więc dwa razy upewnił się, że nie zapomniał o żadnym prezencie.
Childe rzucił krótkie spojrzenie paczce leżącej obok niego na stole, specjalnie odłożonej na bok, by nie wymieszała się z pocztą przeznaczoną dla Snezhnayi, i uśmiechnął się lekko.
Wyglądało na to, że dla Thomy znalezienie papieru w smoki i narwale, dokładnie takiego, jak Childe sobie życzył, nie stanowiło problemu; był tak miły, że sam owinął nim prezent, upewniając się trzy razy, że zamówiony poprzez herbaciarnię upominek nie ma prawa się stłuc.
Tartaglia jeszcze raz, dla pewności, dmuchnął na list, po czym złożył na cztery, wsunął do paczuszki z zabawkami i powiódł wzrokiem po hotelowym pokoju, rozciągając ramiona ponad głową.
Nie mógł już doczekać się jego opuszczenia, chociaż miejscu wcale nie brakowało uroku; surowy styl Inazumy całkiem mu się podobał.
Maty na podłodze, szafa z ciemnego drewna, niski stolik, przy którym właśnie siedział, i lśniąca zbroja potężnego samuraja, z której właścicielem z chęcią by się zmierzył, gdyby tylko nadarzyła się okazja...
Aż ręce świerzbią, pomyślał, podnosząc się z podłogi. Z chęcią by z kimś powalczył, chociażby w ramach sparingu. Póki co, nie było z kim; po ostatnich porażkach pozostali w Inazumie Fatui woleli nie rzucać się w oczy i stanowczo odmawiali propozycji koleżeńskiej potyczki.
Na porządną walkę nie było więc ani sposobności, ani czasu; Childe też musiał ruszać dalej, bo w tym kraju nie było już czego – ani kogo – szukać.
Childe przeczesał palcami włosy i posłał kolejne spojrzenie stosowi paczek; już wcześniej postanowił zabrać je ze sobą przez ocean i przekazać dalej dopiero po zejściu ze statku. Będzie miał większą pewność, że dotrą do Pulcinelli w jednym kawałku.
Stary Zwiastun jak dotąd należycie wywiązywał się z obietnicy opieki nad mieszkającą w Morepesku rodziną; w ramach podziękowań Childe zaadresował do niego jedną butelkę dobrego sake.
Przeszedł przez pokój i wyszedł na drewniany taras, zasuwając za sobą drzwi z drewna i papieru. Teucer w ostatnim swoim liście nie mógł się nadziwić, że ludzie z Inazumy nie boją się nocnych, straszliwych mrozów; będzie musiał mu wyjaśnić, że nie ma w Teyvat zimniejszego miejsca niż ich rodzinny kraj.
Usiadł na krawędzi tarasu, zanurzając bose stopy w ciemnej, wilgotnej trawie i zapatrzył się w port.
Noc zapadła już nad Ritou, ale mimo to na pomostach nadal panował spory ruch; odkąd otwarto granice, kupcy próbowali nadrobić zaległości, a i powracających do Inazumy było coraz więcej. Statki przybijały do portu o każdej porze dnia i nocy; jego miał przybyć na godzinę przed świtem.
Nie warto było się kłaść spać, uznał Childe, opierając głowę o dłoń i licząc w myślach; kilka godzin czekania, kilka dni w drodze... i będzie w Liyue. Nareszcie.
Nareszcie zobaczy znajome morze, znajomy port, znajome budynki, znajome twarze...
Wrócił na moment do pokoju, zabrał z biurka termos pełen gorącej herbaty i przybory do pisania; siedząc na tarasie, wsłuchany w krzyki mew i wołania marynarzy, w świetle niewielkiej lampy pisał jeszcze jeden długi list; na wypadek, gdyby nie udało mu się spotkać adresata osobiście.
Drogi Zhongli...
Nad ranem zerwał się zimny wiatr znad morza, wprost z północnego zachodu, Liyue albo i z samej Snezhnayi. Childe zarzucił na plecy ciężki, futrzany płaszcz – może i Inazuma nie była tak nieprzyjazna w kwestii temperatur jak jego ojczyzna, ale i tak nie żałował, że wziął go ze sobą – i napisał ostatni akapit.
Mam nadzieję, że się niedługo spotkamy. Mam ci wiele rzeczy do powiedzenia.
Ledwie odłożył pióro, zjawiło się kilku szeregowych Fatui, by zabrać jego bagaże; obrzucili nieco dziwnym spojrzeniem jedną skórzaną torbę i wielki stos kolorowych pakunków, ale nie skomentowali ani słowem.
Childe ruszył w ślad za nimi śliskim molo; gdy trap statku zaskrzypiał pod jego stopami, obejrzał się na Ritou i rozproszone poranną mgłą światło górującej ponad okolicą świątyni.
Fatui, zgodnie z jego poleceniem, zostawili bagaże w kajucie; potem zasalutowali na pożegnanie i szybko zeszli ze statku. Posępny marynarz, mrucząc o nich coś zdecydowanie niepochlebnego, natychmiast wciągnął trap na deski pokładu.
Na pokładzie zapanował ruch; marynarze zabrali się do pracy, podróżni machali do bliskich albo rozmawiali w podekscytowaniu; Childe zerknął jeszcze na młodego mężczyznę, który wypuścił z dłoni liść, na którym grał, i złapał za linę; żagle załopotały i napięły się pod podmuchem wiatru, a statek drgnął.
Następny przystanek – Liyue.
Misja misją, ale wpierw musiał kogoś odwiedzić.
***
Kilka dni minęło zaskakująco szybko; Childe gawędził z wędrownym poetą, tymczasowym członkiem załogi, grał w karty z marynarzami, przegrywając sromotnie spore sumy mory – bardzo go przez to polubili – siłował się na ręce, raz zaproponował sparing pani kapitan – była dobra! – a nawet znalazł pośród pasażerów rodaka z własnym termosem, który chętnie częstował Childe'a jego raczej ognistą zawartością.
Rankiem piątego dnia Kazuha, wspiąwszy się na bocianie gniazdo, obwieścił, że Liyue już pojawiło się na horyzoncie. Wkrótce statek minął wyspy w Guyun i znalazł się na wodach przybrzeżnych; Childe spędził ten dzień w swojej kajucie, nanosząc ostatnie poprawki na listy.
Wyszedł na pokład dopiero wtedy, gdy statek wpłynął do portu i zatrzymał się w pół kroku, zaskoczony widokiem setek, może tysięcy lampionów, zdobiących niebo ponad Miastem Kontraktów; zapomniał, że to już czas Święta Latarni.
Nie mógł trafić lepiej!
Szkoda tylko, że jego rodziny tu nie było; zabierze ich kiedyś do Liyue, by zobaczyli te lampiony. Nawet za dnia robiły niesamowite wrażenie.
Beidou stanęła obok niego.
– Niczego nie kombinuj, radzę ci – rzuciła w jego kierunku, a potem obróciła się na pięcie. – Załoga, przybijać! Im szybciej przybijemy, tym szybciej się napijemy! Trwa festiwal, do kroćset!
Childe tylko wzruszył ramionami. Przemknął po trapie, ledwie dotknął on pomostu, zadarł głowę i powiódł wzrokiem po feerii barw, którą zawsze było Liyue; pomarańcz rozpostartych szarf trzymanych przez złote żurawie, żółć i koral drzew, jasny brąz statków, chodników i mól; jasna szarość skał i zieleń na ich szczytach...
Brakowało tylko głębokiego, ciepłego brązu, czerni i złota; te kolory musiał odnaleźć sam.
Nie był pewny, kiedy zaczął się festiwal, ale mieszkańcy już świętowali; całe rodziny przechadzały się między ozdobnymi parawanami, a z ulicy ponad portem dochodziły łagodne, melancholijne dźwięki erhu; młody chłopiec siedział wprost na chodniku i grał ku uciesze przechodniów, niemalże tuląc instrument do piersi.
– Proszę pana... – Zdyszany Vlad zjawił się nagle u boku Childe'a, przyprowadzając ze sobą kilku rekrutów. – Pana bagaże...?
Ach tak, prezenty; Childe roześmiał się, zdając sobie sprawę, że prawie o nich zapomniał. Wsunął dłoń do kieszeni i upewnił się, że list spoczywa w niej bezpiecznie.
– Są w mojej kajucie – powiedział, wskazując na statek. O burtę opierał się Kazuha; sądząc po jego nieobecnym spojrzeniu, pewnie układał w myślach kolejne haiku. – Jedna paczka leży osobno, wezmę ją, resztę zabierzcie do banku. Przyjdę tam później.
– Tak jest!
Nie będzie łatwo znaleźć starego znajomego w mieście pełnym ludzi, ale to nie oznaczało, że Childe nie zamierzał tego zrobić; złapał za przyniesioną mu paczkę i dziarsko ruszył przed siebie, nie zwracając uwagi na podejrzliwe spojrzenia.
Raz wydawało mu się, że w polu jego widzenia mignął znajomy, złoty warkocz, ale gdy obrócił się, gotów zawołać przyjaciela, Podróżnika już nie było. Szkoda, ale z pewnością będą mieli jeszcze szansę na porządny pojedynek...
Powietrze na ulicach Liyue przesiąkło zapachem przypraw; wiedziony wonią pysznych potraw, zawędrował do Wanmin, ale wśród klientów stłoczonych wokół lady i stolików nie znalazł Zhongliego. Córka szefa kuchni, Xiangling, musiała rozpoznać go z poprzednich wizyt, bo pomachała do niego serdecznie w przerwie między mieszaniem składników.
Childe w ramach szybkiej przekąski zamówił rybny szaszłyk, bo jako jedna z nielicznych pozycji w menu nie wymagał używania pałeczek. W posługiwaniu się nimi wprawiał się przez całą wizytę w Inazumie – Thoma nawet dopytywał, skąd ma taki elegancki komplet w smoki i feniksy – ale nadal szło mu to dość marnie. Zostawił suty napiwek, pomachał Goubie i ruszył dalej.
Sprawdził wszystkie znane mu restauracje, ale nigdzie nie zastał przyjaciela. Wspiął się po schodach, by odwiedzić herbaciarnię, spodziewając się znaleźć archonta oglądającego przedstawienie, ale i tam Zhongliego nie było.
Zapytał również w miejscu jego pracy; czuwający przed drzwiami Meng uprzejmie poinformował Tartaglię, że pan Zhongli wziął kilka dni urlopu i nie wiadome mu jest, gdzie obecnie konsultant przebywa.
Zbity z tropu Childe zatrzymał się w końcu na schodach prowadzących do Banku Północnego i zmarszczył brwi; jasne, nie wspomniał w ostatnim liście, że wybiera się do Liyue, ale nie sądził, że tak po prostu Zhongliego nie zastanie.
Ale to nie było nic wielkiego; Childe wiedział, co robić. Tropienie archontów czy innych istot boskich bądź pokrewnych nigdy nie było sprawą prostą, ale miał w tym już pewne doświadczenie i Caryca mu świadkiem, że nim minie doba, znajdzie Zhongliego.
Mógł najpierw odszukać Aethera i Paimon w mieście, bo ta dwójka wydawała się wiedzieć zaskakująco dużo o różnych ludziach w Teyvat, ale istniała też krótsza droga.
Pytanie, czy ta krótsza droga zechce współpracować.
– Xiao? – rzucił lekko w przestrzeń, wsuwając dłonie do kieszeni. Chwilę czekał, pogwizdując i rozglądając się dookoła, a gdy już wydawało mu się, że adeptus nie odpowie na wezwanie, usłyszał za sobą oschłe:
– Czego chcesz?
Childe obrócił na pięcie, posyłając Xiao szeroki uśmiech, wcale nie zrażony szorstkim powitaniem, jakie właśnie otrzymał.
– Szukam pana Zhongliego – wyjaśnił wesoło. – Wiesz może, gdzie się udał?
Xiao odwrócił głowę i założył ręce na piersi. Stojąc na barierce, ze zmarszczonymi brwiami przyglądał się tłumowi poniżej jego stóp.
Childe lekko westchnął.
– Słuchaj, wiem, że... - zaczął, ale wtem adeptus zwrócił głowę ponownie w jego stronę. Jego przenikliwe oczy przeszywały Childe'a na wskroś, aż do dna duszy.
– Z okazji święta, Rex Lapis wybrał się w podróż po swojej ziemi – powiedział wolno Xiao, nie spuszczając oczu z Childe'a, jakby oceniał każdy cal jego osoby. – Zmierzał na północ.
– Więc idę na północ – postanowił Childe, czując, że na ustach pojawia mu się szeroki uśmiech, nad którym nie potrafił zapanować. Xiao prychnął w odpowiedzi. – Dzięki. Wiesz, nie sądziłem, że odpowiesz na wezwanie.
Adeptus założył ręce na piersi.
– Nie myśl, że będę pojawiał się na każde twoje zawołanie – zastrzegł, spoglądając na Childe'a z góry. To dlatego stoi na tej barierce, uświadomił sobie Tartaglia, chichocząc w duchu. – Ale Rex Lapis nakazał mi udzielić pomocy, jeśli prosi o nią jego narzeczony. Wspominał o herbaciarni w Qingce. Tam go szukaj.
Potem, tak po prostu, zniknął, mimo swoich wskazówek pozostawiając Childe'a bardziej skonfundowanego niż był przedtem.
– Narze... czony?
Czy coś go ominęło?
***
Stanęło na tym, że zamiast natychmiast wynająć powóz albo rikszę – których na ulicach Liyue było o wiele więcej niż zazwyczaj – Childe skończył w Wanmin nad miską zupy z owoców morza, rozpamiętując wszystkie swoje poprzednie spotkania z Zhonglim i próbując wyłowić cokolwiek z talerza.
– Xiangling – zagadnął, gdy kolejny kawałek odnóża ośmiornicy wyślizgnął się spomiędzy niepewnego chwytu pałeczek. – Jak oświadczają się ludzie w Liyue?
– Oświadczają? – Dziewczyna podała innemu klientowi talerz pełen krabów.
– No wiesz, jak proponują sobie ślub – Childe zmarszczył brwi, mocno zaciskając palce na pałeczkach. Jakoś udało mu się wziąć kęs. – Gdy już są parą... albo coś w tym rodzaju.
– A, tak! – Xiangling uśmiechnęła się szeroko i otarła pot z twarzy. W kuchni przy takiej ilości zamówień było naprawdę gorąco. – Teraz modne jest dawanie pierścionków przy uroczystej kolacji, to chyba przyszło z Sumeru, ale jeśli ktoś chce być naprawdę tradycyjny, podaruje ukochanej osobie eleganckie pałeczki. Chcesz może dokład... Tak, już przyjmuję pana zamówienie!
Xiangling skinęła mu przepraszająco głową i przyskoczyła do przechylającego się przez ladę mężczyzny, który już upominał się o obsługę. Childe zerknął na trzymane w dłoni pałeczki, drewniane i pozbawione jakichkolwiek ozdób.
Tamtą parę trzymał w rzeczach osobistych, ceniąc ją jako drogi, wysokiej jakości prezent od bliskiego przyjaciela; najwidoczniej całkowicie przegapił jej prawdziwe znaczenie.
Nagle to ciepłe spojrzenie Zhongliego, gdy swoim niskim głosem oznajmiał, że chce mu coś podarować i ma nadzieję, że Childe prezent przyjmie, nabrało innego, głębszego sensu.
– Ze... smokiem i feniksem...? – upewnił się, czując jak jego na policzki wstępuje szkarłatny rumieniec. Nie miał prawa wiedzieć! Nikt w Snezhnayi nie udzielał lekcji z zakresu tradycji i etykiety Liyue. Smok miał jeszcze sens, ale feniks?
– Ten zestaw symbolizuje idealne małżeństwo – Xiangling zerknęła w głąb jego talerza. Jej oblicze zmarkotniało. – Ojej, nie smakuje ci? Może powinnam przyprawić bardziej słodko? Twój braciszek też uwielbiał słodki smak, tata opowiadał, że przygotowywał dla niego specjalne zamówienie...
Childe osunął się nieco na stołku i dźgnął pałeczką mackę ośmiornicy, zastanawiając się, co powinien powiedzieć Zhongliemu, gdy już spotka swojego narzeczonego.
Spóźnione „tak" byłoby najwłaściwsze.
***
Wszystko, co musiał załatwić przed wyjazdem, skończył, nim zaszło słońce; raporty zostały zdane, listy przekazane dalej, a ulotka wciśnięta mu w dłonie przez Hu Tao, dotycząca najnowszej oferty promocyjnej zakładu, zostawiona na ladzie w banku, ku wyraźnemu dyskomfortowi Ekateriny.
Wyposażony w wiedzę otrzymaną od Xiao i Xiangling, Childe usiadł wewnątrz powodu i zza jedwabnych, złotych zasłon patrzył na otoczone latarniami Liyue, jeszcze piękniejsze w zmierzchu. Potem powóz osiągnął szczyt zbocza; konie zarżały i popędziły w dół, a on stracił miasto z oczu.
Czekało go kilka dobrych godzin jazdy; ciekawe, pomyślał, rozsiadając się wygodniej, jak zazwyczaj podróżuje Zhongli? Woli powóz czy rikszę? A może piesze wędrówki?
Jak szybko mogą latać smoki?
Było jeszcze tyle rzeczy, o które musiał go zapytać! Jak dobrze, że w końcu się spotkają; listy szły przez morze długo, a czasem ginęły bez śladu, no i korespondencja, nawet tak intymna i głęboka, nie mogła zastąpić prawdziwej rozmowy.
Dotknął listu przez materiał spodni; między załatwianiem spraw w Banku dopisał jeszcze kilka akapitów, zasłaniając papier przedramieniem, gdy tylko ktoś przechodził obok.
– Szczenięca miłość – Andrei tylko pokręcił głową z rozbawieniem i, zbliżywszy się do recepcji, ukradkiem wsunął ulotkę do kieszeni. – Miłego spotkania, Childe.
Nie mógł się już doczekać; Ajax musiał się pochwalić Zhongliemu, że skrzyżował ostrze z samurajem, elitą Szogunatu (wygrał) i roninem-włóczęgą (również wygrał) posługującym się technikami, jakich Childe jeszcze nigdy nie widział.
Na pewno będzie zainteresowany, kogo Childe spotkał za morzem; znajomą dziewczynę z dwuręcznym mieczem i gitarą, która niegdyś urządziła ogniste show w zakładzie pogrzebowym, ku osłupieniu niektórych widzów.
Pewnie też z przyjemnością wysłucha, w co tym razem wplątał się Podróżnik... O Signorze i jej marnym końcu też pewnie chciałby usłyszeć; Childe nieco zapadł się na siedzeniu.
Nigdy nie pałał do niej sympatią, ale nigdy też nie umniejszał jej umiejętnościom bitewnym, zabójczej kombinacji ognia i lodu. Spektakularna porażka, strata jednego Zwiastuna i zdrada drugiego... To musiały być dość ponure dni w Pałacu Zapolarnym i Childe nie jechał tam z radością.
Ale nie będzie teraz o tym myślał; mógł pozwolić sobie na kilka dni zwłoki i zamierzał dobrze wykorzystać ten czas.
Rano będzie w Qingce, z Zhonglim.
Nie mógł być szczęśliwszy.
***
Nocna podróż mijała przez przeszkód; monotonne stukanie kopyt na kamiennym trakcie i skrzypienie kół usypiało, ale Childe budził się z płytkiego pół-snu za każdym razem, gdy powóz podskakiwał na nierównościach.
Podczas jednej z takich pobudek, gdy odrywał ciężką głowę od szyby, coś mignęło na nieskończonym, granatowym niebie; czyste złoto i głęboki brąz.
Tartaglia natychmiast rozpoznał te barwy; sprężyście poderwał się z siedzenia i pchnął drzwi powozu.
– Zatrzymaj się tutaj! – zawołał do kierującego wozem mężczyzny.
– Po co, za pół godziny... – zaczął zrzędliwym tonem woźnica, ale woreczek z morą, automatycznym gestem rzucony na jego kolana, natychmiast ukrócił protest. Mężczyzna szarpnął za lejce i powóz stanął w miejscu.
Childe zeskoczył ze stopni i zadarł głowę do góry. Noc była jasna, może nie tak, jak w Snezhnayi, gdzie księżyc odbijał się od nieskończonych połaci śniegu, ale i tak Tartaglia mógł dostrzec, jak złoto-brązowy kształt wije się pośród chmur wysoko ponad nimi.
Znał tę postać; przyjrzał się jej dokładnie w Złotym Domu.
– Możesz wracać do Liyue, poradzę sobie – powiedział do woźnicy. – Bank Północny chętnie pokryje wszelkie dodatkowe koszty, jeśli się na mnie powołasz.
Mężczyzna na koźle powiódł wzrokiem po otaczających ich, opustoszałych bagiennych równinach i wzruszył ramionami. Childe wyciągnął jeszcze ze środka swoją torbę, a potem czekał, aż powóz zawróci na wąskiej drodze i odjedzie, niecierpliwie stukając obcasem w ziemię.
Tartaglia spoglądał to na niebo, gdzie nadal błyszczały strugi złotej energii, to na znikający w oddali powóz. Gdy uznał, że jest wystarczająco daleko, opuścił torbę na ziemię i sięgnął po Gwiazdę Polarną.
Przyklęknął dla lepszej stabilności, napiął cięciwę i wypuścił strzałę w zenit; z grotu wytrysnęła woda, mieniąc się w srebrnym świetle księżyca.
Gdyby ktokolwiek znalazł się o tej porze na bagnach Dihua, niedaleko wzgórz Wuwang, i właśnie teraz podniósł oczy, pewnie przecierałby je ze zdumienia; może to właśnie robiły teraz hilichurle zgromadzone wokół wątłych ognisk, rozpalonych z dala od głównych traktów, mamrocząc ze strachu i podziwu na widok ogromnego narwala, wyglądającego, jakby swoim rogiem chciał przebić księżyc. Przez nocne niebo przetoczył się głuchy, tęskny krzyk.
Potem woda rozprysnęła się po całej okolicy. Childe zmrużył lekko oczy, gdy krople opadły mu na twarz jak ciepły, letni deszcz, mając wrażenie, że celował nieco na lewo od miejsca, w którym znalazł się finalnie narwal; znak dla niego, że powinien ćwiczyć jeszcze więcej.
Ale na trening strzelectwa przyjdzie czas później; uśmiechnął się szeroko, widząc jak złota smuga światła, do tej pory stopniowo oddalająca się ku północy, zawraca i mknie ku niemu, pikując ostro w dół.
Wskoczył na najbliższy głaz i czekał w niecierpliwości.
To był pierwszy raz, gdy Childe mógł oglądać Zhongliego pod postacią prawdziwego smoka; mistyfikacja w Złotym Domu, która wówczas zrobiła na nim spore wrażenie, teraz całkiem bledła przy pełnej gracji bestii osiadającej na wilgotnej trawie, nie łamiącej ani jednego źdźbła i nie wydającej z siebie ani jednego dźwięku.
Ten Rex Lapis stanowił całkowite przeciwieństwo ciała, które spadło z niebios z oszałamiającym hukiem, roztrzaskując ofiarny stół.
Rogi i pazury smoka lśniły jak złoto, grzywa falowała na wietrze, a w łuskach odbijał się księżyc; Archont Geo nie mógł wybrać sobie piękniejszej, bardziej majestatycznej formy do ukazywania się swoim ludziom.
Tartaglia zdał sobie sprawę, że szeroko się uśmiecha i nie może przestać; oczy o znajomej, złotej barwie spojrzały na niego, ciepłe jak ogień w kominku pośród mrozów. Childe zarzucił łuk na plecy i zeskoczył z głazu.
– W końcu cię dogoniłem, panie Zhongli! – zawołał radośnie. – Wiesz, zdziwiłem się, gdy dowiedziałem się, że trwa najważniejszy festiwal Liyue, a ciebie tam nie ma!
– Childe – W mgnieniu oka stanął przed nim wysoki mężczyzna w znajomym, dobrze skrojonym ubraniu konsultanta pogrzebowego. Kosmyki jego włosów jeszcze przez moment lśniły złotym światłem, nim z wolna przygasły do znajomych, jaśniejszych pasemek. – Nie spodziewałem się twojego powrotu tak szybko. Muszę przyznać, że to bardzo miła niespodzianka.
Ajax tylko się roześmiał.
– Nie mogłem nie wpaść. Musiałem odwiedzić przyj... Hmmm... narzeczonego.
Zhongli skinął głową z aprobatą, wcale nie zdziwiony doborem słów. Tartaglia westchnął w duchu; nie pamiętał, jak dokładnie zareagował na prezent, ale najwidoczniej uznano to za przyjęcie oświadczyn.
Skierował wzrok na bagna; spośród wysokich traw tu i ówdzie wyrastały wielkie głazy, przebijając nieruchomą powierzchnię wody. Miał wrażenie, że od początku swojej znajomości skakali po takich skałach, zamiast cierpliwie brodzić przez wodę do celu; i właściwie, to nie miał nic przeciwko.
Ale o weselu wolałby wiedzieć zawczasu; w końcu musiał zaprosić całą rodzinę.
Gdy Zhongli się zbliżył, Childe bez słowa przycisnął wargi do jego ust; mocno, tęsknie. W odpowiedzi otoczyły go silne ramiona; Zhongli pachniał herbatą i ziemią i dobrze było znowu być u jego boku.
– Bardzo doceniam twoją obecność – Zhongli wypuścił Childe'a z powitalnego uścisku po dość długiej chwili. – Ale czy wydarzyło się coś niespodziewanego, Childe? Myślałem, że nadal znajdujesz się w Inazumie, tropiąc... – Lekko zmarszczył brwi. – Lalkę.
– Opuścił kraj – Childe wzruszył ramionami. – Dostałem rozkaz powrotu do Snezhnayi na... Nieważne. Dobrze jest być z powrotem w Liyue – powiódł wzrokiem po krajobrazie, nim znów skupił się na Zhonglim.
Oczy Moraxa zabłysły miękkim światłem.
– Zmierzałem do Qingce, to spokojna górska wioska – powiedział. – Wspaniałe miejsce do wypoczynku dla duszy i ciała, szczególnie nocną porą. Chciałbyś potowarzyszyć mi w drodze? Z pewnością masz wiele historii do opowiedzenia. Z chęcią ich wysłucham.
Tartaglia tylko się roześmiał i chwycił Zhongliego pod ramię. Ruszyli wolnym krokiem; przed nimi wznosiły się pogrążone w nocnej mgle wzgórza i góry.
– Zhongli?
– Tak?
Ajax roześmiał się.
– To właśnie chciałem powiedzieć.
***
Tartaglia pierwszy raz był w tej wiosce; stojąc na szczycie wysokiej, stromej skały, łączącej się z wioską skromnym, drewnianym mostem, z zainteresowaniem przyglądał się barwnym tarasom pełnym kwiecia.
Dzięki nim wioska przybierała barwy jesieni i, jak uprzejmie wyjaśnił mu Zhongli, wiele mieszańców Liyue wybierało to miejsce, by spędzić tu jesień swojego życia.
Qingce miało też inne atrakcje. Childe nie mógł powstrzymać się od spróbowania niewinnie wyglądających papryczek; mrugając załzawionymi oczami nad kolejnym kubkiem herbaty, musiał przyznać, że tę potyczkę przegrał z kretesem.
Zhongli był na tyle uprzejmy, by ukryć swoje rozbawienie, z przeciwieństwie do starszego mężczyzny o bursztynowych oczach, reperującego lotnię na uboczu herbaciarni, który śmiał się z Childe'a otwarcie. Przynajmniej do momentu, w którym Morax posłał mu spojrzenie pełne dezaprobaty; wtedy odszedł, zabierając ze sobą lotnię.
Właściciel lokalu, inny staruszek, nie miał nic przeciwko, by napili się herbaty z przyniesionego zestawu. Zhongli z wyraźną przyjemnością delektował się naparem z czarno-złotej, zdobionej laką filiżanki, podziwiając drobinki złota zatopione w jej powierzchni.
Sposób, w jaki oplatał dłonie wokół porcelany, przypominał Childe'owi smoka zagarniającego złoto do pokrytej łuską piersi; Zhongli naprawdę wybrał sobie odpowiednią formę.
– Wiem, że masz już samowar, ale pomyślałem, że ten zestaw też ci się spodoba – Childe założył ręce za głowę i obserwował z czułym uśmiechem na ustach, jaką uwagę Zhongli poświęca prezentowi.
Wydał fortunę, zobaczywszy ten komplet na wystawie w sklepie w Inazumie, ale mora nie miała znaczenia; ważniejsza była radość obdarowanego.
– Jest piękny – Zhongli z namaszczeniem dolał herbaty z pękatego czajniczka. Na jego wieczku złocił się krajobraz Inazumy, a boki oprószone były złotym pyłem. – Proszę o wybaczenie, że nie przygotowałem dla ciebie nic w zamian. Wynagrodzę ci to, gdy wrócimy do Liyue, Ajax.
Tartaglia machnął lekko dłonią.
– Nie trzeba, panie Zhongli – odparł wesoło, ale potem zmarszczył brwi. – Zdążymy na festiwal? Już trwał, gdy przypłynąłem – Przeniósł wzrok na drogę wychodzącą z wioski. Wcześniej kręcili się tam Millelith, ale obaj woleli rozmawiać ze sobą, niż dowiadywać się, o co było to całe zamieszanie. – Jesteśmy właściwie na drugim końcu kraju.
Kącik ust Zhongliego uniósł się w lekkim uśmiechu, gdy brał kolejny łyk; paczuszka z inazumską herbatą leżała nienaruszona obok, ale Childe był pewny, że gdy tylko znajdą się z powrotem w mieście, w mieszkaniu ponad zakładem pogrzebowym, jej woń roztaczać się będzie po nim przez wiele, wiele dni.
– Oczywiście, że zdążymy. Nie możesz przegapić pokazu fajerwerków. To piękna sztuka.
– Widziałem je w Inazumie! – przypomniał sobie Childe. – I poznałem dziewczynę, której rodzina zajmuje się tym od pokoleń. Ich sztuczne ognie były świetne!
– Ach tak, klan Naganohara – Archont skinął głową, przytykając palec do brody. Nadal tajemniczo się uśmiechał. – To prawda, ich wyroby są słynne w całym Teyvat, ale musisz wiedzieć, że to w Liyue narodziły się sztuczne ognie. W tym roku zaplanowano powrót tej tradycji. Myślałem o tobie, gdy doszła do mnie ta informacja. Obejrzysz je ze mną?
Childe entuzjastycznie pokiwał głową; Zhongli wypił ostatni łyk ze swojej filiżanki, półgłosem poprosił właściciela herbaciarni o umycie zestawu, przepraszając gorąco za kłopot – Childe wybrał dokładnie ten moment, by obok rachunku zostawić szczodry napiwek, co rozjaśniło twarz staruszka – i po chwili opuścili teren herbaciarni.
– Więc wracamy do Liyue? – zapytał podekscytowany Childe.
– Wracamy – przytaknął Zhongli, kierując się za budynek. – Mam nadzieję, że nie masz lęku wysokości?
– Dlaczego pytasz... och. Och! – Childe zamrugał, gdy dotarło do niego, w jaki sposób wrócą do miasta. Teucer mu nigdy nie uwierzy!
Znaleźli się na stromej skarpie; poza czaplami brodzącymi w płytkich potokach między tarasami poniżej, nikt inny na nich nie patrzył.
Childe zakołysał się na piętach, obserwując, jak Zhongli postępuje wolnym krokiem ku krawędzi; gdy jego stopa, zamiast napotkać na twardą skałę, musnęła powietrze, te zadrżało.
Właściwie nie dostrzegł chwili przemiany; w jednej chwili widział plecy Zhongliego i kosmyki lśniące złotem, w drugiej patrzył zafascynowany na smoka, który zawisł przed nim w powietrzu.
Childe uśmiechnął się i wyciągnął dłoń, kładąc ją na pysku istoty; lśniące łuski były zaskakująco miłe w dotyku.
Morax zniżył łeb i nieco nim poruszył; Childe uznał to za wskazówkę, że powinien złapać się rogu na smoczej głowie. Zacisnął palce; róg sprawiał wrażenie odlanego ze szczerego złota, ale w przeciwieństwie do metalu był przyjemnie ciepły. Tartaglia poprawił chwyt i jednym skokiem znalazł się na grzbiecie smoka. Usadowił się wygodnie między falującą, miękką grzywą a rzędem kolców ciągnącym się wzdłuż kręgosłupa.
Gdy smok wystrzelił w niebo, a grzywa uderzyła go w twarz, Childe roześmiał się w głos, widząc jak pola kwiatów, woda i lasy bambusowe zamieniają się w kolorowe, malutkie plamy.
Potem przytulił się do ciepłego grzbietu, czując każdy oddech smoka całym swoim ciałem. Rex Lapis promieniował mocą, potęgą i czystym opanowaniem skały, przynosząc każdej strunie jego duszy głęboki, niezmącony spokój.
– Tęskniłem, panie Zhongli.
W odpowiedzi smok wydał z siebie przyjemny, niski pomruk i skierował się na południe.
***
Wielu mieszkańców Liyue zgromadziło się na pomostach ponad ulicami, by oglądać pokaz ponad obwieszonym latarniami miastem. Pierwsza złota raca wystrzeliła w niebo, by tam wybuchnąć; w ślad za nią pomknęły dziesiątki innych, rozświetlając niebo tęczą barw.
Dookoła rozległy się setki zachwyconych westchnień.
– Jak pięknie! – Hu Tao, łapiąc się rękawa Zhongliego za utrzymania równowagi, przechyliła się przez barierkę, by lepiej dostrzec fajerwerki.
Childe, stojący po drugiej stronie mężczyzny, mocniej splótł palce z palcami Zhongliego. Zerknął przez ramię na drugą z barierek; Xiao na widok jego spojrzenia krótko wypuścił powietrze przez nos, ale skinął oszczędnie głową. Childe wrócił wzrokiem do fajerwerków, uśmiechając się szeroko.
List ciągle spoczywał w jego kieszeni; nie był potrzebny. Nie było tam nic, czego by Childe już Zhongliemu nie powiedział.
Kocham cię i myślę o tobie każdego dnia. Wlewam w ten list całe swoje serce, żeby teraz, gdy jestem daleko, było zawsze blisko ciebie.
Z miłością, Ajax
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro