2. Cosma
- One nie gryzą - śmieje się Alex, kiedy mijamy grupę dziewczyn z mojego rocznika, wychodząc ze szkoły. - Miałeś minę, jakbyś miał puścić pawia.
Wzdrygam się na samą myśl, że się na mnie gapiły. I szeptały przy tym do ucha. I takie coś zamieszka z nami pod jednym dachem już... jutro.
- Nie lubię, kiedy są takie namolne - zwiesiwszy głowę, wbijam pięści w kieszenie spodni.
- Laski lubią sportowców - oznajmia.
- Laski lubią ciebie...
- Bo mam zajebisty charakter, ładną buźkę i gadane. Ty z kolei nadrabiasz bickami.
- Co to znaczy, nadrabiam bickami - unoszę głowę posyłając mu rozeźlone spojrzenie.
- Widziałeś siebie ostatnio w lustrze? - pyta, ale nie daje mi odpowiedzieć. - A zapomniałem, że mizdrzysz się po każdym treningu. No i z tym swoim vibem gbura wzbudzasz w nich jeszcze więcej ciekawości. W sumie niezły patent.
- Nieźle, to masz nasrane we łbie. Nie kręcą mnie laski - dodaję orientując się dopiero, gdy te słowa opuszczają moje usta, jak to zabrzmiało. Ale jest już za późno. Błysk w oczach Alexa oznacza jedno.
- Braciszku - łapie się za serce - twój coming out...
- To nie jest żaden coming out, malaka*! - irytuję się, chociaż w sumie, nie rozumiem dlaczego.
W naszej szkole jest spora społeczność queerowa i nikomu to nie przeszkadza. Mi też nie. Zresztą, nasz kumpel - Milan, ma dwóch ojców. Obaj są spoko.
Alex rechocze jak pojebany, zadowolony z tego, że udało mu się wyprowadzić mnie z równowagi, a potem pcha drzwi do maka, gdzie umówiliśmy się z resztą naszej paczki. Od razu ich zauważam, siedzą w tym samym boksie co zazwyczaj i są głośni. Laura wierci się na kolanach Brandona, bo ten co chwilę ją łaskocze. Tony i Tim siłują się na rękę, a Milan jest ich sekundantem. Lilly siedzi tyłem do mnie, na dostawionym pufie. Dzięki Bogu.
Moja radość nie trwa jednak długo, bo gdzieś z boku rozlega się:
- Bracia Kurtis! Hejka!
Nawet nie patrzę w tamtą stronę, tylko idę prosto do naszego boksu. Za to Alex oczywiście podchodzi do grupki rozanielonych lasek, chyba z rocznika wyżej. Zerkam przez ramię i rozpoznaję tę, z którą się bujał w zeszłym tygodniu. Sądziłem, że zerwali, ale po tym, jak się z nią wita chyba jednak coś jeszcze jest na rzeczy.
- Hej, Cosma - słyszę przesłodzony szczebiot Lilly.
- Cześć - burczę.
- Jelonek nadal pokazuje różki? - pyta Bran, uśmiechając się krzywo.
Miażdżę go spojrzeniem i już żałuję, że dałem się wyciągnąć z domu. Planowałem spać i trenować. Ewentualnie w odwrotnej kolejności.
- Wyglądasz jakby cię coś przeżuło i wypluło - kwituje Milan.
- Tak wygląda człowiek, który doświadczył porażki - oświadcza Brandon.
- Tak wygląda człowiek, który po treningu dwie godziny trenował w domu - za moimi plecami zjawia się Alex i wstawia za mną.
- Chcesz usiąść na moim miejscu? - pyta Lilly, spoglądając na mnie spod rzęs.
Serio?
- Cosma idzie ogarnąć nam żarcie - Alex oplata mnie ramieniem i uwiesza się całym swoim ciężarem.
Niestety, jest tak przeraźliwie chudy, że jego masa kompletnie nie robi na mnie wrażenia.
- Dobra, co chcesz?
- Podwójne frytki, big maca i shake'a. Tylko, kurwa, nie czekoladowego.
Przewracam oczami. To chyba jedyna osoba na świecie, która nie lubi czekolady.
- Truskawka? - upewniam się.
- Lepiej śmietanka albo wanilia - nie patrzy już na mnie, bo skupia uwagę na siłujących się bliźniakach.
Nie chce mi się stać przy kasie, więc podchodzę do automatu. Zamawiam dla siebie to samo co dla Alexa, z tą różnicą, że dla siebie biorę napój czekoladowy. Gdyby była możliwość, dołożyłbym do niego jeszcze więcej kakao. Czekając za zamówieniem, słyszę chichot tych lasek, które nas zaczepiły przy wejściu. Czuję, że mnie obserwują. Kątem oka widzę, jak do siebie szepczą i wskazują na mnie palcem. Ignoruję je.
Tak bardzo chcę do domu.
Ale nie mogę zostawić Alexa. Spoglądam na numerek na paragonie, jakby to mogło jakoś przyspieszyć przygotowanie posiłku. A ponoć to nazywa się fast foodem. Kiedy unoszę wzrok, zauważam, że przede mną stoi jakaś laska.
- Ty jesteś Cosma? - pyta, czerwieniąc się.
Nie odpowiadam, tylko na nią patrzę. Zwykle lepią się do Alexa, nie do mnie. Więc czego, cholera, ta chce ode mnie?
- Grasz w lacrosse'a, prawda? I jesteś bratem Alexa? - mówi szybko, lekko się przy tym jąkając i wykręcając palce. A ja nadal milczę. - Jestem Madison i...
- Sorry, moje zamówienie - przechodzę obok nie, trącając ją niechcący w ramię i dziękując, że Bóg czy ktokolwiek nade mną czuwa, uchronił mnie od rozmowy z... Magdalene? Maggie? Coś na M...
Kiedy podchodzę z tacą to naszego stolika rejestruję, że blat jest zapełniony tacami z jedzeniem pozostałych. Lilly jako jedyna zauważa, że nie mam gdzie się rozlokować, więc pospiesznie robi porządek.
- Dzięki - mruczę pod nosem.
Rozdzielam jedzenie pomiędzy siebie a brata i chcę usiąść, ale dociera do mnie, że przecież nie ma wolnego miejsca. Przewracam oczami, po czym zabieram wolny puff ze stolika obok. Ciągnę go po płytkach, toteż nóżki wydają irytujący, piskliwy dźwięk. Aż dostaję gęsiej skórki. Siadam i w końcu mogę zabrać się za żarcie. Starannie wyciskam ketchup na serwetkę, którą rozłożyłem na samym środku swojej tacki. Shake'a postawiłem w jej prawym rogu, a big maca w lewym. Lekko przechylam pudełko z frytkami tak, by żadna nie wypadła, ale bym miał do nich łatwy dostęp. Teraz mogę jeść. Nikt nie komentuje mojego zachowania. Mam tak, odkąd sięgam pamięcią. Wszystko musi być idealnie zaplanowane i poukładane. No i kocham porządek. Rodzice byli nawet ze mną u specjalisty, bo mama podejrzewała nerwicę jakąś tam, ale ponoć taki już jestem. Chwytam frytkę, ale nim udaje mi się ją zjeść, znowu słyszę głos tej laski, która mnie zagadała przed momentem.
- To mój numer, jak coś - rzuca serwetkę na moje frytki i odchodzi.
Gapię się na nabazgrane długopisem cyfry i jedyne, co mnie w nich interesuje, to że daszek od piątki jest zapisany taką fantazyjną falą. Niespotykane. Tym właśnie wzbudza moje zainteresowanie na tyle, że zerkam na nią przez ramię. Jest niska i szczupła. W zasadzie wygląda jak dzieciak, ale skoro trzyma z tymi laskami, co nas zaczepiały, pewnie jest w wieku Lilly. Jej długie, jasne kręcone włosy podskakują przy każdym kroku. Nagle odwraca się i nasze spojrzenia się krzyżują. Kiedy orientuje się, że ją obserwuję, uśmiecha się lekko. Pospiesznie wbijam wzrok we frytki, bo jeszcze sobie coś ubzdura.
- Ale namolna desperatka - słyszę podszyty irytacją głos Lilly, która siedzi obok i, na moje, zbyt blisko mnie. Przesuwam się z puffem odrobinę dalej, a ona wówczas dobiera mi się do frytek. Staram się ją ignorować, mimo iż jest częścią naszej paczki, ale ona też zachowuje się jak namolna desperatka. Maczam frytki w ketchupie i spoglądam przed siebie.
Jutro.
Jutro ją przywiozą.
Zajmie mój pokój. Nie wiem jak ja przetrwam dzieląc jedną sypialnię z Alexem. Nienawidzę bałaganu, a po jego stronie jest taki syf, że nie mogę się na niczym skupić.
Chyba się trochę boję tego, jak to będzie z jeszcze jednym dzieckiem mieszkającym z nami. Czy będę musiał się nią opiekować? Być za nią odpowiedzialnym? A jak okaże się niebezpieczna? Przecież takie rzeczy się zdarzają... Jak choćby Amerykanka Alyssa Bustamante czy tegoroczne głośne zabójstwo Brianny Ghey przez Scarlett Jenkinson. Kto wie co widziała i jak to wpłynęło na jej mózg? Czytałem ostatnio, że negatywne emocje go niszczą i mogą popychać do okropnych czynów. Podczas takiego złych emocji, w mózgu wyłączają się wszystkie hamulce. Zdarza się nawet, że przestaje działać kora czołowa i wtedy...
- Ziemia do Kosmy - głos Milana wyrywa mnie z zamyślenia i czuję mocne szturchnięcie w ramię.
Mrugam gwałtownie i dopiero teraz dociera do mnie, że nadal siedzę z tą samą frytką do połowy ubabraną ketchupem.
- Już myślisz o gorącej cipce Madison, co? - rzuca prześmiewczo Brandon, a pozostali wybuchają śmiechem.
- Madison? - Nie mam pojęcia, o kogo mu chodzi.
- No ta dupa, co zostawiła ci numer - uzmysławia, na co biorę tę serwetkę, gniotę i wrzucam na stos śmieci na środku stolika, brudząc przy tym policzek ketchupem z frytki. Już chcę to zetrzeć przedramieniem, kiedy Lilly mnie stopuje.
- Poczekaj - jej drobny palec zbiera ketchup z mojej twarzy.
Obserwuję, jak go oblizuje, a potem tym mokrym palcem ponownie przejeżdża po moim policzku. Wzdrygam się, a ona lekko czerwieni.
Co jest z tymi laskami nie tak?
- No, no, Bambi... - drwi ze mnie Bran, poruszając wymownie brwiami. - Nie narzekasz ostatnio na powodzenie.
Znów wszyscy rechoczą, a ja coraz bardziej kulę się nad moimi frytkami. A mogłem być w domu i trenować wallball'a*.
- Łapią się na to jego stilo kujona - Tony przejmuje pałeczkę i kontynuuje nabijanie się ze mnie. - Ty, Bran, może też sprawimy sobie takie okularki?
Płoną mi uszy i żałuję, że nie założyłem dziś soczewek. Odruchowo poprawiam okulary na nosie, próbując ignorować zaczepki.
- Od tego akurat inteligencji ci nie przybędzie - ripostuje ostro Alex. - Odpierdol się od mojego brata.
Wszyscy milkną, a ja nadal wbijam wzrok w swoje jedzenie, bo nie chcę, żeby widzieli, że jestem cały czerwony na twarzy.
- Ej... puszczę wam coś, tylko morda, bo jak moi starzy się dowiedzą, to mnie zajebią. - Podjarany głos Brandona przerywa ciszę.
Zaciekawiony unoszę głowę i obserwuję, jak Brandon grzebie w swoim iphonie. Po chwili kładzie telefon na środku stolika, po czym włącza nagranie. Wszyscy pochylamy się, by lepiej słyszeć, ale jedyne, co dociera do moich uszu, to jakieś skrzypienie, jęki i sapanie.
- O ja jebię... - wyrywa się Timowi. - Czy to...
- Ale z ciebie kozak - dodaje Tony.
Nadal nic nie rozumiem. Zerkam na Lilly, której policzki płoną. Laura obejmuje dłońmi twarz, robiąc zaskoczoną minę:
- Ty jesteś nienormalny - komentuje zniesmaczona.
Słyszę jakby odgłos uderzenia, głośny jęk, a potem wyrzucone na wydechu:
- Mocniej... Błagam, mocniej...
I dopiero teraz orientuję się, co to za nagranie. Alex wraz z pozostałymi chłopakami pokładają się ze śmiechu. Dziewczyny są zmieszane.
- Czy tylko ja uważam, że to ohydne? - pytam.
- Seks nie jest ohydny - rzuca Tony.
- Ale ty pewnie nie wiesz, co z czym się je... posmakujesz, zmienisz zdanie - odzywa się Tim tonem znawcy.
- No weź, nie mów, że nigdy nie podsłuchiwałeś swoich starych, ja kto robią - rechocze Brandon.
- Nie kręci mnie słuchanie, jak robią to moi rodzice - odzywam się poważnym tonem, ale to ich jeszcze bardziej nakręca, by ze mnie drwić.
- To by wszystko tłumaczyło - drwi Tony.
- Co niby?! - warczę.
- To, że boisz się lasek...
- Nie boję się lasek! - oponuję ostro.
- To weź Lilly na kolana - Brandon przebiegle mruży oczy, uśmiechając się kpiąco.
W tym momencie bardzo, ale to bardzo go nienawidzę.
- Dobra, zejdźcie z niego - wtrąca rozbawiony Alex.
- Skoro nie boi się lasek, to co za problem? - prycha Bran, sięgając po telefon i chowając go do kieszeni.
- A jeśli Lilly nie ma na to ochoty? - pyta mój brat, a ja rzucam mu pełne wdzięczności spojrzenie.
- Lilly? - Tony wybucha śmiechem. - Wystarczy na nią popatrzeć, żeby...
- Szlag! - Alex gwałtownie pochla się nad stolikiem, by nie zabrudzić krwią koszulki.
Pospiesznie sięgam po leżące na mojej tacce serwetki i mu podaję. Przyciska je do nosa. Nie zważając na zaniepokojone spojrzenia z sąsiednich stolików, idę do kasjerki i proszę o kubeczek z kostkami lodu oraz jakiś woreczek foliowy. Kiedy wracam, mój brat siedzi pochylony, z nową porcją chustek pod nosem. Te, które mu dałem są całe przemoczone. Pospiesznie przesypuję lód do woreczka i robię mu kompres na kark. Wzdryga się, czując chłód. Brandon kuca obok, trzymając czystą partię chustek. Może i zachowuje się czasem jak skończony kutas, ale wiem, że w takich chwilach Alex może na niego liczyć. Tak jak na pozostałych z naszej paczki. Dopiero po chwili dociera do mnie, że serce wali mi jak oszalałe. Mimo iż krwotoki z nosa u mojego brata to norma, głęboko zakorzeniony strach o jego życie chwyta mnie w swoje szpony nawet w tak błahych sytuacjach. Kucam po przeciwnej stronie niż Brandon.
- Lepiej?
Alex wzrusza ramionami. Ma przymknięte powieki, jest wściekły. Nienawidzi tych oznak słabości, zależności od innych. Tego, że jego ciało jest bardziej kruche niż nasze. Otwiera oczy i ostrożnie odsuwa zakrwawione chustki od nosa. Bran czeka już w pogotowiu z kolejną partią, ale oprócz tego, że Alex mogłby w tym momencie z powodzeniem grać rolę w Zmierzchu, bo półtwarzy ma ubabrane zaschniętą krwią, to krwotok najwyraźniej ustał.
- Daj mi to - niemal wyrywa chustki z ręki Brandona, po czym powoli wstaje i udaje się w kierunku łazienki. Ruszam za nim. - Poradzę sobie! - fuka, kiedy orientuje się, że wchodzę za nim do toalety.
Stojący przy umywalkach mężczyzna spogląda na niego, kiedy odsuwa chustki od twarzy.
- Czego się gapisz?! - syczy Alex w kierunku nieznajomego.
- Niewychowana gównażeria - mruczy facet, wychodząc.
- Idź stąd - słyszę, kiedy mój brat odkręca wodę. - Nie potrzebuję niańki!
Ale ja stoję, uparcie, bo boję się go zostawić. Zrobiłem to raz. O raz za dużo.
________________
* malaka (gr.) - debil
* wallball - gra przypominająca squasha, w odniesieniu do lacrosse'a polega na rzucaniu w ścianę piłką i łapaniu jej za pomocą kija, wykorzystując różne techniki
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro