8. Nelly
Na obiad jest zupa. Kosma z przerażeniem patrzy na wodę w kolorze buraczków i pływające w niej liście.
— Zupa z botwinki. Bardzo pożywna. Jedz, Kosmo.
Ja nie dyskutuję. I nie wybrzydzam. Większość moich ciepłych posiłków stanowiły obiady w szkole, które dostawałam za darmo. W dni wolne cieszyłam się, jeśli w ogóle był jakiś obiad. A ostatni ciepły obiad, jaki próbowałam zrobić...
— Po obiedzie wychodzimy – oznajmia Kosma, a do mnie szepcze pośpiesznie tak, by pani Cromwell nie dosłyszała: - Na twoim miejscu bym tego nie jadł.
— A dokąd? – sąsiadka unosi głowę znad talerza.
— Do Lilly – kłamstwo przychodzi mu z wielką łatwością.
— Tej córki policjanta?
Na słowo policjant, spinam się. Przypominam sobie, że czeka mnie rozmowa z policją na temat tego, co zrobiłam.
— Uhm.
— Dobrze. Tylko wróćcie na podwieczorek. Stałe pory posiłków są bardzo ważne w waszym wieku... Jedz, Kosmo.
Widzę, jak miesza w talerzu, raz po raz unosząc łyżkę, jednak nic z tego nie trafia do jego ust. Nie jestem głodna, jednak zbyt często nie miałam co jeść, by pomijać posiłek. Ignoruję ostrzeżenia Kosmy i zjadam łyżkę zupy.
— Pyszna... - komentuję z zaskoczeniem.
Naprawdę mi smakuje. Dostrzegam uśmiech na ustach sąsiadki. Chyba sprawiłam jej tym przyjemność. Napotykam pełne obrzydzenia spojrzenie Kosmy. Pospiesznie zerkam na panią Cromwell. Akurat wstała od stołu i podeszła do garnka. Stoi zwrócona do nas plecami. Podsuwam swój talerz blisko talerza Kosmy.
— Szybko – szepczę.
W mig pojmuje moje zamiary. Pospiesznie zamieniamy się talerzami. Gdy sąsiadka wraca na miejsce, chłopak demonstracyjnie opiera się o krzesło i klepiąc po brzuchu, stęka:
— Ale się najadłem, dziękuję...
— Przecież zostało kilka łyżek...
— Ja też dziękuję... - wtrącam nieśmiało.
Sąsiadka patrzy na nas podejrzliwie, po czym macha ręką:
— Ta dzisiejsza młodzież... a potem się batonikami dopychać będą...
Nie słyszymy dalszego monologu, bo wybiegamy z kuchni. Kosma ciągnie mnie do garażu, łapie swój rower i po chwili zastyga. Cmoka z niezadowoleniem, po czym odstawia jednoślad na miejsce.
— Dobra, idziemy z buta. Chodź.
Podążam za nim na tył ogrodu. Pomaga mi wspiąć się na płot. Moim oczom ukazują się porośnięte zbożem pola. Kłosy sięgają mi za kolana. Kosma łapie mnie za rękę i ciągnie za sobą, nie przejmując się tym, że depcze rośliny. Teren wznosi się w górę, więc po krótkim marszu czuję lekkie zmęczenie. W Londynie moją jedyną aktywnością fizyczną był spacer do i ze szkoły oraz po zakupy. Szybko docieramy na szczyt małego wzniesienia, w poprzek którego biegnie wyduszona przez koła traktora podwójna ścieżka. Skręcamy w lewo i już po chwili widzę grupkę dzieciaków.
Nie wiem, czego się spodziewałam, ale słowo „sad" raczej kojarzę z polem porośniętym drzewami owocowymi. Tymczasem to bardziej mały zagajnik pośrodku niczego. Jest tam kilkanaście drzew liściastych, mniejszych lub większych, rosnących dosyć gęsto, z dziwnie powyginanymi gałęziami. Dwa pnie leżące tuż przy drodze wyglądają jak wartownicy strzegący wejścia do leśnej krainy. To na nich siedzą znajomi Kosmy. Czterech chłopaków i dwie dziewczyny. Już z daleka machają nam na przywitanie. Gdy jesteśmy na miejscu, Kosma po kolei nas przedstawia. Moją uwagę od razu zwracają Laura i jej siostra, Lilly, która jako jedyna jest w moim wieku. Obie siostry mają długie kasztanowe włosy, brązowe oczy i kolczyki w uszach. Mogłyby uchodzić za bliźniaczki, ale twarz młodszej nadal przypomina buzię dziewczynki, nie nastolatki. No i ma siateczkę piegów usianą na nosie i pod oczami. Z kolei dwaj bliźniacy, Tim i Tony w ogóle nie przypominają braci. Ten pierwszy jest niski i rudy, a drugi ma ciemne włosy, jest wysoki i nosi okulary. Są w wieku Kosmy, tak jak milczący, przysadzisty Milan. Najmniej zaufania wzbudza we mnie Brandon. Gdybym miała go opisać, użyłabym słów: dziany blokers. Jest w wieku Alexa. Ciemne włosy ścięte ma krótko, a na szyi i prawym nadgarstku nosi grube złote łańcuszki. Na lewej ręce nosi smartwatcha. Spod koszulki bokserki wyłaniają się imponujące mięśnie. Na pewno sporo czasu spędza na siłowni. I nie podoba mi się, jak obczaja mnie od stóp do głów z cwaniackim uśmieszkiem błąkającym się na ustach.
— Czemu chodzisz w długim rękawie? – dopytuje.
Pytanie sprawia, że cała się spinam. Kosma ma chyba jakiś szósty zmysł, bo od razu wychwytuje zmianę w moim zachowaniu. Podchodzi bliżej i kilka razy przejeżdża dłonią po moich plecach. Zaskakujące, bo to momentalnie mnie rozluźnia.
— Odwal się od niej – syczy.
— Essa. Tylko pytałem. Nie było tematu. – Fuka.
Pomiędzy jego zębami dostrzegam gumę do żucia. Żuje ją z zapałem, mlaszcząc przy tym. Na nosie ma jaskrawoniebieskie okulary słoneczne, których szkiełka są tak porysowane, że zastanawiam się, czy cokolwiek przez nie widzi.
Lilly swoje kasztanowe włosy splotła w warkocz, a Laura związała w niechlujny kok. Spoglądają na mnie przyjaźnie. Siostry noszą białe koszulki z jakimiś chińskimi bądź też japońskimi znaczkami i charakterystycznymi postaciami. Przody T-shirtów wpuściły w dżinsowe szorty. Na nogach mają japonki. Dłuższą chwilę przyglądam się ich paznokciom u stóp. Są pomalowane na różowo.
Wszyscy chłopacy należą do juniorskiej drużyny lacrosse'a z Hitchin, zwanej pieszczotliwie Jelonkami. Tyle zdążyłam wyłapać z pospiesznej wymiany zdań, jakimi mnie zasypują.
— Naprawdę cieżko mi uwierzyć, że jesteście bliźniakami. Prędzej powiedziałabym to o Laurze i Lilly – zwracam się do Tima.
— No tak jakoś wyszło. – Wzrusza ramionami.
— Ojciec celował w dwie różne formy – rzuca Tony, po czym rechoczą rozbawieni.
Robi mi się głupio. Nie jestem przyzwyczajona do takich żartów. I chyba jestem jedyna, bo pozostali omal nie tarzają się ze śmiechu po ziemi. Nie pasuję do nich, przebiega mi przez myśl, ale wówczas czuję lekkie ściśnięcie dłoni. Spoglądam najpierw na rękę, a potem na Kosmę, który trzyma mnie w pokrzepiającym uścisku i mruga, dodając otuchy.
— Długo zostajesz? – dopytuje Lilly.
Znów się spinam, ale nim zdołam coś wydusić, Kosma warczy:
— Co to w ogóle za pytanie? Jesteś jakaś odklejona czy co? Czy ja się pytam, kiedy wyprowadzasz się od starych i dlaczego tak późno?!
— Dżizas, Kosma... Po prostu jestem ciekawa. Mama mówiła, że ona jest tylko na trochę.
— Głupia jesteś, nie ciekawa! Pilnuj swojego nosa!
Najwidoczniej nigdy wcześniej się tak nie zachowywał. Czy to przeze mnie? Z jednej strony miło mi, że staje w mojej obronie i nie chce, bym czuła się niekomfortowo, a z drugiej nie chcę, by czuł się w obowiązku mnie bronić.
— Ona jest jedną nas, jest Kurtisem - dodaje po chwili, a w okolicach mojego serca rozlewa się dziwne ciepło. - I nigdzie się się wybiera!
— Okej... - rzuca Laura przeciągle. – Zatem chodź panno Kurtis.
Kiwa, bym podążyła za nią w głąb zagajnika. Lilly dołącza do nas, a chłopacy zostają na skraju. Kosma siada na jednym z powalonych pni i słyszę, jak reszta dopytuje o Alexa. Zdumiona, dostrzegam maleńki stawek pośrodku drzew. Otaczają go krzaki, ale jedno miejsce porasta przydeptana trawa. Domyślam się, że to tu ekipa Kosmy spędza wolny czas.
— Można się tu kąpać? – dopytuję, spoglądając na wodę pokrytą jakimś zielonym czymś.
Mimowolnie się wzdrygam, kiedy w mojej głowie pojawia się wizja mnie oblepionej zieloną warstwą... nawet nie umiem tego nazwać.
— Kacze ziele – oznajmia Laura jakby czytała mi w myślach. – Ja tam tu nie wchodzę, ale chłopacy często się tu kąpią. Tylko ich nie wsyp! – dodaje pospiesznie. – Nasi starczy daliby nam szlaban do końca życia, jakby się dowiedzieli, że kąpiemy się w niedozwolonych miejscach. Znaczy się, oni się kąpią. Ja i Lilly tylko się tu opalamy.
Patrzę z powątpiewaniem na skąpaną w cieniu trawę, ale powstrzymuję cisnące się na usta pytanie, jak można opalać się w cieniu.
— Będziesz chodzić ze mną do klasy, prawda? – ekscytuje się Lilly. Zachowuje się trochę jak mała dziewczynka, a przecież mamy już po czternaście lat.
— Ja w tym roku podchodzę do GCSE*, potem już tylko dwuletnie przygotowanie do A-levels** i spadam z tej wiochy – Laura dumnie unosi głowę.
Zazdroszczę jej, bo ma już piersi. Lilly także, choć nie tak duże. Ja jestem płaska.
— Co to za postacie? – pytam wskazując na ich koszulki.
— No co ty?! – Lilly wykrzykuje z niedowierzaniem. – Przecież to Naruto! – wskazuje swoją koszulkę. – A Laura ma Sakurę. No nie mów, że nie wiesz, co to?! Gdzieś ty się chowała, w jaskini?
— Przymknij się, Lilly! – warczy Laura, po czym zwraca się do mnie uprzejmie. – Nigdy nie oglądałaś anime?
Kręcę głową. Nie mam bladego pojęcia, o czym one mówią.
— No nie mów, że nie wiesz też, co to k-pop? – widząc moją minę dodaje, przyciskając dłoń do serca. – Uroczyście przysięgam być twoim duchowym przewodnikiem i sprowadzić cię na właściwą ścieżkę.
Obie z Laurą parskamy śmiechem, a do mnie dociera, że chyba znalazłam swoją przyjaciółkę, o której zawsze skrycie marzyłam.
*
Ciocia, wujek oraz Alex wracają późnym popołudniem. Leżymy właśnie z Kosmą na kanapie w salonie oglądając pierwszy odcinek Naruto. Kiedy Lilly głośno oznajmiła wszystkim z paczki, że nie mam bladego pojęcia co to anime i k-pop, Kosma wziął sobie bardzo do serca misję niezwłocznego uzupełnienia braków w mojej animowej wiedzy. Pani Cromwell przysnęła w fotelu z drutami w dłoniach. Posapuje cicho, ale czasem wydaje z siebie głośne chrapniecie, na co za każdym razem oboje z Kosmą wybuchamy śmiechem.
Pierwsza wyłapuję odgłos samochodu parkującego na podjeździe. Zrywamy się z sofy i biegniemy do holu. Ja w pewnym momencie cofam się po transformersa. Chowam go za plecami, ściskając mocno w dłoni. Bardzo chcę sprawić Alexowi przyjemność.
Pierwszy wchodzi wujek. Widać po nim, że jest zmęczony. Następnie w holu pojawia się ciocia. Całuje nas na powitanie i pyta, czy nie sprawialiśmy problemów pani Cromwell. W końcu zjawia się Alex. Jest zaspany, włosy ma w totalnym nieładzie, ale na jego twarzy nie dostrzegam smutku. Jest... zadowolony. Patrzy wymownie na Kosmę, a ten uśmiecha się łobuzersko i mruga porozumiewawczo do brata. Widać wyraźnie, że coś kombinują. Zazdroszczę im tej komunikacji bez słów. Przybijają sobie piątkę, po czym Kosma ulatnia się na górę, a ja zostaję sama ze starszym Kurtisem. Patrzy we mnie wyczekująco, uśmiechając się kącikiem ust. W policzku pojawia mu się dołeczek.
— Co tam chowasz za plecami, Nells? – pyta, psotnie ciągnąc mnie za warkocz.
Ostrożnie wyciągam zza pleców żółto-czarnego transformersa i z zapartym tchem obserwuję emocje zmieniające się na twarzy Alexa. Od szoku po czystą, dziecięcą radość.
— Bumblebee! – krzyczy i niemal wyrywa mi zabawkę z rąk. – Gdzie go znalazłaś? – pyta, a potem nie czekając na odpowiedź, zdusza mnie w uścisku i całuje w policzek. – Dzięki, Nells. Zrobiłaś mi dzień.
Po czym wbiega na górę. A ja stoję oniemiała. Dopiero po chwili dotykam dłonią miejsca, gdzie przed chwilą znalazły się usta Alexa i czuję lekkie łaskotanie w żołądku. A potem uśmiecham się do siebie.
______________
*GCSE - egzaminy po szkole średniej, odpowiednik dawnych polskich egzaminów gimnazjalnych
** A-levels - odpowiednik polskiej matury
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro