Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

18 Alex

Rano wkładają mojego Bumblebee do specjalnej torby. Warunki na sali zabiegowej muszą być sterylne, więc inaczej nie mógłby mi towarzyszyć. Karl podaje mi znieczulenie i sprawdza wszystkie parametry na monitorach.

Alles gut - słyszę. Do mnie zwraca się po chwili, po angielsku. - Cały czas jestem tu, gdyby coś się działo.

Mimo iż jestem w dobrych rękach, jestem spięty. W nocy nie mogłem spać, bo cały czas rozmyślałem o tym, co przede mną ukrywają. A potem o Nelly. Bo nawet nie wiem, kiedy nagle zacząłem ją crushować. Przegapiłem moment, w którym jej ciało z dziecięcego i wychudzonego stało się kobiece. Piękne. Doskonałe. Po prostu nagle - jebs... Trafiło mnie. I nie umiem sobie z tym poradzić. Do rana wbijałem sobie do głowy, że ona nie jest dla mnie. Że tylko ją skrzywdzę. Ją i Kosmę.

Hallo, Alex! - radosny głos profesora Kocha wyrywa mnie z zamyślenia.

Ufam temu człowiekowi bezgranicznie. To on prowadzi mnie od samego początku. To on trzy razy otwierał moją klatkę piersiową i robił wszystko, by wydłużyć mi życie. A mimo to nie mogę pozbyć się nerwowego napięcia. Pochyla się nade mną ubrany od stóp do głów w strój ochronny.

— Jak już zapewne wiesz, cewnikujemy przez tętnicę promieniową. Przy HLHS to najbezpieczniejsza opcja. Gotowy?

— Bardziej nie będę.

Mówi coś poważnym tonem do pielęgniarki. To jeszcze bardziej mnie niepokoi. Zwłaszcza, kiedy zakładają mi wąsy tlenowe. Ściskam Bumblebee i staram się panować nad rozedrganym oddechem.

— Spokojnie - czuję dotyk na przedramieniu. - Twoja saturacja jest dziś stosunkowo niska. Tlen nie zaszkodzi.

Kiwam głową, bo słowa więzną mi w gardle. Dopiero teraz zaczynam odczuwać prawdziwy strach.

— Chyba... chyba jednak wolałbym narkozę - wyduszam. Głos mi drży.

— Alex! - Widzę nad sobą oczy profesora Kocha. - Znieczulenie miejscowe jest naprawdę najlepszą opcją.

— Boję się... - przyznaję cicho.

— Powiem ci coś w tajemnicy - pochyla się i szepcze wprost do ucha. - Tylko głupcy i psychopaci nie czują strachu. A na żadnego z nich mi nie wyglądasz.

Wiem, że próbuje mnie rozbawić. W odpowiedzi próbuję się nawet uśmiechnąć, ale kiepsko mi to wychodzi. Za to z całej siły ściskam plastikową torbę z moim transformersem. Koch zwraca się po niemiecku do anestezjologa, co wywołuje we mnie jeszcze większy niepokój. Czuję palce Karla chwytające moje ramię. Spoglądam w tym kierunku. Wstrzykuje mi coś.

— Co mi pan podał? - pytam spanikowany.

— Rozluźnisz się po tym - zapewnia.

W istocie czuję się trochę spokojniejszy. Przede wszystkim przestałem się trząść, co zauważyłem dopiero wówczas, gdy nieprzyjemne dolegliwości ustąpiły.

— Wykonam teraz nacięcie i wprowadzę cewnik - informuje mnie profesor.

Nie odczuwam momentu przerwania powłok skórnych, natomiast wprowadzanie cewnika jest wyjątkowo nieprzyjemne. Mimo podawanego tlenu, oddycha mi się coraz ciężej. Zimny pot zrasza kark i czoło. Dłonią ponownie odszukuję leżącego obok Bumblebee i ściskam go mocno.

— Alex... na pewno wszystko okej? - słyszę pytanie anestezjologa.

— Nie - wyduszam. - Czuję się tak, jakby słoń usiadł mi na piersi.

— Tak sądziłem. - Podchodzi i ponownie wstrzykuje coś przez wenflon.

Ulga jest natychmiastowa. Teraz rozumiem powiedzenie: zdjąć komuś ciężar z barków.

— Wprowadzam kontrast. Może szczypać - informuje Koch.

Syczę, bo w istocie piecze jak diabli. Po chwili mam wrażenie, jakby w tętnicę wprowadzano mi płynny lód. Mój oddech znów przyspiesza. Zaciskam mocniej place na transformersie.

— Alex? - dopytuje profesor. - Mów, co się dzieje.

— Zimno...

— To normalna reakcja na kontrast. Jeszcze chwila i... o! - słyszę zadowolenie w jego głosie. - Wygląda naprawdę dobrze. Zaraz ocenimy stent... nie widzę oznak restenozy... ładnie przylega do naczynia.

Profesor odrywa wzrok od monitora i spogląda mi w oczy. Nie lubię, kiedy nosi maskę, bo nie widzę mimiki, ale dostrzegam zadowolenie w jego spojrzeniu i w końcu ogarnia mnie całkowity spokój.

— Czyli?

— Wygląda na to, że szybko wrócisz do domu, Alexie.

Przez chwilę tłumaczy coś po niemiecku pielęgniarce. Wyraźnie czuję moment wyjęcia cewnika. Aż się wzdrygam. Kątem oka dostrzegam, że kobieta niesie gotowy opatrunek. Powieki mi ciążą. Nieprzespana noc daje mi się we znaki. Nie pamiętam momentu przewiezienia mnie do sali pooperacyjnej. Budzę się dopiero następnego dnia rano w swojej sali. W pierwszej chwili nie wiem, gdzie jestem. Czuwająca przy mnie pielęgniarka uspokaja i podaje lekki posiłek. Muszę jednak najpierw skorzystać z toalety. Kobieta odpina mi kroplówkę i towarzyszy do drzwi oraz w drodze powrotnej. Trochę drżą mi nogi i nadal chcę spać. Dopiero po lekkim posiłku odzyskuję siły. Czekam cierpliwie na obchód, ale zamiast konsylium lekarsko-pielęgniarskiego, zjawia się tylko profesor. Bierze krzesło i siada obok.

— Grzebią się - zagaja, widząc moją pytającą minę. - Co tam, Alex? Wykończyłem cię wczoraj? - śmieje się. - Nie wiem, czy to dobrze o mnie świadczy.

— Nie spałem poprzedniej nocy - przyznaję, maskując ziewnięcie.

— Martwiłeś się zabiegiem?

— Nie do końca. Takie tam... sercowe rozkminy.

— Jakby nie patrzeć, wczoraj też były... jak ty to nazwałeś... sercowe rozkminy. Po obchodzie założymy holter. Pojutrze chciałbym przeprowadzić jeszcze jedno badanie. Scyntografię. Wiesz co to?

— Nie - odpowiadam.

— To badanie podobne do cewnikowania. Służy do oceny narządów wewnętrznych. Wykorzystuje promieniowanie gamma i radiofarmaceutyki.

— Zrobicie ze mnie małą bombę atomową?

— Powiedzmy - podśmiechuje się lekarz.

Ja również, bo znów robię wszystko, by ukryć strach, który zaczyna kiełkować. Wyciąga swoje podstępne macki i oplata nimi najpierw moje stopy, pełznąc wyżej i wyżej. I wiem, że ponownie mnie dopadnie. To kwestia czasu. Wczoraj mu się udało, ale nie na tyle, bym znów zaczął czuć jej obecność. Ale to nastąpi. Wiem o tym. Dała mi czas... a może, to Nelly mi go kupiła. Może, gdyby się nie zjawiła, już leżałbym w trumnie? Mimo to mam świadomość, że ta podstępna suka znów czai się tuż za drzwiami. I znów zacznie zdobywać nade mną przewagę, powoli, niespiesznie... w końcu miała do dyspozycji tysiące lat, by wyćwiczyć się w umiejętnym finalizowaniu ludzkich istnień. Tak jak jej się tylko zamarzy.

Pierdol się, suko! - myślę. - Nie dam ci tej satysfakcji.

To pewnie o tej całej scyntografi profesor rozmawiał z rodzicami na osobności. Pamietam, że mama była niespokojna.

— Po co?! - pytam oschle.

Przestałem silić się na uprzejmość. Jestem wkurwiony, bo znów coś przede mną ukrywają.

— Słucham?

— Po co to badanie? - Zaciskam rękę na Bumblebee. W końcu wyjęli go z tej śmiesznej folii. - Wiem, że o tym rozmawiał pan z moimi rodzicami. Mama była zdenerwowana. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Ze szczegółami. Skoro...

— Alexie... - profesor unosi dłoń a ja milknę.

Lęk rozpełza się w moich żyłach, opanowując coraz większy obszar. Mimo iż nie jestem już podpięty do aparatury, profesor na tyle mnie zna, że dobra wie, kiedy się boję. Przygląda mi się uważnie.

— Chcę wiedzieć! - cedzę.

— Chcemy zbadać twoją wątrobę.

— Wysiada? - bardziej stwierdzam oschle, niż pytam, by ukryć drżenie głosu.

Bez wątroby nie można żyć.

Jeśli wysiada, potrzebny będzie przeszczep.

Z moją grupą krwi... Nawet jeśli znajdą dawcę... Przeszczep może i wydłuży mi życie, ale o ile? Leki immunosupresyjne rozjebią mi system odpornościowy, który i tak przy HLHS jest do bani.

— Jeszcze nie, jednak niepokoi mnie wskaźnik ALAT - mówi spokojnie. - Dlatego wolę dmuchać na zimne i wykonać badanie wcześniej. Jest ono o tyle lepsze od zwykłego USG, prześwietlenia czy tomografu, że pokaże mi w czasie rzeczywistym, jak funkcjonuje twoja wątroba i wtedy będę w stanie ocenić, czy już trzeba się martwić, czy to na razie tylko ostrzeżenie, jakie wysyła nam twój organizm.

— Dlaczego nie powiedział mi pan od razu?! - warczę. - Mam świadomość, na co choruję i wiem, że wszystkie badania mają na celu tylko jak najdłużej utrzymać mnie przy życiu, a nie wyleczyć! Nie jestem już małym dzieckiem! - unoszę się, nie panując nad trzęsącym się głosem. Rękę na Bumblebee zacisnąłem tak mocno, że czuję, jak metalowe elementy rażą moją skórę.

— Bo wiem, że się boisz, nawet jeśli usilnie starasz się zgrywać twardziela. Na sali zabiegowej nie było mi potrzebne twoje zaniepokojenie. A i tak byłeś przerażony. Pamiętasz, co było dwa lata temu? Drugi raz nie dopuszczę do takiej sytuacji. Musisz mi zaufać, tytułu profesora nie dostaje się za Dienstalterszulage ...jak to powiedzieć po angielsku?... Że jak przepracujesz ileś lat, to ci się należy. Rozumiesz mnie? Im lepiej będziesz funkcjonował tu - dotyka palcem mojej skroni - tym lepiej będzie działał twój organizm. Tym łatwiej będzie zwalczał infekcje.

Gówno prawda!

— Chcę widzieć moją dokumentację!

— Alexie...

— Teraz! Całą! Za trzy tygodnie będę pełnoletni!

Profesor milczy dłuższą chwilę. Przeciera twarz dłońmi, wzdychając przy tym. Kiedy ponownie na mnie spogląda, na jego twarzy gości współczucie. Ściskam Bumblebee jeszcze mocniej, bo boję się, że za chwilę coś tu rozwalę!

— Nie chcę pana litości! - syczę, uderzając pięściami o prześcieradło. - Chcę prawdy! Jestem dorosły!

— Dobrze. Po obchodzie dostaniesz swoją dokumentację do wglądu.

Woła pielęgniarkę i tłumaczy jej coś. Kiedy kobieta wychodzi, oświadczam:

— Kiedy już będę pełnoletni, proszę o wykreślenie moich rodziców z możliwości wglądu w moją dokumentację medyczną. Zgadzam się tylko na to w przypadku mojej śmierci.

Nie patrzę na niego. Jestem rozgoryczony i zawiedziony postawą - ponoć - dorosłych ludzi. Mojego lekarza i moich rodziców. Pierdolenie kierowaniu się moim dobrem mogą sobie wsadzić głęboko w dupę! Mama zawsze powtarza, że należy mówić prawdę i być szczerym. A gdy przychodzi co do czego, robi zupełnie na odwrót. Hipokryzja level master. Pierdolę to wszystko! Zawiodłem się na nich i chuj!

Po obchodzie, założono mi holter i pozwolono opuścić salę. Profesor prosi mnie do siebie i udostępnia moją kartotekę medyczną do wglądu. Robię zdjęcia wszystkich interesujących mnie stron. Teczka ma sporą objętość, dlatego decyduję się sfotografować tylko dokumenty z ostatniego roku. Idę do ogrodu, który znajduje się na wewnętrznym dziedzińcu budynku kliniki. Jest mały, ale tak zaaranżowany, że nie odczuwa się zupełnie tego, że jest się otoczonym szkłem oraz betonem. Siadam na trawniku, opierając się o pień drzewa i zaczynam w spokoju przeglądać wczorajsze wyniki. Czytam o tym całym wskaźniku ALAT, który w istocie mam na granicy normy. Potem googluję informacje o scyntygrafii. Powikłania: praktycznie brak. Nim oddycham z ulgą, sprawdzam jeszcze hasło: przeszczep wątroby. Nie jest źle, około osiemdziesięciu procent pacjentów żyje wiele lat po przeszczepie.

Jakiś plus.

Czas oczekiwania na dawcę: długi. LOL. Dlaczego mnie to nie dziwi? A jeśli weźmiemy pod uwagę moją grupę krwi... Mam przesrane. Czytam kolejny artykuł, w którym znajduję informację, że najlepiej przyjmują się przeszczepy od żywego dawcy. Uhm, już widzę kolejkę chętnych. Doczytuję, że po przeszczepie wątroby możliwe jest upośledzenie czynności nerek. Sprawdzam wyniki badania moczu. Szału nie ma. Większość wyników, w tym poziom kreatyniny, są na granicy normy.

Opieram potylicę o pień drzewa i zamykam oczy. Jest gorąco. Mimo iż znajdujemy się w środku Berlina, odgłosy miasta ledwo tu docierają. Wiele bym dał, żeby była tu Nelly. Potrzebuję jej. Bardziej niż kiedykolwiek. Rozpełzający się w moim ciele lęk utrudnia mi oddychanie. O ile w najgorszym wypadku nerki zastąpią mi dializy, wątroby nie da się niczym zastąpić. Jedyny ratunek to przeszczep.

— Alex? - słyszę głos mamy.

Uchylam powieki i widzę rodziców, stojących naprzeciwko mnie. Ich miny utwierdzają mnie tylko, że profesor uświadomił ich, że wiem. I że jestem wkurwiony. Posyłam im znaczące spojrzenie. Siadają obok mnie bez słowa. Mama łapie mnie za jedną dłoń, tata za drugą. Nie odwzajemniam uścisku.

— Możemy porozmawiać? - tata pyta ostrożnie.

— Teraz?!

— To było...

— Nie pieprz mi, że to było dla mojego dobra! Jak ja mam wam ufać, skoro ukrywacie istotnie informacje!?

— To nic...

— Czeka mnie przeszczep, kurwa! - krzyczę. - Nie wmawiajcie mi, że to nie istotne!

Zwracam na siebie uwagę przebywających na terenie ogrodu pacjentów, ale mam to gdzieś.

— To jest istotne, ale nie w momencie, kiedy czekał cię zabieg, kochanie. - Mama próbuje mnie pogłaskać po policzku, ale się odsuwam. 

— Zostaw! - fukam.

— Chcieliśmy ci powiedzieć na spokojnie, w domu.

— Świetnie! - sarkam.

— Nie odzywaj się tak do mamy...

— Bo co?! - wstaję gwałtownie i odwracam się w ich stronę. - Bo mnie adoptowaliście i powinienem być wam wdzięczny?! I wszystko rozumieć?! Wszystko przyjmować bez słów krytyki?! Może powinniście byli dać sobie spokój. Nie byłbym teraz wiecznym problemem!

— Alex... - Mama zasłania usta i szlocha.

— Przeginasz! - wtrąca się tata ostrym tonem. 

— Ja?! - Z mojego gardła wydobywa się gorzki śmiech. - To nie ja mówiłem wam, jak ważna jest szczerość i prawda, choćby najgorsza, a potem wytarłem sobie tymi słowami dupę!

— Alex! W tej chwili...

— Co... co w tej chwili? Mam przeprosić?! No co?! CO?!

Oddycham ciężko. Mama łka cicho. Nie patrzę w jej stronę, bo jeszcze czułbym wyrzuty sumienia. Czuję coś mokrego na policzkach. Łzy. Kurwa, poryczałem się jak pizda. Obracam się na pięcie i wracam do budynku. Czuję jak telefon wibruje mi w dłoni, sygnalizując nadchodzące wiadomości, ale je ignoruję. Wpadam do sali i kładę się na wznak na łóżku. Broda mi drży. Jestem roztrzęsiony, bo straciłem do nich zaufanie. Teraz już za każdym razem będę doszukiwał się jakichś ukrytych przekazów. Każdy odbiegający od normy grymas będzie dla mnie sygnałem, że może coś ukrywają. A jeśli coś jeszcze zachowują dla siebie? Co, jeśli zatajają przede mną, że już nie ma dla mnie ratunku? Przecież, przy dobrych wiatrach, za dwanaście lat i tak pójdę do piachu. Może profesor uznał, że lepiej wątrobę przekazać innemu biorcy.

Zmęczony zasypiam. Budzę się późnym popołudniem. Na stoliku czeka na mnie obiad. Nie mam apetytu. Wypijam tylko wodę, po czym obracam się na bok i znów zamykam oczy. Chcę spać. I najlepiej już się nie obudzić.

Dotyk na nadgarstku sprawia, że się drgam. Otwieram oczy, a w pomieszczeniu panuje ciemność. Jedynym źródłem światła jest to padające z korytarza.

— Tylko mierzę puls i temperaturę - słyszę ciche słowa, wypowiedziane z twardym, niemieckim akcentem.

Spoglądam za siebie. W mroku dostrzegam tę samą pielęgniarkę, która miała dyżur pierwszego dnia, gdy mnie przyjmowano.

— Powinieneś coś zjeść.

— Nie chcę.

Kulturę zostawiłem za progiem i nadal leżę zwrócony plecami do niej. Nie radzę sobie z tym wszystkim. Ten strach podczas zabiegu, złe wyniki, perspektywa grożącego mi przeszczepu wątroby i to, że rodzice mnie okłamali - przygniata mnie to. 

Telefon wibruje na stoliku. W pierwszej chwili go ignoruję, jednak gdy pielęgniarka wychodzi, obracam się na wznak i chwytam smartfon. Widzę kilka wiadomości, ale to nagranie wideo przykuwa moją uwagę. Odpalam i aż zasycha mi w ustach. Przed oczami mam tańczące na stole Nelly i Lilly. Ta pierwsza ma na sobie krótki top z długim rękawem i kusą dżinsową spódniczkę. Skąd ona wytrzasnęła te ciuchy? Rozpuściła włosy. Oczy ma zamknięte. Kusząco kręci biodrami, unosząc ramiona nad głowę i eksponując kształtny brzuszek. Sprawdzam, kto wysłał mi to nagranie. Brandon.

Ja: Co to?

Bran: Twoja hot sis. Brałbym kociaka... widziałeś, jak się rusza?

Widziałem. A to, jak o niej pisze sprawia, że mam ochotę mu przypierdolić.

Ja: Gdzie to jest?

Bran: U Lilly. Ma dziś szesnaste urodziny. Dziewczyny się trochę porobiły. LOL

Właśnie, kurwa, widzę.

Ja: Gdzie jest Kosma?

Bran: A co ja, jego niańka?

Nie podoba mi się, że Nelly jest tam bez opieki Kosmy. Może i Brandon jest moim kumplem, ale nie ufam mu pod tym względem. Traktuje laski jeszcze bardziej przedmiotowo niż ja. I nie przeszkadza mu zaliczać inne, mimo iż spotyka się z Laurą. A jego komentarze odnośnie do Nelly działają mi na nerwy. Chyba włączył mi się samczy terytorializm. 

Ja: Gdzie ty do chuja, jesteś?!

Kosma: Ściągam właśnie Nelly ze stołu. Tzn. próbuję. Upaliły się.

Ja: Pozwoliłeś jej jarać?! Pogrzało cię?

Kosma: Jpdl! To nie jest 7latka, którą non stop trzeba mieć na oku. Poszła do Lilly przed imprezą. Jak przyszliśmy z chłopakami, były już ostro zrobione.

Ja: Zabierz ją do domu!

Kosma: A myślisz, że co od godziny próbuję zrobić?!

Jestem wściekły, że muszę tu tkwić, podczas gdy on nie potrafi zadbać o jej bezpieczeństwo. By zająć czymś głowę, przeglądam pozostałe wiadomości. Część jest od chłopaków, ale jedna od Nelly. Z poprzedniego wieczora.

Otwieram i widzę zdjęcie. Nie byle jakie zdjęcie. Ja pieprzę...

Nells☀️: Migawka z zajęć. Lilly mi zrobiła. W końcu udało mi się zrobić to pieprzone gemini!

Nelly wisi na rurze głową w dół. Jedną nogą oplata drążek, a drugą, wyprostowaną, trzyma w powietrzu, uniesioną ku górze tak, że tworzą kształt litery V. Ramiona układa równolegle z wyprostowaną nogą. Mam nadzieję, że nikt inny nie widział tego zdjęcia. Bo jej taniec na stole to nic w porównaniu do tej fotki. Razem z Lilly od dwóch lat chodzą na zajęcia z pole dance i pamiętam, że od jakiegoś czasu narzekała, że ma problem z tą konkretną figurą. Cholera. Jestem z niej mega dumny.

Ja: WOW. Gratki, Nells. Ale mam prośbę, jeśli jeszcze kiedyś zamierzasz wysłać mi coś podobnego, to najpierw mnie ostrzeż. Wiesz, po koronarografii powinienem oszczędzać serce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro