.
UWAGA
Dużo rzeczy nie ma jakiegokolwiek połączenia z kanonem, bo tak mi było wygodnie, ale no, ludzie, kto zwraca uwagę na kanon w trollu? XD
PLUUSSSSS to opko dzieje się po głównym wątku fabularnym "Dzikiego Gonu", z uwzględnieniem, że wybralibyśmy Triss i zabili Radowida nie oddając przy tym Temerii w lenno Nilfgaardu.
.............
POV Geralt
Byłem zmęczony podróżą. Chociaż "zmęczony" mogłoby być niedopowiedzeniem w tej sytuacji, padałem z nóg, jednak nie pod względem fizycznym, tu chodziło bardziej o psychikę. Przez ponad trzy miesiące bez większego powodu, niż zabicie nudy spowodowanej przysłowiowym grzaniem dupy w domu w Kovirze, włóczyłem się po bezdrożach. Zabiłem tyle potworów, że sam już straciłem rachubę. Postanowiłem więc, z braku lepszego zajęcia odwiedzić starych przyjaciół w Novigradzie.
Wyglądałem paskudnie. Byłem nieogolony, moje włosy były wręcz nieprzyzwoicie długie, no i jechało ode mnie na pięćset metrów krwią, potem i harpim gównem (mogłem nie brać tego cholernego zlecenia), zdecydowanie potrzebowałem wizyty u balwierza i długiej, porządnej kąpieli. Nawet Płotka odczuwała ten swąd, starała się wysunąć łeb jak najdalej od mojej osoby i galopowała na złamanie karku, jakby to miało w czymkolwiek pomóc.
- Patrzże, do czego doszło, nawet ty się mnie brzydzisz, Płotka - powiedziałem dość ponuro, ale jednak nie bez cienia uśmiechu.
W końcu, po kilku godzinach nareszcie dotarłem pod bramy miasta. Zszedłem z konia i zacząłem się kierować w stronę "Kameleona".
***
Gdy wszedłem do lokalu, od razu ogarnęła mnie atmosfera tej meliny. Ostry zapach lawendy, której najwyraźniej Jaskier zaczął używać jako swoistego odświeżacza powietrza, charakterystyczne, "gustownie" urządzone wnętrze i oczywiście, hałas wywołany natłokiem ludzi.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy! - odezwał się Zoltan, krzycząc gromko i obdarzając mnie jednym ze swoich emanujących radością uśmiechów. - Ile my się już nie widzieliśmy? Z pół roku?
- Witaj - odezwałem się z lekkim uśmiechem. - Gdzie znów polazł Jaskier? Znów wyrywa jakąś Bogu winną niewiastę?
- A, diabli wiedzą, gdzie on znów polazł - mruknął krasnolud, drapiąc się po głowie. - Ostatnio "szukał inspiracji" w domu publicznym.
- Czyżby nasz ulubiony grajek zabierał się za pisanie kontynuacji "Pięćdziesięciu twarzy Jaskra"?
- A, daj spokój z tym "dziełem", czytałeś to ze mną, widziałeś, jaka to parująca kupa gówna, a mimo wszystko, jakimś cudem to się sprzedaje - burknął Zoltan. - Wśród starych panien idzie jak świeże bułeczki.
Nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. "Ambitny artysta" Jaskier...
- Czekasz na niego? - spytał się krasnolud, zakładając ręce na piersi.
- W sumie, to przyjechałem między innymi spotkać właśnie z nim.
- Aaaa, czyli to tak! - zaśmiał się gromko mężczyzna. - Chodź, napijmy się i poczekamy na niego.
- Niezły pomysł - odpowiedziałem mu i usiedliśmy się przy stoliku w rogu, mimo, że Zoltan powinien teoretycznie wziąć się do pracy.
***
W końcu, po czterech wypitych razem z Zoltanem kieliszkach żytniej, Jaskier wreszcie postanowił stawić się w lokalu.
- KTO TU, DO CIĘŻKIEJ CHOLERY PILNUJE INTERESU?! - wykrzyknął Jaskier, ale momentalnie ucichł i się speszył, gdy zobaczył mnie. - O, hej, Geralt.
Mógłbym przysiąc, że się zarumienił, ale szybko odwrócił głowę i wziął zza lady butelkę jakiegoś dosyć drogiego wina. Było to o tyle dziwne, że wino nie należało do takich, które pije się z byle okazji. Erveluce.
- Wstydziłbyś się, Zoltan, takiego wyśmienitego gościa poisz takim paskudztwem? - spytał jakby od niechcenia, kładąc butelkę trunku na stół. Mężczyzna w reakcji jedynie przewrócił oczami, trochę zmógł go alkohol.
- Witaj, Jaskier - uśmiechnąłem się do niego. Odwzajemnił go, szczerząc swoje śnieżnobiałe zęby.
- Dawno się nie widzieliśmy, dobrze cię widzieć! - nadal promiennie się uśmiechał. Usiadł na miejscu koło mnie, wypinając swoje, zaskakująco ponętne pośladki (które swoją drogą, zacząłem dopiero wtedy zauważać).
- Właśnie, Jaskier, gdzie ty się podziewałeś? - spytał Zoltan, biorąc kolejny łyk piwa.
- Tego akurat nie musicie wiedzieć - nerwowo mruknął w odpowiedzi Jaskier, kryjąc swoje usta w kieliszku wypełnionym winem.
- Znowu jakaś przygoda w Passiflorze? - spytałem, unosząc brew.
- Mówiłem: nie wasza sprawa! - trubadur delikatnie mówiąc zdenerwował się.
Obaj z Zoltanem zaczęliśmy się śmiać, a bard przewrócił oczami, i zaczął nalewać mi i sobie trunku, pomijając krasnoluda.
Powąchałem ciecz znajdującą się w kieliszku. Pachniała... dość dziwnie, nie przypominało to wina. Jednak niewiele myśląc postanowiłem się napić...
POV Jaskier
Nie myślałem, że tak łatwo chwyci przynętę. Otóż teraz, słynny Biały Wilk był otępiony moim najnowszym wyrobem, ukrytym za niewinną maską butelki jego ulubionego wina. Nikomu nie mówiłem, że w przerwach od pisania ballad i zarządzania moim lokalem zajmowałem się wyrobem halucynogenów. Cóż, teraz nareszcie wykorzystałem tę umiejetność - i to nie w byle jakim celu - by zaciągnąć go do łóżka.
- Jaskieeer? - zaczepił mnie mój (jeszcze) niedoszły partner w stosunkach jednopłciowych. - Czego ty, do cholery, wlałeś do tego wina?!
- Co? Nic! Cholera, ta ameba znów musiała sprzedać mi jakiegoś jabola przelanego w porządną butelkę! - moje umiejętności aktorskie były oczywiście wyborne, więc wiedźmin nie miał podstaw myśleć, że kłamię.
- Z ciekawych źródeł... ik! - Geralt czknął w środku zdania, co było, mym skromnym zdaniem wyjątkowo urocze. - bierzesz wino.
Nic mu nie odpowiedziałem, tylko się uroczo uśmiechnąłem, na co białowłosy odpowiedział mi tym samym. JAKI. ON. SŁODKI.
Już nie mogłem się doczekać, aż jego "srebrny miecz" wejdzie do mej Komnaty Tajemnic zgładzić bazyliszka dziewictwa analnego...
***
Byliśmy bardzo pijani. Nie. Najebani jak świnie. Do tego stopnia, że Geralt, który zawsze był tym "najtrzeźwiejszym" teraz paradował w moich pastelowo różowych pantalonach i berecie ukradzionym jednemu z klientów "Kameleona", którzy najwyraźniej widząc nas postanowili się czym prędzej ewakuować.
- JAAAA, JULYAN ALFRED PANKRATZ, WICEHRABIA... NIEWAŻNE - byłem na tyle pijany, że nie byłem w stanie powiedzieć, czego byłem hrabią. - OŚWJADCZAM, YŻ OSOBNIK PRZEDE MNO JEST YDEALNYM KANDYDATEM NA MOJEGO MENSZA! - zaśmiałem się - NIEWAŻNE, ŻE MAMY XIII WIEK I NIKT JESZCZE NIE WIE, ŻE BYCIE HOMO TO NIE OPĘTANIE!
Śmialiśmy się jak głupi do sera. Wyciągnąłem lutnię i zacząłem grać jakże przejmującą pieśń (chociaż nie wiem, czy te diabelskie treny miały cokolwiek wspólnego z grą) - zaktualizowaną wersję "Ballady o Wiedźminie i Czarodziejce".
- RUDA TAŃCZY JAK SZALONA! - wydarłem się.
Nawet Zoltan, zawieszony przez nas w przypływie pijaństwa pod żyrandolem zaczął potrząsać głową w rytm muzyki.
***
POV Geralt
Bawiliśmy się aż za dobrze. Do teraz nie wiem, co właściwie podał mi Jaskier, ale, cholera, to na pewno było w cholerę mocne. Jaskier, nie dość, że gadał od rzeczy, to teraz jeszcze ubzdurał sobie, że jest potworem i zaczął biegać po sali, wymachując rękami.
- KRAAA! KRAAA! JESTEM GRRRYFEEEM!
- Czyli... Będę musiał cię zgładzić moim srebrnym mieczem? - uniosłem sugestywnie brwi.
- O tak, porwij mnie, zgładź i wykorzystaj - potwierdził bard, porozumiewawczo się uśmiechając i wypinając swe pośladki. - Jestem cały twój. Chodźmy do Apartamentu Rubinowego.
Zdziwiłem się trochę. Jaskier Apartament Rubinowy zawsze zostawiał najznamienitszym, lub najbardziej majętnym gościom, a dzisiaj chciał w nim spędzić noc wraz ze mną. Poczułem się w pewien sposób... wyróżniony.
Weszliśmy do pomieszczenia. Nagle poczułem zapach palonych od niedawna świec i płatków róż, które jakby znikąd pojawiły się w całym pokoju. Były na podłodze, kanapie, stole... Ale najwiecej było ich, oczywiście, na łóżku.
Jaskier zaczął zdzierać ze mnie ubrania. Sam był jedynie w gatkach i swoim legendarnym wręcz kapelusiku z czaplim piórem.
Rzucił mnie na łóżko. Musiałem przyznać, nie byłem na to przygotowany. Nie miałem pojęcia, jak wyruchać faceta. Ale... każdy potwór ma dziurę, prawda?
Zaczął odprawiać na klęczkach jakiś taniec godowy na środku łóżka, jakby kusił mnie, żebym go dotknął. Uległem pokusie i zacząłem go obmacywać, na co trubadur cicho zajęczał z rozkoszy, gdy tylko dojechałem do jego bioder. Zacząłem delikatnie masować je opuszkami palców, i zacząłem zjeżdżać w kierunku krocza. Gdy dotknąłem jego "klejnotów", zajęczał tak głośno, że chyba było to słychać w Wyzimie. Uśmiechnąłem się i zacząłem pieścić jego pośladki. Brunet aż się zarumienił i zniżył się do poziomu mojego przyrodzenia. Zaczął dotykać mojego kutasa, co sprawiło, że aż poszedłem w ślady Jaskra i zajechałem cicho. Dźwięk mojego jęku nasilił się, gdy bard wziął go do buzi. Szczerze? Był bez porównania w stosunku do Yenn, czy nawet Triss.
- Geralt... - powiedział trubadur, wyciągając moje przyrodzenie z buzi. - Pokaż stopy...
- Co?!
- No, stopy.
Byłem, nie oszukujmy się, delikatnie zdziwiony. Ale chyba przez monstrualne ilości alkoholu, które wypiłem zgodziłem się.
Po kilkunastominutowej sesji obmacywania mych stóp przez Jaskra w końcu postanowiłem się zabrać za "prawdziwy biznes".
Brunet chyba wiedział, co mi chodzi po głowie, stanął na czworaka i wypiął się jak bogata nilfgaardzka szlachcianka po pięciu drinkach. I... zamiauczał.
- Miau, bierz mnie, kocurze - powiedział z uniesionym westchnieniem.
- Mrau - odpowiedziałem mu i wszedłem w niego na sucho. - Teraz będziemy się walić jak domy w Velen.
- Ah, tak, tak mi rób! - jęczał, wbijając się paznokciami w pościel. - Bogowie, czy jesteś jakimś nowym gatunkiem sukkuba, czy co?
Gdy przyspieszyłem tempa aż zaczął krzyczeć z rozkoszy. Ja też powoli dochodziłem, to było coś... innego, ekscytującego. Może i byłem hetero, ale jak to się mówi - każdy potwór ma otwór, prawda?
- BOŻE, JESTEŚ LEPSZY NIŻ JAŚNIE OŚWIECONA KSIĘŻNA! - zawył, wypinając pośladki.
- A czy Anna Henrietta ruchała cię w dupsko? I czy w ogóle się z nią ruchałeś?
- NIE! ALE NIEWAŻNE, NIE MIAŁEM LEPSZEGO PORÓWNANIA!
Nie kwestionowałem tego i kontynuowałem dzieło.
Nawet wiedźmini mają swe granice, więc po właściwie nieprzerwanym, godzinnym seksie po prostu opadłem zmęczony na poduszkę.
Z kolei Jaskier właściwie umierał. Dyszał jak Vesemir po przebieżce po murach Kaer Morhen.
- Chyba nie usiądę przez następny tydzień... - jęknął, z głową w poduszce, na co ja zarechotałem jak opętany. - Ale, muszę przyznać, to chyba najlepsze chędożenie stulecia.
Chwilę leżeliśmy bez ruchu, ale ani się obejrzeliśmy, już zasnęliśmy.
***
Obudziłem się z okropnym bólem głowy. Dawno nie doświadczyłem tak nieznośnego kaca. Obróciłem się na prawy bok, oczekując, że obok mnie znajdę miłość mojego życia, Triss, ale zamiast rudowłosej czarodziejki był tam pieprzony Julian Alfred Pankratz, alias Jaskier.
Początkowo byłem tak zdezorientowany, że miałem ochotę profilaktycznie spuścić mu wpierdol, ale przypomniałem sobie wydarzenia dnia wczorajszego... I chyba aż się zaczerwieniłem. Niby wiedźmińskie mutacje wypierają z emocji, ale czułem się tak... zażenowany, że czułem, że mam ochotę schować się gdzieś i nie wychodzić przez najbliższe kilka tygodni.
W końcu, trubadur też się obudził. Jęknął, chyba z bólu i przeciągnął się.
- Priscilla? - powiedział, ziewając i spoglądając w moją stronę. Gdy mnie zobaczył, momentalnie zbladł. - O. To dlatego mnie tak boli dupsko - roześmiał się nerwowo.
Nastała pomiędzy nami dosyć długa chwila niezręcznej ciszy.
- Co nam, do jasnej cholery, przyszło do głowy, żeby skończyć tutaj..? - powiedziałem, wręcz zszokowany.
- Byliśmy pijani... Nie obwiniaj się - westchnął trubadur. - A jak to mówią: żeby życie miało smaczek...
- Przestań, błagam - jęknąłem. - Bycie pijanym mnie nie usprawiedliwia.
- Aleś ty sztywny!
- Nie jestem sztywny, tylko się martwię.
- To jedno i to sa...
- Cicho - ucieszyłem go. Słyszałem coś, co definitywnie nie powinno mieć miejsca. - Dwoje ludzi wchodzi do lokalu. Chyba jest trochę za wcześnie...
- Cholera, to chyba Priscilla! Na smierć zapomniałem, że byłem z nią umówiony... Tylko, kto jest tą drugą osobą?
Zanim Jaskier zdążył podzielić się ze mną jakimikolwiek przypuszczeniami na temat tożsamości przybysza, poczułem ostry zapach piżma, ciasta i róż. Triss.
- Nie uwierzysz, ale jest z nią Triss.
- Jak to? - Jaskier był co najmniej mocno zdezorientowany. Wyjrzał przez okno i chyba zobaczył obie kobiety. - Zaraza, faktycznie. Skąd ona się tu wzięła?
- Nie wiem! Ale wiem jedno: trzeba jak najszybciej pozbyć się wszystkich dowodów.
Jak powiedziałem, tak zrobiliśmy. Szybko wciągnęliśmy na siebie ubrania i wręcz z prędkością wściekłego nekkera zbiegliśmy na dół.
Priscilla i Triss siedziały przy jednym stole, szczebiocząc o czymś żywo. Rudowłosa jak zwykle wyglądała olśniewająco. Tym razem nosiła dość skromny jak na nią strój, czyli prostą, białą bluzkę, ciemnozielone spodnie do jazdy konno i naszyjnik na aksamitnej wstążce, który zresztą dostała ode mnie.
- O, Geralt! - ucieszyła się. - Wiedziałam, że jesteś w Novigradzie, ale nie, że jesteś u Jaskra! A, właśnie, witaj, Jaskier!
Trubadur w odpowiedzi skinął lekko głową i uśmiechnął się.
- Mogę porozmawiać z Jaskrem na osobności? O ile, oczywiście was to nie urazi? - powiedziała blondynka, patrząc na grajka dość groźnie.
- Ta, oczywiście - zgodziła się Triss z promiennym uśmiechem.
"Artyści" poszli rozmawiać na zaplecze a ja zacząłem konwersację z czarodziejką.
- Tęskniłam za tobą - powiedziała, z tym swoim uroczym, nieśmiałym uśmiechem. - Uwierz mi, praca doradczyni króla bez świadomości, że gdy wrócę, to prawdopodobnie będziesz na mnie czekał i ta nuda się skończy jest wyjątkowo żmudna.
- Ta... A ja z kolei nie mogłem się doczekać spania w normalnym łóżku, z moją kobietą u boku - rzekłem, na co czarodziejka zachichotała figlarnie.
- Błagam, nie wyjeżdżaj więcej na tak długo... Naprawdę, nie tylko umierałam z nudów, ale też ze zmartwienia. Bałam się, że dopadła cię jakaś wiwerna, czy co...
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, dołączyli do nas Jaskier i Priscilla. Obaj byli... Dość z siebie zadowoleni.
- Może czegoś ciepłego do picia? - zapytała blondynka.
- Chętnie - powiedziałem to prawie w tym samym momencie co Jaskier. Triss zachichotała.
- Widzę, że nieźle się zsynchronizowaliście, co?
Oj, Triss. Lepiej, niżbyś tego chciała.
Gdy Priscilla wyszła do kuchni przyrządzić napoje, usłyszałem jakby jęk i skrzypienie... od strony sufitu. Zarówno ja, jak i bard, który ukradkiem nerwowo na mnie spojrzał wiedzieliśmy, o co chodzi. Zapomnieliśmy na smierć o Zoltanie. Nagle coś trzasnęło, jakby... Jakby żyrandol miał spaść z sufitu.
- Uważaj! - krzyknąłem, i popchnąłem Triss z dala od stołu, akurat moment przed tym, jak krasnolud i żyrandol zaliczyli czołówkę ze stołem.
Zoltan zakaszlał, otrzepał się z tynku i powiedział:
- No, kurwa, Jaskier, tym razem żeś przegiął!
***
W końcu, wróciliśmy do Koviru. Obaj byliśmy zmęczeni, może dlatego, że uczestniczyliśmy w kilkugodzinnej akcji ratunkowej o kryptonimie "naprawiamy żyrandol Jaskrowi", ale na szczęście, byłem już sam na sam z moją ukochaną. Byłem gotów nawet zapomnieć o wczorajszych wydarzeniach. Byliśmy z Triss po romantycznej kolacji przy świecach, teraz dochodziliśmy do "ostatniej bazy"...
Zacząłem się rozbierać do snu...
- Geralt? - zaczepiła mnie rudowłosa. - Skąd ty masz, do diaska malinkę na tyłku?!
..............
Mam nadzieję, iż ten "świetny i edukujący" one shot komuś się spodobał. Ogólnie modlę się teraz, że Y moja mamke czasami nigdy nie znalazła tego opowiadania :'')
Do zobaczenia! (może lol)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro