Rozdział 10 - Bardzo ładne oczy
- Baw się dobrze, Lukey.
Nie mógł w to uwierzyć. Jak miał bawić się dobrze w Melbourne bez żadnych znajomych, bez Ashtona, a przede wszystkim bez Anne?
Spojrzał na dziewczynę spod uniesionych brwi.
- Daj spokój, to tylko osiem godzin jazdy - powiedziała, przewracając oczami. - Nie lecisz na marsa.
- Łatwo ci mówić, bo ty tu zostajesz - westchnął Luke.
- "Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do ciebie wróci, jest twoje. Jeśli nie, nigdy twoje nie było."
Luke patrzył na Anne, walcząc z samym sobą, by znów nie skarcić jej za cytowanie Małego Księcia. Zazwyczaj miał tego dosyć, ale dzisiaj nie mógł się na nią złościć. W końcu rozmawiali w cztery oczy po raz ostatni na bardzo długi czas.
- Wrócę, tylko nie płacz, Annie - powiedział, przyciągając dziewczynę do siebie i zamykając w silnym uścisku. Widział już łzy w jej oczach, dlatego nie chciał patrzeć, jak płacze. Wtuliła twarz w jego ramię i westchnęła cicho.
Gdyby żyli w jednym z seriali, które lubiła oglądać, lub byli bohaterami książek, pod którymi uginały się półki w jej pokoju, Luke zapewne odgarnąłby z twarzy Anne niesforne kosmyki, dotknął jej pełnych ust, a potem pocałował. Ale byli tylko dwójką dzieciaków, byli najlepszymi przyjaciółmi, którym nigdy nic nie mogło stanąć na drodze. Nie tak wyglądały pożegnania w filmach. Zazwyczaj zaczynał padać deszcz, grała smutna muzyka, a bohaterowie całowali się tak długo, jak tylko chcieli.
Rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej. Chociaż atmosfera między nimi stała się przygnębiająca, Luke i Anne próbowali się uśmiechać, dziewczyna niemal śmiała się z jego wyrazu twarzy, a słońce świeciło nieprzyzwoicie jasno.
- Wrócę - powtórzył, przysięgając to sobie w duchu.
***
We wtorek, kiedy słońce zaczęło się już chylić ku zachodowi, Luke wsiadł w samochód i wyjechał z garażu. Wkrótce dotarł na miejsce i jeszcze raz sprawdził zapisany na żółtej karteczce adres. Zaparkował po drugiej stronie ulicy, bo na jedynym miejscu parkingowym pod parterowym domem stał już jeden samochód. Był to czerwony jeep, którego Luke już dobrze znał.
Światło paliło się w pomieszczeniu, które powinno być kuchnią. Stanął przed drzwiami i uniósł rękę z zamiarem zapukania, kiedy rozglądając się wokoło dostrzegł uchylone dwuskrzydłowe drzwi. Po jego lewej znajdował się betonowy zjazd w dół, prowadzący prosto do czegoś, co było garażem albo piwnicą, ale nie mógł być tego pewien. Zza drzwi usłyszał szum rozmowy, ale nie mógł nic zrozumieć, po chwili (jak mu się zdawało) Michael wybuchnął głośnym śmiechem. Zrobiło mu się ciepło na sercu, kiedy usłyszał ten śmiech. Z całej trójki nowych znajomych najlepiej znał właśnie Michaela i poczuł się nieco pewniej, słysząc znajomy głos.
Zjazd do garażu/piwnicy umiejscowiony był prostopadle do ulicy, a że Luke stał już z boku, zeskoczył po prostu z niewysokiego murka, który teraz sięgał mu do pasa. Drzwi przeraźliwie zaskrzypiały, kiedy postanowił je rozchylić, dlatego wszystkie trzy twarze natychmiast zwróciły się w jego stronę.
Miał nadzieję, że dowie się, jaką funkcję pełni owo tajemnicze pomieszczenie, ale nic z tego. Wyglądało na to, że nie było ono połączeniem jedynie garażu z piwnicą, ale również kuchni, jadalni, pokoju dziennego i sypialni. Ściany musiały zostać oklejone niebieską tapetą w kwiatki co najmniej dwadzieścia lat temu. Po prawej stronie stała perkusja i oparta o ścianę gitara akustyczna oraz dwie inne gitary w futerałach, które chłopcy musieli przynieść ze sobą. Po lewej rower, lodówka i telewizor. Ciekawe połączenie. Na kanapie pośrodku siedział Michael, na fotelu obok Ashton, a Calum wyciągnął się na przykrytym puchatym, różowym kocem jednoosobowym łóżku, stojącym w kącie po lewej. Tak, na łóżku.
- Cześć. - Michael kiwnął głową w jego stronę.
- Witaj w moich skromnych progach - powiedział Ashton, jednym gestem obejmując całe to specyficznie wyglądające pomieszczenie.
Calum mruknął jakieś "hej", jakby od niechcenia, ale uśmiechnął się do niego życzliwie, więc Luke sam nie wiedział, jak to odebrać. Od początku nie mógł zrozumieć jego toku myślenia.
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, które ponownie głośno zaskrzypiały, jakby ten dźwięk zwiastował o jego przesądzonym losie: jesteś tu, nie możesz się cofnąć, nie ma już wyjścia. I z jednej strony cieszył się, że w końcu miał coś do roboty poza gapieniem się na kwiaty, ale z drugiej strony...
- Zanim zadasz to pytanie - powiedział Ash, unosząc rękę do góry. - Mieszkam z mamą tymczasowo, a właściwie to sypiam tutaj. - Wskazał głową na łóżko, a Calum pomachał do niego, posyłając mu ironiczny uśmiech. - Usiądź.
Luke kiwnął głową z uśmiechem i rozejrzał się po pomieszczeniu jeszcze raz. Zajął miejsce na kanapie obok Michaela. Usiadł prosto, a ręce położył na kolanach.
- Masz ładną kolekcję płyt - zauważył Calum, który patrzył akurat na uginający się pod nimi regał.
Rzeczywiście kolekcja była całkiem pokaźna, a pośrodku stał stary magnetofon. Calum wstał i podszedł do niego, przebierając wśród płyt.
- Zamówiliśmy pizzę - oznajmił Irwin. - Powiedz, lubisz hawajską?
Luke przerabiał to nie raz. Anne uwielbiała pizzę hawajską i uważała, że ananas na pizzy to najlepsze połączenie. Nie zgadzali się w tylu rzeczach, Luke czasem miał wrażenie, że Anne była pizzą a on ananasem, tymczasem według niej nie mogli dobrać się lepiej.
- Nienawidzę jej - odparł.
Ash roześmiał się, a Michael pokręcił głową.
- To dobrze, tylko cię podpuszczam. Zamówiliśmy pizzę z salami, a drugą z szynką i pieczarkami.
Luke odetchnął z ulgą, a tym razem to Mike się roześmiał. Z magnetofonu poleciała muzyka i różowowłosy zaczął wystukiwać rytm na podłokietniku, a Calum rzucił się z powrotem na łóżko, gniotąc różowy kocyk.
- Próby zespołów zawsze tak wyglądają? - zapytał Luke, po raz pierwszy odzywając się z własnej woli.
W pierwszym momencie chłopacy spojrzeli na niego zdumieni, potem Calum znów pogrążył się w swoim świecie, a Michael spytał, co Luke miał na myśli.
- Muzyka, pizza, siedzenie w...
Ashton mu przerwał, całe szczęście, bo nie wiedział nawet jak nazwać to miejsce.
- Tak to wyglądało w moim starym zespole, póki nie pojawił się nowy wokalista i zrobiło się strasznie sztywno. - Chłopak wzruszył ramionami. - Poza tym chcemy się przecież bardziej poznać. Możemy dzisiaj coś zagrać, ale to jeszcze nie jest prawdziwa próba, co nie?
Dziesięć minut później pojawił się sprzedawca pizzy. Wyglądał na przerażonego. Mama Ashtona musiała przekierować go tutaj, kiedy zapukał do drzwi jej domu.
- Wiecie - zaczął Calum, przeżuwając swój kawałek. - Myślałem o tym długo i według moich obliczeń za niecały rok powinniśmy podpisać kontrakt na płytę.
Michael prychnął.
- Nie zagraliśmy razem ani jednego kawałka, a ty już marzysz o płycie.
- Z takim wokalistą będziemy na pierwszym miejscu wszystkich rankingów.
Luke chyba zakrztusił się jedną pieczarką, ale postanowił zachować to dla siebie.
- Właśnie sobie uświadomiłem, że nie słyszałem nawet jak grasz, Ashton - powiedział Michael.
- Daj mi dokończyć pizzę, dobra?
***
- Mogę poznać twoją mamę? - zapytał Calum, wstając zza perkusji. Wypił już kilka butelek piwa, które sam tu przywiózł, i przez ostatnie pół godziny dawał dość głośny koncert.
- Moją mamę? - Irwin uniósł brwi, wskazując palcem na swoją pierś.
- A widzisz tu jakąś inną mamę?
Na chwilę zapadła cisza, a Michael nachylił się do Luke'a.
- Czy to już etap "poznaj moich rodziców"?
Blondyn zaśmiał się cicho, wzruszając ramionami.
Ashton rozejrzał się po pomieszczeniu, zdezorientowany. Przez chwilę szukał ratunku w twarzach kolegów, ale oni tylko kręcili głowami, śmiejąc się z jego bezradności.
- Chyba powinieneś już iść. - W końcu on też się roześmiał.
- Zaprowadź mnie chociaż do łazienki.
Ash otworzył usta, chcąc zapewne wytłumaczyć mu drogę, ale Calum pociągnął go za przedramię.
- Nie jestem aż tak pijany, ale obawiam się, że nawet na trzeźwo bym tam nie trafił. Poza tym boję się, że spotkam tam twoją mamę.
- Przed chwilą mówiłeś, że...
- Nie mów mi, co mówiłem - powiedział stanowczo Calum i wywlókł bezradnego Ashtona na zewnątrz.
Kiedy zostali sami, Mike spojrzał na Luke'a w jakiś niezidentyfikowany sposób. Hemmings uniósł brwi, posyłając mu pytające spojrzenie.
- Co? - Clifford chyba wybudził się z jakiegoś transu.
- Co? - powtórzył Luke.
- Nic.
- Okej.
Siedzieli przez chwilę w ciszy, aż Michael wstał z kanapy i zaczął się przechadzać w tę i z powrotem. Nie był nerwowy, może po prostu znudzony siedzeniem obok Luke'a.
- Chyba będę się zbierał - powiedział blondyn, również wstając z kanapy.
- Odwieziemy cię. - Michael wskazał skinieniem głowy butelkę piwa w jego ręce.
- Nie wypiłem aż tak dużo. - Wzruszył ramionami i odłożył butelkę na stolik, jakby w ten sposób mógł pozbyć się wypitego alkoholu.
- Daj spokój, lepiej nie ryzykować. Ja nie wypiłem nic.
- Sam nie wiem, czy to było odpowiedzialne, czy raczej głupie. - Luke zaśmiał się krótko
- Chyba głupie, bo zdecydowanie trudniej jest użerać się z pijanym Calumem na trzeźwo. Ale jutro mam pracę.
- No tak. - Luke westchnął.
Ponownie zapadła cisza, stali naprzeciw siebie, oboje modląc się o to, by Calum i Ashton wrócili już z łazienki.
- Masz bardzo ładne oczy - odezwał się w końcu Michael, a Luke zaczął się zastanawiać, czy aby na pewno nic nie wypił.
Przełknął ślinę, chyba trochę zbyt głośno.
- Dzięki.
- WRÓCIŁEEEEM! - Calum wbiegł do pomieszczenia, a Ashton uciszył go szturchnięciem w ramię.
- Świetnie. - Michael natychmiast ruszył do wyjścia, najwyraźniej bardzo zmieszany. - Pa, Ash - rzucił, po czym wyszedł.
- A tego co ugryzło? - zaśmiał się Hood.
Luke wzruszył ramionami, pożegnał się z Ashtonem i opuścił pomieszczenie. Za nim, zaraz po tym jak pocałował Irwina w policzek, podskakiwał Calum, nucąc piosenkę z Krainy Lodu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro