6. Cosma
Pięć lat wcześniej
Moje uszy wypełnia głośny szum mojego własnego oddechu. Rozentuzjazmowane skandowanie z trybun jest jakby wytłumione. Jakbym filtrował dźwięki, by mnie nie rozpraszały. Staram się oddychać równo, chociaż jestem wyczerpany. Pot ścieka mi po karku i skroniach. To mój ostatni mecz w lidze U16. Staram się nie myśleć, że to rozgrywka, która może zadecydować o tym, czy zagram w pierwszym składzie w drużynie w kategorii U19. Widzę dłoń kładącą piłkę w wyznaczonym miejscu, moje serce przyspiesza, ale nie wywołuje tego stres. To raczej elektryzujące podniecenie. Poprawiam uchwyt na drążku upewniając się, że dłonie ustawione mam na szerokość bioder. Zerkam pospiesznie, czy Miles czeka przy linii bocznej z kijem do zmiany. Jako faceoffer mam ten przywilej, że po wskazaniu posiadania, mogę zmienić kij. I zazwyczaj to robię. Przenoszę spojrzenie na mojego rywala, zawodnika londyńskiej drużyny Poyton. Mruży ciemne oczy.
- Gotowi!
Zawsze! - odpowiadam w myślach.
Zastygam. Zaciskam mocniej palce. Wstrzymuję oddech. Nic, absolutnie nic nie może mnie teraz rozpraszać. Skupiam się, czekając tylko i wyłącznie na jedno.
Gwizd.
Wykonuję perfekcyjny clamp, przygniatając piłkę spodnią stroną główki sekundę szybciej niż ten drugi. Wali mnie rączką w palce. Boli mimo grubych rękawic. Skurwiel blokuje mi kij. Puszczam jedną rękę, tę dalej od gardła, wykonując dość ryzykowny manewr. Ostrym szarpnięciem dosłownie wyślizguję swój drążek spod jego kija, z całych sił przyduszając piłkę do murawy, a gdy tylko czuję swobodę ruchu, zbieram ją do siebie i próbuję podrzucić, by złapać ją właściwą częścią siatki. Faceoffer Poytonów przewiduje mój ruch, podbija mi kij, w efekcie go upuszczam. Piłka ląduje na murawie. Niewiele myśląc, chwytam go z ziemi, bo ten gnój chce mi zgarnąć groundballa*. Koncentruję się na piłce. Dopadamy do niej równocześnie. Wpadam na niego, przez co traci równowagę i chwieje się. To daje mi przewagę. Przechwytuję groundballa, ale wówczas przeciwnik staje mi na drodze. Obrywam kijem.
Kurwa!
Zastawia mnie i wykonuje poke*. Robię unik, ale nie ma szans, bym go obszedł. Wykonuję więc jedyne, co przychodzi mi w tej sytuacji do głowy. To ryzykowne, ale mam nadzieję, że obrona jest w pełnej gotowości. Pospiesznie podaję piłkę do tyłu - między własnymi nogami.
- Proszę państwa, cóż za piękny backbreaker...
Nie słucham dalej. Obracam się i biegnę w kierunku linii bocznej, na naszej połowie. Zawodnicy Poyton są zdezorientowani. Tony, który wcześniej przechwycił piłkę, ma czyste podanie. Rzuca. Przechwytuję piłkę. Entuzjastyczny ryk z trybun dodaje mi powera i chociaż nie lubię atakować tym kijem, bo jest za krótki, to i tak to robię. Nie mam czasu na zmianę, a jeśli uda nam się zdobyć kolejnego gola, Poyton już tego nie odrobi. Do końca ostatniej kwarty zostały raptem dwie minuty. Element zaskoczenia działa na naszą korzyść.
Szybki rzut oka na rozstaw zawodników. Dostrzegam Brana. Niestety, Poyton ma cholernie dobry riding* i perfekcyjnie go zastawili. Nie mogę dłużej zwlekać, ruszam w kierunku bramki. Tim też jest kryty, a ich bramkarz tak szeroki w barach, że zasłania mi niemal całe okno. Czuję uderzenie, które nieomal wytrąca mi kij. Wiem, że to ich faceoffer. Kolejny cios trafia w okolice nerki. Na szczęście mam tam ochraniacz, bo pewnie zwijałbym się teraz z bólu. Jeden z obrońców kryjących Brana startuje w moim kierunku. Wykorzystuję powstałą lukę i podaję do kumpla górą. Przechwytuje piłkę i z całej siły naciera na kryjącego go zawodnika, dosłownie spychając go na bok. Przyspieszam, chociaż z wysiłku niemiłosiernie kłuje mnie w boku. Zostało nam niewiele czasu. Bran strzela. Piłka odbija się od nogi bramkarza i turla się po murawie w moim kierunku.
Szybciej!
Nie oglądam się. Całą uwagę poświęcam małej gumowej kulce. Z boku wyłapuję ruch. Muszę być szybszy. Mięśnie nóg palą od nadludzkiego wysiłku.
Szybciej!
- KURTIS! - po trybunach przetacza się ryk kibiców, kiedy zbieram groundballa i w sekundzie podejmuję ryzyko.
Biorę zamach, ale wówczas przed oczami, nad głową miga mi rączka kija przeciwnika. W ostaniej chwili przekładam kij za plecami do lewej ręki, by uniknąć checka znad głowy i oddaję strzał w momencie, gdy kij zawodnika Poyton wali mnie z całej siły w prawe przedramię. Moje gardło opuszcza jęk i mrużę oczy z bólu, a gdy unoszę powieki, wszystko dzieje się jak na filmie poklatkowym. Piłka szybuje nisko, w kierunku prawego słupka. Wstrzymuję oddech. Bramkarz wystawia nogę. Piłka przelatuje tuż nad jego stopą i uderza w słupek. Przez trybuny przetacza się jęk zawodu, a mnie zalewa gorzkie poczucie porażki. I nagle odbita od bramki piłka, zamiast poszybować w naszą stronę, zmienia rotację i ląduje w siatce. Sędzia odgwizduje gola, a zarazem koniec meczu.
Nie wierzę!
Cholera...
Wygraliśmy...
Ktoś mnie przewraca przygniatając do trawy.
- Kurwa, Kurtis! - Bran drze mi się radośnie do ucha.
A potem ciężar się zwiększa, bo pozostali chłopacy wskakują na nas, robiąc przysłowiową kupę gnoju. Ledwo mogę oddychać, a mimo to śmieję się w głos. Odchylam głowę do tyłu i odszukuję miejsce, gdzie zawsze siedzą rodzice oraz Alex i Nelly. Podskakują, wiwatując. Oboje w koszulkach Jelonków. Jaskrawożółty hasztag #dołączdostada daje po oczach nawet z tej odległości.
W końcu te głąby schodzą ze mnie. Nabieram spory haust powietrza i wtem widzę wyciągniętą w moim kierunku dłoń. Spoglądam na jej właściciela. To faceoffer Poyton. Pomaga mi wstać i klepie po ramieniu.
- To było zajebiste zagranie, Kurtis. Nawet jeśli przez to przejebaliśmy finał.
- Dzięki - szczerzę się jak głupi.
- Naprawdę jesteś dobry - chwali i odchodzi do swojej drużyny.
A ja nadal nie dowierzam. Wtem Brandon i Tony podrywają mnie z ziemi i unoszą w powietrze, okrążając w ten sposób ze mną całe boisko. Coś ściska mnie w gardle i nie jestem w stanie powstrzymać łez wzruszenia. Tak, ryczę jak jakaś miękka buła. Ale...
- To było, cholera, mistrzowskie zagranie, Kurtis! - chwali mnie trener, kiedy chłopaki odstawiają mnie na ziemię. Zdejmuję kask, przecierając twarz mokrą od łez i potu. - Rzekłbym, na poziomie reprezentacji. - Dodaje, na co znów czuję, że się pobeczę.
Idziemy na środek boiska, gdzie wymieniamy uściski z drużyną przeciwną. Mimo że przegrali, kiedy podajemy sobie ręce, dostrzegam w ich oczach podziw. Mimo iż ryczę jaka jakaś baba. Ogarniam się dopiero, kiedy prezes SEMLA* podchodzi i wręcza mi puchar. Otacza ramieniem i pozujemy całą drużyną do zdjęć, szczerząc się do aparatów jak pojebani.
- Tym strzałem, Kurtis zapisał się w historii lacrosse'a U16 - rozbrzmiewa głos komentatora - i zdobył tytuł najlepiej punktującego zawodnika tego sezonu. Proszę państwa, czyżby pod skrzydłami Jelonków rósł nam drugi Lyndon Bunio?
Nie dociera do mnie sens słów komentatora, ponieważ coraz bardziej boli mnie ręka, w którą oberwałem podczas ostatniego face-offu.
W szatni z trudem zdejmuję prawą rękawicę. Okazuje się, że palce są sine i opuchnięte. I bolą. Kiedy schodzą ze mnie emocje, całe ciało zaczyna mnie boleć i nie mogę ruszyć nadgarstkiem. Chłopaki są tak podekscytowani, że dopiero po chwili ogarniają, że nadal siedzę i się nie przebieram. W końcu Miles dopytuje z troską w głosie:
- Wszystko ok, Cosma?
Spoglądam na niego i kręcę głową. Staram się być twardy, ale ból jest coraz dokuczliwszy.
- Tim, zawołaj Shafta.
Po chwili w szatni zjawia się trener. Wystarczy mu rzut oka na moją dłoń, by wydał diagnozę niczym pieprzony Shaun Murphy:
- Połamane. Są twoi rodzice?
Przytakuję.
- Sprawdzę czy ratownicy jeszcze nie odjechali i poinformuję twojego ojca - oznajmia, po czym znika za drzwiami.
*
Mam dwa złamane palce i w bonusie jeden pęknięty. Gips przez sześć tygodni. W samochodzie odpływam, wykończony wysiłkiem podczas meczu, emocjami, bólem i lekami przeciwbólowymi, które w końcu zaczynają działać. Nie przeszkadza mi nawet podekscytowany głos Alexa, który nawija o tym meczu, jakbym conajmniej zdobył Puchar Świata w Sixes*.
- Ale ten ostatni strzał! No mistrzostwo! No i jeszcze to, że jesteś najlepiej punktującym zawodnikiem U16!
Z trudem unoszę powieki i spoglądam na niego. Głowę opieram o szybę. Nie mam siły jej oderwać, bo nagle zrobiła się niesamowicie ciężka.
- Jestem?
- Co to znaczy: najlepiej punktujący? - dopytuje siedząca między nami Nelly.
- Zdobył najwięcej punktów podczas sezonu.
Faktycznie chyba coś mówił ten komentator, ale nadal nie potrafię się z tego cieszyć. Jestem zbyt zorany.
- Wow - wyrywa się Nelly. W jej głosie pobrzmiewa autentyczny podziw i dopiero jej czysta duma sprawia, że to wszystko staje się takie realne.
- Zobaczysz, braciszku. Wróżę ci świetlaną przyszłość. Wspomnisz moje słowa, kiedy będziesz rozważał pomiędzy zaciągiem do Toronto Rocks a Rochester Knighthawks. Będą się o ciebie bić. Zobaczysz. I pamiętaj, masz mnie zabrać ze sobą. Chcę być przy tobie na każdym pieprzonym meczu, jak już będziesz Lax* Superstar!
Wyrywa mi się parsknięcie.
- To raczej mało realne - odpowiadam sennie.
- Ograniczenia są tylko w twojej głowie, Cosma...
____________________
* groundball - piłka leżąca na ziemi, nie będąca w posiadaniu żadnej z drużyn
* poke - pchnięcie kijem w ramię lub kij zawodnika będącego w posiadaniu piłki celem pozbawienia go jej.
* riding - krycie rywali tuż po stracie piłki w celu uniemożliwienia drużynie przeciwnej wyprowadzenia piłki
* SEMLA - Związek Męskiego Lacrosse'a Anglii Południowej
* Sixes - wersja lacrosse'a w sześcioma zawodnikami w każdej z drużyn
* lax - skrót od lacrosse
_______________
Czy wspominałam, że motyw sportowy będzie odgrywał w tym tomie znaczącą rolę?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro