Woda Kolońska
Wstała, przeciągnęła się i po omacku wymacała okulary, zawinięte w stos chusteczek higienicznych, które leżały tam mokre od wczorajszej komedii romantycznej.
Czekał ją pracowity dzień pełen wyzwań jakie stanowią praca w najznakomitszej operze w Lodnynie.
Z świeżą energią i zrównoważonymi strefami zen zbiegła po schodach zwyczajowo zapominając o zamknieciu drzwi - zły nawyk.
Dalej lawirując jak liść pomiędzy kamienicami w ostatniej chwili załapała się na metro, które w porę dowiozło ją o rzut kamieniem od miejsca, w którym miała się znaleść.
Kopuła budynku wznosiła się ponad rzędem piętrowych domków, stojących tu od wieków w otoczeniu frontowych rabatek. Sama marzyła skrycie o ogrodzie, który jak większość społeczeństwa mogłaby dopieszczać do granic dobrego smaku - tego akurat jej nie brakowało.
W czarnych lakierkach, białych spodniach i czerwonej huście na głowie podbijała ten muzyczny półświtek licząc na to, że choreograf i scenarzysta nie wsadzą jej znów w suknię z metalowym stelażem.
Idealnie minutę po czasie wbiegła do przymeirzalni by zmyć rozmazaną szminkę i rzucić torbę na kontuar. Teraz była gotowa na rozgrzanie strun głosowych, które jak zwykle na jesień działały na pełen regulator.
Śpiewała pod batutą japońskiego dyrygenta, który gościnnie miał poprowadzić " Taniec Wampirów" na czas Halloween. Nie można powiedzieć by czas duchów przeszkadzał komukolwiek w wałęsaniu się po Tower zdrowo po północy. Bowiem zgodnie z tradycją, przedstawienie w plenerze odbywało się właśnie tam - z charakterystyczną mistyczną dla siebie akustyką.
Sama Elizabeth jako protestantka i miłośniczka wszystkiego co panormalne w świecie i ludziach dawała z siebie wszystko by historia o wampirach corocznie odżywała na nowo.
Bo była to jedna z tych radości, która nigdy nie gasła - dawanie innym przyjemności obcowania z muzyką, nawet jeśli kosztem własnych zarwanych nocy i oblepienia sztuczną krwią, przez którą przylepiała się do sedesu.
Jednak w tym roku coś miało być inaczej.
Nie tylko z powodu braku ojcowskiego wkładu ale na tegorocznym występie miała pojawić się garść rzuconych tu przez przypadek sław.
Kilka dziewcząt z chórku wspomniało o Ed Sheeranie i Lady Gdze ale Elizabeth nie wiedziała w tym powodu by moczyć sobie majtki.
W końcu nie takie to już osoby bywały na ich przedstawieniach, a kilka dodatkowych par oczu nie powinno wybić jej z równowagi.
Bowiem gdy Lizz zaczynała śpiewać świat przestawał istnieć dla niej i dla słuchaczy. Nie liczyło się nic oprócz oddania się tej pasji, która przygarniała wszystkich wyrzutków innych dziedzin, markując ich jako swoich.
- Koniec! - wrzsnął Kim na całe gardło wychylając się przez antresolę.
Dwie godziny próby zakończyły się wspaniałym finiszem przepalenia się jednej z żarówek. To chyba dobry znak.
- To takie romantyczne ... - załkała Sam poprawiając kokardę na tegorecznym modelu sukni dla Sary - wiejskiej dziewczyny, którą Elizabeth nie zmordowanie odgrywała od 1990 (co dodać? przytyło jej się w biodrach od czasu wynalezienia internetowych dostaw pod drzwi).
- Śmierć to niezła farsa... - nucił Kim schodząc z drabiny - Moglibyśmy odegrać coś nowego. Ludzie w końcu zaczną się nudzić.
Powiedział ten, który od X lat ogląda to na żywo z sztucznymi zębami wampira w gębie.
- Titanic jest wystarczająco dramatyczny? - dopytywała Lizz ściągając przez głowę mikrofon i podając go stażystce.
- Tak, utopilibyśmy Jacka w fosie zamkowej -zaśmiał się, zacierają ręce.
- Płakałam na tym fragmencie - Sam rzuciła mu mordercze spojrzenie pełne kobiecej pogardy.
- Gdyby Rose przesunęła dupę to by się zmieścił, bez przesady film jest przekoloryzowany.
Pokazałą mu język wracając do pracy nad kostiumami.
- Nie pozabijajcie się dzieci, dobrze? - dziewczyna wzięła torbę i wystrzeliła jak strzała na świeże powietrze.
Musiała odpocząć od tego domu wariatów przynajmniej na lunch.
Sama ryczła jak bóbr na tym filmie w kinie ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. To pozostanie między nią a chłopakiem numer 3 - który okazał się być gejem po napisach końcowych.
Padał deszcz, a Londyn powoli pokrywał się dyniami z upiornymi mordami szcerzącymi się do przechodzących, a na każdym ganku stał porcelanowy czarny kot.
Typowe brytyjskie poczucie humoru zakładało wyskakujące kościotrupy z szafy, a nie to co w Polsce - odstawianie sztywniactwa i pasterka w kościele.
Może i również za to kochała to zmieniające się, a jednak nie zmienne miasto, które przepłynęło tyle lat po morzu historii, że zdawało się być nie zatapialne.
Przynajmniej nie w kwestii innowacyjności.
Elizabeth przecięła plac na skos z nadzieją, że uniknie korków, choć przy obecnej liczbie samochodów w mieście graniczyło to z cudem.
Deszcz padał coraz bardziej niemożliwie ograniczając widoczność ale kobieta nie poddała się kaprysom pogody i wyciągnęła z torby najnowszą książkę J.K.Rowling.
Jej fandom potrzebował jej bardziej w tej chwili niż gwar na ulicy i para wyprzedzających się dla zabawy taksówek.
Zatopiła się w pierwszej stronie oparta o słup z parasolem w drugiej ręce, gdy kolor świateł się zmienił.
Postawiła stopę na pasach , kojarzących się jej z przyjacielem Jamesem Cordenem, który przy każdej okazji kazał jej odstawiać Broadway na środku ulicy. Nadal nie wie, który z nich jest bardziej porypany.
Była już niewątpliwie w połowie drogi na drugą stronę świadomości, bo rozjechałby ją motocyklista, któremu aktualnie żona rodziła sześcioraczki gdyby nie obecność pewnego człowieka.
Dżentelmen ten jak na krótkowidza przystało wypatrywał każdego niebezpieczeństwa z zdwojoną uwagą gdy płomienno ruda głowa przepchała się obok niego, zachczając o smycz jego psa.
Scenariusze przygotowały dla niego zapas ciętych ripost ale wszystkie wziął szlag gdy zobaczył, że kobieta ma we włosach zaplątany długopis, który pomalował jej całą szyję.
Zaśmiał się pod nosem, zastanawiając się jak należałoby zareagować w takiej sytuacji , która wymykała się jego grze aktorskiej gdy ruda zniknęła w tłumie by po chwili wyłonić się przy przejściu dla pieszych.
W ręku trzymała książkę.
Sekundy dzieliły ją od karoserii, gdy czyjaś ręka sprawnie chwyciła ją za przegub ciągnąc do tyłu.
Bezwładnie zatoczyła się w tył, a krzyk uwiązł w gardle.
Potknęła się o czarny kształt wielkości podnóżka i z łoskotem wpadła, na mężczyznę w ciemnym płaszczu, który po chwili zlał się z chodnikiem .
Chwila na zaciągnięcie się zapachem wody do golenia i już stała na nogach w pełni sił.
Biblioteka kusiła tuż za rogiem podobnie i przyjaciółka, której glany widoczne były ze Szkocji.
- Przepraszam - rzuciła w ogóle zapominając o incydencie jakby było to spotkanie z muchą.
Wbiegła jeszcze na zielonym na pasy i odważnie przecisnęła się pomiędzy głodnym tłumem a budką z hotdogami zanim zniknęła brunetowi z oczu biegnąc w sobie tylko znanym kierunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro