Rozdział V
— Fuj! — krzyknęła Amber, kiedy pokazałam się jej w fioletowej sukience, która opinała mnie wszędzie i świeciła się niczym niebo nocą.
— Też tak sądzę. — zasunęłam zasłonę, aby przymierzyć kolejną kieckę. Każda wyglądała paskudnie. — Amber... Ja po prostu jestem zbyt brzydka do sukienek, które są ładne! — krzyknęłam, żeby mnie usłyszała.
— Co ty mówisz?! Ogarnij się i przymierz tę czerwoną! — słyszałam w jej głosie współczucie. Zrezygnowana wzięłam do ręki czerwoną bombkę. — Na pewno coś znajdziemy... — skomentowała, a ja ponownie ukryłam się w przymierzalni.
— Ta szafirowa princeska się nada. Jeśli zetniesz włosy do łopatek, to już w ogóle powalisz całą salę. — usłyszałam głos Chrisa. Tylko, że takiej sukienki ze sobą nie miałam. Powiedziałam przyjaciółce, aby mi ją przyniosła. Kiedy ją założyłam, faktycznie wyglądałam wreszcie ładnie. Amber też się spodobało.
— No, no! Jak na to wpadłaś? — szturchnęła mnie w ramię. — Zazdroszczę.
— Christopher mi podpowiedział. Zalecił jeszcze skrócić włosy. — uśmiechnęłam się zadowolona.
— Chris?! Co ci powiedział? — szłyśmy do kasy.
— „Ta szafirowa princeska się nada" — pokazałam w powietrzu cudzysłów palcami.
— Serio? — otwarła usta z zadumy. — „Szafirowa princeska" ? Skąd on u licha wie, co to jest za kolor i krój sukienki? — pokręciła głową.
— W końcu ja go stworzyłam.
— Może znajdzie też coś dla mnie? — szczerzyła się, jak dziecko na widok lizaka.
— Burgundowa empire. — odpowiedział chłopak, a ja powtórzyłam. Amber bez przymierzania wzięła sukienkę i opuściłyśmy sklep szczęśliwe.
— Teraz po buty, a potem do fryzjera. — rozporządziła złotowłosa. Mimo, że okoliczność ta nosiła nazwę „Dyskoteka" i tak wszyscy traktowali to jak jakiś bal. Starsi uczniowie nam to powiedzieli i zwykle tylko mała garstka pierwszaków ubierała się jak na dyskotekę, a byli to ci, których nikt nie lubił. Tak jak mnie, tylko ja miałam przyjaciółkę, która była lubiana, a to zmieniało postać rzeczy.
* * *
— Szkoda, że nie masz chłopaka. Zrobiłabym wam zdjęcie. Pięknie wyglądasz. — moja mama była pod wrażeniem.
— Pierwszy raz nie przyniesiesz mi wstydu. — odezwał się Theo. Zmierzyłam go wzrokiem, a on pokazał mi język.
— Ale, że włosy ścięłaś ci nie daruję. — tata był oburzony.
— Już dawno powinna to zrobić, nie znasz się. — skarciła go moja rodzicielka. — Dobrze, idźcie już, bo się spóźnicie. — i wtedy razem z Amber i wymyślonym kumplem wyszłam z domu. Wiatr spowodował, że przeszedł mnie dreszcz, a na skórze pojawiła się gęsia skórka.
— W tym momencie żałuję, że nie jestem prawdziwy. Oddałbym ci swoją marynarkę. — szepnął Chris, a ja ledwo powstrzymywałam się od uśmiechu, kiedy oblały mnie rumieńce.
Kiedy dotarłyśmy na miejsce, trzymając się za ręce, stanęłyśmy jak wryte przed drzwiami.
— No Rosie, nasz pierwszy bal. — ścisnęła moją dłoń. — Na drugi pójdziemy z partnerami.
— To dyskoteka idiotki! — rzuciła przechodząca obok Queen, która ubrała czarny crop-top, błyszczące spodenki, z których wylewały się jej pośladki i czarne szpilki na nogach. Uniosłam brwi a Amber cicho zachichotała. Nigdy nie zapomnę miny Queen, po wejściu na salę. Rzeczywiście okazało się, że „Dyskoteka" to bal. Sala była udekorowana w niebieskie i białe balony. Nad sceną widniał srebrny napis „DYSKOTEKA 2017". Trochę nie rozumiałam, dlaczego to faktycznie nie jest dyskoteka, skoro bal i tak odbywał się pod koniec roku, ale dla mnie to lepiej. Bale są spokojniejsze i bardziej magiczne.
— Ożesz w mordę, Amber! Przyprowadziłaś swoją śliczną kuzynkę, czy to nowa? — myślałam, że wybuchnę śmiechem, kiedy Mattchew o to zapytał.
— To Rose, palancie. — uderzyła go torebką w głowę. — Szkoda, że się nie widzisz. wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. — roześmiała się i poszłyśmy do stolika, aby napić się ponczu. — Co za debil.
— Czuję się zarąbiście. — stwierdziłam.
— I powinnaś, bo jesteś zarąbista. — odpowiedziała z szerokim uśmiechem.
— Tylko niczego mi tu nie dolewać. — pogroziła palcem Pani Jones.
Mikstura była jabłkowa, a pilnowanie przez Jones chyba nie poszło zgodnie z planem, bo od razu wyczułam jakieś procenty, więc odłożyłam szklankę. Amber tego nie zrobiła, ale ona lubiła sobie doprawiać napoje. Poszłyśmy tańczyć i wszystko było świetnie dopóki nie przyszedł Patrick, jeden z kumpli Matta i nie porwał mi przyjaciółki na drugą stronę sali.
— Kolejny minus mojego nieistnienia. — skomentował Christopher. — Tańczyłabyś teraz ze mną, albo z tym głupkiem, który tu właśnie zmierza. — mówiąc „głupek", miał na myśli Gabriela. Nie ucieszył mnie jego widok.
— Woow, zawsze wiedziałem, że jesteś piękna, ale dzisiaj przeszłaś samą siebie. — włożył jedną dłoń w kieszeń, drugą wyciągnął w moją stronę.
— Nie przyszedłeś tutaj czasami z Rachel? — zapytałam, choć znałam odpowiedź.
— Przyszedłem, ale czy to sprawia, że nie mogę tańczyć z innymi? — uśmiechnął się.
— Nie za bardzo mam ochotę z tobą tańczyć, po tym wszystkim, co mi robiliście. — skrzywiłam się na samą myśl.
— Oh, doskonale wiesz, że nie brałem w tym udziału.
— Ale stałeś i patrzyłeś, co równa się z tym, że też mi to robiłeś. — a przynajmniej ja tak to odbierałam, bo śmiał się wtedy.
— Może masz rację, może powinienem stanąć w twojej obronie. Dziewczyno, jest bal, zabaw się. Jeden taniec cię nie zbawi. — złapał mój nadgarstek i pociągnął mnie w głąb sali. Zmuszona oplotłam jego kark rękoma, a on położył dłonie na moich plecach. Kołysaliśmy się w rytm „I'm with you" Avril Lavigne. I choć dziewczyny w takich momentach zaczynają zakochiwać się w chłopaku lub całować z nim, ja nie czułam nic szczególnego. To nadal był ten sam Gabe, którego znałam. Teraz tylko nie było mu wstyd do mnie podejść. Jutro znowu będę tą samą Rose, co wczoraj, w ciuchach poplamionych farbą, ołówkiem za uchem, książkami pod pachą i roztrzepanymi włosami, które tylko skróciłam. Znowu będę kimś, na kogo nikt, prócz Amber, nie zwróci uwagi. Bo bycie sobą w tej szkole, to najtrudniejsza ścieżka jaką można wybrać. A ja nie miałam zamiaru ułatwiać sobie życia, udając kogoś, kim zwyczajnie nie byłam, mimo zamiłowania do prostoty.
Na wszystkie moje rysunki i spaghetti mamy, przysięgam uroczyście, że przetrwam tę rzeź będąc zawsze sobą.
Piosenka się skończyła, a ja wreszcie mogłam odkleić się od Gabriela i zniknąć mu z oczu, żeby już więcej nie katował mnie swoją wodą kolońską, która była strasznie gryząca w nos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro