Rozdział XIV
— Hej Rosie!
— Siemka Rose.
— Cześć Rose, wpadniesz na imprezę? — dziewczyna podała mi zaproszenie.
— Co tam Rosie? — nie odpowiadając, przedarłam się przez tłum do Amber i Thomasa.
— Zaraz oszaleję. — rzuciłam na powitanie.
— Stałaś się sławą szkoły, po wczorajszym. Jeszcze nikt mu tak nie dokopał, nawet czwarte klasy. — zauważyła blondynka.
— Czuję się okropnie. Przesadziłam, nie powinnam tego wysyłać. To jest jego prywatna sprawa, a raczej była. — pokręciłam głową, biorąc tackę z jedzeniem od kucharki.
— Zawsze musi być ten pierwszy raz. Nikt nie może być zawsze dobry, stało się? Trudno. Nie żyj przeszłością. — powiedział Tom.
Usiedliśmy do stolika.
— Ale ja... Muszę go przeprosić. — oznajmiłam na co przyjaciele wybuchnęli śmiechem. — No co?
— Puknij się w ten pusty łeb, Rose! — skarciła mnie Amber — Nikt nie jest idealny. Za co masz go przepraszać? Ile razy to on tobie zrobił krzywdę. Racja, sobą nie byłaś, ale to nie zmienia faktu, że po prostu mu się odgryzłaś. Trochę brutalniej, ale to nieważne. — zachowywali się jak gdyby nigdy nic. Może dlatego, że w tej szkole to norma?
Christophera nie było z grupką popularnych. Nawet nie zauważyłam, kiedy znalazł się naprzeciwko mnie. Podrzucał w prawej ręce jabłko.
— Nie spodziewałem się, że taka szara myszka jak ty, zrobi coś takiego w imię rzeczy, którą kocha. Co więc byś zrobiła, gdybyś kochała człowieka? — uśmiechnął się i ugryzł owoc.
Popełniłabym samobójstwo. To własnie próbowałam między innymi dla ciebie zrobić. Ale ci tego nie powiem.
— Udam, że to pytanie retoryczne. — zaczął Tom — Rose kochana, co twój brat zrobił mojej siostrze, że do dzisiaj nie może się otrząsnąć? — zamurowało mnie.
— To była twoja siostra?
— Tak. Luz, też się dopiero dzisiaj dowiedziałem, że tamto to był twój brat.
— Czy ja tu jedyna nie mam rodzeństwa? — wtrąciła Amber.
— Na to wygląda. — odpowiedział Chris a ja wymieniłam z przyjaciółką spojrzenia.
— Myślałam, że jesteś jedynakiem. — przyznałam.
— Nie, mam dwóch starszych braci i jedną siostrę w ich wieku. Wszyscy się już wyprowadzili. Mieszkają w Ohio. — z jego jabłka został już tylko ogryzek. Jakim cudem, on tak szybko to zjadł?
— To daleko. — stwierdziła Amber. — Co twoi rodzicie na to? Nie mają nic przeciwko, że muszą jeździć w tak odległe strony? — drążyła temat.
— Nie. Oni przyjeżdżają tutaj, mama nie może wychodzić z domu, jest ciężko chora, a ojciec nie żyje.
— Oh... Tak mi przykro, nie wiedziałam.— powiedziała szczerze.
— Nie szkodzi, nie znałem go. — dodał. Możliwe jest mówić o czymś takim, tak swobodnie?
— I tak bez problemu nam o tym mówisz? — ciekawił się Tom.
— Oczywiście, jesteście jedynymi osobami, którym w tej szkole w pełni ufam, więc czemu nie? — wzruszył ramionami.
Do końca przerwy nie odzywałam się w ogóle. Na lekcjach byłam rozkojarzona, nie mogłam połączyć faktów. Może Christopher rzeczywiście istniał? A to wszystko to jeden wielki zbieg okoliczności? Bo przecież skąd wzięłoby się jego rodzeństwo i mama... Musiałabym ich narysować, no bez kitu. Czy ja żyję w jakimś świecie science fiction? Albo w ukrytych kamerach? Jeżeli tak, to mam dość. Czuję, że mój mózg eksploduje.
* * *
Liczyłam schody, po których stąpałam, kierując się wolno do domu. Nie chciało mi się tam wracać, był Piątek. Poszłabym gdzieś... Nie do wiary. Nigdy wcześniej nie miałam ochoty nigdzie iść. Zawsze wolałam posiedzieć w domu. Czy to przez te wszystkie wydarzenia? Potrzebowałam odreagowania?
Musiałam się wyluzować. W uszach rozbrzmiał mi utwór Imagine Dragons „Demons", a ja w jego rytm stawiałam kolejne kroki. Ktoś mnie szturchnął w ramię, niechętnie wyciągnęłam słuchawki z uszu, podniosłam głowę i zobaczyłam Chrisa. Jego brązowe oczy uważnie śledziły moją twarz, a blond włosy lśniły w blasku słońca. Jedną ręką zasłaniał się przed promieniami, a w drugiej trzymał zeszyt.
— Wziąć ci to? — zapytał, wskazując zeszytem na moją torbę.
— Nie rób ze mnie kaleki. — spojrzałam na niego krzywo. Jego mięśnie szczęki zadrżały. Nie chciałam mówić tego złośliwie.
— Wyglądasz, jakbyś miała kiepski humor.
— Bo mam. — przyznałam cicho.
— Po wczorajszym? Bądź dumna.
— No nie... Ty też? Może mam sobie wręczyć puchar za odwagę?
— No dobra przepraszam! Powinnaś się wstydzić Rose, jak mogłaś? Wiesz co zrobiłaś temu człowiekowi? Zdajesz sobie sprawę jak on się musi teraz czuć? Pewnie wypłakuje się w ramię swojego chłopaka, a ty co? Idziesz i nawet nie żałujesz swoich czynów. — powiedział teatralnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się. — Tylko dlatego nie jesteś w sosie?
— Tak, ale...
— Ale...? — ponaglił.
— Nie uśmiecha mi się wracać do domu. Nie mam ochoty tam teraz przebywać. — powiedziałam w końcu. Nie odpowiedział. Odezwał się dopiero, kiedy byliśmy już na naszej ulicy.
— Więc chodź do mnie. — zaproponował.
— I co niby będziemy robić? — założyłam ręce na krzyż.
— No nie wiem... W moim pokoju jest łóżko, — uniosłam brwi — ręka nie będzie przeszkadzać nie martw się, jestem zwinny. — puścił mi oczko.
— Słucham? — roześmiał się pokazując białe zęby.
— A tak na poważnie, moja mama chciała cię poznać, ale... Nie było między nami za kolorowo, wprawdzie pokłóciliśmy się troszkę i nie chciałem zmuszać cię do przebywania w moim towarzystwie.
— Nie zmuszałbyś. Byłoby tylko trochę niekomfortowo, ale przeżyłabym.
— To? Zgadasz się?
— Ufam ci, więc czemu nie? — powtórzyłam jego wcześniejsze słowa, na co się uśmiechnął. Odłożyłam tylko rzeczy do domu, nawet tam nie wchodząc i nie witając się z nikim i z powrotem byłam u jego boku. Chciałam tam iść ze względu na jego mamę, ponieważ chciałam się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi i zdać jak najszybciej relacje Amber, ale czy aby na pewno tylko dlatego? Czy może chodziło o coś więcej? I nie miałam tu na myśli tego, co wcześniej Christopher powiedział.
Zawahałam się, kiedy otworzył mi drzwi i czekał aż tam wejdę.
— Spokojnie, ona nie gryzie. — zapewnił mnie i przekroczyłam próg jego domu. Na starcie poczułam zapach cynamonu. Świeczki. Kochałam świeczki, już lubiłam tą panią. Prowadził mnie za rękę do salonu, kobieta siedziała tyłem na fotelu i piła herbatę.
— Mamo, to jest Rosie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro