Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Klee: dywersja

A/N: Napisane jako prezent urodzinowy <3


Na biurku pełnym podręczników, zwojów, szkiców i notatek pojawiła się nowa, gruba książka; Klee wspięła się na palce i sięgnęła po nią, ciekawa, czy za twardą oprawą z popękanej skóry znajdą się jakieś ładne obrazki.

– Klee, nie...! – Albedo uniósł głowę znad szkicownika, chcąc powstrzymać dziewczynkę, ale ktoś był szybszy; dłoń w rękawiczce bez palców złapała książkę i, ku niezadowoleniu Klee, uniosła ją poza zasięg jej rąk.

Albedo odetchnął z ulgą i pokręcił lekko głową, obserwując, jak jego siostrzyczka podskakuje w miejscu tuż przed rozbawionym jej staraniami Kaeyą.

– Coś nowego? – Kapitan kawalerii zerknął z zainteresowaniem na pozbawioną napisów okładkę i lekko zmarszczył brew. W odsłoniętym oku zamigotała odrobina zaciekawienia, gdy otworzył książkę i odczytał tytuł. – Och...? Khemia?

– Zbiór esejów i komentarzy na jej temat oraz wstęp teoretyczny – odparł spokojnie Albedo. – Przedruk pierwszego wydania sprzed pięciuset lat, dzisiaj dotarł z Sumeru. Od dawna chciałem to przeczytać, na szczęście zachowało się kilka kopii. Ta była w wystarczająco dobrym stanie, by Akademia mogła mi ją wypożyczyć.

– Dlaczego Klee nie może zajrzeć do środka? – Klee, zrozumiawszy, że przy wzroście Kaeyi nie ma żadnych szans na przechwycenie książki, posmutniała i przestała skakać.

Odpowiedzieli jednocześnie; Albedo pośpiesznie, Kaeya jak zawsze gładko.

– Bo jesteś za mała na... taką lekturę.

– Bo Albedo ukrył w środku swoje sekretne rysunki. Pamiętasz, Klee, co ci mówiłem o sekretach?

– Że każdy je ma – odparła rezolutnie Klee. Kaeya odłożył książkę o tajemniczej khaenrijskiej sztuce na jeden z regałów stojących w laboratorium, a potem wolno zaklaskał w dłonie, wyraźnie dumny. – I że jak Klee chce je poznać, to musi mieć sprytny plan.

Alchemik pokręcił głową i powrócił do szkicowania, mając wrażenie, że ciocia Alice, gdy już wróci ze swoich podróży, nie będzie zadowolona z tego, że kapitan kawalerii uczył jej córkę szpiegostwa.

Dobrze, że Jean jeszcze się o tym nie dowiedziała.

***

Klee miała Plan.

Wujek Kaeya zawsze powtarzał, że dobry plan to podstawa każdej akcji, więc Klee, upewniwszy się, że w bibliotece nikogo nie ma – ciocia Lisa poszła już na popołudniową herbatę do cioci Jean – wyciągnęła ze swojego plecaka nieco wymiętą już kartkę z zasadami i dla przypomnienia rzuciła na nie okiem.

Eksplozja może skrzywdzić ludzi i Jean będzie zła... Jeśli Mondstadt zostanie zbombardowany, Klee będzie zgubiona.

Klee pokiwała głową i schowała zasady napisane przez kapitana kawalerii. Trzeba będzie... wybuchnąć coś tak, by nic się nie popsuło, na przykład... Klee rozejrzała się po bibliotece w poszukiwaniu inspiracji, wiedząc, że bum musiało być na tyle głośne i widowiskowe, by wyciągnąć i Albedo, i Sucrose z laboratorium.

Tylko wtedy Klee będzie mogła zajrzeć do rysunków ukrytych, według wujka Kaeyi, w tej nowej, grubej i ciężkiej książce. Albedo zawsze najbardziej niechętnie pokazywał swoje najładniejsze dzieła, więc Klee była pewna, że te muszą być prześliczne.

Musiała je zobaczyć!

Jej wzrok padł na okno; za szybą widziała fragment posągu górującego nad miastem. Skrzydła Barbatosa rozpościerały się opiekuńczo nad ulicami, a jego wyciągnięte, złożone w koszyczek dłonie idealnie nadawały się na umieszczenie tam... kilku skarbów.

Klee już wie, co ma zrobić, uznała, podchodząc do okna i wspinając się na palce, by ujrzeć posąg w całości.

Wujek Kaeya nazywał to dywersją i Klee była dumna, że zapamiętała tak trudny termin.

***

Punkt pierwszy Planu: wybrać odpowiednie zabawki.

Siedząc na podłodze pośrodku swojego pokoju, Klee w zaskakującym dla niej skupieniu przeglądała wszystkie swoje skarby; małe i duże bomby, fajerwerki, półprodukty i inne materiały pirotechniczne, od czasu do czasu unosząc głowę i czujnie nasłuchując.

Już dawno nauczyła się rozpoznawać rycerzy po krokach – wujek Kaeya chodził pewnie i szybko, obcasy cioci Lisy stukały o podłogę powoli i jakby leniwie, pani Eula poruszała się cicho i elegancko jak kot, a gdy po korytarzach rozlegały się pośpieszne kroki Jean, wtedy Klee wiedziała, że musi swoje małe laboratorium schować jak najszybciej, na wypadek, gdyby pełniąca obowiązki wielka mistrzyni – co za długi tytuł! – zapragnęła do niej zajrzeć.

Na szczęście, teraz było cicho, więc Klee ujęła w dłonie okrągły, przypominający nieco piłkę przedmiot i pokiwała do siebie głową. Ten skarb byłby najodpowiedniejszy, ale... ale musi być troszkę głośniejszy.

Uśmiechnęła się szeroko i skocznie zerwała się na równe nogi.

Punkt drugi Planu: znaleźć wspólnika.

Klee wcisnęła bombę do plecaka, zarzuciła go na plecy i podbiegła do drzwi. Zerknąwszy przez dziurkę od klucza i upewniwszy się, że na korytarzu nie ma nikogo poza Noelle, niosącą koszyk pełen świeżego prania – płaszcz Albedo, czyjaś koszula, opaska na oko na zmianę dla Kaeyi – wybiegła radośnie z pokoju.

Noelle uśmiechnęła się do niej nieśmiało; Klee oddała uśmiech z mocą małego słońca i obiecała sobie, że jutro nakłoni Noelle do kolejnej, wspólnej zabawy – tylko najpierw poprosi Kaeyę, by znalazł im lepszą kryjówkę przed ciocią Jean.

Potem ruszyła w kierunku głównych drzwi wyjściowych jak mały huragan.

Ledwie przekroczyła próg, otwierając gwałtownie drzwi i powodując, że stojący na zewnątrz strażnik odruchowo odskoczył, gdy ktoś ją złapał i uniósł do góry. Dziewczynka obejrzała się za siebie i uśmiechnęła się szeroko na widok kapitana kawalerii.

– Wujek Kaeya!

– Co tam masz, Klee? – Kaeya oparł dziewczynkę o swoje biodro i zerknął z ciekawością do niedomkniętego plecaka. Uśmiechnął się znacząco, jakby wiedział, co chodzi jej po głowie.

Klee rozpromieniła się jeszcze bardziej. Przysunęła głowę do ucha kapitana, ignorując zrezygnowane westchnięcie strażnika przy drzwiach.

– Klee ma Plan.

***

Albedo odłożył ołówek i zerknął na piętrzący się przed nim stos szkiców; był już mniej więcej w połowie ilustrowania kolejnej książki Xingqiu. Za jakiś kwadrans będzie musiał zajrzeć do próbówek i zanotować zmiany, potem zdać cotygodniowy raport z badań...

Gdy przelotnie spojrzał w okno, uświadomił sobie, że słońce zdążyło już zajść. Jean na pewno jeszcze pracowała w gabinecie, więc zdąży wypełnić swoje obowiązki jako rycerz, ale... Odszukał wzrokiem książkę o khemii – leżała dokładnie tam, gdzie zostawił ją Kaeya, bo Albedo nie miał nawet chwili, by do niej zajrzeć.

Dobrze, że Klee straciła zainteresowanie tą książką – jeśli jego przypuszczenia były prawdziwe, wypełniono ją wiedzą niezwykle niebezpieczną i na pewno nieodpowiednią dla tego dziecka.

Bezgłośnie wstał zza biurka i zbliżył się do regału. Ostrożnie ujął ciężkie tomiszcze w dłonie i wrócił na miejsce, chcąc mieć książkę przy sobie.

Chciał zbadać ten tom dogłębnie; palce już go świerzbiły, by zacząć przerzucać kolejne strony i poznać nieznane; a może dostanie też wskazówkę, gdzie udała się jego mistrzyni?

Podważył palcem okładkę i zerknął na stronę tytułową ozdobioną ornamentami. Khemia Królestwa Khaenrii, czyli wstęp do potęgi nie-boskiej kreacji... Pod spodem widniała spora pieczęć Akademii Sumeru, informująca, że książka należy do newralgicznych zbiorów bibliotecznych i wypożyczenie jej jest możliwe tylko po spełnieniu określonych warunków.

Bycie członkiem Rycerzy Fawoniusza miało swoje zalety – miał dostęp do środków, aparatury i materiałów, o których wcześniej mógłby tylko marzyć.

Sucrose, zajmująca się obecnie katalogowaniem książek, ukryła ziewnięcie dłonią. Albedo z żalem odsunął księgę na bok, nie zamykając jej i przysunął do siebie szkice. Sięgnął po najbardziej szczegółowy obrazek, jaki udało mu się narysować; ten jest już skończony, stwierdził, przypatrując się ogromnemu, misternemu pałacowi, ogrodowym alejkom pełnym owocowych drzew i fontannom z tryskającą wodą, na której ostrożnie zaznaczył odbijające się słoneczne promienie.

Prawdopodobnie wybiorą go na okładkę. Będą chcieli, by go pokolorował? Musi spytać o to w liście.

– Możesz już skończyć na dzisiaj – odezwał się, biorąc do ręki ołówek, by podpisać się z tyłu rysunku. – Zrobiliśmy więcej, niż zakładałem, dobra robota. Idź odpocząć, robi się późno.

– Panie Albedo, a to? – Sucrose wskazała na próbówki na statywie; barwne drobinki w ich środku, zawieszone w wodzie, wydawały się pulsować i poruszać.

– Dopilnuję tego. I prosiłem, mów mi po imieniu, jesteśmy...

Coś na zewnątrz głośno wybuchło; Sucrose pisnęła, upuszczając trzymany w dłoniach notes, a Albedo poderwał się na równe nogi, nieświadomie odrzucając rysunek wprost na księgę. Przez laboratorium przetoczył się powiew wiatru, przynosząc za sobą swąd prochu i biały, kłębiący się dym, taki sam jak ten, który spowijał teraz posąg archonta widoczny za oknem.

Wiatr poruszył też okładką, zamykając księgę, ale tego ostatniego Albedo już nie zauważył, pędząc w kierunku drzwi.

– Idziemy!

W laboratorium przez chwilę panowały cisza i bezruch; gdy stało się jasne, że Główny Alchemik i jego asystentka już nie wrócą, zza futryny wychyliła się niziutka postać i uśmiechnęła się szeroko.

– Udało się! – pisnęła Klee i przeskoczyła przez próg. – Udało się!

W krok za nią do laboratorium wszedł Kaeya. Najpierw podszedł do okna i zerknął na plac przed pomnikiem – Jean za pomocą Wizji próbowała rozproszyć gęsty dym wokół stóp posągu, podczas gdy reszta rycerzy rozglądała się zdezorientowana – i szybko się cofnął, wiedząc, że nie mają wiele czasu.

Lada moment ktoś zauważy, że chociaż również rzucił się do akcji, to wcale nie przybiegł na miejsce wybuchu... Natychmiast zauważył księgę; bez słowa, cicho podszedł do biurka, podczas gdy Klee rozglądała się po niższych półkach regałów, w zastanowieniu przytykając palec do ust i mówiąc sama do siebie.

Kaeya zerknął na dziewczynkę, a potem sięgnął do kieszeni i wyciągnął złożony na czworo rysunek, wyproszony od Albedo kilka tygodni wcześniej, gotów natychmiast wsunąć go za okładkę; w końcu Klee nie mogła się rozczarować, prawda?

Uniósł zdziwiony brew, zauważywszy zarysowaną kartkę znajdującą się już w książce, a potem uśmiechnął się szeroko.

– Klee, znalazłem.

Chodzący chaos natychmiast znalazł się u jego boku.

– Albedo naprawdę schował tam rysunek! – Klee wskoczyła na krzesło za biurkiem i usadowiła się wygodnie, wymachując nogami w powietrzu. Kaeya pochylił się nad nią, przesunął książkę bliżej ich i otworzył ją. – Kaeya miał rację!

Klee westchnęła z zachwytu na widok pałacu. Wzięła kartkę ostrożnie w rączki, przyglądając się każdemu detalowi, podczas gdy Kaeya, udając, że szuka kolejnych szkiców, wziął książkę do ręki i przejrzał jej zawartość poza zasięgiem wzroku dziewczynki.

Cóż, rzeczywiście nie powinna tego czytać, chociaż Kaeya wątpił, czy Klee zrozumiałaby z tego chociaż połowę. Chwilę jeszcze kartkował tom, ale o samej Khaenrii było tam zaskakująco mało; prześlizgując się wzrokiem po skomplikowanych równaniach, suchych definicjach i ogólnej teorii, czasem zahaczającej o rozważania etyczne, uświadomił sobie, że ktoś na niego patrzy.

– Nie powinienem był się na to nabrać – odezwał się spokojnie Albedo, podchodząc do biurka. – Klee, uważaj, żeby tego nie pomiąć, dobrze? – poprosił, zerkając na rysunek. – To na zamówienie wydawnictwa.

– Dlatego to sekret?

Albedo westchnął.

– Tak, Klee, to sekret – zerknął na Kaeyę ciągle trzymającego książkę. – Posąg jest nietknięty, czego nie mogę powiedzieć o nerwach Jean. Bomba dymna o wzmocnionej głośności? Interesujące.

– Wujek Kaeya pomógł Klee ją zrobić! – pochwaliła się Klee, nie odrywając oczu od rysunku. – Czy Klee może... może to pożyczyć? Jest śliczne, Klee chce powiesić to nad łóżkiem!

– Klee, nie mogę tego dać, to... – Albedo zawahał się w pół zdania i położył dłoń na ramieniu dziewczynki. – Weź. Narysuję od nowa – Gdy okrzyk radości Klee niemal go zagłuszył, znów spojrzał na kapitana kawalerii. – Pożyczyłbym ci, gdybyś powiedział, że chcesz przeczytać.

– Wiem, ale tak było o wiele zabawniej... – odparł wymijająco Kaeya. – No i Klee nie miałaby okazji zrobić swojej pierwszej dywersji. Szybko się uczy.

Patrząc, jak Klee skacze z radości po laboratorium, ściskając w dłoni zdobyczny rysunek, Albedo nagle przestał być całkowicie pewny tego, że to on może któregoś dnia zrównać to miasto z ziemią – jego przybrana młodsza siostrzyczka i jej wujek z wyboru stanowili dość destrukcyjny duet.

– Czy wasza dwójka może wytłumaczyć mi, co się właśnie stało i co macie z tym wspólnego?

– Przeprowadziłem niezapowiedziane ćwiczenia – Kaeya odwrócił się w kierunku stojącej w drzwiach Jean, odkładając książkę na biurko. – Nasi ludzie wykazali się niezwykle szybką reakcją w sytuacji nagłego zagrożenia. Myślę – dodał, unosząc kącik ust w znaczącym uśmiechu. – Że zasługują na pochwałę.

Pełniąca obowiązki wielka mistrzyni nie wyglądała na przekonaną. Klee szybko do niej podbiegła.

– Ciociu Jean... – zaczęła, a ton jej głosu nagle stał się mniej pewny. – Klee nie złamała zasad! Klee tylko... Klee tylko... – Opuściła głowę i spojrzała na swoje buty, zaczynając się niespokojnie wiercić. – Klee nie dostanie kary?

Spojrzenie Jean zmiękło.

– Nie złamałaś zasad – powiedziała wolno, rzucając ostrzegawcze spojrzenie Kaeyi. Ten rozłożył lekko ręce. Albedo westchnął i pokręcił głową, a potem ruszył w kierunku próbówek, by sprawdzić ich stan. – Więc nie mogę cię ukarać... Kaeya, do gabinetu. Natychmiast.

Albedo wziął do ręki pipetkę i ostrożnie naniósł odrobinę zawartości próbówki na szklaną szalkę, a potem sięgnął po notatnik, by zapisać wnioski z obserwacji.

Nie musiał się śpieszyć; wyglądało na to, że tygodniowy raport dla Jean może poczekać.

– Albedo, Albedo, Klee może to pokolorować?

– Tak, Klee.

Właściwie, stwierdził Albedo, gdy w końcu miał chwilę, by zająć się lekturą do swoich własnych badań, ten dzień nie różnił się zbytnio od pozostałych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro