Rozdział VIII
— Patrick powiedział, że Christopher mieszkał w zachodniej części miasta i w Piątek, w ten sam dzień, kiedy był nasz bal, a ty połknęłaś te tabletki, on bez przyczyny stracił przytomność i obudził się po ośmiu dniach. Jego rodzice uznali, że to od narkotyków, których z resztą nie bierze i postanowili zmienić mu otoczenie. Tego, co się działo przed śpiączką w ogóle nie pamięta. Jako człowiek pojawił się wtedy, kiedy ty odzyskałaś przytomność. Jestem teraz pewna, że to on. — mówiła Amber, a ja nie mogłam uwierzyć.
— W takim razie, co z jego rodzicami? Ich nie narysowałam, skąd się wzięli? — wzruszyła ramionami. — Może lepiej zostawmy to, jak jest. Mam wrażenie, że im głębiej będziemy szukać, tym gorzej się zrobi.
— Może masz jakąś moc ożywiania rysunków? Jeśli tak, to narysuj teraz chłopaka dla mnie, bo on ewidentnie jest tobą zainteresowany, więc nie mam szans. — zaśmiała się.
— Oczywiście. Mną. To na ciebie ciągle patrzył, kiedy do nas podszedł.
— Ale podszedł ze względu na ciebie i z tobą flirtował, nie ze mną! — włożyła swoje książki do szafki. — Co teraz masz?
— Angielski. A ty?
— Chemię. Widzimy się potem na stołówce. — przytuliła mnie i zniknęła w tłumie. Kiedy szłam spokojnie zająć miejsce w klasie, spostrzegłam, że nie mam ze sobą książki. Wróciłam się najszybciej jak mogłam, zabrałam ją i chcąc prędko wrócić, dostałam w głowę drzwiami czyjejś szafki.
— Strasznie cię przepraszam, nie zauważyłem, że idziesz. — jedyne co było w tym dobre to to, że nie był to Christopher.
— Nie ma sprawy. Przywykłam. — i szybko uciekłam.
Po nudnej lekcji udałam się do naszego stolika.
— Ktoś cię uderzył? — zdziwiła się.
— Nie, dostałam tylko z szafki. Typ był dziwnie ubrany. Miał białą koszulę, czerwoną muszkę, szelki czarne i czarne spodnie. Do tego lakierki i szary kapelusz na głowie. — opowiedziałam, wyciągając Reese's.
— Mam nadzieję, że opisujesz to, jak bardzo podoba ci się ten strój. — wcześniej wspomniany chłopak, dosiadł się ze swoją tacką do NASZEGO stolika. Miał taki sam kolor włosów jak ja, ale jego oczy były jak oczy Amber. — Jestem Thomas.
— Rose.
— Amber. — wyglądała jakby się go bała, a to przecież ja chodzę do szkoły z chłopakiem z mojej głowy. — Czym zawdzięczamy twoją obecność?
— Uderzyłem twoją przyjaciółkę i to dosyć mocno, w ramach rekompensaty przyniosłem ci drugą paczkę. — wskazał palcem na moje Reese's.
— Dzięki, nie trzeba było. — wzięłam ją, udając zniechęcenie. Amber pokręciła głową, śmiejąc się.
— Jeśli nie macie nic przeciwko, przyczepię się do was jak rzep do psiego ogona i zostaniemy przyjaciółmi. Przynajmniej tak to sobie ułożyłem w głowie. W praktyce nie wygląda to tak źle, jak w wyobraźni, myślałem, że będzie trudniej.
— Nie ma sprawy. To, że będziesz zadawać się ze mną nie wpłynie na twoją reputację, ponieważ jest tu Amber, także nie martw się.
— Nie obchodzi mnie reputacja. Spodobałyście mi się. Po prostu chcę się z wami trzymać, nie dlatego, że jesteście ładne, czy coś. Szukam znajomych, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Starzy nie akceptują mojego zajebistego stylu i tego, że tak dużo mówię. — uśmiechnął się szeroko. Nosi aparat na zęby. Zauważył, że przyglądam się jego uzębieniu. — Oh, zwykły też mam. — wyciągnął Nikona i zrobił mi zdjęcie.
— Teraz pęknie ci klisza. — skomentowała Amber, a ja odpowiedziałam śmiechem.
— Nie takie rzeczy już fotografowałem. — powiedział nonszalancko.
— Ej! Ether! — krzyknął z końca sali Matt. —
— Uważaj bo wsypaliśmy Rutinoscorbin do soku! — dodał Gabe i jego paczka się rozrechotała jak stado żab. Wszyscy oprócz Chrisa. Blondynka wstała i kipiąc ze złości odkrzyknęła:
— Harrison! Nie zapomnij zabrać tych ośmiu bukietów ze szpitala, które przyniosłeś Rose! Ma uczulenie na róże, palancie! — i usiadła z powrotem, przybijając mi piątkę. Żaby rechotały dalej, ale teraz już z Gabriela.
— Oficjalnie uznaje, że tamto grono to dupki.
— Chris nie jest dupkiem. — wtrąciła Amber.
— Mówisz tak, bo to twój chłopak? — szczerzył się.
— Nie. Jest tutaj drugi dzień i się jeszcze nie zdupkował. — sprostowała.
***
Wychodziłam ze szkoły i już miałam opuścić jej bramy w spokoju, kiedy zawołał mnie Christopher.
— Zaczekaj! — podbiegł. — Możemy iść razem, Amber powiedziała, że mieszkasz naprzeciwko mnie. — po co mu to powiedziała?
— Tak, zgadza się. — odparłam zmieszana. Przez pół drogi kroczyliśmy w milczeniu, kiedy on przerwał wreszcie tę ciszę.
— Mogę cię o coś zapytać? — pytaj ile chcesz. Odpowiem na wszystko, jeżeli będziesz mnie odprowadzał codziennie.
— Tak.
— O czym na stołówce mówili chłopcy? — brzmiał tak samo wtedy, kiedy mówił, że żałuje, że nie istnieje.
— Aaa, ostatni piątek przed przerwą świąteczną chciałam popełnić samobójstwo. Długa historia... Dowiedzieli się, że tabletkami i teraz widzisz. — westchnęłam. Mimo, że nie było po mnie widać, to naprawdę było mi przykro.
— Nie powinni się z tego śmiać. — zbulwersował się.
— Jestem ich obiektem żartów i wyśmiewania od początku, więc dla nich bez różnicy. — głowę spuszczoną miałam w dół i śledziłam swoje własne kroki. Gdyby nie to, że znam tego chłopaka z mojej głowy, nie powiedziałabym mu tego wszystkiego.
— Tym bardziej Gabe nie powinien. — dodał. — Dlaczego śmieją się z ciebie?
— Pojęcia nie mam. — aż chciało mi się śmiać, bo serio nie wiedziałam, czemu akurat ja.
— Amber jest z Patrickiem? — nagle zmienił temat.
— Jeszcze nie.
— „Jeszcze" ? — słyszałam w jego głosie rozbawienie.
— Wydaje mi się, że on jej się podoba, ale Amber jest wybredna co do chłopaków, więc bardzo możliwe, że tylko się z nim droczy. — powiedziałam na jednym wdechu.
— A ty? Jesteś wybredna?
— Raczej nie.
— To jaki jest twój ideał? — Ty nim jesteś.
— Taki, który się mną zainteresuje. — udało mi się go rozbawić, co spowodowało, że mimowolnie się uśmiechnęłam. — Doszliśmy.
— To twoja siostra? — zapytał. Na schodach do mojego domu siedziała jakaś dziewczyna w rudych włosach.
— Ja... Nie mam siostry. — zmarszczyłam czoło. — Pa.
— Rosie? — Mów tak do mnie, a oddam ci się cała. — Nie chciałabyś może pójść ze mną do szkoły jutro?
— W porządku. — posłałam mu uśmiech i skierowała się do siebie. Dziewczyna wstała i zauważyłam, że płacze.
— Twój brat to drań! — tupnęła nogą i uciekła. Zszokowałam się nieco, a po wejściu do domu, postanowiłam dowiedzieć się, kto to był.
— Może mi ktoś wyjaśnić, na przykład Theodore, co to była za fontanna na naszych schodach?
— Nie przejmuj się nią, to moja była dziewczyna. — mój brat machinalnie machnął ręką.
— Masz czternaście lat i już zostałeś łamaczem serc?
— Ktoś musi. — odpowiedział zadowolony, a ja usiadłam do stołu, żeby poczekać na obiad.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro