Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział II

Obudziłam się jak zwykle za późno. Chciałam dzisiaj wyglądać inaczej, ale nie udało mi się to z powodu braku czasu. Z pośpiechu nie związałam włosów, a one we wszystkim mi przeszkadzają. Zjadłam naleśniki, które miały cztery dni i ruszyłam na autobus. Oczywiście musiał mi uciec, a to oznacza, że będę mocno spóźniona. Sprawdziłam godzinę w telefonie. — Cholera! — kopnęłam w ławkę na przystanku. Po niecałych dwudziestu minutach, mój środek transportu raczył się zjawić. Po dojechaniu na miejsce, weszłam do sali, wywołując tym samym zamieszanie na jakieś dziesięć sekund. Odszukałam wzrokiem moją przyjaciółkę i szybko zajęłam miejsce obok niej. — Hej.

— Gdzieś ty była?! — liczyłam na milsze przywitanie.

— Zaspałam.

— Jak zwykle. Laska, jesteś chyba rekordzistką spóźnień. — zaśmiała się, ale mi nie było do śmiechu. — Ładnie ci w rozpuszczonych. Chodź tak częściej.

— Dziękuję. — uśmiechnęłam się — Ominęła mnie jakaś ważna nagroda?

— Nie, tylko Georgia dostała medal za najgorszy styl. Okropnie było mi jej żal, kiedy go odbierała.

— Kto wymyśla te idiotyczne kategorie?— zapytałam, choć znałam odpowiedź.

— A jak myślisz? Matt i ta jego dziewczyna od siedmiu boleści. — roześmiałyśmy się. Amber robiła coś na telefonie, kątem oka zauważyłam, że obczaja mojego instagrama, a mianowicie rysunek, który wczoraj wrzuciłam. — Niech zgadnę — przystawiła mi ekran do nosa — Znowu zamartwiałaś się brakiem chłopaka.

— Tak jakby.— odparłam od niechcenia.

— Ten wyszedł ci naprawdę dobrze. Brałabym, gdyby istniał.

— Narysowałam go tak, jak wyobrażam sobie swój ideał. — wykonałam w powietrzu cudzysłów palcami. — Nadałam mu nawet imię.

— Chris?

— Chris. — potwierdziłam.

— Co prawda pierwszaków w zeszłym roku nie było — zaczął Matthew. Obok niego stał rozpromieniony Gabe, jego najlepszy przyjaciel. — ale ta osoba wyjątkowo zasługuje na nagrodę! — wskazał puchar, na którym było coś napisane, ale nie byłam w stanie przeczytać co. — Brawa dla Rose Ether! Ciamajdy roku! — krzyknął triumfalnie. Myślałam, że zapadnę się po ziemię.

— No idź! — ponagliła mnie Amber. Ze wstydem na twarzy zeszłam na dół. Gabriel gratulował mi w swój głupkowaty sposób, a Matt wymieniał wszystkie rzeczy, które mi się przytrafiły. Rany, czy on je spisuje? To było dziwne. Nerwowo patrzyłam na ludzi siedzących na trybunach. Wskazywali na mnie palcami i śmiali się, ale nie to przykuło moją uwagę. Obok Amber, a raczej obok pustego miejsca, które należało do mnie siedział chłopak, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Może był chory i dopiero przyszedł do szkoły? Może to absolwent? Z rozmyślań wyrwał mnie głos Matta.

— Spadaj, nie mamy już dla ciebie więcej nagród ofiaro. — przewróciłam oczami i ruszyłam z powrotem na swoje miejsce. Kiedy byłam coraz bliżej, tajemniczy chłopak coraz bardziej przypominał tego, którego narysowałam. Dotarłam na miejsce i oniemiałam. To był on.

— Kto to jest? — zapytałam szeptem Amber. Spojrzała na mnie dziwnie.

— Ale kto?

— Chłopak obok mnie. — wychyliła się, aby spojrzeć.

— Tam nikt nie siedzi. — byłam kompletnie zdezorientowana. Odwróciłam się, ale jego już nie było.

— Przysięgam, że przed chwilą siedział tu Christopher. — rozłożyłam ręce w obronie.

— Co? Ta nagroda tak ci uderzyła do głowy, że próbujesz mi wmówić, iż twój rysunek sobie ożył i beztrosko paraduje po szkole? — miała śmieszny głos. W życiu takiego u niej nie słyszałam.

— Coś ty! — zaśmiałam się nerwowo. — Taki żarcik. — ale ona chyba mi nie uwierzyła. Przyłożyła dłoń do mojego czoła.

— Dobrze się czujesz?

— Tak. — byłam zaskoczona jej pytaniem.

— Nie byłbym taki pewien. — odwróciłam gwałtownie głowę, a on znów tu siedział. Uśmiechał się cwaniacko i opierał nogi o siedzenie przed nim.

— Kim ty jesteś? — właśnie uświadomiłam sobie, że powiedziałam to na głos.

— Nie sądzę abyś się dobrze czuła. — skomentowała Amber. — Ty majaczysz!

— Co? — nie rozróżniałam już kto, i o czym do mnie mówi.

— Piłaś?!

— Nie! — broniłam się. Co jak co, ale alkoholu nie ma zamiaru tykać teraz, ani nigdy później.

— Coś jest z tobą nie tak. — powiedziała to z takim spokojem, jakby właśnie przekazywała mi informację, że jestem poważnie chora.

— Też tak myślę. — usłyszałam znowu głos blondyna. Nie wytrzymałam.

— Chyba macie rację.

— „Macie?" — powtórzyła z niedowierzaniem Amber. — Zadzwoń lepiej do mamy i jedź do domu, bo twoje objawy mnie przerażają. — zabrałam swoje rzeczy i wyszłam na zewnątrz. Szukałam w telefonie numeru do mamy, ale nie potrafiłam go z nerwów znaleźć.

— Nie denerwuj się tak, bo ci zaraz wypadnie ten telefon z rąk. — skomentował Christopher. Otwarłam usta zdumiona. Mama odebrała natychmiastowo.

— Mamo, przyjedź po mnie.

— Co? Niby czemu miałabym to robić?

— Źle się czuję. Naprawdę źle. — powiedziałam wzdychając.

— Mianowice co ci dolega?

— Opowiem ci w drodze.

— Dobrze, zaraz będę.

***

— O nie! Mamo! Dlaczego skazujesz nas na jedzenie tej pysznej pieczeni? Nie ma już naleśników?— rzucił ironicznie Theo. Pokręciłam głową. Faktycznie, to było dziwne, że mama coś ugotowała. Czyżby rodzicie się pogodzili?

— Tak właściwie, dlaczego byłaś dzisiaj tak wcześnie w domu? — zagadnął tata.

— Twoja córka ma problemy psychiczne. — wyprzedziła mnie rodzicielka.

— Wcale nie, po prostu się nie wyspałam i miałam jakieś halucynacje. — ugryzłam kawałek mięsa, który nadziałam na widelec.

— Może na tych naleśnikach wyrosły grzyby halucynogenne? — zapytał mój brat, na co ja odpowiedziałam śmiechem.

— Krytykujesz moje naleśniki, Theodorze? — mama teatralnie udawała smutek.

— Nie to miałem na myśli.. Miałaś mnie tak nie nazywać! — z oburzoną miną odsunął talerz od siebie.

— Dobrze, Theodorze. — mama przybiła sobie piątkę z tatą, a Theo warknął zirytowany. Ja też nie lubiłam, kiedy mówiła do mnie pełnym imieniem.

— Skończyłaś już, Rosemary? — chichotała. Spiorunowałam ją wzrokiem, oznajmiłam, że tak i poszłam do swojego pokoju.

Postanowiłam poszukać czegoś w internecie, co pomogłoby mi się zdiagnozować. Nic treściwego nie znalazłam. Trafiłam na jakieś forum, gdzie ludzie pisali o tulpach, ale to podchodziło pod rzeczy paranormalne, a ja w nie nie wierzyłam. Tym bardziej nie uwierzę w to, że mój mózg byłby w stanie takie coś wykreować, a już w ogóle nie uwierzę w istnienie tulp. Zaczęłam się frustrować.

Nie wykluczałam tutaj schizofrenii, ale przecież nikt w rodzinie jej nie miał, a przynajmniej ja o tym nie wiedziałam.

— Najpierw mnie tworzysz, a potem porównujesz z chorobami? Trochę szacunku do nowego kumpla. Nie mam zamiaru siedzieć w szpitalu psychiatrycznym. Muszę być wszędzie tam, gdzie ty, niestety. — brązowooki siedział na parapecie. Miałam ochotę podejść i dać mu w twarz, ale po pierwsze, nie mogłam go dotknąć, po drugie miałam ładne knykcie i żal byłoby ich niszczyć, a po trzecie, miał zbyt przystojną buźkę żeby ją szpecić.

— Kim ty do cholery jesteś? — zapytałam z nadzieją, że udzieli mi konkretnej odpowiedzi, ale zamiast tego, dostałam to:

— Mnie się pytasz? — znowu miał ten swój uśmieszek.

— Rose? — usłyszałam głos taty — Z kim rozmawiasz?

— Z nikim! Dobranoc!

— Dobranoc. — odczekałam chwilę, aby upewnić się, że sobie poszedł.

— Wyjdź z mojej głowy.

— Nie mogę. — zaśmiał się. Miał taki sympatyczny śmiech. Co ja w ogóle sobie myślałam? Gadałam sama do siebie i w dodatku komplementowałam mój twór, albo raczej urojenie.

— Ale zniknąć możesz. — rzuciłam pretensjonalnie. Opadłam na łóżko i owinęłam się w kołdrę. Rozejrzałam się po pokoju, ale jego nie było. Odetchnęłam z ulgą.

— Najpierw chcesz żebym zniknął, a potem szukasz mnie wzrokiem. Aleś ty kłamliwa. — leżał obok mnie.

— Wcale nie! — Nigdy nie kłamałam. Uraziły mnie jego słowa.

— Czemu mnie odrzucasz?

— Ty nie istniejesz! — złapałam się za głowę. — Zaraz wyjdę z siebie i stanę obok. — myślałam, że zaraz zwariuję, o ile już nie zwariowałam... — Czemu nie możesz po prostu zniknąć?!

— Bo tego nie chcesz. Ale dobrze, ty tu rządzisz. — i już go nie było.

Miałam nadzieję, że ten dzień będzie lepszy, ale nie był. Miałam nadzieję, że Chris do jutra zniknie, inaczej byłabym zmuszona oddać się na jakieś leczenie, a tego bym nie chciała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro