Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Sylwia

Twoja pasja czeka, aż dogoni ją odwaga.

Isabelle Lafleche


SYLWIA

Spoglądam na swoje brudne ręce, powracając do realnego świata. Już nie ma pięknego budynku, który starałam się przenieść na kartkę A4 za pomocą akwareli. Teraz wpatruję się w surowy wzrok matki, oznajmiający za każdym razem to samo.

– Sylwia, znów marnujesz czas na te bazgroły. Czy ty nie rozumiesz, że powinnaś zacząć się uczyć, jeżeli chcesz zostać chirurgiem?

Spuszczam wzrok na ukończony rysunek, zastanawiając się, jak postąpić dalej. Powiedzieć prawdę i doprowadzić ją tym do szału, czy potulnie milczeć, pozwalając na jawne pogardzanie moim ukochanym zajęciem.

Wybieram ciszę.

Nie chcę po raz kolejny patrzeć, jak matka lub ojciec targają moje prace, nazywając je bezwartościowymi.

Prawda jest taka, że żyję w kłamstwie. Rodzice nie mają pojęcia, że chodzę do pracy, żeby móc wynająć mieszkanie i samodzielnie się utrzymywać, jeśli kiedykolwiek wystarczy mi na to odwagi.

W oczach wszystkich jestem rozpieszczoną jedynaczką, która wkrótce zostanie lekarką, jak jej rodzice i dziadkowie. Nie chcę nią być. Wiem, że się do tego nie nadaję, a jednak godzę się ze strachu. Boję się zmian, pogardliwych spojrzeń ludzi oraz tego... że zostanę sama.

Nie potrafię z nikim nawiązać bliższej relacji. Nigdy przed drugim człowiekiem się nie otworzyłam i kompletnie nie wiem, jak się do tego zabrać.

Dlaczego tak trudno jest zrobić ten pierwszy krok, a zdecydowanie łatwiej narzucać maskę wrednego człowieka? 

– Sylwia! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – krzyczy, a przy tym, jak zwykle na jej czole pojawia się mała zmarszczka. – Wołam ojca – oznajmia, wychodząc z mojego pokoju, a w oddali niesie się dźwięk jej niebotycznie wysokich szpilek.

Wpadam w panikę. Doskonale wiem, co to oznacza. Biegiem zbieram wszystkie swoje rzeczy, ładując je do zamykanej na klucz szafki.

Farby z Canson, które uwielbiam, lądują pierwsze, następ nie kredki, ołówki, gumki, bloki. Przyśpieszam, kiedy ponownie do moich uszu dochodzą kroki.

Serce bije mi z zawrotną prędkością, przyprawiając o zawrót głowy.

Gdy wchodzą do pokoju, jestem gotowa. Nie zniszczą mi po raz kolejny rzeczy, które mam w pokoju, a tym bardziej prac.

Prostuję się i pomimo tego, że moje ręce drżą, patrzę pewnie w chłodne, niebieskie oczy ojca.

– Jesteś dorosła, a zachowujesz się jak gówniara. Chcesz, to chowaj to przed nami. W końcu wyjdziesz z domu, a to i tak wyląduje w piecu – stwierdza, po czym na jego twarzy pojawia się uśmiech. – Sylwio, nie widzisz tego, że chcemy dla ciebie jak najlepiej? Nie lepiej porzucić te głupie marzenia, zajmując się czymś, co pozwoli ci w przyszłości być KIMŚ?

Ostatnie słowo uderza we mnie z zaskakująco mocnym bólem. Tyle warte dla nich jest moje szczęście. Jeśli nie zdobędę ich zawodu, będę nikim. To właśnie chcą mi przekazać?

– Tato, jestem kimś. Jestem sobą, artystką, która uwielbia tworzyć. Kocham to, co dla was jest bezwartościowe. Nawet nie wiecie, jak bardzo jestem z siebie dumna, gdy po wielu godzinach ślęczenia z ołówkiem w ręku, tworzę coś, co w moich oczach wygląda pięknie. Chciałabym...

– Dość! – przerywa mi ostro matka, przykładając dłoń do czoła i zamykając oczy. – Nie chcę słuchać tych głupot. – Odwraca się w stronę ojca, mamrocząc pod nosem obelgi na temat mojego okropnego zachowania.

W ciszy wychodzą z pokoju, co zdarza się po raz pierwszy. Sama już nie wiem co gorsze.

Głośno wzdycham i biorąc ołówek w dłoń, siadam na łóżku. Spod poduszki wyjmuję czarny szkicownik w złote paski, który do stałam od mojego byłego faceta i kolejny raz pogrążam się w swoim transie.

Kompletna cisza jest dla mnie kojąca. Słyszałam niejednokrotnie, że ludzie wolą rysować, gdy w tle gra muzyka, ale ja bym tak nie potrafiła. Skupiam się w stu procentach na tym, co robię, a różne dźwięki, tylko by zakłócały moją pracę.

Kreślę koślawe linie, które w późniejszym etapie zamienią się w damską twarz. Następnie poprawiam, mocniej znacząc kreskę, a rysunek zaczyna nabierać kształtów.

Po dość długim czasie praca zaczyna prezentować się przy zwoicie, jednak zatrzaskuję szkicownik i wrzucam go wraz z ołówkami do dużej, czarnej torebki.

Zerkam na zegarek, upewniając się, że po raz kolejny całkowicie zatraciłam poczucie czasu. Jeszcze chwila a spóźnię się do pracy.

Biegiem myję dłonie, a następnie przeczesuję swoje długie włosy. Na makijaż nie mam czasu, jeżeli nie chcę się spóźnić. Zakładam jeansowe spodnie, wysadzane cekinami na kieszeniach i zakładam moją ulubioną tęczową koszulkę z napisem „happy". Gotowa wsuwam czarne trampki na stopy i wtedy orientuję się, że zapomniałam o skarpetach.

Dorzucam je do torby i pędem wybiegam z domu.

Wsiadam do swojego samochodu, odjeżdżając z piskiem, czym zwracam na siebie uwagę ludzi.

W trakcie jazdy załączam radio, jednak nie jestem w stanie na niczym się skupić, kiedy wiem, że się spóźnię. A naprawdę nie cierpię się spóźniać. Kiedy parkuję na swoim miejscu, jest już dziesięć po szesnastej.

Cudownie.

Wbiegam do środka, gdzie z ulgą w głosie wita mnie koleżanka po fachu, pewnie ciesząc się, że wreszcie może iść do domu. W szatni porzucam torbę i bluzę, nie mając czasu na założenie skarpetek. Najwyżej pościeram pięty.

Staję za barem i nim zdążę porządnie wziąć oddech, zaczyna się. Przyjmuję zamówienia jedno za drugim, cały czas nie zapominając o uśmiechu.

Gdy wreszcie mogę odsapnąć, jest godzina osiemnasta. Spoglądam na rytmicznie poruszającą się Malwinę między stolikami i czuję ukłucie zazdrości.

Dziewczyna jest lubiana przez wszystkich, a do tego na prawdę ładna, z czego oczywiście zdaje sobie sprawę, ale udaje, jakby zamiast łabędziem, była brzydkim kaczątkiem. Za każdym razem, gdy słyszy jakikolwiek komplement, zalewa się purpurą, co mnie cholernie irytuje.

Widząc, że chwilowo jest spokój, postanawiam wykorzystać ten czas na przerwę. Wchodzę na kuchnię, gdzie zastaję samego Tymona, pochylającego się nad garnkiem z przyprawą.

– Mogę trochę twojego przysmaku? – pytam, stając przy nim i posyłając mu delikatny uśmiech.

Ten obdarza mnie niepewnym spojrzeniem, przez co po raz kolejny robi mi się przykro.

To właśnie od niego dostałam ten szkicownik, który jest cholernie dla mnie ważny... tak samo jak Tymon. Nasz związek trwał ledwo pół roku, a mimo wszystko zdążyło mnie porządnie sieknąć.

Po drodze wszystko poszło nie tak. Nie potrafiliśmy się wzajemnie otworzyć przed sobą, co doprowadziło do rozpadu związku.

Później przestaliśmy rozmawiać. Parę razy próbowałam zagadać, ale za każdym razem na marne.

– Jasne. Oceń, czy jadalne – mówi, a jego wyraz twarzy ulega minimalnej zmianie.

W ciszy nalewa do miski zupy, której nazwa nie jest mi znana, a następnie podaje ją do mych rąk.

Na moment nasze palce się spotykają, wprawiając nas w uczucie zakłopotania, by po chwili znów oddalić od siebie. Siadam na krześle i nadal trzymając miskę w dłoniach, nabieram pierwszą łyżkę. Chwilę studzę ją, delikatnie dmuchając, a następnie pakuję sobie do ust. Cała feeria smaków momentalnie wprawia moje kubki smakowe w ekstazę, a brzuch głośnym burczeniem domaga się o więcej.

– Zmieniłem jeden składnik, mam nadzieję, że dzięki temu stało się lepsze.

Posyłam mu uśmiech, który mówi więcej niż tysiąc słów, do mnie przy okazji dociera coś jeszcze: czasem zmiany są cholernie ważne i sprawiają, iż życie staje się lepsze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro