Rozdział 9
Własne nogi zaczynały wchodzić mi powoli w dupę. Do całego kanionu, do którego szliśmy już od dłuższego czasu zostało jeszcze ponad trzydzieści minut. Moje nogi odmawiały posłuszeństwa z każdym kolejnym krokiem. I choć trasa wcale nie należała do najtrudniejszych to palące słońce i upalne powietrze nie ułatwiały drogi.
Przez cały czas Forrest szedł gdzieś obok. Obiecywałam sobie postawić między nami grubą i wyraźną granicę, ale co z tego skoro jednym muśnięciem palca mógł mnie mieć na wyłączność? Wystarczyło jego jedno słowo, a tańczyłam jak mi zagrał. Pierwszy raz w życiu ktoś tak bardzo oplótł mnie wokół palca.
- Zmęczyłaś się już? - chłopak cicho się zaśmiał, gdy ja ledwo co mogłam już oddychać.
- Żartujesz sobie?! - stanęłam w miejscu i oburzona wyrzuciłam dłonie ku górze. - ja ledwo żyje!
- Masz słabą kondycję. - wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic. - musisz więcej ćwiczyć.
- Ty mi już nie mów co ja muszę, a co nie – pogroziłam mu palcem i zaczęłam iść dalej.
- Chodź wskakuj – machnął ręką na swoje plecy.
- No chyba osza... AAA! - z mojego gardła wydobył się głośny pisk, w momencie gdy Forrest chwycił mnie za nogi oraz pod ramiona i uniósł mnie ku górze. - puszczaj mnie!
- Przecież byłaś zmęczona – po raz kolejny zaczął się śmiać.
- Ale to nie znaczy, że musisz mnie nosić! - zaczęłam szamotać rękoma oraz machać nogami, lecz na próżno, chłopak miał naprawdę silny chwyt. - a zresztą to nie ja się zmęczę tylko ty.
- Kobieto, ty się słyszysz? - zaczął sobie ze mnie drwić coraz głośniej się śmiejąc. - ty nic nie ważysz.
Odpowiedziałam mu na to ciszą.
Będąc tak blisko niego dokładnie słyszałam każdy odbijający się oddech na jego wargach, pojedyncze uderzenie serca. Mogłam dobrze przyjrzeć się jego jadeitowym oczom, które tak uwielbiałam. W tej chwili nawet to, że jego klatka piersiowa unosiła się w tak rytmiczny sposób dodawało mu uroku.
- Skończyłaś mnie już podziwiać? - uniósł zawadiacko jedną brew ku górze i wyszczerzył kły.
Uderzyłam go ręką w tors.
- Oh, nie gadaj już więcej i nie psuj mi widoków – burknęłam zdenerwowanie, mimo że wcale taka nie byłam.
Kiedy poczułam się na tyle bezpiecznie, niepewnie ułożyłam głowę na klatce piersiowej blondyna. Ku mojemu zdziwieniu nic na to nie zareagował.
Rytm jego serca był taki uspokajający i wyciszający, pozwalał mi zebrać myśli. W tym momencie marzyłam, by mogło być tak już na zawsze...
***
- Hej – męski głos przywracał mnie do życia. - wstawaj Russel, jesteśmy na miejscu. - przetarłam ręką oczy i niemrawo uchyliłam powieki rozglądając się wokół. Jedyne słowo nachodzące mi na myśl - ,,wow".
Moim oczom ukazał się zniewalający wodospad, który wypełniał tę przestrzeń szumem. Jego wody obijały się o wysokie skały, rozbryzgując się tuż na dole po linii tafli wody. I choć góra, w której się znajdował była wręcz ogromna, a jej kamienie były monumentalne to u dołu tego wszystkiego istniało jedynie małe jeziorko.
Wyskoczyłam z ramion chłopaka, od razu gdy schylił się ku dołu i uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Tu jest przepięknie! - wyrzuciłam dłonie ku górze z zachwytu.
- Prawda?
- Byłeś już tu kiedyś? - zagadnęłam zaciekawiona.
- Trasa co roku jest niezmienna, więc tak – wzruszył ramionami wlepiając we mnie jadeitowe spojrzenie. - ale zawsze marzyłem, by być tu z jakąś wyjątkową osobą.
Zamrugałam speszona kilka razy i zawinęłam pukiel włosów za ucho.
- A więc Logan jest tu po raz pierwszy? - parsknęłam rozbawiona, na co Forrest odpowiedział mi tym samym.
- Mówię o tobie głuptasie – dwoma palcami musnął mój nos, sprawiając że policzki oblały mi się rumieńcem.
Odwróciłam się ponownie w stronę wodospadu i wzięłam głęboki wdech. Powietrze tu było rześkie, napawające do życia. Niestety całą tą chwilę psuły osoby, a mówiąc to miałam na myśli przede wszystkim trzy żmije. Jako pierwsze wystrzeliły w stronę skał ustawionych jak najbliżej wodospadu i pozując niczym modelki Vogue robiły sobie chyba z milion zdjęć. Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Jak w tak pięknej chwili można myśleć tylko o fotkach na insta?
- Podejdźmy bliżej. - poczułam na mojej ręce silne objęcie dłoni Forresta i nie stawiając oporów podążałam za nim. Podeszliśmy do ostatnich kamieni oddzielających ląd od wody i wciąż trzymając się za ręce patrzyliśmy na widoki rozciągające się przed nami.
Niedowiary, ja i on w takiej chwili, a w dodatku w tak zniewalającym miejscu. Coś, czego nigdy w życiu bym się nie spodziewała.
- Zróbmy sobie zdjęcie! - i nie miałam na myśli robienia całej sesji zdjęciowej, lecz dwa ujęcia, tak na pamiątkę o tej chwili. Abyśmy kiedyś siedząc cali w zmarszczkach, na bujanym foteli mieli co wspominać. - tak na pamiątkę.
Wyjęłam komórkę z kieszeni i wystawiłam ją przed siebie. Chłopak nie protestował i momentalnie schylił się na wysokość mojej ręki. Do pierwszego ujęcia oboje się uśmiechnęliśmy, lecz przy drugim postanowiłam wprowadzić zmianę. Z ust zrobiłam dziubka i przymykając oczy złożyłam muśnięcie na policzku chłopaka.
Otwierając oczy on stał wyprostowany, znacznie nade mną górując wzrostem. Nic nie mówił, a przez chwilę miałam wrażenie, że również wstrzymał oddech. Jego wzrok przeszywał moje ciało na wskroś wprawiając moje serce w energiczny rytm.
Założył mi po obu stronach twarzy włosy za uszy i objął dłońmi szczękę.
- Dlaczego sprawiasz, że mam ochotę cię pocałować? - wycedził spokojnie z ust. - Dlaczego sprawiasz, że tego chce?
- J-ja...
- Hm? - cicho się zaśmiał. - mów wyraźnie słonko.
Cholera. Jak miałam być opanowana i spokojna kiedy on sprawiał, że moje ciało wewnętrznie odlatywało. Serce biegło maraton, a przez głowę przelatywało milion myśli szepczących stale Forrest.
- To ty sprawiasz, że się w tobie... - przerwałam, kiedy przez moje gardło zaczęło przechodzić ostatnie słowo. Nie, nie, nie, nie. Nie mogłam, to... to nie mogło się stać. To nie wyjdzie, to nie ma celu, nie ma przyszłości. I choć wypierałam to z siebie z całych sił, moje serce już wiedziało. A co najlepsze jemu się to podobało.
- Że się we mnie co? - uśmiech nie schodził z jego ust. - powiedz to Silver.
Zamiast słów, odpowiedziałam mu głośnym westchnięciem i usiadłam na jednym z kamieni. Podwinęłam nogi ciut wyżej i oparłam na nich łokcie. Wlepiłam twarz w dłonie, a wzrok nieustannie w ziemie. Po chwili blondyn zajął miejsce obok mnie i chyląc głowę starał się odnaleźć mój wzrok.
- Dlaczego przed tym uciekasz? - mruknął tak jakby nie było przed czym uciekać. Do jasnej cholery było! I był tym czymś on. Musiałam biec, nie dać się złapać, wyrywałam ręce i nogi z jego objęć, ale za nic w świecie nie potrafiłam. Nie chciałam.
Jedyne czego pragnęłam od tylu tygodniu to jego dotyk, jego obecność, poczucie jadeitowych oczu na sobie. Pragnęłam jego.
- Bo to cholernie złe Forrest... - wyszeptałam niemal tak cicho, że mógł tego nie usłyszeć.
- Lecz nie tak złe, jak tego wypieranie – objął moje ramiona swoimi i pozwolił bym wtuliła policzek w jego tors.
Odpuściłam, odepchnęłam wolę walki i po prostu dałam sobie odpocząć. Czy Forrest mógł mieć rację? Może jedyne zło jakie w tym wszystkim się kryło, było jedynie to, że starałam się uciec od własnych uczuć, starałam się je wyprzeć. Nie znałam odpowiedzi na moje pytania, bo jedyne o czym myślałam to jadeitowy wzrok blondyna, który powoli skradał moje serce.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro