Rozdział XV
Mama Christophera odwróciła się powoli. Nie wyglądała na schorowaną, czy też zmęczoną. Wyglądała za to bardzo młodo i kogoś mi przypominała. Uśmiechnęła się serdecznie i zaprosiła mnie, abym usiadła obok niej. Tak też zrobiłam.
— Miło mi cię wreszcie poznać. — powiedziała. Miała ciepły i przyjemny głos, który kojarzył mi się z głosem mojej zmarłej babci.
— Mnie panią również. — uścisnęłam jej dłoń.
— Oh, mów mi Stephanie. — machnęła ręką śmiejąc się. — Chris mówił, że rysujesz?
— Tak, tylko teraz... — podniosłam chorą rękę.
— O matko... — odgarnęła z twarzy falowane włosy w kolorze czekoladowego brązu. Byłam pewna, że znam tę osobę, tylko skąd? Jej oczy do złudzenia przypominały oczy mojej mamy. Ją też narysowałam i powstała?
— A co mniej więcej rysujesz?
— Rysuję ludzi... Ostatnio przestałam i zabrałam się za malowanie pejzażów.
— Miałam tak samo w twoim wieku. — przyznała. Ucieszyłam się.
— Pani rysuje? — zapytałam entuzjastycznie.
— Tak, kiedyś częściej, ale teraz jak mam czas to owszem. Szczególnie ludzi. — zamrugała porozumiewawczo. — Uwielbiam wymyślać im imiona, nadawać cechy charakteru i takie tam... Bardzo często rysując dziewczynę, przypasowuje jej imię Heatcher. Sama nie wiem, dlaczego...
— Mamo... — przerwał zażenowany Christopher.
— Nie, w porządku! — zaprotestowałam — Ja też tak robię. Tylko, że u mnie to męskie imię.
— Ooo, a jakie? — To się wkopałam.
— Imię pani syna. — przymknęłam oczy. O dziwo nie zaczęłam się rumienić czy coś. Stephanie się zaśmiała.
— To prawda, Christopher to piękne imię. — za to on palił się ze wstydu. — Idź zrobić Rose herbatę, a nie tak stoisz, jak słup soli. — wręcz go wypędziła. — Dobrze, że w końcu mamy okazję porozmawiać. — zupełnie zmieniła ton. Brzmiała identycznie jak moja mama. — Słuchaj, nie jestem chora. Nie mogę wyjść z domu, ponieważ twoi rodzice nie mogą mnie zobaczyć. — doznałam szoku.
— To dlaczego się tu przeprowadziliście?
— Twór bez pierwotnego twórcy nie jest tworem, który da radę. Musiałam to zrobić.
— O czym pani mówi? Albo inaczej; Dlaczego moi rodzice nie mogą pani zobaczyć? Co tu się dzieje? — zaczęłam się denerwować. To było strasznie dziwne. Stephanie otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale w tym samym momencie do salonu wszedł chłopak z kubkiem herbaty.
— Idźcie może pobyć sami, ja wam tylko będę smęcić. — powiedziała tym samym głosem, co wcześniej przy blondynie. Czy ona coś przed nim ukrywa? Pokierowałam się za Chrisem po schodach do jego pokoju, po drodze myśląc co się właśnie wydarzyło. „Twór bez pierwotnego twórcy nie jest tworem, który da radę."
O co do cholery chodziło? Czyżby on naprawdę był rysunkiem...?
— Witam w moich skromnych progach. — popchnął drzwi plecami. Ściany w jego pokoju miały kolor lapis-lazuli, podłoga była ciemna i drewniana. Łóżko znajdowało się pod lewą ścianą przy oknie, w kącie stała gitara.
On gra?
Na drugim końcu pokoju były dwa szare fotele, które stały na białym futrzanym dywanie. Było tam też biurko, a nad nim jego portret, namalowany pewnie prze jego mamę. O ile mogę ją tak nazwać.
— Jak na chłopaka, masz za bardzo ogarnięty pokój. — zauważyłam. Zaśmiał się.
— Cenię sobie porządek i stonowane kolory. — Może dlatego, że jesteś rysunkiem? Prawie powiedziałam na głos. Po chwili leżeliśmy na tym miękkim dywanie, który od momentu zobaczenia chciałam dotknąć.
— Grasz? — skinęłam podbródkiem w stronę instrumentu strunowego.
— Czasami tak. — wzruszył ramionami. — Ale nie jest to moje ulubione zajęcie.
— Chyba wiem, co jest twoim ulubionym zajęciem. — spojrzałam na teleskop, stojący na balkonie.
— Wiem, głupie. — powiedział nieśmiało.
— Co? Nie, to nie jest głupie. To... Fascynujące. Niebo jest piękne, zwłaszcza nocą. Piękne są gwiazdy, które oglądasz. Nadajesz im imiona? — zapytałam żartobliwie.
— Oczywiście, pięćdziesiąt z nich to kolejno : Rose, Rosie, Rosemarry, Marry, Ro, Ros... — zaczęliśmy się śmiać.
— Jeszcze czterdzieści cztery imiona. — odłożyłam kubek na bok.
— A twoje pięćdziesiąt rysunków? Pewnie Christopher, Chris, Pher, Christ, Christoff...
— Chciałbyś. — pokręciłam głową. Zadzwonił mój telefon równocześnie z jego. Oboje odebraliśmy.
— Gdzie ty do diabła jesteś?! Twoja mama nie wie, ja cię szukam po całej Montanie, a ty ani znaku życia! — usłyszałam Amber.
— Jasne, po całej Montanie. — prychnęłam. — Gdzie jesteś?
— Tutaj. — usłyszałam już nie z telefonu, ale na żywo. Amber stała w pokoju Chrisa razem z Thomasem. — Następnym razem mi powiedz.
— Skąd ty...
— Tommy zadzwonił do niego dosłownie przed chwilą. Masz super mamę. — usiadła obok mnie.
— „Tommy" ? Powtórzył brunet.
— Jak kogoś bardzo lubię, zdrabniam jego imię. — wytłumaczyła.
— Cześć geju. — Christopher przybił żółwika z Thomasem.
— Siemka, dupku. — zaśmiali się. Wymieniłam dziwne spojrzenie z Amber. — Więc co tu robicie? Przerwaliśmy wam coś? Jakąś grę wstępną?
— Ej! — rzuciłam w niego pobliską poduszką, którą wzięłam z fotela.
— Proponowałem jej to, ale chyba nie bardzo wierzy w moje umiejętności przy gipsie. — tym razem to on dostał, ale i tak się śmiali.
— Udam, że tego nie słyszałam. — powiedziała Amber. — To na pewno twój pokój? Nie wygląda na pokój chłopaka...— rozejrzała się.
— Bo on jest dziewczyną. — sprostował Tom. Chris spiorunował go spojrzeniem.
— Jasne, twoją.
— Przecież jestem gejem. — uśmiechając się, rozłożył dłonie w geście obronnym, ale kciuki miał zahaczone o szelki. Szelki w rybki.
— Co ty masz ubrane? — wskazałam gipsem na szelki.
— Ta akcja poszukiwawcza skojarzyła mi się z „Gdzie jest Nemo?", więc pomyślałem, że wpasują się do sytuacji. — wybuchnęłam śmiechem.
Po jakiejś godzinie Amber zmuszała Chrisa do zagrania na gitarze, a Thomas myszkował w jego szafie. Ja stałam i patrzyłam się w niebo, ale myśli miałam zupełnie gdzieś indziej. Myślałam o jego mamie. O tym co mi powiedziała i o tym jak bardzo znajoma się wydawała. To nie miało sensu. Nic nie chciała poskładać się w całość, albo po prostu jestem słaba w puzzle. Przez chwilę chciałam mu powiedzieć, ale to nie był dobry pomysł. Jednak powiedzieć Thomasowie nie byłoby już tak głupio... Pewnie nie uwierzy, ale spróbować nie zaszkodzi. Albo powiedzieć im obu. Tu i teraz.
— E, dziewczyno Picasso. Wróć na ziemię. — z rozmyślań wyrwał mnie głos bruneta.
— Muszę wam coś powiedzieć, a raczej musimy. — Amber wyglądała na wystraszoną, a oni na podekscytowanych.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro