Rozdział XII
Spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem, a on się śmiał. Po dłuższej chwili odważyłam się w końcu coś powiedzieć.
— Nie. Rozmawiam z Amber, ślepy jesteś?
— Nie wyglądało na to. — skomentował i sobie poszedł. Całe szczęście. Amber klepnęła się w czoło i dała mi znak, abyśmy stąd poszły. Zostawiłyśmy chłopaków kompletnie zdezorientowanych.
— Unikamy ich teraz jak ognia. Zwłaszcza Chrisa. — powiedziała, kiedy biegłyśmy na drugie piętro. — Tak strasznie cię przepraszam... Zapomniałam się, wybacz mi. — posłała mi błagalne spojrzenie.
— Okay. Na początku myślałam, że mu powiedziałaś. — przyznałam.
— Co? Czemu miałabym to robić? — wyglądała na mocno zdziwioną.
— No... Wczoraj, coś tego? No wiesz... — unosiła powoli brwi. — Nie?
— Nie! Znam go cztery dni! Głupia jesteś? — zaczęła się śmiać.
— No nie wiem no! Ty lubisz dziwaków. — powiedziałam zanim pomyślałam.
— W jakim sensie? — założyła ręce na krzyż.
— Co sobie pomyślałaś, jak go pierwszy raz zobaczyłaś? Ja, że jest dziwny. Przez ten strój. — wzruszyłam ramionami.
— To jak się ubiera, jest czadowe. Jego styl jest interesujący, pomyślałam, że ciekawy z niego chłopak. — Tego się po niej nie spodziewałam. — A ty? — zapytała flirciarskim głosem.
— Ja też znam Chrisa cztery dni. — rzuciłam jej ironiczne spojrzenie.
— Jakie cztery dni?! Chyba czterdzieści! Nawet dużo więcej. DUŻO.
— Nie. Ten Christopher, to nie jest ten z mojej głowy. Tamten był inny, bardziej mi się podobał.
— Ale co? Inaczej wyglądał czy co?
— Nie, miał inny charakter trochę. Kiedy mnie odwoził to sobie uświadomiłam, bo przypomniał mi o tym jednym tekstem, ale to nic w porównaniu do tego z mojej głowy. To nie zmienia faktu, że jestem nim zauroczona, ale znam jego ciut inną wersję, jeśli wiesz co mam na myśli. — wyjaśniłam. Naprawdę tak było i smucił mnie ten fakt. Choć kłóciłam się z Chrisem w głowie prawie cały czas, lubiłam go. Kochałam go.
Jeśli można pokochać chorobę psychiczną.
— Rozumiem.
Kilka godzin później
— Rosemarry! Ktoś do ciebie! — zawołała mama. Akurat w tym momencie musiał ktoś przyjść? Kiedy cała upaprana jestem farbą nawet na włosach? O losie, jaki ty jesteś złośliwy. Zeszłam z niechęcią na dół i dostałam palpitacji serca, kiedy zobaczyłam w progu Christophera.
— Co ty tu robisz?
— O-o, liczyłem na milsze powitanie. — uśmiechnął się półgębkiem.
— Hej, co ty tu robisz? — stałam na schodach i ani mi się śniło z nich schodzić.
— Rosie! — skarciła mnie mama.
— Hej, co ty tu robisz, wejdź. — uśmiechnęłam się do niej sarkastycznie. Postukała się palcem w czoło. — Będziesz tak stał? — Nie mogłam uwierzyć, że użyłam w tym pytaniu tyle jadu. Zaczęłam iść na górę, a on za mną, do mojego pokoju. Kiedy się tam znaleźliśmy, odłożyłam pędzel do kubka, a drugi wsunęłam za ucho. Miałam w zwyczaju tak robić.
— Musimy pogadać. — powiedział. — Ale to chyba nie jest dobry moment. — No nie wytrzymam. Przerywa mi malowanie obrazu, który chciałam skończyć, a teraz mówi, że to chyba nie jest dobry moment. Żaden nie jest dobry po tym, co usłyszał.
— Nie, teraz. Jestem tylko lekko zdenerwowana, bo coś mi przerwałeś. — spojrzał w lewo gdzie stała sztaluga z płótnem , na którym zdążyłam namalować już wierzbę płaczącą oraz rzekę.
— Woow. — zagwizdał.
— O czym chciałeś rozmawiać? — położyłam ręce na biodrach.
— O tym, co się wydarzyło na stołówce. — rozłożył ręce w geście.
— Mianowicie? — próbowałam przeciągać to tak, żeby nie chciał już kontynuować.
— Na czym polegała twoja choroba?
— Psychiczna. Nic takiego. — Taa, jasne. Nic takiego. Gdybyś tylko wiedział...
— Matt mówił o wymyślonym przyjacielu. Queen, że zachorowałaś po tym, jak go narysowałaś. — Skąd ona to wie?! No to wpadłam. Jezu, co ja mam teraz zrobić. — Trochę to dziwne nie sądzisz? Leżę w szpitalu tyle co ty, ale nie pamiętam nic z przed śpiączki...
— Co ty próbujesz mi powiedzieć? — przerwałam mu.
— Pomyślałem, że może wymyśliłaś sobie mnie i pomyślałaś, że to serio ja, po tej akcji z leżeniem w szpitalu. — szczęka mi opadła, a pędzel wypadł zza ucha. Potoczył się prosto pod jego nogi, ale nie zwrócił na to uwagi.
Jak tu wybrnąć z tej sytuacji?
— Tak. Masz rację, pomyślałam tak sobie kiedy cię zobaczyłam. Znaczy najpierw myślałam, że choroba wróciła, ale nie i się cieszę. — skłamałam.
— To wszystko?
— A co byś chciał jeszcze usłyszeć?
— Nie wiem. — wzdrygnął się, jakbym go czymś obrzydziła. Racja, nie wyglądałam za dobrze... — Do twarzy ci w tych kolorach. — miało mnie to rozbawić, ale tylko się uśmiechnęłam. Podniósł ten pędzel, który mi uciekł i wykonał kilka kroków w moją stronę, aby mi go oddać. — Proszę.
— Dzięki. — powiedziałam cicho. Przez chwilę, kiedy mi go dawał, nie puszczał go, potem patrzył się w moje oczy tak intensywnie, że myślałam, że zaraz zniknę.
Nie wiem, ile tak stał, ale z dwie minuty na pewno, zanim zostawił mnie samą i wrócił do domu.
Kiedy otrzeźwiałam, poszukałam komórki i zadzwoniłam do Amber.
— Halo?
— Stara, on u mnie był. — mój głos był dziwny.
— Christopher? — przełknęłam głośno ślinę. — Po co?
— Wywiedział się o tym, co mnie spotkała i powiedział: „Pomyślałem, że może wymyśliłaś sobie mnie i pomyślałaś, że to serio ja po tej akcji z leżeniem w szpitalu."
— Cholera... Co mu odpowiedziałaś? — ona też była przerażona.
— Że tak i, że myślałam jak go zobaczyłam, ze to dalej ta choroba. Potem skończyliśmy rozmowę.
— Mnie Thomas o nic nie pytał, całe szczęście. — westchnęła.
— Co ty robiłaś z Thomasem?
— Mam z nim kilka lekcji. — sprostowała. — No nic, na razie sprawa chyba nie jest taka poważna, ale musimy być ostrożne. W innym przypadku będziesz musiała powiedzieć mu prawdę, a wtedy to już na pewno uzna, że jesteś szalona. Jeżeli już tak nie myśli... A jeżeli prawda wyjdzie na jaw, za wszelką cenę będę próbowała mu udowodnić, że to ty jesteś jego pieprzonym stwórcą i, że gdyby nie twoja próba samobójcza, nadal siedziałby w twojej głowie i był chłopakiem z rysunku, który nie istnieje.
— Dziękuję Amber.
— Cała przyjemność po mojej stronie.
Połączenie zakończono.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro