Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Strzały zwróciły uwagę każdego stworzenia, które było na tyle blisko, by je usłyszeć. Podziurawiony zamek ciężkich, żelaznych i pokrytych rdzą drzwi rozpadł się w momencie natarcia. Zawiasy zaskrzypiały donośnie. Drzwi uchyliły się nieznacznie, po czym przechyliły wbijając się dolną krawędzią w beton. Niemal pewne było, że nikt nie da rady przesunąć ich dalej, choćby o centymetr.

Dłoń mogąca należeć do co najwyżej siedmioletniego dziecka wyłoniła się ze szpary między drzwiami a framugą. Po chwili wyszła z nich reszta chudego, brudnego i przerażonego chłopca. Zaraz za nim pojawiła się kolejna ręka, należąca z pewnością do o wiele starszej, chociaż wciąż młodej osoby. Za nią podążyła głowa o kasztanowych włosach. Dziewczyna z trudem przeciskała się przez szparę, która dla chłopca nie stanowiła większego problemu.

— Abby! — usłyszała nagle.

Chłopiec wskazał palcem na stary płot z siatki, zwieńczony drutem kolczastym. Abby spojrzała w tamtym kierunku. W świetle zachodzącego słońca widziała dziesiątki sylwetek napierających na stare ogrodzenie. Sporadycznie wiszące na nim tabliczki „Uwaga! Ogrodzenie pod napięciem" nie mówiły prawdy. Wiedziała o tym. Ogrodzenie chwiało się coraz bardziej od niekończącego się popychania oraz szarpania pozdzieranych, miejscami gnijących dłoni. Towarzyszyły im charczenia, rzężenia i wycie stworzeń, które kiedyś były ludźmi.

Abby dokładała wszelkich starań, żeby jak najszybciej przecisnąć się przez szparę w drzwiach. Metaliczny dźwięk siatki upadającego ogrodzenia dosięgnął jej uszu. Obejrzała się znowu. Najwyżej dwadzieścia kroków — oceniła odległość. Myśl ta zmroziła krew w jej żyłach.

— Biegnij Timm! — krzyknęła do chłopca.

Siedmiolatek nerwowo pokręcił głową.

— Dogonię cię — zapewniła. — Biegnij!

Chłopiec spojrzał w kierunku nadchodzących potworów. Wreszcie rzucił się do ucieczki. Na oślep. Byle dalej. Abby westchnęła. Była jedyną z całej grupy, która postanowiła po niego wrócić.

Fala ciał wlała się na teren zakładu razem z walącym się fragmentem płotu. Część człekokształtnych potworów zdążyła już wstać i skierowała się w jej stronę. Reszta przewracała się o siebie nawzajem, kotłowała i tarzała po ziemi.

Dziewczyna zaczęła szarpać się z drzwiami. Napierała na nie z całych sił. Zbawienne skrzypnięcie zadźwięczało nagle w jej uszach. Zaczęła przesuwać się dalej. Centymetr po centymetrze. Serce waliło jej niczym młot.

Już wstała. Już zbierała się do biegu. Nagłe zachwianie. Coś chwyciło ją za kostkę. Uderzenie głową o wylaną betonem ścieżkę pokazało jej całą galaktykę gwiazd. Na kilka sekund zabrało z koszmaru.

Adrenalina stłumiła ból i przyspieszyła powrót do rzeczywistości. Obróciła się. Trzymająca jej nogę, wystająca ze szpary w drzwiach, ręka, próbowała przyciągnąć ją do pozbawionej policzka twarzy. Sama twarz kłapała zębami, pragnąc zatopić je w świeżym ludzkim mięsie.

Abby sięgnęła za pasek. Wyciągnęła pistolet i wycelowała. Puste kliknięcie na chwilę odebrało jej dech. Rozejrzała się. Stary złamany pręt, tuż obok niej. Ostro zakończony — najprawdopodobniej z powodu rzeczonego złamania. Sięgnęła po niego. Chwyciła oburącz, wycelowała, po czym z całej siły wbiła w głowę potwora. Kiedy ten przestał się ruszać wyjęła go, po czym zaatakowała rękę, która wciąż ściskała jej kostkę. Potem jeszcze raz. I jeszcze raz. Po chwili była wolna.

Poderwała się. Potwory były już blisko. Za blisko. Abby cofnęła się o krok.

Próbowała się bronić. Wbiła zaostrzony pręt w jednego stwora. Zdzieliła na odlew innego. Trzeci, pochwycił ją za włosy. Krzyknęła. Czwarty wgryzł się w jej rękę. Piąty zatopił zęby w łydce. Upadła.

Żywe trupy przeciskały się między sobą, drapały ją i gryzły. Każdy rozpaczliwie próbował zdobyć dla siebie choć mały kawałek żywej tkanki. Abby już nie krzyczała. Ból odebrał jej głos. Obrzydliwe mlaskanie, charczenie i wycie wypełniało jej uszy w ostatnich chwilach.

Nastąpiło zaciemnienie obrazu. Na czarnym tle pojawiły się pierwsze nazwiska z długiej listy płac.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro