Rozdział 17
Wchodząc do domu otrzepałam ramiona, by pozbyć się jakichkolwiek myśli ze swojej głowy. W tej chwili potrzebowałam skupić się jedynie na rozmowie z mamą. Nie powiedziałam jej o obiedzie u Forresta, gdyby tylko się dowiedziała od rana trułaby mi o tym i o tym jak bardzo on musi wpaść do nas, a im mniej wie tym lepiej śpi.
- Gdzie byłaś tyle czasu? Nie mówiłaś, że będziesz tyle u taty. - o wilku mowa, mama właśnie stała w przedpokoju z założonymi rękoma i wpatrywała się we mnie poszukując prawdy.
- Ja... Miałam obiad u... przyjaciela. - przyjaciela? Czy między mną a Forrestem naprawdę była tylko i wyłącznie przyjaźń? Dobre pytanie.
- Ah tak? - kąciki jej ust diabelsko pięły się ku górze i już widziałam, że w jej głowie snuje się jakiś plan. - Przyjaciela powiadasz... Czy przyjaciele odbywają rodzinne i oficjalne obiady? - miałam wrażenie. Że jej ciekawość wierci mi dziurę w brzuchu.
- Owszem... - przeciągałam zdanie. - bliscy przyjaciele właśnie tak spędzają czas. - skwitowałam.
- A więc teraz już bliscy przyjaciele?
- Oh mamo, daj spokój. - spojrzałam na nią z markotną miną i zaczęłam ze stóp zsuwać botki, które zaczynały mi już ciążyć.
- Po prostu cieszę się bo moja córka ma swojego pierwszego chłopaka! AAA! - wrzasnęła radośnie rzucając się w moją stronę. Niemalże w sekundę znalazła się tuż przy mnie ściskając mnie na kwaśne jabłko.
- To jeszcze nic oficjalnego. - poddałam się. Wiedziałam, że gdybym próbowała wciskać jej kolejny kit i tak by nie przeszło, to w końcu moja mama i zna mnie na wylot. Powiedzmy.
- Chodź, poopowiadasz mi co nieco. - położyła dłoń na moich lędźwiach i zaprowadziła mnie na kanapę w salonie.
Po kwadransie mama znała już wszystkie szczegóły. Cóż... może jednak nie wszystkie. Bo to co wydarzyło się na obozie oraz w domu u blondyna zostało moją słodką tajemnicą.
- Ale tak jak mówiłam, to wszystko jest jeszcze nieoficjalne, dopiero w to... w to wchodzimy.
- Cudownie. - kobieta klasnęła w dłonie z zachwytem. - to teraz pora, abyś zaprosiła go do nas, tylko daj mi wcześniej znać. - pogroziła mi palcem. - wszystko przygotuje na ulał.
- Dobrze, dobrze. - zaczęłam się podnosić się z poduszek. - a teraz chciałabym już odpocząć, to był naprawdę wyczerpujący i długi dzień.
- Dobranoc promyku. - puściła mi oczko i sama udała się w kierunku własnej sypialni.
Wchodząc do pokoju zabrałam z niego jedynie piżamę oraz ręcznik, by na szybko przemyć się pod prysznicem. Chłodne krople, które spływały mi po ciele tocząc nieustannie wyścigi zdecydowanie były mi teraz potrzebne. Po wyjściu umyłam jeszcze zęby oraz spięłam włosy w luźną kitkę, a następnie skierowałam się ponownie do sypialni.
I nagle sobie o czymś przypomniałam. Jutro były urodziny Harrego, dokładnie dwudziesty sierpnia. W moje serce trafiło coś na znak silnego ukłucia, które przeszyło moje serce niczym strzała. Zawsze spędzałam ten dzień na cmentarzu, by choć trochę czuć się bliżej niego. I mimo że jego wygrawerowane imię na kamieniu kłuło mnie w serce i dusiło łzy z oczu, ani razu od cholernych sześciu lat nie przestałam go odwiedzać.
Do głowy wpadł mi pewien pomysł. Wyciągnęłam komórkę, która dotychczas leżała na pościelonym łóżku i wybrałam kontakt, na który następnie zaczęłam pisać SMS-a.
Ja: Jutro są urodziny Harrego i idę odwiedzić go na cmentarzu. Chcesz może pójść ze mną?
Na odpowiedź długo nie musiałam czekać.
Dupek: Pewnie, jutro z rana daj mi znać gdzie i o której mam na ciebie czekać.
Niespodziewanie na sercu odczułam pewnego rodzaju ulgę, tak naprawdę bardzo zależało mi na tym, by w tak wyjątkowym dniu tak ważna dla mnie osoba była tuż obok.
Tej nocy bardzo ciężko było mi zmrużyć powieki bo w głowie na zmianę przewijał mi się obraz zmarłego brata. Wszystkiego Najlepszego Braciszku...
***
Tego dnia wstałam bardzo wcześnie, wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. Wzięłam poranny prysznic, oczywiście jak zwykle używając do tego truskawkowego płynu, odświeżyłam również włosy szamponem o takiej samej nucie zapachowej. Ułożyłam je starannie w wysokiego kucyka i spuściłam wokół twarzy dwa pasemka. Przyodziałam na górę zwykłą białą koszulę, którą wpuściłam w materiał równie jasnej spódnicy sięgającej mi nieco przed kolano. Na nogi zaś założyłam zwykłe trampki.
Z Forrestem umówiłam się równo o dziesiątej przy moim domu, by być na cmentarzu tuż przed jedenastą. I tak jak ustaliliśmy tak i zrobiliśmy.
Równo o dziesiątej przed moim domem stanął zamówiony uber wraz z chłopakiem w środku. Niepewnym krokiem ruszyłam do auta ściskając w dłoniach coraz mocniej sznurki prezentowej torby. Co roku kupowałam bratu prezent, tak jakby nadal to było normalnością. W tym roku zdecydowałam się na brelok w postaci gitary elektrycznej oraz czerwoną kostkę do gry. Harry od zawsze chciał zostać gitarzystą, lecz nigdy nie nadeszła odpowiednia chwila, by się za to zabrać. Miałam nadzieję, że spodobałby mu się ten prezent.
- Hej. - mruknął cicho blondyn. Na jego twarzy nie gościł ten sam bezczelny uśmiech co zawsze, a coś na wskroś troski i żalu.
- Cześć. - ośmieliłam go uśmiechem. - Możemy jechać.
Całą drogę przesiedzieliśmy w ciszy. Najwidoczniej bardzo szanował powagę sytuacji oraz mój własny czas dla siebie. I tego właśnie potrzebowałam, wsparcia, które nie było nachalnym narzucaniem się, a po prostu okazaniem, że się tu było.
Wybił dokładnie za kwadrans jedenasta, gdy stanęliśmy przed bramą cmentarza. Forrest uregulował rachunek taksówki po czym oboje wysiedliśmy z samochodu.
- Jak się czujesz? - zagaił jako pierwszy.
- W porządku. - pokiwałam głową. - bardzo spokojnie.
Blondyn jedynie w odpowiedzi skinął głową i chwytając mnie za rękę skierował się w kierunku wejścia.
Na widok tak dobrze mi już znanego dozorcy tego miejsca nieco śmielej pozwoliłam sobie na uśmiech.
- Dzień dobry panno Rusell. - zdjął czapkę z głowy i mi się ukłonił. Jednakże jego wzrok od razu padł na towarzyszącego mi chłopaka. Patrząc na niego również się uśmiechnął. - i panie...?
- Forrest Kinsey. - podał dłoń mężczyźnie.
- Dobrze pana widzieć, pani Groth.
- Proszę życzyć bratu wszystkiego dobrego. - pokiwałam spokojnie głową w odpowiedzi po czym wraz z towarzyszem ruszyłam dalej.
Pogoda tego dnia była naprawdę spokojna, tak jakby wiedziała, że ten dzień musiał również taki pozostać. Mijaliśmy kolejki zapełnione nagrobkami. Niektóre marmurowe, inne takie zwykłe, ciemne i kamienne, lecz każdy z nich był wyjątkowy.
W końcu dotarliśmy do tego jednego, najważniejszego dla mojego serca grobu, a na jego kamiennej płycie widniało imię: Harry Rusell.
Po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz na sam widok imienia mojego ukochanego brata. Podeszłam jeszcze bliżej i uchyliłam się nad zimną płytą, by szepnąć: Wszystkiego najlepszego braciszku.
Poczułam jak oczy zaczęły mnie szczypać od łez, ale ani na moment się nie wzdrygnęłam, po prostu otworzyłam prezentową torbę i wyjęłam z niej dwie świeczki, które wcześniej kupiłam, aby oświetlić nagrobek oraz same prezenty. Breloczek zawiesiłam na jednym z ramion małego, wyrzeźbionego krzyża, a kostkę położyłam na płycie. Z wnętrza kieszeni koszuli wydobyłam niewielką zapalniczkę i podając jedną Forrestowi, zaczęłam odpalać swoją świeczkę.
- Wszystkiego dobrego Harry. - wyszeptał blondyn.
Oboje położyliśmy świeczki na płycie, a następnie wtuliłam się w tors Forresta.
- Mam nadzieję, że jest szczęśliwy. Gdziekolwiek jest.
Wpatrywałam się w grób przez następny kwadrans, albo może i dłużej, lecz czy to miało znaczenie? Nie, ważne, że byłam blisko mojej ukochanej osoby. Tak naprawdę to obok dwóch. Dwaj (nie licząc taty) najważniejsi mężczyźni w moim życiu.
Wszystkiego Najlepszego Braciszku...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro