9. Nelly
Powoli uczę się życia w prawdziwej rodzinie, choć ostatni tydzień to dla mnie istna huśtawka uczuć. Każdego ranka, tuż po przebudzeniu, nie otwieram oczu. Boję się, że ostatnie dni, to tylko sen. Gdy tak myślę, boli mnie brzuch. Czasem ten ból jest tak dokuczliwy, że zwijam się w kulkę. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznaję zapach płynu do płukania, miękkość materaca i roztaczający się w całym domu nastrój. To głupie, wiem, bo niby jak dom może mieć nastrój?
Może.
I ma.
Ten w poprzednim mieszkaniu był podobny do zalegającego pod łóżkiem kota z kurzu: szary, skołtuniony i smętny. U Kurtisów jest jak wata cukrowa: słodki, mięciuchny i kolorowy.
Dziś jednak ta wata cukrowa ma gorzkawy posmak. Boli mnie głowa. Nie mam ochoty wstawać, ale muszę. Uchylam powieki i od razu widzę czarną, prostą sukienkę przewieszoną przez oparcie krzesła. Chyba powinno być mi smutno. Umarł mi tata.
Nie, nie umarł.
Zabiłam go.
Może dlatego zamiast smutku, czuję... pustkę. Tak, jestem po prostu pusta. I zgnieciona. Jak kartonik po mleku.
Kiedy siadam, ból przybiera na sile. I wtedy to zauważam: czarno-żółty transformers stojący na szafce tuż obok mojego łóżka. Nie było go, gdy się kładłam. Kto w takim razie go przyniósł? Alex!?
Pustka w moim ciele wypełnia się ciepłem. Tłumiąc uśmiech cisnący się na usta, biorę zabawkę ze stolika i idę do pokoju chłopaków. Wchodzę bez pukania. Nic nie mogę na to poradzić, że ciągle o tym zapominam.
— Alex...
— Wiesz, możecie sobie przybić sobie z Kosmą piątkę – chłopak nie daje mi jednak dojść do słowa. - On też nigdy nie puka!
Nie wiem czy jest na mnie zły, czy tylko udaje. Stoi na środku pokoju w samych bokserkach. Jest mocno szczupły, ale nie to sprawia, że odejmuje mi mowę, a okropna blizna ciągnąca się przez jego klatkę piersiową. Na sam widok aż boli mnie w okolicach mostka. Powstrzymuję się, by nie potrzeć się w tym miejscu.
— Przypominam ci, że to też mój pokój. Niby po co mam pukać? – głos Kosmy wybrzmiewa spod kołdry, którą chłopak ma naciągniętą tak, że w zasadzie go spod niej nie widać.
— Zanim ona się pojawiła, nie był...
Auć. To nie było miłe, krzywię się na tę uwagę.
— Szlag by to... To nie tak Nelly, że mi to nie pasi – Alex najwyraźniej czuje się w obowiązku wytłumaczyć. – Po prostu pod tym względem jesteście podobni. Ale chyba coś chciałaś, nie? Skoro wpadasz tu z samego rana. W piżamie. BEZ PUKANIA.
Wyraźnie nie mógł sobie darować ostatnich słów.
— Znalazłam to u siebie – unoszę transformersa do góry.
— Bumblebee. Strzegł cię w nocy. Ktoś musiał, skoro my nie możemy – Alex mruga do mnie porozumiewawczo. Wiem, że nie powinnam, ale nie mogę przestać się gapić na tę jego bliznę.
— Strzegł mnie w nocy? – dziwię się. – Po co?
— Płakałaś – głos Kosmy dobiega spod kołdry, na co się czerwienię.
Nic nie pamiętam. Wcześniejszy dobry nastrój znika zastąpiony wstydem. Gapię się w swoje bose stopy. Nagle drewniany parkiet wydaje mi się potwornie zimny. Chcę wrócić do siebie.
— Mistrz kultury i taktu! – rzuca kąśliwie Alex, po czym podchodzi do mnie. Wiem, bo czuję jego ciepłą dłoń, którą wyjmuje auto bota z mojej ręki. – Znów miałaś koszmar – szepcze, a ja unoszę głowę i patrzę w jego zielone oczy. Widzę w nich troskę, a ten szept odczuwam w całym ciele. Jest przyjemny. - Tylko nie wygadaj mamie, że byłem u ciebie w nocy.
— Dziękuję – nagradzam go uśmiechem.
— Drobiazg.
Znów trąca mnie palcem w nos. Jak pierwszego dnia. I posyła zawadiacki uśmiech. Dołeczek w jego policzku kusi, by dotknąć go palcami. Ale tego nie robię. Stoimy i patrzymy na siebie w milczeniu. Nie wiem sama, czy mnie to krępuje czy raczej mi się podoba. Nim Alex się odwraca, wyciąga rękę i psotnie ciągnie mnie za jeden z warkoczy. Robi to przy każdej nadążającej się okazji.
— No spadaj już, młoda. Bo uznam, że gapienie się na moją imponującą prawie nagą sylwetkę to twój skryty fetysz.
Momentalnie oblewam się rumieńcem, a on podśmiechując się, odstawia zabawkę na półkę.
*
Sukienka jest na mnie za luźna, ale ma długi rękaw. Stoję pomiędzy ciocią i wujkiem, którzy cały czas trzymają moje dłonie. Kosma i Alex zostali w domu. Słońce dziś wyjątkowo daje w kość, a na dodatek nie ma wiatru. Jest mi gorąco i nie potrafię się skupić. Chyba przez to nie oddaję należnej czci tacie, choć w zasadzie sama nie wiem, jak to powinno wyglądać. Niby jest mi smutno, jednak nie płaczę. Może dlatego, że nigdy nie miałam z nim takiej prawdziwej więzi? A może dlatego, że odkąd pamiętam, zdana byłam tylko na siebie. Te kilka dni pobytu w domu Kurtisów uświadomiły mi, jak powinna wyglądać rodzina. Że to dorośli powinni opiekować się dziećmi, nie odwrotnie. Że to nie ja powinnam była przejmować rolę rodzica.
Sam pogrzeb jest... przygnębiający. I nie dlatego, że jest pogrzebem, tylko że oprócz jakiejś kobiety i nas, nikt inny nie przyszedł pożegnać mojego taty. Chyba tak naprawdę był bardzo samotnym człowiekiem. Robi mi się go żal, bo dobrze wiem, jak musiał się czuć. Zupełnie jak ja... zanim trafiłam do domu Kurtisów. W Londynie byłam „córką tego pijaka", „biedaczką", „patusiarą" i „żebraczką". W Cottered startuję z czystą kartą. Mogę być taką Nelly, jaką zawsze chciałam być. Tylko czy będę potrafiła? Czy będę umiała pozbyć się lęków i obaw? Jak choćby panicznego strachu, że znów będę głodna. I palącego wstydu za każdym razem, kiedy zostanę przyłapana w jakiejś krępującej sytuacji. Tak ja dwa dni temu.
Obudziłam się w środku nocy, czując parcie na pęcherz. W pierwszej chwili sprawdziłam, czy prześcieradło jest suche. Odetchnęłam z ulgą. Nie chciałam znów najeść się wstydu. Wtedy... Boże, mina Alexa, kiedy zastał mnie z mokrymi spodniami... zdawał się poruszony, ale pewnie w głębi duszy miał ze mnie bekę. Czternastolatka, która zeszczała się do łóżka. Ciekawe, kiedy użyje tego przeciwko mnie. Londyńska szkoła nauczyła mnie jednego: ludzie są wredni, a dzieciaki jeszcze gorsze. A każda słabość obróci się przeciwko tobie w najmniej oczekiwanym momencie.
Na palcach opuściłam łazienkę i zgasiłam światło. Dom pogrążony był w cudownie kojącej ciszy. I pewnie wróciłabym do pokoju i zasnęła, gdyby nie burczenie w brzuchu, które miałam wrażenie słuchać w całym domu i obudziłoby umarłego. I wtedy pojawił się strach. Najpierw przypominał nieprzyjemne łaskotki i szeptał mi do ucha, żebym poszła coś zjeść. Nie wiedziałam, czy mogę. I chciałam przeczekać do rana, ale wtedy w mojej głowie pojawiła się przerażająca myśl: a co, jeśli okaże się, że rano nie starczy dla mnie jedzenia. Albo co gorsza, po prostu go nie będzie. Jak kiedyś, kiedy koledzy taty opróżnili całą lodówkę i zabrali wszystkie pieniądze, a ja nie miałam za co zrobić zakupów. Nie chciałam znowu czuć głodu. Prawdziwego głodu. Takiego, od którego kręci ci się w głowie. Takiego, z powodu którego nieustannie ci zimno, drżą ci ręce, w ustach nieustannie masz nadmiar śliny, a pita kranówka - by oszukać pusty żołądek - już nie spełnia swojego zadania. Jak wtedy, kiedy chciałam zrobić te cholerne naleśniki. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie mogłam spalić kolejnego domu. Niewiele myśląc, zeszłam do kuchni. Ominęłam kuchenkę gazową szerokim łukiem i otworzyłam lodówkę. To głupie, ale gdy nikt nie patrzył, przychodziłam tu w ciągu dnia, otwierałam ją i patrzyłam na jej zawartość. Bo nigdy wcześniej nie miałam możliwości oglądania takiej ilości jedzenia, po które mogę tak po prostu siegnąć, kiedy tylko mam ochotę. Tak jak teraz. Pamiętałam, że w spiżarni ciocia ma duże wiklinowe koszyki, w których często przynosi zakupy. Wzięłam jeden. Dostrzegłam paczki z cukrem, mąką i makaronem ustawione równiutko na półkach. Włożyłam po jednej na dno koszyka.
Na wszelki wypadek. Na czarną godzinę. - Powtarzałam sobie w myślach jak mantrę, bo czułam się trochę jak złodziejka. Szeptałam te słowa do siebie także wtedy, kiedy wyjęłam z lodówki mleko, paczkę kiełbasek, dwa opakowania sera. Z każdym produktem miałam wrażenie, że pozbywam się jakiegoś niewidzialnego ciężaru na barkach. Bo teraz głód nie zaskoczy ani mnie, ani Kurtisów. Zamknęłam lodówkę i sięgnęłam do szafki, w której ciocia trzyma pieczywo. I zastygłam z dłonią na uchwycie. W progu kuchni stał Kosma. Serce przyspieszyło mi gwałtownie, a na policzkach wykwitł rumieniec wstydu. Zostałam przyłapana.
— Nelly... co ty robisz?
— J...ja... - broda zaczęła mi drżeć, bo naprawdę poczułam się jak złodziejka.
Zerknęłam na koszyk wypełniony po brzegi jedzeniem, które zamierzałam schować w szafie w moim pokoju.
— Po co ci tyle jedzenia? - podejrzliwość w głosie młodszego z braci Kurtis sprawiła, że nie byłam w stanie powstrzymać łez.
Chciałam mu powiedzieć, wytłumaczyć, ale jedyne co byłam w stanie w tamtym momencie robić, to płakać. Kosma zrobił krok w moim kierunku, a ja drgnęłam przestraszona. Uderzy mnie? Wezwie policję? Co wtedy? Boże, wówczas na pewno trafię za kratki. Zabójczyni ojca i złodziejka.
— Nells, co się u diabła dzieje? Mam iść po mamę?
— Nie! - rozpacz w moim głosie sprawiła, że na twarzy Kosmy pojawiło się zatroskanie. - Proszę nie... Nie mów jej ... ja... ja chciałam... ja tylko chciałam... w razie czego, jak zabraknie jedzenia... żebyśmy nie byli głodni...
— Skąd pomysł, że zabraknie jedzenia? Nelly czy... - jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu. - Ja pierdolę... czy byłaś głodzona?
Milczałam. Objęłam się ramionami, osunęłam na podłogę i płakałam. Nie wiem, kiedy Kosma znalazł się obok mnie, ale poczułam jego ramię oplatające mnie i przyciągające do siebie. Przytulił mnie, opierając brodę o czubek mojej głowy.
— Nie chciałam nic ukraść... tylko przechować. Na wszelki wypadek, żeby...
— Zapamiętaj jedno. W tym domu nigdy nie zabraknie ci jedzenia. Mama na to nie pozwoli. Poza tym, to i tak popsułoby się poza lodówką.
Uniosłam głowę, wpatrując się w jego oczy. Na moment skupiłam się na przebarwieniu w jednej z tęczówek.
— Nie pomyślałam... Boże, jestem taką idiotką...
— Nie jesteś, Nells.
Znów mnie przytulił. Dobrze było mi w jego ramionach. Ciepło i bezpiecznie. I nagle strach przed głodem jakby wyparował, odszedł w niepamięć, a do mnie dotarło, jak irracjonalnie się zachowałam.
— Przepraszam... Tak mi głupio...
— Nie przepraszaj. I nie martw się. Nikomu nie powiem - zapewnił, pomagając mi wstać.
W ciszy pochowaliśmy jedzenie na miejsce, a potem Kosma zrobił mi kanapki z kremem czekoladowym. Gdy zaspokoiłam głód, na powrót poczułam senność.
— Przepraszam, że cię obudziłam... - zatrzymałam się pod drzwiami od pokoju.
— Nie obudziłaś... - spuścił głowę.
Domyśliłam się, że chyba coś go gryzło. Odważyłam się i złapałam go za dłoń. Uniósł głowę i uśmiechnął się smutno.
— Kosma?
— Ostatnio nie mogę spać - wyznał, spoglądając w stronę pokoju, który dzielił z Alexem. - Martwię się o niego. Przeraża mnie to, że musi spać pod tlenem. Nigdy tak nie było... - dodał ciszej. - Tylko mu nie mów, bo się na mnie wkurwi.
Ciocia i wujek rozmawiali z nami na temat tego, że Alex ukrywał przed nimi duszności. Poprosili, byśmy każde nawet najmniejsze podejrzenia co do jego złego samopoczucia natychmiast im zgłaszali.
— Nikomu nie powiem - uścisnęłam jego dłoń. - Dziękuję, że mnie powstrzymałeś... gdyby nie ty...
— Gdyby nie ja, za tydzień waliłoby tak z twojego pokoju, że i tak wszystko wyszłoby na jaw.
Zachichotałam. A on nagle wyciągnął drugą rękę i ostrożnie dotknął mojego czoła w miejscu, gdzie moje brwi powoli odzyskiwały swój dawny wygląd. Zaparło mi dech, kiedy przemykał palcem od jednej do drugiej. I obserwował mnie intensywnie. I jestem pewna, że mimo panującego w korytarzu mroku, dostrzegł moje rozpalone policzki.
Wypowiedziane beznamiętnym tonem słowa „spoczywaj w pokoju" wyrywają mnie ze wspomnień. Stoimy chwilę nad usypanym kopcem, w sumie nie wiem po co. Chyba to czas dla mnie, bym pożegnała się z tatą. Ta nieznajoma stoi obok i przeciera oczy chusteczką. Podąża w niewielkiej odległości za nami, kiedy opuszczamy cmentarz. W końcu zagaja, kiedy już mamy wsiadać do samochodu. Ciocia i wujek są podejrzliwi. Kobieta przedstawia się jako kuzynka mojego taty. Nie wiedziałam nawet, że ma jakichś żyjących krewnych. Posyła mi wymuszony uśmiech. Nie odwzajemniam go, za to czuję coraz większy niepokój. Pamiętam rozmowę o krewnych, którzy mogą mnie wziąć do siebie. Zerkam na kuzynkę taty - jakoś nie umiem nazwać jej ciocią - nie ma jednego zęba i śmierdzi papierosami. Wujek Agis zabiera ją na bok i rozmawiają chwilę, a ja i ciocia Barbie zajmujemy tylną kanapę. Nie podoba mi się to wszystko.
— Nie chcę z nią mieszkać – wyrzucam nagle, choć nikt mnie nie zapytał o zdanie.
Ciocia nic nie mówi, tylko przytula mnie mocno do siebie. Oplatam ją w pasie ramionami. Potem we czwórkę jedziemy na obiad do jakiejś restauracji. Jest tu elegancko. Pierwszy raz jestem w takim miejscu. Kuzynka taty chyba też. Jest dziwna. Podczas posiłku cały czas rzuca mi ukradkowe spojrzenia, aż całkowicie tracę apetyt.
— Nie smakuje ci? – dopytuje ciocia.
— Jakoś tak... - próbuję przekazać jej spojrzeniem, że denerwuje mnie towarzystwo tej kobiety.
W pewnym momencie kuzynka taty wychodzi z wujkiem Agisem przed lokal. Stoją tak, że widzę ich przez okno. Kobieta wyciąga papierosy i częstuje nimi wujka. Ten odmawia, co nie przeszkadza jej samej zapalić. Słucha tego, co tłumaczy jej wujek, wydmuchując przy tym papierosowy dym niczym lokomotywa i tupiąc nerwowo stopą, na której ma buty na wysokim obcasie. Chyba nie jest zadowolona z tego, co powiedział wujek, bo w pewnym momencie gwałtownie rzuca papierosa na ziemię i przydeptuje go. Po czym obraca się urażona i na odchodne celuje palcem prosto w wujka. Coś mówi, a potem odchodzi. Wypuszczam powietrze z płuc. Chyba je wstrzymywałam. I dopiero teraz czuję, że ciocia Barbie cały czas lekko ściskała moją rękę.
— Nie bój się, Słońce – szepcze i uśmiecha się tak, że radość sięga jej oczu. – Nie oddamy cię.
Wujek Agis wraca do stolika. Jest w złym humorze.
— Co za i... - milknie, gdy napotyka moje spojrzenie - ...nteresująca kobieta – dodaje krzywiąc się.
Ale ja dobrze wiem, jakie ma o niej zdanie. Ma to wypisane na twarzy: widać to w każdej kresce przecinającej jego zmarszczone czoło, w zmrużonych powiekach i zaciśniętych ustach. Nic jednak nie mówi. Pewnie nie chce, bym słyszała.
— Możecie mi powiedzieć – wyduszam, gdy jedziemy do domu. Nie wiem dlaczego się na to odważyłam i od razu żałuję tych słów.
— Nie zamieszkasz z tamtą kobietą, jeśli tym się martwisz – wujek odszukuje moje spojrzenie we wstecznym lusterku, po czym dodaje ciszej, ale ja i tak słyszę. – Chomika bym jej nie powierzył...
— Agisie! – oburza się ciocia.
A mi robi się lżej na sercu. Słowa wujka odrobinę mnie uspokajają.
Alexa i Kosmy nie ma w domu. Na lodówce wisi karteczka, że są u Brandona, ale ja wiem, że to ściema i pewnie są całą ekipą w Sadzie. W zasadzie nadal nie rozumiem, dlaczego nazywają tak to miejsce. Nie ma tam ani jednego drzewka owocowego. Kiedy tam byłam za pierwszym razem, przyjrzałam się drzewom bardzo uważnie. Trzeba jednak oddać temu miejscu, że ma coś w sobie. Coś bajecznego i tajemniczego zarazem.
— Chcesz do nich dołączyć? – pyta ciocia.
— Chyba nie... Nie wiem...
— Słońce – kobieta podchodzi do mnie i obejmuje dłońmi moje policzki. – To był dla ciebie ciężki dzień. Rób to, na co masz ochotę.
— Chyba... - spoglądam przez okno prowadzące na ogród. – Chyba chciałabym się pohuśtać.
Wiem, że to dziecinne, ale patrząc na huśtawkę w ich ogrodzie, zapragnęłam znaleźć się na niej, zamknąć oczy i odepchnąć się. A potem odchylić do tyłu i z twarzą skierowaną ku niebu wyobrażać sobie, że latam.
— Tylko się przebierz – puszcza moje policzki i pstryka mnie w nos.
W moim pokoju zdejmuję sukienkę i wciągam szorty oraz cienką bluzkę z długim rękawem. Na schodach czuję zapach ciasta. Alex mówił, że ciocia uwielbia piec i gotować. Jej dania są przepyszne. Podczas każdego posiłku, nadal czuję potrzebę wpychania w siebie wszystkiego, co mam w zasięgu ręki, ale wszyscy domownicy są na to wyczuleni i pilnują, by nie doprowadzić do sytuacji, jaka miała miejsce pierwszego dnia.
— Zjesz coś? – pytanie cioci dobiega z kuchni.
— Poczekam do podwieczorku – odpowiadam i wychodzę do ogrodu.
Co prawda wrócił mi apetyt, bo w domu chyba przestałam się denerwować, ale chcę poczekać na chłopaków. Czuję się tu swobodnie. Jakbym od zawsze tu mieszkała. Jakbym od zawsze była częścią tej rodziny. Kurtisem. Może czasem jest tak, że rodzisz się nie w tej rodzinie, która jest ci przeznaczona? I po prostu musisz poczekać na swoją kolej. Na swoje miejsce na ziemi.
Nie ubieram butów. Biegnę przez trawnik w stronę huśtawki, a źdźbła przyjemnie łaskoczą moje stopy. Łapię lin po obu stronach deski i wskakuję na nią. Macham nogami w górę i w dół. Czuję pęd powietrza prześlizgujący się po moich nagich nogach. Odchylam się do tyłu i patrzę w niebo. Uśmiecham się.
Chcę tu zostać, ta myśl pojawia się znienacka. Jak życzenie. Może jeśli będę je powtarzać codziennie przed zaśnięciem, to się spełni.
Chcę tu zostać. Chcę tu zostać. Chcę tu zostać...
Huśtam się najmocniej jak tylko jestem w stanie, aż dotykam palcami liści na sąsiedniej gałęzi, a tyłek odrywa się odrobinę od deski. To prawie tak, jakbym latała. Śmieję się w głos. Po chwili śmiech więźnie mi w gardle. Chyba nie powinnam być szczęśliwa. Dziś był pogrzeb taty. Normalnie ludzie wtedy płaczą.
Ale nie ja.
Nagle huśtanie nie zdaje się takie fajne jak jeszcze minutę temu. Zwalniam i się zasępiam, wbijając spojrzenie w ziemię. Nie chcę jeszcze wracać do środka. Opieram głowę o linę i bujam się leniwie, odpychając od ziemi palcami stóp. Nagle czuję czyjeś dłonie na plecach, popychają mnie lekko, by zwiększyć prędkość huśtawki. Wzdragam się i przestraszona zerkam do tyłu. Wita mnie szeroki uśmiech Alexa, który nie obejmuje jednak oczu. Dostrzegam w nich troskę. Też próbuję się uśmiechnąć, ale mi nie wychodzi.
— Suń dupę – Alex okrąża huśtawkę i wpycha się obok mnie.
— Gdzie Kosma? – dopytuję.
— Z Lilly w domu. Podobno już się znacie. Miałem wybadać teren.
— To znaczy?
— No wiesz, czy masz ochotę na jej towarzystwo.
Wzruszam ramionami i znów wbijam spojrzenie w trawę. Coś ciągnie mnie za warkocz.
— Auć, Alex!
— Mogę jej powiedzieć, że ma spadać. – Mówi to tak, jakby nic sobie nie robił z jej uczuć.
— Nie będzie jej przykro?
— Pewnie będzie. Kogo to obchodzi. Dla mnie się liczysz ty, nie ona.
Wbijam w niego zaskoczone spojrzenie, a moje policzki robią się gorące. Alex zdaje się zadowolony z efektu, jaki wywołały jego słowa, bo uśmiecha się łobuzersko. Pospiesznie odwracam głowę i ponownie wbijam wzrok w trawę.
— Nells... - tym razem szepcze, zbliżając twarz do mojego ucha – było ciężko?
— Nie wiem... chyba... trochę... w sumie, było dziwnie. I smutno – odpowiadam bez ładu i składu.
— To pogrzeb.
— Chodzi o to, że byłam tylko ja, ciocia z wujkiem. No i kuzynka taty.
— Słabo...
— U taty zawsze było pełno kolegów. Na pogrzebie nie zjawił się żaden. Ale nie płakałam. To źle, prawda? – Spoglądam na niego i dopiero teraz czuję w oczach łzy. – Nie płakałam na pogrzebie swojego taty... Jestem... jestem... - zaczynam łkać, a słowa nie chcą mi przejść przez gardło.
Alex obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do siebie. Opieram głowę o jego bark i płaczę cicho. Słychać tylko moje pociąganie nosem.
— Z tego co podsłuchałem, miałaś gównianego starego – jego słowa są bezlitosne, ale jednocześnie prawdziwe. – Ale przynajmniej cię chciał. Wiesz... moja matka oddała mnie zaraz po porodzie. To dopiero posrana sytuacja, co nie? Ale za to teraz mam najlepszych rodziców we wszechświecie. I ty też będziesz miała. Załatwią to.
— Ta kuzynka taty chyba chciała mnie zabrać, ale ciocia powiedziała, że mnie nie oddadzą.
— Spróbowaliby! – oburzył się. – Ty już jesteś nasza. Jesteś Kurtis! Nawet jeśli nie masz jeszcze naszego nazwiska.
Rozmowa z Alexem odrobinę poprawia mi nastrój. Wtulam się mocniej w jego bok.
— Czy twoja mama, ta co cię urodziła, – ciało Aleksa się spina – nie chciała cię nigdy poznać?
— Chciała. Ale ja nie chcę. Straciła swoją szansę szesnaście lat temu. – Słowa wypowiada szybko, na wydechu.
— I nie jesteś ciekawy...
— Nie!
Chyba go zdenerwowałam, bo wstaje gwałtownie, omal nie zrzucając mnie z huśtawki. Z trudem udaje mi się utrzymać równowagę.
— Przepraszam, Alex. Ja...
— Nie chcę o niej rozmawiać. Moja mama jest w kuchni – stoi do mnie tyłem i zaciska pięści. Ramiona mu drżą. – Tylko to się liczy. Zrezygnowała z marzeń, z pracy, żeby zostać mamą takiego kogoś jak ja. Rozumiesz?! – odwraca się, a w jego oczach dostrzegam łzy.
— Alex, przepraszam...
— Wiedziała, że... że mam ograniczoną datę ważności – nie od razu rozumiem sens jego słów – a mimo to mnie pokochała. Ona i tata. I dlatego nie chcę widzieć tej, co mnie urodziła. Dla mnie nie istnieje. Pozbyłem się JEJ z serca tak, jak ona pozbyła się mnie. Zresztą – prycha – i tak mam go tylko połowę, więc jak sama widzisz, muszę oszczędzać miejsce dla ważnych dla mnie osób.
— Dlaczego powiedziałeś, że masz ograniczoną datę ważności? – pytam cicho, a odpowiedź omal nie zwala mnie z nóg.
— Bo umieram – wydusza to z siebie drżącym głosem, a potem biegnie do domu, zostawiając mnie samą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro