Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


- Gdzie byłaś tyle czasu? - zachrypiały głos matki wydarł mnie z rozmyśleń.

Nie chciałam jej okłamywać bo nie zasługiwała na to. Nie chciałam jej też mówić prawda, wiedziałam że ją zaboli.

- Z tatą – odpowiedziałam niepewnie z głębokim westchnieniem – zabrał mnie do cukierni.

- Oh... - kobieta widocznie pogrążyła się w chaosie własnych myśli, jednakże po chwili znów wlepiła we mnie tym razem już... smutne oczy – Co u niego słychać? - wiedziałam, że nie pyta bo się o niego martwi. Pytała, by wiedzieć jak mają się sprawy pomiędzy nim, a jego nowym życiem. Minęło tyle lat, a mimo tego ona nadal nie potrafiła pogodzić się z zakończeniem pewnego rozdziału w swoim życiu, by rozpocząć nowy. I wiem, łatwo mówić, lecz to nie tak że ja nie cierpiałam. Od małego wychowywana byłam w domu pełnym miłości, gdzie cała rodzina była jak mur, którego za nic w świecie nie dało się zbić. Tego jednego dnia cała otoczka zniknęła, bańka pękła, a pozostał po niej jedynie mydlany zapach. Najpierw James, później tata... na samo wspomnienie tego imienia moje ciało przeszedł dreszcz. Nienawidziłam wracać do tego wspomnienia, mój mózg je wypierał.

- Dobrze – wzruszyłam ramionami ściągając ze stóp czarne trampki - myślę, że ma się dobrze mamo.

- A jak... z Sarą? - zanim wypowiedziała te imię musiała mocno zebrać się w sobie. Sama nie wiedziałam, czy nienawidziła tej kobiety, czy była o nią cholernie zazdrosna – w tej sprawie granica była naprawdę cienka. Tak bardzo bolał mnie smutek w oczach mamy, gdy przywoływała te cholerne imię.

- Mamo – posłałam jej karcące spojrzenie – dlaczego pytasz?

- Po prostu chce wiedzieć jak jest im ze sobą, to tyle! - kobieta wyrzuciła ręce do góry po czym uniosła głos. Trafiłam w punkt.

- Jest im dobrze mamo – głośno westchnęłam – nie możesz za każdym razem, gdy wrócę od taty pytać się co u Sary – wlepiłam swój wzrok prosto w jej błękitne oczy – to nie jest zdrowe. To... to cię niszczy.

- Słuchaj – podniosła jeden palec w moim kierunku – dobrze wiem co mi szkodzi, a co nie. Nie masz prawa mi tego wypominać! Nie po tym ile przecierpiałam.

- Tak? A pomyślałaś może, że mnie też to boli? Też mam uczucia! - nie czułam, że ta rozmowa idzie w dobrym kierunku, lecz za nic w świecie nie chciałam przestać. Tak bardzo chciałam powiedzieć jej to co tkwiło we mnie tyle czasu – Uważasz, że tylko ty masz prawo do cierpienia, ale prawda jest taka, że obie nie potrafimy podnieść głowy po tym jak tata od nas odszedł! Ciągle tylko pytasz o Sarę jakby miało to cokolwiek zmienić. Dlaczego do cholery nie możemy pójść dalej?! - w moich oczach grały diabliki. Mózg podpowiadał, by w to nie brnąć, lecz serce chciało walki. A więc walczmy.

- Nie chcę cię widzieć Silver – brunetka wskazała palcem na mój pokój – po prostu... zniknij mi do cholery z oczy – w jej oczach tańczyły łzy, lecz za nic w świecie nie pozwalała im spłynąć po policzkach.

- Jasne, MAMO – ostatni wyraz powiedziałam z wyraźnym jego podkreśleniem – Ah, zapomniałam dodać – wzruszyłam ramionami – skoro tak bardzo chcesz wiedzieć co u taty, Sara jest w ciąży

Oczy kobiety zaszkliły się w odpowiedzi na moje wyznanie. Ostatni świetlik w jej oczach właśnie zgasł, miałam wrażenie, że ostatnie pozostałości po mojej mamie właśnie zniknęły. Z podłogi zabrałam swoją torbę, przewiesiłam ją sobie przez ramię po czym ciężkim i pewnym siebie krokiem ruszyłam w stronę pokoju. Posłałam kobiecie spojrzenie pełne żalu, ale również i zawodu. Tak bardzo się na niej zawidołam.

Trzasnęłam drzwiami, a następnie oparłam się o nie plecami. Gorące łzy wypalały korytarze po delikatnej skórze. Patrząc w wiszący naprzeciwko lustro poczułam się tak słaba. Ja nigdy nie płakałam, a bynajmniej od momentu odejścia taty.

Nie rozumiałam, dlaczego mama się tak zachowuje. Rozumiałam jej ból, jej cierpienie, ale nie mogłyśmy żyć tak na dłuższą metę. Pogrążanie się w tym wszystkim wciągało nas w jeszcze większe bagno niż te, w którym się znajdowałyśmy. Zasysało nas powoli, torując nam pole do ucieczki. Nie mogłyśmy za nic w świecie wydostać się cierpienia. Różnica między nami była taka, że ja walczyłam do ostatka sił, a ona po prostu stała i oczekiwała na zakończenie. Niestety przyglądając się temu na dłuższy czasu, zatapiałam się szybciej i głębiej od osoby, która była kompletnie pozbawiona woli walki. Czy to oznaczało, że również powinnam się poddać? Tak bardzo nie chciałam tego robić, ja nigdy się nie poddawałam. Jednakże z każdym kolejnym dniem traciłam coraz więcej sił i wiedziałam, że czasu dla mnie zostało coraz mniej. Tik, tak, tik, tak...

***

Obudziłam się na łóżku pozbawiona sił. Tusz, który rozlał się na mojej twarzy niczym wodospad cały osechł sprawiając, że był niczym skorupa.

W dłoń chwyciłam komórkę, by zobaczyć godzinę. 22:24. Przespałam większość dnia.

Wyłoniłam głowę z czeluści swojego pokoju. Wychodząc niedaleko za na kanapie dostrzegłam leżącą mamę. Miała podkrążone oczy jak dwa półksiężyce, a skórę tak bladą jak ściana. Tuż obok niej na podłodze stały dwie, puste już butelki po winie. Pokiwałam głową.

Przyciskiem na pilocie zmniejszyłam głośność aktualnie granego programu i sięgnęłam po miękki koc ułożony w rogu sofy. Rozwinęłam go, a następnie przykryłam nim ciało kobiety.

- Przepraszam... - szepnęłam muskając jej czoło. Nie zasługiwała na moje słowa.

Zebrałam dwie butelki w dłoń, a w drugą chwyciłam literatkę, która po brudna była od czerwonych zaschnięć wcześniej pitego z niej wina.

Butelki wrzuciłam do śmieci, a literatkę umieściłam w zmywarce.

Mój brzuch na to wszystko zareagował głośnym burknięciem. Otworzyłam drzwiczki lodówki na roścież po czym rozejrzałam się za czymś dobrym do przekąszenia. Nic, nic i jedno wielkie nic.

Z nadzieją uniosłam drzwiczki jednej z szafek na to, że ujrzę w niej paczkę jakiś chipsów, ewentualnie ciastek. Na widok paczki paprykowych chipsów o mało nie pisnęłam z zachwytu. Z kuchennego blatu zwinęłam resztki jakiegoś soku po czym ponownie zamknęłam wrota moich lochów. Jedyne co napawało mnie w tej chwili optymizmem to fakt, że był weekend. Mogłam przeleżeć całe dwa dni i nie robić kompletnie nic. Żyć nie umierać...

Na laptopie włączyłam jakiś serial i przełożyłam go z biurka na łóżko. Każdy kawałek swojego ciała szczelnie owinęłam kocem, by zaraz wtulić głowę w poduszki. Byłam brudna, na twarzy widoczny był zaschnięty makijaż, który powinnam jak najszybciej zmyć. Pleciony top z długimi rękawami wbijał mi się w ciało, a rozpuszczone włosy dodatkowo powiększały dyskomfort. Ale tak szczerze? Miałam w to totalnie wyjebane. Nie miałam siły ruszyć swoim pierdolonym palcem u nogi, a co dopiero zmyć z siebie cały syf dzisiejszego dnia.

Nim się obejrzałam z moich rozchylonych ust leciała strużka śliny, a serial na laptopie prosił o ponowne uruchomienie. Jebane wibracje mojego telefonu wybudziły mnie ze stanu, gdy zaczęłam odpływać w relaks. Niech tylko dorwę gnoja, który...

Forrest.

Dupek: Co robisz?

Nie wiem może próbuje spać bo jest środek pierdolonej nocy?!

Ja: Nie udawaj, że się lubimy Kinsey.

Po chwili w odpowiedzi mój smartfon ponownie zawibrował.

Dupek: Przecież my się uwielbiamy :*

Ja: Nienawidzę cię. Nienawidzę cię w każdy możliwy sposób :)

Dupek: Z nienawiści do miłości granica jest cienka Silver.

Dupek: PS: mordercza minka nie robi na mnie żadnego wrażenia.

Wyrwę mu kiedyś ten jego wyszczekany język po czym wsadzę mu go prosto w jego obrzydliwą dupę. Brzmi jak marzenie.

Zamknęłam klapę laptopa po czym odłożyłam go na biurko. Zwinęłam piżamę, puchowy ręcznik i mozolnym krokiem udałam się do łazienki.

Kiedy z deszczownicy trysnęły pierwsze krople poczułam jak całe udręczenie dnia spływało po moim ciele. I mimo że woda zmyła ze mnie co najgorsze, uczucie bólu na sercu nadal pozostało. Nienawidziłam siebie. Nienawidziłam tego, że krzywdzę każdego kogo kocham. Nienawidziłam swojego życia. Chciałabym po prostu odpocząć. Czy to tak wiele?...

***

Promienie słońca wdarły się po kryjomu przez długie zasłony. Kiedy starały się zaatakować i moje oczy z niechęcią uchyliłam powieki. Skrzywiłam twarz w reakcji na rażące słońce.

Tak bardzo nie miałam ochoty się jeszcze budzić. Miałam nadzieję, że wszystko co wydarzyło się w przeciągu ostatnich dni to po prostu głupi sen. Niestety tak nie było.

Mama mnie nienawidziła. Tata będzie miał nowe, lepsze dziecko, a na domiar złego pierdolony Kinsey zaczął być jeszcze gorszym wrzodem na dupie.

Przyłożyłam sobie jedną z poduszek do twarzy po czym wykrzyczałam w nią wszystkie swoje żale.

Zturlałam się z łóżka i ruszyłam w stronę salonu. Moje ręce wyczuły narastający niepokój bo w momencie, gdy chwyciłam za klamkę zaczęły się trząść jak galareta. Spokojnie Silver. Po prostu się uspokój.

Wychyliłam się niepewnie zza drzwi pokoju oraz rozejrzałam po mieszkaniu. Brak żywej duszy.

Moją uwagę przykuła niewielka kartka, na której coś zostało zapisane.

Musiałam gdzieś wyjść. Jestem z Evą. Pieniądze na jedzenie leżą w kuchni, nie czekaj z kolacją.

Mama.

Znakomicie. Znów sama.

Przez pół dnia nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Miotałam się po mieszkaniu w tę i z powrotem. Oglądałam filmy, seriale, śpiewałam i wywijałam biodrami do piosenek Doji. Śmiałam się, płakałam, stałam się też obojętna. Zjadłam zamówioną pizze, całą.

Robiłam dosłownie wszystko, a w ciągu dalszym byłam znudzona.

Podczas oczekiwania na minięcie reklam pomiędzy piosenkami, mój wzrok padł na barek znajdujący się w kuchni. Patrzyłam na niego tak jakbym dostrzegła jakiegoś nieziemsko przystojnego mężczyznę, z włosami ciemnymi jak sam diabeł, ciałem zbudowanym wprost przez jakiegoś z bogów i charakterem gorszym od szatana. Oj Silver, Silver... Twoja wyobraźnia cię kiedyś zabije.

Nie musiałam namawiać samej siebie zbyt długo. Kocim krokiem z zadziornym uśmiechem powoli kierowałam się w stronę szafki. Po uchyleniu drzwiczek dostrzegłam masę butelek. Wina, szampany, whiskey, rumy, tequille i wiele wiele innych. Mój wybór padł na zwykłe, czerwone wino. Po otworzeniu zawartości przechyliłam butelkę do buzi. Łyk. Drugi. Kolejny. A po nim następny.

Z każdą kolejną kroplą alkoholu czułam jak napięcie się zmniejsza. Wszystko co sprawiało we mnie dyskomfort zaczęło powoli odpływać.

Sama nie zauważyłam kiedy z jednej butelki zrobiły się dwie, prawie puste.

W końcu wpadłam na świetny pomysł. Niech tej gbur choć raz się przyda. Chwyciłam telefon po czym weszłam w konwersacje z Kinseyem.

Ja: Chciałeś się spotkać. Dzisiaj, za pół godziny, pod szkołą. Pasuje?

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.

Dupek: No to umówieni.

Super. Umówieni.

Zabrałam się za wybranie ubrań. Pogoda tego dnia była naprawdę dobra więc zdecydowałam się na coś lekkiego. Pod czarną, krótką spódnicę nałożyłam podarte rajstopy. Na górę stroju wybrałam również czarny, oversize'ow t-shirt. Na szyję zawiesiłam kilka wisiorków, a wśród nich dumnie przebijał się ten podarowany od taty. Do torby wrzuciłam kilka najpotrzebniejszych rzeczy i zabrałam się za makijaż.

Wachlarz rzęs podkreśliłam ciemną maskarą, a na powiece z cienia wykreowałam lekko rozmytą kreskę. Po ustach pociągnęłam ciemną, burgundową szminką.

Przed wyjściem chwyciłam jedną z butelek alkoholu i wyzerowałam ją do końca. Alkohol buzował w moich żyłach.

Byłam gotowa.

Przekręciłam klucze w drzwiach dwukrotnie, a po wyjściu z budynku wsiadłam do oczekującego już ubera. Stawiając kroki do oczekującej taksówki starałam się nie chwiać i sprawiać pozory całkowicie trzeźwiej. W przeciwieństwie do tego jak sprawy miały się naprawdę. Tak łatwo przychodziło mi się upić. Miałam słabą głowę do picia, mimo tego że naprawdę rzadko sięgałam po alkohol.

Z westchnieniem oparłam głowę o zagłówek, a wzrok wlepiłam w przemijające budynki za oknem. Na zewnątrz robiło się coraz ciemniej, ale nie był to dla mnie żaden problem. Uwielbiałam noc. Była taka cicha i tajemnicza. W nocy nikt nie słyszał twojego płaczu, nikt nie widział łez i nikt nie współczuł. Nie było ciekawskich spojrzeń ani niepotrzebnych komentarzy. Byłam tylko ja i mój smutek

Patrząc w niebo zastanawiałam się: Co by było gdybym po prostu następnego dnia zabrała ze sobą walizkę i zniknęła z miasta raz na zawsze? Czy ktoś by tęsknił? Starał się mnie szukać? Czy byłabym wtedy szczęśliwsza, gdybym porzuciła wszystko co wiązało się z bólem i ruszyła w nieznane. Naprawdę miałam wielką ochotę się o tym przekonać, jednakże resztkami trzeźwego umysłu wybiłam to sobie z głowy. Moje miejsce było w Los Angeles. ,,Miasto Aniołów'' - mówili, lecz na własnej skórze przekonałam się, że z aniołów pozostały tu tylko osamotnione dusze. A jedną z nich byłam ja.

Ta nora zabrała mi wszystko co kiedykolwiek kochałam. A przede wszystkim zabrała mi radość z życia.

Opłaciłam przejazd, po czym posłałam oczko kierowcy, który dokładnie przyglądał mi się przez całą jazdę i wysiadłam z auta.

Rześkie powietrze trafiło do moich nozdrzy budząc mój umysł. W jednej chwili miałam wrażenie, że całe wino które pochłonęłam właśnie ze mnie wyparowało.

Kierując się pod szkolny budynek, na jednej z ławek dostrzegłam jego. Ubrany był w jasne jeansy, a pod zieloną koszulką nałożoną miał białą, z długim rękawem. Forrest jakby intuicją wyczuł moją obecność po czym wlepił we mnie te jadeitowe oczy, których blask mogłam ujrzeć nawet po zmroku.

Powolnym i kompletnie spokojnym ruchem zaczął zmniejszać dystans pomiędzy nami, aż w końcu dzieliło nas jedynie kilka centymetrów.

- Hej – mruknął, a jego twarz owiana była w serdecznym śmiechu.

- No cześć – zawstydzona wsadziłam pukiel włosów za ucho po czym przygryzłam dolną wargę. Sama nie wiedziałam, czy obecność chłopaka tak na mnie działała czy to przez alkohol czułam się jak czułam. Niestety za każdym razem, gdy zaczynałam widzieć w Foreście dobrego człowieka przed oczyma miałam obraz jego długoletnich znęcań się nade mną. Wyśmiewanie, poniżanie, prześladowanie... nigdy nie będę w stanie o tym zapomnieć.

Szłam spokojnie pogrążona własnymi myślami, aż nagle poczułam silne pchnięcie w moje plecy. W jednym momencie znalazłam się na ziemi, a metaliczny posmak dotarł do mojego języka. Dotknęłam palcami wargę, z której sączyła się krew. Syknęłam na nieprzyjemne uczucie szczypania.

- Ty podły fiucie! - warknęłam do niego podnosząc się z ziemi.

- Ojej, popłaczesz się zaraz? - blondyn wygiął wargi w udawanym współczuciu – no dawaj, czekamy Russel.

Pękało mi serce podczas gdy chłopak czerpał z tego radość. Nie rozumiałam, dlaczego do jasnej cholery uwziął się właśnie na mnie. Co ja mu zrobiłam?!

Patrzyliśmy na siebie w ciszy. Wokół nas zgromadziło się kilka osób, które z chęcią obserwowały te szopkę. Szopkę, w której nie zamierzałam brać udziału.

- Pierdol się Kinsey – podniosłam wyżej podbródek – pierdol się na każdy swój pojebany sposób.

- Hej? Silver – z czeluści wspomnień wybudził mnie troskliwy głos chłopaka – dobrze się czujesz?

- Ah, przepraszam – uniosłam na niego spojrzenie – po prostu się zamyśliłam – wzruszyłam ramionami.

Przez niemą chwilę patrzyłam w oczy Forresta. Czy to możliwe, że się zmienił? Czy to możliwe, że te przepiękne, o kolorze szlachetnego kamienia, oznaczającego niebiosa, potrafiły tak krzywdzić? Czy to możliwe, że tak przepiękne oczy umiały zniszczyć drugiego człowieka?

W ciszy skierowaliśmy się w kierunku ławki, na której jeszcze niedawno temu siedział blondyn. Oparłam swoje ociężałe ciało o oparcie drewnianego siedzenia po czym głośno westchnęłam. Wlepiłam wzrok w niebo. Gwiazdy. Gwiazdy pisały nam wszystkim historię. To w nich kryła się prawda. Kochałam gwiazdy, były tak przepiękne, a jednocześnie tajemnicze. Kochałam też z nimi rozmawiać, a bardziej wylewać do nich swoje żale. One jako jedyny potrafiły, one jako jedyne chciały mnie słuchać.

Niestety czasami przypominałam sobie, że te przepiękne świecidełka skradające co noc moje serce były jedynie olbrzymimi kulami gazu.

- Dlaczego chciałaś się spotkać? - tembr głosu chłopaka uniósł się w powietrzu.

- Nie wiem – obróciłam głowę po to, by zmierzyć się z jego spojrzeniem – potrzebowałam... towarzystwa.

- Ah, tak? - uniósł zaczepnie brew, po czym na jego twarz wylał się zawadiacki uśmiech – czyli po prostu mnie wykorzystałaś Russel?

- Silver, mów do mnie Silver.

Cisza znów zapadła.

Wzdrygnęłam się w momencie, gdy męskie palce wtargnęły się pomiędzy moje i je razem splotły. Posłałam blondynowi zaskoczone spojrzenie. Jednakże on nic nie powiedział. Jedyne co robił to po prostu się na mnie patrzył. Badał mnie wzrokiem. Miałam nadzieję, że tylko nie potrafił czytać w myślach, nawet nie zdaje sobie sprawy co tak naprawdę tkwi w tej popapranej główce.

- Wiesz... - pieścił wierzch mojej dłoni delikatnym dotykiem – to wcale nie tak, że cię nie lubię Silver – widać, było to widać po jego zachowaniu. To nie tak, że mnie nie lubił, on mnie nienawidził. - zresztą nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Przepraszam.

- Oh, czekaj. Nie usłyszałam – zaczęłam brnąć w jego dobrze znane gierki – mógłbyś powtórzyć?

Blondyn posłał mi kpiące spojrzenie, lecz nie zaprzeczył. Nachylił się nade mną, a znajdując się centymetry od mojego ucha wyszeptał:

- Przepraszam.

- Hm? - złapałam się wolną ręką za brodę – no nie wiem.

- No nie wiem co?

- Nie wiem czy ci wybaczam.

Forrest parsknął śmiechem, a twarz zwrócił ku niebu. Podążyłam za jego śladem. Ja i on. Życie i śmierć. Bóg oraz diabeł. Ogień i woda. Mimo tak znacznej różnicy, właśnie teraz siedzieliśmy tuż obok siebie, ze splecionymi dłońmi. Uczucie posiadania kogoś obok było naprawdę cudowne i dopiero w chwili, w której mogłam tego doświadczyć doceniłam tę możliwość. Tylko się nie przywiązuj. Nie pozwól zniszczyć się jeszcze bardziej Silver...

- Nie musisz mi wybaczać – chłopak nadal nie odwracał twarzy w moją stronę – po prostu chciałem przeprosić. To niesprawiedliwe, że traktowałem cię... w ten sposób.

- Chcesz powiedzieć - ,, jak totalne gówno", tak? - parsknęłam pod nosem. I mimo że w tym momencie było mi do śmiechu do przez chwilę złapałam się na tym, że w gardle pojawiła mi się gula. Nie mogłam okazać słabości. Po prostu nie.

- Zastanawiałeś się kiedyś jakby to było po prostu uciec? Zostawić wszystko co bolesne za sobą, całe miasto, wszystkich kogo znasz i tak najzwyczajniej w świecie zacząć nowe życie?

- Szczerze mówiąc? Czasami o tym myślałem – chłopak wziął głęboki haust powietrza – ale w tamtych momentach pomyślałem sobie, że przecież nie mogę tak zrobić. Mam tu kumpli, szkołę no i... rodzinę. Ah, rodzina. Tak bardzo zazdrościłam mu, że mógł użyć tego krótkiego, lecz dużo znaczącego wyrazu. - ty chyba też, nie?

- Tak, tak... - mruknęłam niemal niesłyszalnym szeptem.

Cisza, która nastąpiła po tej krótkiej wymianie zdań nie była wcale niekomfortowa. Była zdecydowanie potrzebna. Musieliśmy przemilczeć nasze konflikty, by móc spojrzeć na siebie w inny sposób.

- Zróbmy coś szalonego Forrest – energicznym krokiem oderwałam się od blondyna i zerwałam się na proste nogi stając przed nim – zabawmy się – wyrzuciłam ręce do góry i zaczęłam kręcić przed nim obroty. Chłopak w reakcji zaczął się głośno śmiać.

- Jesteś popaprana – nie przestawał się śmiać – to mocno. Ale lubię to – wlepił swój wzrok we mnie i również wstał. W tym momencie jego przewaga we wzroście dała się znacznie we znaki – zróbmy to.

Złapałam go za ręce i zaczęłam po prostu przed siebie biec. Tak jakby nic nie miało znaczenia. Chłopak nie protestował, dał mi się po prostu poprowadzić.

Weszliśmy do jedno z pobliskich sklepów monopolowych i kupiliśmy po butelce piwa. Na całe szczęście kasjer nie był zbyt skory do przestrzegania przepisów i sprzedał nam alkohol bezproblemowo. Syk otwieranych puszek wystrzelił, a po chwili wlewaliśmy do siebie procenty. W moim wypadku kolejne tego wieczoru.

Zalewałam alkoholem swoje problemy. Chciałam je po prostu utopić, sprawić, by chociaż na chwilę umarły i dały mi spokój.

Niedługo po tym znaleźliśmy się na niewielkim placu zabaw. Byliśmy jak totalni gówniarze. Forrest co chwila zjeżdżał ze zjeżdżalni zachowując się przy tym jakby był na pierdolonym rollercoasterze, a ja odbijałam się na huśtawce. Widząc go spadającego ze ślizgawki wybuchłam głośnym śmiechem. Szczerym. W końcu od tak dawno potrafiłam się szczerze zaśmiać. Będąc przy nim czułam się tak beztrosko i wspaniale. Tak jakby nic nie miało znaczenia poza dobrym humorem.

Po chwili do huśtania dołączył się do mnie i sam Forrest. Odpychając się lekko nogami oparł twarz na metalowym łańcuchu.

Noc była naprawdę cicha, wybitnie spokojna. Oprócz głosów koników polnych i od czasu do czasu przejeżdżających aut nie było słychać nic. Kompletna cisza.

- Jesteś niemożliwa Silver – zwrócił swoją twarz ku mnie – jak takie totalnie rozpieszczone dziecko – zaśmiał się cicho pod nosem – ale lubię to. Sprawiłaś, że i ja mogłem się tak poczuć. Potrzebowałem tego. - jego wyznanie było takie... szczere. Niepodobne do niego.

- Oj uwierz mi, że ja też – przypominając sobie o sytuacjach minionych dni uniosłam żałośnie kąciki ust do góry.

- Co się dręczy, maluchu? - jego głos był taki łagodny – możesz mi powiedzieć. Widząc jego pełne troski spojrzenie postanowiłam się trochę otworzyć.

- Moja rodzina to jeden wielki syf – powoli, lecz nadal niepewnie zaczęłam wypuszczać moje smutki na światło dzienne – kiedy byłam mała, o taka – pokazałam dłonią wysokość swojej dziecięcej postaci – tata nas zostawił. A co by do tego dodać dzisiaj się dowiedziałam, że wraz z jego nową panienką będą mieli bachora. - na chwilę spowolniłam. Musiałam nabrać parę głębokich wdechów, by nie pozwolić łzom wydostać się spod moich powiek. - i wiesz, to nie tak, że on o mnie kompletnie zapomniał. Wręcz przeciwnie. Piszę do mnie, zaprasza na wyjścia, nawet dzisiaj z nim byłam, obdarowuje mnie prezentami – w tym momencie chwyciłam się za złoty wisiorek – ale to czasami za mało Forrest – spojrzałam na cierpliwie wsłuchanego chłopaka – czasami potrzebuje po prostu mieć go blisko, a tego jako jedyne nie może mi dać. - połowa sukcesu za mną. - a moja matka – zaśmiałam się na wspomnienie o niej – ona popadła w kompletną paranoję odkąd go nie ma. Ciągle wypytuje tylko jak u niego, co z jego partnerką, zamiast po prostu pójść do przodu... Czy to jest takie ciężkie? Czy ciężkie jest zrozumieć, że to co było już nigdy nie wróci? Dla jej dobra powinna po prostu odpuścić, postawić kropkę przy ostatnim zdaniu tamtego rozdziału i rozpocząć nowy – nabrałam zapas powietrza, by móc kontynuować dalej – ja też przez to cierpię. Ona... nie umie zrozumieć, że mnie też to boli. A boli jak sam skurwysyn. - oparłam swoją nagrzaną skórę o zimny, metalowy łańcuch, a różnica temperatur jakby poraziła mnie prądem – wiesz Forrest, ja po prostu chciałabym od nowa umieć się cieszyć. Chciałabym po prostu szczęśliwa – ostatnie zdanie wypadło mi ust, a po nim zapadła grobowa cisza.

Nie czułam się źle z powiedzeniem tego wszystkiego, wręcz przeciwnie. Wyrzucenie tego z siebie dało mi ogromną ulgę. I choć obawiałam się co może o mnie pomyśleć, przez chwilę miałam to naprawdę głęboko w poważaniu. Po dłuższym momencie blondyn przełamał ciszę.

- Jesteś bardzo silna, wiesz? - spojrzał się w moją stronę. Na wypowiedziane przez niego słowa zareagowałam śmiechem.

- Przestań...

- Mówię w pełni poważnie! - uniósł dłonie w akcie obrony. - to o czym powiedziałaś... wymaga dużo siły, siły którą masz – posłał mi krótki uśmiech – i choć pewnie nie zdajesz sobie z tego sprawy, jesteś potężnie silną babką. - potarł kawałek mojego odsłonionego ramienia ręką – jeszcze będzie lepiej, obiecuje.

Nienawidziłam obietnic bo każdy kto je składał, zawsze kłamał. Obietnice były przereklamowane, a przede wszystkim nieszczere.

- Choć, koniec zamuły – Forrest poderwał się z huśtawki i pociągnął mnie na dłoń na co odpowiedziałam chichotem.

Zatrzymał nas pod jedną z latarni. Zarzuciłam mu obie ręce na szyję. Nie opuszczałam jego wzroku ani na chwilę. Poruszając się na boki nadawałam nam rytmu, by po chwili ponieść się w spokojnym tańcu. Normalnie sytuacja jak z filmu.

Wsłuchani w bicia naszych serc tańczyliśmy w swoich objęciach. By choć na chwilę jeszcze uchronić się przed bólem wtuliłam głowę w jego tors. Chłopakowi to nie przeszkadzało.

Byłam otoczona przez umięśnione ręce sportowca, które mnie uspakajały. Czułam się wśród nich tak bezpiecznie. Tak jakbym znała te objęcie od lat. Byłam mu za to taka wdzięczna.

Ruszając się na boki, przymrużyłam oczy. Jednakże na uczucie rąk na swoich pośladkach odskoczyłam jak poparzona.

- Co ty odpierdalasz?! - warknęłam karcąc chłopaka. Patrzył się na mnie jak nienormalną.

- Oj Silver, nie udawaj, że tego nie chcesz – jego głos był tak spokojny, jakby nic złego nie zrobił. Nie chciałam jego dotyku, nie tam. Po chwili nie chciałam go w ogóle w swoim towarzystwie.

- Ty jesteś naprawdę popaprany...

- Przestań przeżywać – zbliżył się do mnie tylko po to bym postawiła krok w tył. Wyciągnął jedną dłoń do mnie, lecz szybko ją odepchnęłam.

- Japierdole, jaka ja jestem naiwna... - przeczesałam całą długość swoim włosów drżącymi rękoma. - jesteś fiutem Kinsey. - wyrzuciłam palec w jego stronę. - największym jakiegokolwiek kiedyś widziałam. I nie waż się nigdy, NIGDY więcej, mnie dotykać.

- To ty widziałaś kiedykolwiek fiuta, Russel? - rozbawiony głos odbijał się za mną niczym echo, gdy szybkim krokiem oddalałam się od blondyna.

Niemożliwe. Niemożliwe, że dałam się tak po prostu oszukać. Jaką ja jestem naiwną idiotką.

Rozwodniony przez łzy tusz formował wodospady na moich policzkach. Szloch wypadający mi z ust wypełniał cichą ulicę.

Pierdolony Kinsey. Nienawidziłam go jeszcze bardziej niż kiedykolwiek. Zachciało się, kurwa pocieszyciela od siedmiu boleści.

Zamówiony przeze mnie uber pojawił się po niedługiej chwili. Śledząc widoki zza szyby odliczałam minuty do powrotu do domu. Wyglądałam jak strach na wróble. Pokołtucone włosy wraz z rozmazanym tuszem tworzyły niezły duet.

Nagle przyłapałam w lusterku wścibskie spojrzenie kierowcy. Był to młody szatyn, na oko miał z jakieś dwadzieścia dwa lata.

- Wszystko dobrze, droga pani? - jego ciepły głos przerwał ciszę. - nie wygląda pani najlepiej...

- Wszystko jest w jak najlepszym porządku...

- Jeżeli potrzebuje pani pomo...

- Nie. - ucięłam krótko jego wypowiedź. - nie potrzebuje niczyjej pomocy.

Uregulowałam płatność, a następnie opuściłam samochód. Jedyne na co miałam nadzieję to, że mamy nie ma jeszcze w domu. Ostatnie czego potrzebowałam to jej krzyk, bo tak by zapewne było gdyby zobaczyła mnie w rozmytym makijażu, o późnej godzinie w domu. W dodatku na kuchennym jak głupia zostawiłam dwie puste butelki wina, którymi zdążyłam się upić. Jebane wino. To przez nie pozwoliłam się zbliżyć Forestowi. A on to wykorzystał, jak zwykły śmieć.

Klucze od mieszkania bez oporu mi uległy co oznaczało, że nikogo nie było w środku.

Zsunęłam z nóg trampki i ruszyłam do pokoju.

Obojętnie rzuciłam się na łóżko. Z moich ust ponownie tego wieczoru wydobył się głośny szloch, a to wszystko z mojej winy.

Byłam zbyt naiwna, zbyt ufna, a fiuty takie jak Kinsey łatwo to wykorzystywały.

Kiedy poduszka zaczęła coraz bardziej wtapiać się w twarz sprawiając przy tym, że miałam ogromną chęć po prostu zmrużyć oczy i odpłynąć w sen, ekran mojego telefonu się podświetlił.

Dupek: Przepraszam... zjebałem.

Rozwścieczona złapałam za komórkę i zaczęłam już wystukiwać wiersze o tym jak bardzo go nienawidzę i jak niewiele dla mnie znaczy, lecz postanowiłam przestać. Jaki to ma sens? Pokazanie mu, że ma nade mną władzę.

Obojętność. Obojętność była najgorszą z zemst. Wykasowałam treść wiadomości po czym zablokowałam numer Forresta raz na zawsze. Odłożyłam telefon na szafkę nocną i ponownie zamknęłam powieki.

Tym razem miałam wrażenie, że ważyły one z tonę. Nim zauważyłam oddałam się upragnionemu snu.

Mimo, że i tak byłam nic nie wartą istotą, pozbawioną krzty szczęścia, bez pomysłu na siebie to pod koniec dnia i tak wierzyłam, że kiedyś nadejdzie dla mnie upragnione, dobre zakończenie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro