Rozdział 6
- Że co kurwa?! - wydałam z siebie zdziwiony okrzyk (oczywiście tylko w swojej głowie).
- Proszę Silver nie patrz tak na mnie... - nieco zmieszany głos psycholożki wywiercał mi dziurę w brzuchu – zrozum, że to będzie dobre dla twoich... relacji z rówieśnikami. Jeżeli nie macie teraz z rodzicami wystarczająco pieniędzy szkoła ci...
- Nie chodzi o pieniądze – przerwałam jej w połowie zdania – po prostu nie kręcą mnie takie wycieczki – wzruszyłam ramionami.
Szok, który towarzyszył mi przy propozycji rzuconej przez nauczycielkę był nie dopisania. Miesiąc obozu w górach z moją klasą... Przecież to nie mogło się dobrze skończyć.
Nigdy nie byłam na żadnej wycieczce szkolnej, żadnym obozie, na niczym. Zawsze jako jedyna odmawiałam takich wyjść, a teraz zostałam postawiona przed tak naprawdę faktem dokonanym. No bo co miałabym jej powiedzieć? Nie dzięki pierdolę twoją propozycję, mam wyjebane na każdego – nie po tym jak obiecałam jej zmianę. Zresztą wiedziałam, że każdy z nauczycieli weźmie to pod uwagę wypisując opinie na mój temat. Nie miałam wyboru...
- Dobrze – wzięłam głęboki wdech – niech będzie, pojadę.
- Naprawdę? - blondynka poderwała się energicznie z miejsca. Po chwili oszołomienia zdała sobie jednak sprawę z jej nazbyt entuzjastycznej reakcji i ponownie zajęła swoje miejsce poprawiając zgnieciony materiał żakietu – to znaczy naprawdę się cieszę Silver. Będzie wspaniale, uwierz.
Mhm, będzie wspaniale...
***
Mimo, że znajdowałam się właśnie na lekcji moje myśli wędrowały kompletnie gdzie indziej. Pierdolony obóz. Gdyby ktoś kiedykolwiek powiedział mi, że zgodzę się na takie gówno i to jeszcze bez stawiania większych oporów wyśmiałabym go prosto w twarz.
Oparłam ociężałą głowę o rękę, a pusty wzrok wlepiłam w kartkę. Tak bardzo nie chciałam nigdzie jechać, chociaż tak szczerze to bardziej się po prostu bałam. Bałam się tego co tam będzie, czy będę umiała się odnaleźć, a przede wszystkim bałam się, że w końcu puszczą mi nerwy.
Moje myśli przerwał głośny dzwonek. Spakowałam porozrzucane rzeczy na biurku do torby i opuściłam salę. Kolejną lekcje miałam w klasie dosłownie obok poprzedniej, więc niewiele myśląc rzuciłam bagaż na ziemie, siadając obok niego. Kolana podkuliłam pod brodę i oparłam na nich łokcie, przeczesując starannie włosy.
- Co tak siedzisz? - ni stąd, ni zowąd obok znalazł się Forrest. Jeszcze jego w tym wszystkim brakowało. A co jeżeli on też tam jechał?
- Jeżeli przyszedłeś mnie powku...
- Serio pytam – pytał na serio... - co jest?
- Psycholożka oznajmiła mi, że zajebistym pomysłem byłoby wybranie się na ten zasrany obóz wakacyjny. – poderwałam głowę i spojrzałam się na chłopaka, wykrzywiając usta – a wiesz co jest jeszcze lepsze? To, że się kurwa na to zgodziłam – pokręciłam z niedowierzaniem głową na swoją głupotę.
- Nie brzmi najgorzej – wzruszył ramionami – też tam jadę.
Zaje-kurwa-biście. Calutki miesiąc otoczona natrętnym dupkiem, natrętnymi ludźmi i natrętną przyrodą. Żyć nie umierać, co?
- Nie brzmi najgorzej?! - prychnęłam rozbawiona. - może dla ciebie nie, ale ja nigdy nie byłam na żadnym... obozie. - oderwałam wzrok od oczu chłopaka, a tył głowy oparłam o ścianę. - nie jeździłam na wycieczki z klasą, nie uczestniczyłam w dyskotekach, w niczym Forrest. W niczym. - wzięłam głęboki wdech powietrza. - boje się, że tam nie wytrzymam, że nie dam rady przetrwać tego miesiąca.
Chłopak spojrzał na mnie kpiącą miną, tak jakby coś go mocno rozbawiło, ale z całych sił powstrzymywał się od śmiechu.
- Bawi cię to? - warknęłam spoglądając na niego spod byka.
- Tak – poruszył ramionami – bawi mnie, że z ogółu twarda – wbił mi palec w ramię – silna – po tym znowu – i niezależna Silver, boi się takiej głupoty – i kolejny raz.
Pokręciłam głową. Nic nie rozumiał, nic. On nigdy nie musiał się martwić takimi rzeczami. Od małego każdy go uwielbiał, nie miał problemów z pewnością siebie, a raczej miał jej aż zanadto. Otaczany był przez grupkę liżących mu dupę znajomych, a on dumnie stał na podium i zdobywał medale za zajebistość. Ja za to stałam w cieniu takich osób, a raczej unikałam nawet i ich cienia. Cicha, nieśmiała, dziwna – tak, tak opisywali mnie inni. Nikt nie chciał się ze mną bawić bo byłam na to zbyt ,,inna", nie chciano ze mną rozmawiać, spędzać czasu. Więc nauczyłam się żyć sama, a z czasem było mi z tym całkiem dobrze. I mimo że bywały momenty, w których jedyne o czym marzyłam to wiadomość do przyjaciela, to zawsze musiałam radzić sobie w pojedynkę.
- Boję się, że coś odjebie – odwróciłam się w jego stronę – nie wyjazdu. Dobrze wiesz jak działają na mnie zaczepki, a z tego co się domyślam Wendy również się tam wybiera...
- Ona jeździ tam co roku, to masz w banku – blondyn włożył mi kosmyk zagubionych za ucho, na co lekko podgryzłam wargę, a palcami podniósł mój podbródek sprawiając, że nie miałam możliwości ucieczki od jego spojrzenia – ale ja też tam będę, pomogę ci, okej?
Pokiwałam głową.
Od tej jednej sytuacji nasze relacje z Forrestem mocno się pozmieniały. Chociaż nadal był dupkiem, a czasami się do mnie nawet nie przyznawał, to gdy byliśmy razem wszystko było jakieś... łatwiejsze. Pomagał mi w skupieniu się, zebraniu myśli, a przede wszystkim w opanowaniu ich.
Doceniałam jego troskę, ale nadal nie pozwoliłam sobie, ani jemu na przekroczenie granicy. Tylko kumple. Z resztą ciężko byłoby mi patrzeć na niego w inny sposób po wszystkim co mi zrobił.
Czas mijał nieubłaganie, dni stawały się coraz cieplejsze, dłuższe. W powietrzu dało się wyczuć zapach lata, wakacji.
Nie mogłam odpędzić od siebie myśli o zbliżającym się wyjeździe, to wszystko mnie tak przytłaczało.
Dzień wręczenia świadectw... kochałam ten moment.
Kiedy odbierasz mało warty papierek, a jedyne co czujesz to nareszcie wolność (która będzie trwała niespełna dwa następne miesiące).
Wybrałam z szafy najbardziej normalne ubrania, które posiadałam i zaczęłam się szykować. Na nogi wsunęłam krótką, jeansową spódnicę wsuwając w nią czarną bluzkę na ramiączkach. Ramiona okryłam cienkim swetrem, a na nogi wcisnęłam czarne trampki.
Niebieskie oczy podkreśliłam krótkimi kreskami, a rzęsy maskarą. Włosy wyprostowałam i na czubku wbiłam dwie, niewielkie spinki.
O odpowiedniej godzinie wyszłam z domu i kiedy zaczęłam kierować się w stronę najbliższego przystanku, dobiegły mnie czyjeś wołania.
- Silver! - blondyn machał mi ręką stojąc przed czarnym BMW. Zaparło mi w dech w piersi na widok tak majestatycznego auta, jeszcze w życiu nie widziałam takiego na żywo – chodź!
Ściągnęłam brwi na widok Forresta. Nie spodziewałam się go tu, a w szczególności z autem.
- Potrzebujesz może podwózki?– zadziorny uśmiech wkradł się na twarz chłopaka, wyglądał na wielce z siebie dumnego.
- Hm? - postukałam palcem w brodę udając zamyśloną – chyba nie, dzięki – obróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie, lecz zanim postawiłam chociaż dwa kroki poczułam ucisk na swoim nadgarstku. Z ust wyrwał mi się śmiech.
- Nie żartuj, mi odmówisz? - szarpnął za klamkę samochodu i uchylił mi drzwi pokazując na wnętrze wolną ręką – wsiadaj i korzystaj póki się nie rozmyśliłem.
- Ah, czemu nie? - podeszłam jeszcze bliżej blondyna. Nasze usta dzieliły centymetry, czułam jego ciepły oddech na wargach – przecież to zabawne – szepnęłam i weszłam do auta.
Forrest zamknął drzwi i sam okrążył pojazd siadając obok mnie. Mój wzrok padł na kierowce.
- To Trevor, kumpel – skinął na szatyna, z lekkim zarostem. Nie wyglądał na dużo starszego od nas.
- Siema – posłał mi szybkie spojrzenie w lusterku po czym skupił wzrok na drodze. Ciekawe ile Forrest musiał mu zapłacić, żeby nas wiózł.
Oparłam głowę o szybę auta. Całe szczęście, że wewnątrz była włączona klimatyzacja bo jedyne co by z nas było to gotowane warzywa.
Moją uwagę zwrócił niespodziewany dotyk na dłoni. Blondyn zaczął pieścić moją skórę swoją. Odsunęłam dłoń, a wzrok wlepiłam w jego oczy. Widziałam w nich lekkie zmieszanie, lecz żadne z nas się nie odezwało.
Tym razem cisza pomiędzy nami była bardzo niekomfortowa i jedyne co jakkolwiek ją rozpraszało to muzyka grająca w radiu.
- Too – Forrest chrząknął i zaczął gładzić się po karku – jakie plany na lato? Oprócz obozu oczywiście.
- Proszę nie przypominaj mi o tym – schowałam twarz w dłoniach – tak bardzo staram się o tym nie myśleć.
- Hej, będzie dobrze – potarł ręką o moje ramię odzyskując przy tym mój wzrok – serio, nie martw się tym. Będę obok.
Będę obok. Jak cholernie dziwnie to brzmiało.
- Dziękuję – uniosłam kąciki ust ku górze – naprawdę mi pomagasz.
- Drobiazg – blondyn puścił mi oczko.
Dalsza droga opierała się głównie o milczenie, co jakiś czas Trevor zamienił zdanie z Forrestem, lecz to tyle. I w jednej chwili poczułam się tu kompletnie nie potrzebna, mimo że nie ja prosiłam by znaleźć się w tym miejscu i to nie ja nalegałam.
Wysiadając z auta poczułam wiele ciekawskich spojrzeń na sobie. Zresztą czego innego mogłabym się spodziewać wysiadając z takiego auta, z kimś takim jak Forrest.
Przeszliśmy przez dziedziniec pełen ludzi. Każdy był taki monotonny, czarne lub białe sukienki i również takie same garnitury.
Niestety w środku pomieszczenia było odrobinę bardziej duszno niż na zewnątrz.
Wchodząc do wyznaczonej dla naszej klasy sali, z chłopakiem rozeszliśmy się po obu jej stronach. Tak jakbyśmy wcale nie przyjechali tutaj razem, tak jakbyśmy się nie znali. Głośny tembr głosów jego głupkowatych znajomych wypełnił i tak już głośną salę. Blondyn wyglądał jakby był w swoim żywiole, śmiał się i darł wraz z nimi. Kompletnie inaczej niż ze mną. Przy mnie był raczej delikatny, co oczywiście nie oznaczało mniej wredny, często sobie dogryzaliśmy.
Za to ja zajęłam swoje stałe miejsce przy oknie. Wendy widząc mnie wyszczerzyła się do mnie tak wrednie jak tylko umiała. Suka...
Cały gwar przerwała wchodząca nauczycielka. Czar prysł, sala zamarła, a ceremonia rozdawania świadectw się rozpoczęła. Każdy po kolei podchodził, by odebrać swój papierek, szczerząc się przy tym jakby chodziło o odebranie Oscara.
Wysiedziałam ze spokojem cały ten teatrzyk, a myśli starałam się skupić w jednym miejscu. Wychodząc z sali poczułam delikatne muśnięcie na ramieniu. Była to pani Chelsey.
- Czy mogłabym cię na chwilkę zatrzymać? - zapytała uprzejmie gładząc moją skórę.
Pokiwałam głową. Kobieta westchnęła po czym obdarzyła mnie swoim troskliwym spojrzeniem.
- Jestem z ciebie naprawdę dumna Silver – tego się nie spodziewałam. - dociągnęłaś ten semestr z naprawdę... znośnymi ocenami, a zaangażowanie się w wyjazd... - niech tylko o tym nie wspomina błagam. - jestem pełna podziwu twojej zmiany.
Uśmiechnęłam się w sposób najbardziej miły jaki tylko potrafiłam.
- Dziękuję. - przełknęłam gulę w gardle. - naprawdę się staram.
- Tak, tak... To widać Silver, oby tak dalej – uniosła dwa zaciśnięte kciuki ku górze i cicho się zaśmiała. Czasami potrafiła być naprawdę urocza.
Opuściłam pomieszczenie z myślą, że gdzieś wzrokiem napotkam osobę, z którą tu przyjechałam, ale na marne. Nigdzie go już nie było, więc stwierdziłam że miał lepsze plany niż dalsze udawanie mojego przyjaciela.
Nie zawracając sobie tym dłużej głowy opuściłam szkołę. W mojej głowie pojawiła się żądza posmakowania wina, choć kropli. Głód zjadał mnie od środka. Miałam dwie opcje: iść do sklepu i liczyć na moje szczęście lub znowu liczyć na szczęście łudząc się, że mamy nie ma w domu, a ja zdołam podkraść jej coś z barku. Sklep był lepszą opcją.
W drodze do celu wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów, po czym jednego odpaliłam. Zaciągając się nim poczułam przyjemne szczypanie w gardle, kochałam to uczucie. Wtedy kiedy nikotyna wręcz się we mnie wtapiała dając mi tak upragniony spokój. Dym ciął moje gardło niczym miniaturowy nóż, lecz to tylko potęgowało relaks. Chmura unosząca się nade mną niosła specyficznie odczuwalny zapach.
Po wypaleniu całego rzuciłam go na ziemie i przydeptałam nogą. Weszłam do sklepu i skierowałam się do alejki z alkoholami. Musujące słodkie było zdecydowanie tym, które pragnęłam w tej chwili.
Niepokój goszczący przy każdym kolejnym kroku zbliżając się do kasy starałam się przykryć pewnym siebie uśmiechem.
- Dzień dobry – wyszczerzyłam się do kasjera. Na oko miał może z trzydziestkę, na jego twarzy gościł kilkudniowy zarost, a ciemne włosy spływały mu wokół twarzy.
- Dzień dobry – zeskanował mnie wzrokiem. Proszę nie pytaj o dowód... - ma pani ze sobą dowód? Cholera.
W udawanym zdziwieniu zaczęłam przeszukiwać kieszenie swetra. Oprócz odegrania dobrej roli nie miało to nic do znaczenia bo oprócz złożonego świadectwa, paczki papierosów, telefonu, paru groszy oraz zapalniczki nic w nich nie było.
- Oh, najwidoczniej musiałam go zostawić w domu... - spojrzałam skruszona w stronę sprzedawcy.
- Przykro mi, ale nie mogę...
- W porządku, ja je kupię – podskoczyłam w reakcji na niski głos wydobyty zza moich pleców. Obróciłam się za siebie i dostrzegłam wysokiego mężczyznę. Ubrany był w zwykłe, dresowe szorty oraz czarną koszulkę. Z twarzy wyglądał na niewiele starszego ode mnie, jednakże od nie było wątpliwości o jego pełnoletniość. Nie miałam odwagi, by cokolwiek powiedzieć więc po prostu czekałam, aż mężczyzna zakupi alkohol i uda się ze mną do wyjścia.
- J-ja, nie musiał pan. Dziękuję – zawstydzona założyłam pukiel włosów za ucho i zdobyłam się na spojrzenie mu w oczy.
- Nic nie szkodzi, też kiedyś byłem młody – obydwoje zaśmialiśmy się na jego słowa. - Henry – wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Silver – odwzajemniłam uścisk i delikatnie się uśmiechnęłam. Przypominając sobie o winie pośpiesznie zaczęłam wyjmować pieniądze z kieszeni swetra. - ah, już momencik. To za wino.
- Spokojnie – rozbawiony zaśmiał się pod nosem. - nie trzeba.
- A-ale proszę...
- Naprawdę mówię – schylił się, bym nie musiała aż tak zadzierać głowy do góry. - potraktuj to jako prezent na rozpoczęcie znajomości.
- Dziękuję – nieśmiało przejęłam od niego butelkę.
- Masz gust, słodkie musujące – zaśmiał się.
- Ah, tak... tak – nienawidziłam rozmawiać z nowymi osobami, to było tak cholernie niezręczne. - z chęcią bym jeszcze porozmawiała, ale muszę iść. - postanowiłam, że wyrwę się z tej sytuacji zanim palne coś głupiego.
- Podasz mi swój numer? - zszokowana jego śmiałością uniosłam brwi. Rozmawialiśmy ze sobą niecałe pięć minut, w życiu nie zdobyłabym się na taką odwagę.
- Jasne – sztucznie się wyszczerzyłam po czym przejęłam komórkę od nieznajomego. Wpisałam numer i dodałam do kontaktów mężczyzny.
Oboje rozeszliśmy się w swoje strony, a ja nareszcie mogłam zacząć delektować się słodkim winem, które leczyło moje rany. Ten słodki napój był jak plaster na zadrapanie. Dodatkową beztroskę przynosił mi fakt, że kiedy nieznajomy Henry będzie się starał do mnie dodzwonić, po drugiej stronie telefonu będzie stała pani szukająca wielu... egzotycznych przygód. Zachichotałam pod nosem na tę myśl.
Alkohol koił wszystkie obawy, uciszał je i pomagał przestać na chwilę o czymkolwiek myśleć. Zamiast chaosu w głowie była cisza i spokój.
Do domu postanowiłam przejść się pieszo, chciałam aby świeże powietrze orzeźwiło mnie od góry do dołu. Nie marzyłam już o niczym innym jak miękki materac łóżka i wtulenie się w którąś z poduszek, byłam tym wszystkim tak zmęczona.
Każdy dzień był taki sam. Pobudka, szkoła, dom, jedzenie, spanie, i od początku. Jedynie gdzieś pomiędzy wciskały się łzy, smutek i użalanie się nad sobą.
Jednakże odkąd Kinsey wlazł w moje życie ze swoimi brudnymi buciskami było odrobinę inaczej. Nie mówię, że go polubiłam, bo skurwysyna nadal nienawidziłam, ale powiedzmy, że umilał moje cierpienie (oprócz tego, że sam często mnie na nie narażał).
Podobało mi się, że miałam z kim spędzać czas, oczywiście o ile nie udawał że mnie nie znał, co zdarzało się dość często. Z dnia całego poświęconemu mnie potrafił od tak nie odzywać się cały kolejny, tak jakbym nie istniała. Miał znajomych, miał rodzinę, a przede wszystkim własne życie, ale takie zachowanie podchodziło pod dwubiegunowość...
Pustą butelkę po alkoholu wyrzuciłam do kosza przed kamienicą. Będąc przed drzwiami mieszkania, przekręciłam dwukrotnie klucze w zamku i weszłam do środka.
Leniwie zsunęłam z nóg trampki, a po zamknięciu drzwi od pokoju runęłam na łóżko. Błogi odpoczynek.
Kolejne dwa miesiące leżenia, spania i jedzenia. Cudownie. Jednakże kiedy zaczęłam sobie wyobrażać jak wiele czasu będę miała w samotności i jak piękne to będzie, przypomniałam sobie o wyjeździe. Wzdrygnęłam się na samą myśl o nim. Nie chciałam tam jechać, ale nie miałam już wyboru. Koszta opłacone, zgoda podpisana i przede wszystkim słowo psycholożce. Nie mogłam już zrezygnować, nie po tym jak o mało nie zmoczyła sobie majtek z zachwytu na tę wiadomość. Mama też się cieszyła, mówiła, że to dobrze że w końcu spędzę wakacje gdzieś indziej. Góry, nigdy w nich nie byłam. Forrest opowiadał mi jak cudownie tam jest, jeździ tam co roku. Podobnież wieczorami zbierają się na ognisku, pieką pianki i po prostu ze sobą rozmawiają. To nie może być takie ciężkie, prawda?
Po prostu muszę się otworzyć na innych. To tyle, dam radę. W końcu nie będę tam do końca sama, Kinsey będzie ze mną. I choć nadal mnie wkurwiał, czułam w nim pewnego rodzaju oparcie.
Przewróciłam się na lewy bok i wtuliłam policzek w puchatą poduszkę. Przymknęłam oczy, a nadejście snu było tylko kwestią czasu.
***
Do moich uszu dotarł dźwięk pukania do drzwi. W podskokach ruszyłam, by sprawdzić kto stoi za nimi. Pogoda tego dnia była świetna. Moja zwiewna sukienka w kwiaty była idealna, a uwiązane w wysoki kok włosy pozwalały na przyjemne owiewanie karku przez świeże powietrze.
Uchyliłam drzwi, a za nimi dostrzegłam... tatę. Wybałuszyłam oczy w zaskoczeniu, stał sam wraz z walizką. Uśmiechnął się na mój widok.
- Cześć kochanie – przybliżył się po czym objął mój policzek w jedną z dłoni – przyjmiecie mnie z powrotem? Proszę promyczku... - jego głos był taki błagalny, a treść która się z nich wydobywała była jak miód na moje serce. Czy on sobie żartował? To były żarty, prawda?
- A-ale tato – mruknęłam – co ty wygadujesz? Chcesz wrócić? - sama nie dowierzałam we własne słowa. To nie było możliwe,
- Tak bardzo za tobą tęsknie – zataczał koła kciukiem piszcząc moją skórę – pozwól mi wrócić.
Nie byłam w stanie wypowiedzieć z siebie ani słowa, ale za nim wypuściłam z siebie szloch rzuciłam się mężczyźnie na szyję.
- Oh tato, oczywiście, że możesz wrócić – wtuliłam brodę w zagłębienie jego szyi szukając tego upragnionego ukojenia. Tak bardzo za nim tęskniłam.
Oboje przenieśliśmy się do salonu, gdzie zajęliśmy miejsca na kanapie. Nie wiedziałam jak się zachowywać, w jednym momencie ten człowiek stał się dla mnie taki obcy, choć jednocześnie zbyt bliski. Z nerwów skubałam końcówki materiału sukienki paznokciami i podgryzałam dolną wargę. Nie miałam pojęcia o co zapytać.
- Bardzo za tobą tęskniłem, wiesz? - podniósł mój podbródek palcem – za tobą i za mamą, kocham was.
Oh to nie mogło dziać się naprawdę. Przecież, przecież to niemożliwe. Jakim cudem zmienił swoje zdanie, a przede wszystkim swoje uczucia.
Mrugnęłam. Jednakże było to mrugnięcie dłuższe niż zawsze.
Kiedy uniosłam wzrok przede mną nie siedział już tylko tata, ale również i Sara trzymająca... dziecko. Ich dziecko. Kobieta ruszała palcem nad malutką główką dziecka, które łagodnie się uśmiechało. Za to mój tata oplatał ją swoim ramieniem. Oboje wydawali się tacy szczęśliwi. Więc co tu robili?
- Jest taka piękna, idealna... - wymówił mężczyzna. - nie to co ty, Silver. - jego słowa były jak nóż w moje serce. Tak bardzo się dla niego starałam, a nadal byłam nikim. Dlaczego mnie nienawidził? Czy byłam, aż tak złą córką?
- Przepraszam tato – zdobyłam się na odwagę – bardzo się staram, chcę żebyś był ze mnie dumny – mój tata był jedynym człowiekiem na świecie, z którym nie miałam ochoty się kłócić. Jako jedyny był w stanie wydobyć ze mnie taką skruchę, tylko jego mogłam przeprosić z taką łatwością i tylko jemu posłusznie przytaknąć. Był moim światem, światem który powoli dążył do destrukcji, bo przestawał być mój.
- Nie bądź głupia – warknął na mnie i spojrzał się na mnie wzrokiem pełnym nienawiści – jesteś żałosna, spójrz na siebie, a na ten mały cud świata – tym razem obdarzył spojrzeniem dziecko. - popatrz jaka ona jest idealna, moja córeczka. - jego słowa kruszyły moje serce, przecież to ja byłam jego córką, nie ten bachor. - a ty? Jesteś tylko powodem do wstydu. Ciągle tylko musiałem udawać i udawać, że mi na tobie zależy, a wiesz jaka jest prawda? Gdybym tylko mógł dawno bym o tobie zapomniał.
- A-ale tato, dlaczego tak mówisz? - gorące łzy topiły moją skórę.
- Nie nazywaj mnie tak, nie jesteś dłużej moją córką, nie kocham cię.
Nagle wszystko stało się takie ciemne. Sara i tata stali się prawie nie dostrzegalni. Wszystko dookoła zaczęło się zatracać, a ja w tym najbardziej.
Spadałam w dół ciemnej dziury, a u góry skąd padało jedyne źródło światła stał mój tata wraz Sarą oraz swoją nową córką na rękach. Z uśmiechniętymi minami stali i patrzyli się na moją słabość, patrzyli jak upadam. Po raz pierwszy raz w życiu poddałam się bez walki.
Oderwałam się z łóżka, a mój oddech był rozpędzony niczym stado pędzących koni. Nie mogłam się uspokoić. Złapałam się za głowę, a palcami zaczęłam przeczesywać pojedyncze kosmyki włosów ciągnąc za końcówki. Stanęłam na równe nogi i zaczęłam chodzić po pokoju starając się uspokoić. To tylko zły sen Silver, tylko zły sen. To nie działo się naprawdę.
I choć wizja spadania w dół ku nicości, czy błagający o powrót tata były fikcją, to mój upadek bez starań dział się naprawdę. Z dnia na dzień poddawałam się coraz bardziej. Wojownik po raz pierwszy zrzucił z siebie zbroję i oddał miecz bez walki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro