Rozdział XIX
*Perspektywa Rose*
Poniedziałek
- Mamo? - weszłam do kuchni niepewnie.
- Tak?
- Dalej jesteś zła?
- Nie. - uśmiechnęła się, a mi ulżyło.
- Chciałam zapytać, czy mogę dzisiaj nie iści do szkoły. - przerwała to, co robiła, czyli mycie naczyń.
- Absolutnie! Nie wykorzystuj mojego dobrego humoru.
- Ale ja się źle czuję... Proszę. - zrobiłam minę szczeniaczka. Po kilku chwilach ustąpiła.
- No dobrze. - przewróciła oczami. - Ale za to pomożesz mi dzisiaj we wszystkim.
- Mhm...
- We wszystkim. - powtórzyła.
- Dobra, dobra. Wyjaśnisz mi jak to się stało, że tata i Theo wiedzą o tym wszystkim i się wcale nie przejęli? - założyłam ręce na krzyż. Musiałam trochę poczekać na odpowiedź, ale na szczęście ją dostałam.
- Narysowałam ich i wplotłam to w ich mózgi żeby nie uciekli z domu. Nie patrz tak, to jest legalne. Sama będziesz tak robić.
- Ale ja cię o nic nie oskarżam. - zaśmiałam się i poszłam do swojego pokoju.
* * *
*Perspektywa Amber*
Poszłam na stołówkę z nadzieję, że wreszcie zobaczę Rose, ale jej nie było. Świetnie, muszę siedzieć sama. Wątpię, że Tom chce mnie teraz widzieć po tej akcji, która mu urządziłam. Ale chwila! Nie zrobiłam nic złego. Nie zrobiłam nic złego.
- Nie zrobiłam nic złego...
- Wszystko dobrze? - usłyszałam głos Thomasa. Siedział naprzeciwko mnie.
- Eee, tak. - nastała niezręczna cisza. Słychać tylko było jak marchewka chrupie w moich ustach. On pisał z kimś wiadomości, a ja przyglądałam mu się przez cały czas. Dopiero wtedy zauważyłam, jak cholernie był przystojny.
- Coś nie tak? - spojrzał na mnie nagle. Nie mogłam odpowiedzieć, bo jego oczy były takie cudowne... - Amber?
- Tak, tak. - zerknęłam szybko na jego idealne usta.
- Mam coś na twarzy? - zapytał uśmiechając się. Zaraz się rozpłynę.
- Nie. - pisnęłam i zajęłam się swoim telefonem. - No chyba nie!
- Co?
- Rosie dzisiaj nie przyjdzie. Źle się czuje, zostałam sama. - rzuciłam widelczykiem, który trzymałam.
- Hej, a ja to co? Nie istnieję? - śmiał się. - Na pewno wszystko gra? - spoważniał.
- Tak tylko... Boże, przepraszam cię.
- Przepraszasz Boga?
- Tom!
- No dobra, dobra. - uniósł ręce w geście obronnym. - Nic nie szkodzi. - zamrugał teatralnie.
- Cześć. - przy stoliku zjawił się Christopher z dziwnym, cwaniackim uśmieszkiem.
- Ooo, dupek.
- Ooo, gej.
- Wy tak na serio? Lepszego przywitania nie było? - pokręciłam głową. Dlaczego ten blondyn się tak uśmiecha.
- No co? - zapytał mnie.
- Ona dzisiaj się tak na wszystkich patrzy. - powiedział Thomas. - Myślałem, że rozbierze mnie wzrokiem.
- Chyba wolałaby gdybyś sam to zrobił. - zaczęli się śmiać.
Coś tu nie gra.
- O czym ja nie wiem? - przerwałam ich rechotanie.
- Rose do ciebie nie pisała? - zdziwił się Tom.
- Nie. - potrząsnęłam głową.
- Gdzie ona w ogóle jest?
- W domu. Źle się czuje. Co z tobą? - rzuciłam mu wrogie spojrzenie. - Przeszedłeś jakąś operację mózgu?
- Ja zawsze taki byłem. Tylko nie wiedziałem. - wzruszył ramionami. - Swoją drogą... Mogłem ci wtedy wybrać jeszcze buty. Miałem genialny pomysł. - zszokowałam się.
- Zaraz, czy ty pamiętasz coś?
- Pamiętam wszystko. - przyznał.
- Jak to?
- Z tego co wiem, to Rosie musiała zmoczyć mnie na kartce łzami, abym to wszystko sobie przypomniał. Trochę mnie boli, że Stephanie nie jest moją matką, ale cóż... Szkoda, że Rosie nie przyszła dzisiaj do szkoły. Muszę ją przeprosić. Nie wiem jak to zrobię, ale się postaram. - oparłam czoło o rękę.
- Czemu mi nie powiedziała?
- Ona nie wie, że ja pamiętam.
- To czemu miałaby do mnie pisać? - skierowałam się do bruneta. Nie mogłam się skupić kiedy na niego patrzyłam ale nie wypada mówić do kogoś a być odwróconym.
- Żeby powiedzieć ci o co chodzi. - wyjaśnił. - O mnie też ci nie pisała?
- O tobie? - łamał mi się głos.
- Czyli nie. - odpowiedział Chris.
- Czemu sam mi nie powiedziałeś? - zapytałam pretensjonalnie.
- Mówiłem, że ci kiedyś powiem.
- Mówiąc „kiedyś", co miałeś na myśli? - zaczęłam się irytować.
- Kiedy Stephanie powie Rose, o co chodzi.
- To powiesz mi teraz?
- Nie mogę.
- Czemu?
- Bo... Po prostu nie mogę.
- Ugh! - wkurzona wstałam i wyszłam wręcz biegiem z tej sali. Na schodach Thomas mnie dogonił.
- Dokąd idziesz? - złapał mnie za ramię.
- Do Rose! Wszyscy wszystko wiedzą tylko nie ja. Może chcę się dowiedzieć co z tobą? Bo sam nie możesz mi powiedzieć i nawet nie potrafisz wyjaśnić dlaczego do cholery! - wrzeszczałam na niego, nie zwracając uwagi na innych uczniów.
- Czemu tak strasznie chcesz się tego dowiedzieć?
- Co? Bo... - zatkało mnie.
- Sama nie potrafisz mi odpowiedzieć, a rzucasz się do mnie. - powiedział drwiąco.
- Potrafię!
- Tak?
- Tak!
- To słucham.
- Chcę wiedzieć, bo mi na tobie zależy bo... - oparłam dłonie na jego klatce piersiowej, a on uśmiechał się łobuzersko.
- Bo...? - ponaglił.
- Bo myślę, że się w tobie zakochałam Tommy. - słowa wypłynęły z mojego gardła, niczym anielska pieśń kojąca ludzkie krzywdy.
- To nie jesteśmy zgodni. - otwarłam usta ze zdziwienia i uniosłam głowę, aby móc patrzeć w jego przepiękne oczy. Zbliżył się i objął mnie w tali. - Bo widzisz Amber - szepnął - Ja jestem przekonany, że się w tobie zakochałem.
- Tom...
- No trudno, będę czekał. - puścił mnie i zaczął odchodzić. Stałam wryta, nie wiedząc co zrobić. Liczyłam na coś innego, a teraz chciało mi się płakać. Płakać jak jakiejś głupiej, pustej lali. Był już w progu wejścia do szkoły, a ludzie ucichli.
- Tom! - rozłożyłam ręce. Zażenowana czekałam aż się odwróci ale tylko się zatrzymał. - Kiedy mówię, że myślę to znaczy, że tak jest! - ale nawet to nie spowodowało, że jakoś zareagował. - Masz rację! Nie jesteśmy zgodni. Ja jestem w tobie zakochana i kocham cię! - odwróciłam się na pięcie powstrzymując się od śmiechu, który spowodowały dziewczyny z drugiej klasy piszcząc jak opętane. Poczułam szarpnięcie, a potem wilgotne wargi Thomasa na moich. Mogłam się spodziewać, że taki idealny chłopka tak idealnie całuje. Całowałam się już wiele razy, ale to co się działo teraz, sprawiło,że kolana mi miękły.
- Ja ciebie też. - powiedział, kiedy się od siebie oderwaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro