Rozdział IV
Amber:
Gdzie jesteś?
Ja:
U psychologa!! :)
Amber:
Co Cię tak cieszy ?!
Ja:
Może mi pomogą, mam nadzieję
Amber:
Wpadnę do Ciebie po szkole c;
Ja:
Oki ^^
Czekałam posłusznie na fotelach przed gabinetem i modliłam się w duchu o to, aby już mnie tam zaproszono. Mimo, że tego chciałam, jednak stresowałam się. Co ja jej powiem? Widzę mojego kumpla z kartki? Rozmawiam z nim? Jestem w nim zauroczona?
— Oh, nie wiedziałem. — powiedział Chris. Opierał się o drzwi.
— Rosemary Ether? — zza drzwi wychyliła się niska szatynka w okularach.
— To ja. — wstałam, a ona zaprosiła mnie do środka. Pomieszczenie było przytulne. Liliowe ściany, kanapy, pełno poduszek. W niektórych miejscach były zapachowe świeczki, co od razu mnie zrelaksowało.
— Usiądź proszę. — wskazała na krzesło, które znajdowało się przed jej biurkiem. Spisała moje dane i odchrząknęła głośno, wlepiając we mnie swoje zielone oczy. — Nazywam się Helen Johanson, mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze współpracowało. — posłała mi uśmiech, który wydawał się nieszczery. — Więc, jaki masz problem słonko?
— Ja... Eeee... — szukałam odpowiednich słów. — Narysowałam kogoś i teraz widzę tę osobę, słyszę ją, a nawet do niej mówię. — bawiłam się sznurkiem z bluzy.
— Mhm. Masz może ten rysunek ze sobą? — podałam jej kartkę. — Wspaniale rysujesz! Nie dziwie się, że go widzisz. — zaśmiała się, a ja miałam ochotę uciec. — Oczywiście żartuję, odkąd go widzisz?
— Od dwóch dni.
— To nie tak sporo.
— Wolałam sobie pomóc zawczasu.
— Rozumiem. — zapisała coś w swoim notesie. — Z tego co mi wiadomo od twoich rodziców, nie jesteś akceptowana w szkole. Myślisz, że to może mieć jakiś związek z tym, że go widzisz? Często tak jest, szukamy ostoi w czymś, co nie istnieje.
— Możliwe ale... Ja tak po prostu zaczęłam go widzieć, nie byłam w jakichś stanach lękowych, nie miałam depresji. Tak jakby, bez powodu... Zjawił się i...— wzruszyłam bezradnie ramionami.
— Jest tu teraz z tobą? — Czy ona serio o to pytała? Rozejrzałam się po gabinecie, a Christopher leżał sobie na ziemi pod jedną z kanap. — Czyli tak. — ponownie coś zanotowała. — Dlaczego przyszedłeś tutaj razem z Rose? To powinna być prywatna rozmowa. — zdziwiłam się. Inaczej wyobrażałam sobie tę wizytę.
— Powiedz jej, że tworzymy jedność. Dosłownie. — prychnął twór. Powtórzyłam jego słowa.
— Czemu akurat chłopak? A nie dziewczyna? — unosiła brwi w dziwny sposób, kiedy o coś pytała.
— Narysowałam go, bo chciałam przedstawić jak wygląda mój ideał. Nie jestem homoseksualistką, więc nie narysowałam dziewczyny. — myślałam, że to oczywiste. Helen torturowała mnie przez następną godzinę takimi pytaniami, a ja miałam wrażenie, że nikt nie bierze mnie na poważnie, nawet psycholog.
***
— No i jak ci poszło na tej rozmowie? — zapytała Amber, kiedy bez zapowiedzi wparowała do mojego pokoju.
— Średnio. Niczego nowego się nie dowiedziałam, a brwi tej baby tańczyły twista. — roześmiała się i położyła obok mnie na łóżku.
— Rosie... — zaczęła. — Przepraszam. Powinnam ci uwierzyć. Po prostu nie chciałam przyjąć do wiadomości, że moją najlepszą przyjaciółkę może spotkać coś takiego. Wybaczysz mi? — jej głos spowodował, że zmiękło mi serce. Przytuliłyśmy się na zgodę i sytuacja wróciła do normy.
— Zaraz się porzygam z tej waszej czułości. — powiedział zdegustowany Chris.
— Pewnie tez byś chciał.
— Chciałabyś. — prychnął.
— To było do niego? — zapytała Amber.
— Tak... Będziesz musiała przywyknąć. — zrobiłam smutną minę.
— Postaram się. Może my tez się zakolegujemy? — szczerzyła się jak głupi do sera.
— Bardzo chętnie. — odpowiedział Christopher.
Dwa miesiące później
Moją głowę wypełniały tysiące myśli i nie mogłam się skupić na tym, co miałam zrobić, a miałam napisać test z biologii. Uczyłam się na niego trzy dni, i doskonale potrafiłam odpowiedzieć na każde pytanie, ale nie mogłam przez tego idiotę - Chrisa. Przez ten cały czas moje leczenie wbiło wyższy level. Brałam leki od miesiąca, ale to wcale nie pomagało, a było jeszcze gorzej. Zdarzało się, że odzywałam się do niego w sklepie, rozmawiając z kimś obcym, a nawet wypraszałam go z łazienki. Moi rodzicie wreszcie zrozumieli, że jestem chora, co ma swoje plusy. Nie chciałam być egoistką, ale niech Theo w końcu się przekona, jak to jest być na moim miejscu. Ta psychiczna relacja z wymyślonym chłopakiem wzrosła do tego stopnia, że nawet dla Amber rozmawianie z nim to norma.
— Słodki Jezu. — a jednak nie potrafiłam odpowiedzieć na każde pytanie. Tego nie było w moich notatkach, pani mówiła o tym na lekcji, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie, o co chodziło. — Może ty wiesz. — szepnęłam.
— To odpowiedź B. — usłyszałam ciepły głos mojego przyjaciela. W sumie, to nie wiedziałam, czy aby na pewno to dobra odpowiedź, ale zaryzykowałam. Jak się później okazało, Christopher miał rację. Tylko... Jakim cudem znał odpowiedź? Czyżby zapamiętał to z lekcji? Wtedy ja też powinnam to pamiętać.
— I pamiętałaś. Tylko nieodpowiednio szukałaś w mózgu, dlatego ci pomogłem. Gdybyś nie wiedziała, ja też bym nie wiedział. — sprostował. — Przecież ja nie istnieję. — właśnie. On nie istnieje. Jak można zakochać się w kimś, kto jest tylko w twojej głowie? Westchnęłam i zobaczyłam, że nauczycielka przy każdej mojej odpowiedzi stawia plusik, a ocena to piątka. Pogratulowałam sobie w duchu i poszłam odnaleźć moja przyjaciółkę. Miałyśmy iść na zakupy. W Piątek jest dyskoteka szkolna, a my nie mamy się w co ubrać. Zastanawiałam się w ogóle, czy powinnam na nią iść, zważając na mój stan zdrowia. Samo chodzenie do szkoły według mojej mamy, było absurdalnym pomysłem. Tylko skoro nie mogłam pozbyć się Chrisa, musiałam nauczyć się z nim żyć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro