1. Cosma
Sześć lat wcześniej
Jęczę, kiedy shaft* ląduje centralnie tuż pod moimi żebrami. Uderzenie jest bolesne mimo ochraniacza i precyzyjne. Tak fauluje tylko Bran. Chwieję się i padam na kolana, ciężko dysząc.
- Kurtis, do ciężkiej cholery, co to ma być! Jezioro łabędzie czy pieprzony lacrosse?! Zbieraj dupę, odebrał ci piłkę!
Podnoszę się przy wtórze wrednego śmiechu Brana. Jest moim przyjacielem, ale kiedy gramy po przeciwnych stronach bramek, coż... przyjaźń nie istnieje. Sport to sport. A obaj kochamy lacrosse i wiążemy z nim swoją przyszłość. Nie możemy pozwolić, by nasze męskie braterstwo wpływało na współzawodnictwo czy zaangażowanie w grę. Trener od razu wyczuł, że jesteśmy kumpami i nigdy nie pozwala nam na treningach grać w jednej drużynie. Bo na boisku, ma się liczyć się tylko moja drużyna, nie uczucia czy przyjaźnie. A pro pos drużyny, właśnie straciliśmy kolejną bramkę.
Kurwa...
- ... skup się! Co się z tobą dziś wyrabia!? W sobotę jest mecz! Nie wystawię cię w pierwszym składzie, jak tak dalej będzie! - Trener drze na mnie mordę. Nie na pozostałą piątkę. Na mnie. W takich momentach żałuję, że razem z Branem jesteśmy najlepszymi zawodnikami, a tym samym trzonem Jelonków z Hitchin.
Stoję ze zwieszoną głową. Trenerowi się nie pyskuje. Zresztą, ma rację. Dziś cały czas popełniam błędy i nie potrafię się skupić. Nic już nie poradzę, że moją głowę cały czas zajmuje jedna informacja, którą usłyszeliśmy wczoraj przy gofrach od rodziców.
Dziewczyna.
Zamieszka z nami dziewczyna.
Nie wiem, jak to jest mieszkać z dziewczyną. Ja nawet nie lubię dziewczyn. Nie zbliżam się do nich jeśli to nie jest konieczne. Te szkolne są głośne i chodzą stadami. I się na mnie gapią, zaczepiają. Zawracają głowę. Onieśmielają. Wkurzają. Są... dziwne.
Laski są dziwne.
I piszczą podczas meczy i treningów lacrosse'a. A ja chcę... nie, ja muszę się skupić na grze.
- Kurtis do face-offu*! - drgam, kiedy pada moje nazwisko.
Podchodzę do linii środkowej i pochylam się. Bolą mnie wszystkie mięśnie. Shaft trzymam przy murawie, jedna pięść na końcu kija, druga przy gardle*. Zaciskam i rozprostowuję palce. Pracuję nadgarstkami, robiąc ledwo widoczną kołyskę*. To pozwala mi się skupić na grze. Unoszę głowę i widzę jak z kasku mojego przeciwnika spoglądają na mnie oczy Brandona.
Dlaczego mnie to nie dziwi?
Do face offu zawodników wybiera sędzia. Na treningach głównie jesteśmy to ja i Brandon. Ewentualnie bliźniaki, których trener też zawsze rozdziela, a którzy s trzonem ataku. Bran podśmiechuje się drwiąco. Nienawidzę go w takich momentach i bardzo, ale to bardzo mam ochotę zastosować na nim slasha*, ale wiem, że skończyłoby się to czasowym wykluczeniem z gry za faul osobisty.
Nerwowo manewruję nadgarstkami i odrywam spojrzenie od kumpla, przenosząc je na miejsce, gdzie leży mała, twarda, gumowa piłka. Czekamy aż trener odgwiżdże. Słyszę swój oddech i dudnienie serca. To tylko trening, ale duch sportowej rywalizacji unosi się w powietrzu, podkręcając atmosferę. Jestem zmęczony i bolą mnie wszystkie mięśnie, ale muszę dać radę. I wtedy słyszę przeciągły gwizd. Przyciskam gardło kija do trawy ułamek sekundy szybciej od Brana.
Jest!
Słyszę jego siarczyste przekleństwo w momencie, gdy precyzyjnym ruchem podbijam piłkę w górę i rzucam do najbliżej stojącego pomocnika. Chcę wyjść na czystą pozycję, ale Brandon wali mnie barkiem i odpycha. Robi to z taką siłą, że omal nie upadam.
- Faul! - sygnalizuję, ale trener mnie olewa.
Moje ramię pulsuje boleśnie, ale udaje mi się go ominąć i wysuwam się na czystą pozycję. Przechwytuję piłkę i podaję do jednego z atakujących. Niestety rzut jest zbyt słaby i piłkę przejmuje obrońca Brana.
- Ręka dalej od gardła, do cholery! Kurtis!
Mimo palących mnie z wysiłku płuc, próbuję naprawić swój błąd i odebrać piłkę. Ponownie obrywam shaftem po żebrach.
- Orientuj się! - kpiący komentarz Brandona w połączeniu z uderzeniem sprawiają, że kompletnie tracę czujność, potykam się i ląduję na brzuchu. Mój shaft wbija mi się boleśnie w żołądek.
Niech cię szlag, Bran!
Jęczę unosząc się na jednym łokciu w momencie, kiedy moi obrońcy próbują niskiego pressingu, jednak atakujący drużyny przeciwnej wykonuje celne podanie do Brandona, a on wykonuje perfekcyjnego quicksticka* - wykorzystując do strzału prędkość podania - i nim staję na nogi, świętują kolejną zdobytą bramkę, a trener odgwizduje koniec ostatniej kwarty.
Kurwa!
Kurwa! Kurwa! Kurwa!
Chce mi się płakać z bezsilności. Odpinam kask i ciskam nim o murawę.
- Co jest dziś z tobą, Cosma? - pyta Brandon.
- Spierdalaj - odwracam się do niego plecami, żeby nie widział moich łez.
Nienawidzę przegrywać! Nienawidzę tej niemocy! Świadomości, że nie mogę zrobić nic ponadto. Że nie dałem z siebie wszystkiego. Zrobiłem za mało.
Muszę być lepszy!
Zaciskam powieki. Nie chcę tu płakać.
Nie chcę!
Nie chcę!
Gorycz porażki pali mi gardło. Otwieram oczy i widzę leżący nieopodal shaft. Energicznie podchodzę do niego, łapię między obie dłonie i z impetem unoszę w górę. Podobnie jak kolano.
- Kurtis, do mnie! - słyszę za plecami ostre warknięcie trenera w momencie, kiedy omal nie zniszczyłem kija.
Super!
Tylko tego brakowało, by on był świadkiem mojej bezradności.
Chcę zniknąć!
Zwieszam ramiona, i mierzwię mokre od potu włosy. Końcówki kleją mi się do karku. Strasznie chce mi się pić, ale dobrze wiem, że najpierw muszę iść na rozmowę z trenerem. Wolną ręką podnoszę z ziemi sponiewierany kask, po czym zerkam na trybuny. Widzę siedzącego tam Alexa, co wcale nie poprawia mojego nastroju. Kolejny świadek mojego upadku. Stopy trzyma na oparciach dwóch krzesełek znajdujących się przed nim. Macha do mnie, kiedy dostrzega, że na niego spoglądam. Zwieszam głowę jeszcze bardziej. Jest mi cholerne wstyd, że tak beznadziejnie grałem. Ale...
„Pod naszą kuratelę trafi dziewczyna. Jest rok młodsza Kosmy."
Moje stopy same kierują się do biura trenera, a w głowie cały czas mam istną gonitwę myśli.
Rok młodsza ode mnie.
Czternaście lat.
Nie wiem, jakie są czternastolatki. Ta jest z „patoli", jak to określił Alex. W Świętym Krzysztofie nie ma takich dzieciaków. Kompletnie nie wiem, czego się spodziewać i chyba to mnie tak nurtuje. Jej tata pił. Nasz też czasem wypija piwo, ale... czy to znaczy, że my też jesteśmy rodziną z problemem alkoholowym? Mama powiedziała, że ona może być skryta i nieufna. Ja też jestem skryty. I nieufny. Tak twierdzi Alex. On z kolei jest zbyt bezpośredni.
I ponoć zachowuję się zbyt poważnie jak na swój wiek. Czy to powinno mnie martwić? I co to znaczy, że ta dziewczyna musiała przejąć rolę rodzica... Musiała być odpowiedzialna? A co jeśli przez to będzie kolejną osobą, za którą ja będę musiał być odpowiedzialny. Nie umiem sobie poradzić z odpowiedzialnością za Alexa. Nie dźwignę kolejnej. Ta ostatnia myśl wywołuje we mnie niepokój. Muszę się zatrzymać. Kucnąć i wziąć kilka oddechów.
- Cosma? - słyszę zaniepokojony głos trenera. - Wszystko dobrze?
Przytakuję, czując jak wszystkie mięśnie w moim ciele się spinają. A co jeśli wykluczy mnie z meczu?
- Zapraszam - otwiera drzwi od swojego gabinetu, a ja zapominam, że powinienem oddychać.
Dywanik u trenera nigdy nie kończy się dobrze. Drżą mi ręce. Chowam ręce za plecami, by tego nie widział. Trener Shaft - właśnie uzmysławiam sobie, że nie pamiętam jego prawdziwego nazwiska - jest dobrze zbudowanym mężczyzną po trzydziestce, którego kariera laxera* zakończyła się w college'u, po brutalnym faulu, przez który nabawił się tak poważnej kontuzji kolana, że nie mógł już wrócić na boisko. Trenuje nas twardą ręką i jest nieustępliwy. Nie uznaje półśrodków. Jednak, to jedyny zawodnik, który miał grać w kanadyjskim klubie Rochester Knighthawks. I może dlatego nikt nie krytykuje jego sadystycznych, spartańskich metod.
- Co to miało być, Kurtis? - Wbijam wzrok w podłogę. - Co mówiłem na temat garbienia się i gapienia na swoje buty?
Odruchowo prostuję plecy, jednak uniesienie brody przychodzi mi z trudem. Nie chcę, by widział, że jestem na granicy płaczu.
- Jaki wyznaczyłeś sobie cel?
- Sześć piłek w meczu - mamroczę.
- Jak oceniasz dzisiejsze wykonanie założenia?
Wzdycham.
- Nie jestem twoją dziewczyną, żebyś do mnie wzdychał - warczy.
- Przepraszam.
- I nie jestem tu po to, żebyś mnie przepraszał! - drze się.
Krzywię się i powstrzymuję, by nie zasłonić uszu. Nie lubię krzyku. Rodzice na mnie nie krzyczą. Nauczyciele też nie. Jedyną osobą, która się na mnie wydziera, jest trener. I to rzadko. A to oznacza, że spierdoliłem po całości.
- Wypadała ci piłka podczas biegu. Dlaczego?Nie skupiałem się na kołysce.Nie, Kurtis. Ty jej w ogóle nie robiłeś. Trzymałeś shaft sztywno. Zbyt blisko ciała. Nie pracowałeś nadgarstkami! Miałeś już tak piękną technikę, że nagrywałem cię podczas gry i pokazywałem innym trenerom na zgrupowaniach. Gdzie to perfekcyjne łamanie nadgarstków? Gdzie rotacja bioder i ramion? Gdzie, ja się pytam?! O pracy nóg nie wspomnę - dodał ciszej. - Ten dzisiejszy trening, to twoja największa porażka.
Mrugam, ale nie jestem w stanie powstrzymać łez. Zagryzam wargi tak mocno, że czuję posmak krwi w ustach, ale nie chcę, by widział jak drżą.
- A co robimy w przypadku porażki?
- P...p... poprawiamy się? - jąkam się.
- Poprawiamy? Nie, Kurtis... akceptujemy ją. A po co? - Już nie krzyczy. Mówi spokojnie. I nie jestem pewien, czy mi się to podoba. - By nauczyła nas pracy nad sobą. Dążenia do bycia lepszym. Do samorozwoju. Wymaga od nas ciągłego wysiłku. Bez względu na samopoczucie. Rozumiesz? Wymusza na nas pokorę i cierpliwość. Pokora, wysiłek i cierpliwość, Kurtis.
Kiwam głową, chociaż nie za wiele z tego rozumiem. Chcę żeby już skończył gadać i powiedział mi, czy wystawi mnie w sobotę w meczu.
- Dlatego wrócisz teraz do domu. I będziesz cierpliwy.
Podszedł do drzwi i je otworzył. Ale ja nie ruszyłem się z miejsca.
- A... sobotni mecz?
- Pokora, wysiłek i cierpliwość, Kurtis. Do widzenia.
- Do widzenia, trenerze.
Wychodzę nadal mając całkowitą pustkę w głowie. W szatni zastaję Brana w towarzystwie sióstr Smith. Reszta zawodników już dawno udała się do domów. Kumpel wygląda, jakby właśnie wyszedł spod prysznica. I pewnie tak jest. Nie przejmuje się zupełnie tym, że paraduje przed laskami prawie nago.
- Czego tu chcecie? - pytam oschle.
Laski mnie peszą. Zwłaszcza te przyłażące tu po treningach. I narzucające się. Jak Lilly. Wiem, po co lata na każdy mój trening. Jest jak wrzód na dupie. A teraz kolejny taki wrzód zamieszka z nami pod jednym dachem.
-Fajny trening - rzuca Lilly, na co przewracam oczami, a Brandon wybucha śmiechem.
- Był beznadziejny - poprawiam ją mrukliwie.
- Mów za siebie - drwi Brandon. - Widziałeś jakiego odjebałem quicksticka? Aż mnie Shaft pochwalił.
- Gratulacje - prycham.
Boże, nawet ja sam słyszę, że zachowuję się jak ostatni kutas. Ale nic nie poradzę, że jestem wściekły na siebie, bo grałem beznadziejnie i zazdrosny o sukces Brana. Zasłużony sukces. Ja dałem dupy, ale ta świadomość wcale a wcale nie poprawia mi humoru.
- Uziemił cię? - zatrzymuję się z ręką w połowie odpinania torby.
Łypię na kumpla. Nie wiem, czy jego pytanie wynika z troski, czy chce się ponabijać. Z nim nigdy nic nie wiadomo. Zresztą, nie będę tego roztrząsał przy Laurze i Lilly.
- Nie wiem - wzruszam ramionami i zastanawiam się, czy widać, że się pobeczałem.
- Nie wiesz? To po co cię wołał?
- Najpierw mnie opierdolił, a potem nadawał coś o wysiłku, pokorze i cierpliwości. I kazał wyjść.
- Czyli jedziesz?
- Nie wiem, kurwa! - warczę. - Kompletnie nie rozumiałem, o czym do mnie nawijał!
- Co jest dziś z tobą? - dziwi się Brandon.
- Gówno!
Odwracam się do niego plecami, bo czuję, że znów się popłaczę. Wyciągam z torby ręcznik, żel pod prysznic i idę się wykąpać.
- Jedziesz ze mną? - słyszę, nim znikam w łazience.
- Nie. Tata zabiera mnie i Alexa.
Idźcie już sobie! - dodaję w myślach.
Spędzam pod prysznicem znacznie dłużej niż zwykle, bo znów poryczałem się z frustracji. Dopiero kiedy jestem pewien, że żadna nieproszona łza już się nie pojawi, zakręcam wodę.
Owijam się ręcznikiem w pasie i wychodzę z kabiny. Nie słyszę już głupiego babskiego trajkotania i przechwałek Brandona. I w sumie to jest mi wstyd, że zachowałem się szczeniacko. Podchodzę do dużego lustra. Jest zaparowane. Przecieram je przedramieniem. Z odbicia spogląda na mnie naburmuszona twarz. Niestety powieki mam opuchnięte od płaczu, a oczy dodatkowo podrażnione przez cały dzień noszenia soczewek. Świetnie! Moje czarne jak smoła włosy sterczą na wszystkie strony. Obserwuję jak jedna z kropel spływa z opadającego na czoło kosmyka i zatrzymuje się na czubku nosa, by spaść na podbródek i zsunąć się po mojej klatce piersiowej, po czym wsiąknąć w ręcznik. Przyglądam się sobie. Nie mam jeszcze budowy takiej jak Brandon, mimo iż od roku regularnie uczęszczam na siłownię, to nadal wyglądem przypominam dzieciaka, nie nastolatka. Jednak od pewnego czasu widzę drobne zmiany i nie mówię tu o moich ładnie zarysowanych mięśniach piersiowych, brzucha i bicepsów, ale o tym, że moje ciało w końcu robi się męskie. No i wreszcie urosłem. I to tak bardzo, że mama musiała mi wymienić całą garderobę.
- A ponoć to laski lubią się stroić przed lustrem.
Podskakuję na niespodziewany głos mojego brata, Alexa.
- Co ty tu robisz? - fukam do jego odbicia w lustrze.
- Popędzam cię. Jestem głodny.
- Biedactwo - sarknąłem. - To nie ty zapieprzałeś jak głupi dwie godziny po boisku.
- Jak mam być szczery...
- Dziękuję, obejdzie się... - wchodzę mu w słowo, bo chcę, żeby się już zamknął. Ale (jak to Alex) ma to w dupie i dokańcza:
- ... chujowo dziś grałeś. A teraz serio, rusz dupę.
Pokazuję mu środkowy palec, bo tylko na tyle mogę sobie pozwolić. Wie, że go nie uderzę. Alex fizycznie jest nie do ruszenia, a że jest tego świadom, do perfekcji opanował dogryzanie.
- Malaka - mruczę pod nosem obraźliwe greckie słowo, ale w istocie, idę się ubrać.
W samochodzie Alexowi gęba się nie zamyka. Tata próbuje mnie wciągnąć w rozmowę, ale zakładam słuchawki i odpalam playlistę Papa Roach. Chcę, żeby dali mi święty spokój. A już na pewno nie chcę, by dopytywali o trening.
W domu rzucam torbę w korytarzu i od razu biegnę do kuchni. Wyciągam z lodówki zimne naleśniki i smaruję je kremem czekoladowym. Wiem, że mama będzie się wkurzać, bo u nas wspólne posiłki to świętość, ale podczas drogi przeglądałem YouTube i natrafiłem na świetną sztuczkę treningową poprawiającą technikę zbierania piłki, którą natychmiast muszę wypróbować. Ostatniego naleśnika niemal w całości wpycham do ust i żując, wybiegam na tył domu, gdzie mam ustawioną bramkę do lacrosse'a. Łapię domowy kij. Jest w takim stanie, że będę musiał pomyśleć o nowym. Ważę go w dłoniach. Jest trochę lżejszy i krótszy niż ten, którym gram. Muszę to wziąć pod uwagę.
Biorę kosz piłek i rozkładam je co dwa metry po całym trawniku. Rozgrzewam nadgarstki mimo iż półtorej godziny temu skończyłem trening. Nie mogę pozwolić sobie na kontuzję. Najpierw poćwiczę zbieranie piłek rękami. Odpalam stoper w zegarku. Jestem praworęczny, więc ciężar ciała przerzucam na prawą nogę, lewa noga zostaje z tyłu. Nisko na nogach zbieram po kolej wszystkie piłki pilnując, by robić to oburącz. Za każdym razem, gdy moje zmęczone ciało się myli i zapomina o drugiej ręce, robię pięć pompek. To sprawia, że po jednej takiej rundzie wokół ogrodu prawie wypluwam płuca, a ręce palą żywym ogniem, ale uparłem się, że przejdę do drugiego etapu ćwiczenia dopiero, kiedy uda mi się bezbłędnie wykonać pierwszą część.
Pokora, wysiłek i cierpliwość - powtarzam sobie w myślach jak mantrę ostatnie słowa trenera skierowane do mnie. Wiem, że we mnie wierzy, a ja go nie zawiodę. Nie mogę się rozpraszać myśleniem o tej dziewczynie, która ma z nami zamieszkać. Zresztą, mama mówiła, że nie wiadomo, jak długo zostanie.
Pieprzyć to.
Pieprzyć ją!
Gdybym tylko wtedy wiedział, jak wielkiego zamieszania dokona TA dziewczyna w naszym życiu...
Nie udaje mi się przejść do kolejnego etapu. Jestem tak wyczerpany, że padam w ciuchach na łóżko i nie myślę już o niczym. Niemoc myślenia w moim przypadku jest jak dar od losu.
_____________________________
* shaft - rączka kija do lacrosse'a
* face-off - pozycja do rozpoczęcia gry w lacrosse (na początku każdej kwarty i po każdej bramce), ten kto wygrywa face-off zdobywa posiadanie piłki dla swojej drużyny
* slash - rodzaj faulu osobistego polegający na uderzeniu przeciwnika kijem w jakiekolwiek miejsce poza kijem lub rękawicą
*kołyska - sposób poruszania kijem do lacrosse'a podczas biegu, by nie upuścić piłki w siatce
*gardło - część kija do lacrosse'a między siatką a shaftem
* quickstick - sztuczka polegająca na przechwyceniu piłki od podającego i rzucenia jej dalej, dzięki temu uzyskuje się bardzo dużą prędkość piłki
* laxer - gracz lacrosse'a
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro