Rozdział 3
Orzeźwiający wiatr kołysał moje długie, ciemne kosmyki. Szłam z podniesioną głową dopalając pozostałości papierosa. Kiedy nie było go już praktycznie w ogóle rzuciłam nim na ziemie po czym butem zdeptałam niedopałek.
Po raz ostatni wzięłam głęboki wdech i przekroczyłam wrota piekieł. Pierwsze co skierowałam się w stronę szafek, aby wziąć parę przydatnych podręczników na najbliższe zajęcia. Większość nauczycieli bardzo nie lubiła nieprzygotowania do lekcji.
Ciągnąc się przez szkolny korytarz czułam się jakbym podążała tuż pod diabelskie oblicze. To miejsce mnie przerażało. I mimo że zdecydowanie bardziej oddałabym się samemu szatanowi niż aniołowi w tym przypadku to tak nie działało.
Przekręciłam kluczykiem włożonym wcześniej w zamek, by następnie uchylić niewielki drzwiczki szafki. Od wewnętrznej ich strony poprzyklejane było kilka losowo porozmieszczanych zdjęć, czy cytatów z moich ulubionych piosenek. Oczywiście wśród nich znalazł się pośrodku sam kruk, ale poza nim widniały tam fotografie mrocznych lasów owianych gęstą mgłą, czy portrety Girl In Red, czy samej Doji Cat. Mój gust muzyczny był kompletnie od siebie odmienny – jednego wieczoru potrafiłam słuchać piosenek doprawdzających mnie do wodospadów łez, a już za kilka godzin wywijać biodrami do hitów Doji, czy The Weekend. Czasami przechodziło mi przez myśl, czy nie jestem dwubiegunowa...
Całą otoczkę zdjęć wypełniały porozmieszczane gdzieniegdzie naklejki gwiazd, księżyców, kwiatów i innych podobnych jak pozostałe.
Sięgnęłam dłonią po podręcznik z filozofii oraz rozszerzonego języka angielskiego. Włożyłam dwie grube książki do torby po czym trzasnęłam drzwiczkami. Jednakże na widok osoby znajdującej się tuż za nimi podskoczyłam wystraszona.
- No hej – blondyn uśmiechnął się zawadiacko – co słychać?
- Odpieprz się proszę – warknęłam po czym szybko ruszyłam, by go wyminąć. Niestety chłopak był ode mnie szybszy, a jednym, zwinnym ruchem znajdowałam się przytulona plecami do szafek pod okrywą jego ramion, która oba spoczywały po bokach mojej twarzy.
- Hej, hej... - zaśmiał się pod nosem – gdzie tak pędzisz złotko?
- Słuchaj mnie, wypuść mnie albo...
- Albo co? - prychnął – nie groź już tak wszystkim bo znowu trafisz do psycholog – po tych słowach wskazującym palcem potarł o mój podbródek. Zadrżałam na to uczucie.
- Jesteś niedorzeczny – wykorzystując wolną drogę ruszyłam szybko do przodu. Słysząc za sobą kroki wiedziałam, że chłopak nie zamierzał się poddać.
- Ale ja chciałem tylko porozmawiać – uniósł obie dłonie w akcje obrony – co cię ugryzło? W złości ci nie do twarzy.
- Podobno ładnemu we wszystkim ładnie – przedrzeźniłam jego słowa po czym złośliwie się uśmiechnęłam.
- Racja, racja... - wydawało mi się, czy on się zawahał po moich słowach? - A więc...
- Oh, Forrest – stanęłam nagle i spojrzałam mu się prosto w jego zielone oczy. Skrywał się w nich błysk pełen...no właśnie, pełen czego? - czego ty do jasnej cholery ode mnie chcesz?!
- Naprawdę Silver – odwzajemnił moje spojrzenie – chciałem tylko porozmawiać.
- Tak po prostu? - prychnęłam pod nosem – To nie w twoim stylu, ale szło ci dobrze słonko – puściłam mu oczko z uśmiechem pełnym rozbawienia, a następnie odwróciłam się na pięcie kierując się w stronę sali, gdzie miały się odbywać zajęcia z filozofii.
- Jeszcze będziesz prosiła o rozmowę ze mną! - usłyszałam za plecami wchodząc do pomieszczenia, ale już nic na to nie odpowiedziałam.
Zastanawiałam się, co mu do cholery strzeliło, żeby tak z dupy do mnie zagadać. Jednakże po chwili uspokoiłam swoje obawy – Forrest to dupek, który uwielbiał, a wręcz kochał mi dogryzać. To sprawia mu radość. A niech się śmieje jak głupi do sera.
Przez najbliższe kilka minut śledziłam wzorkiem tekst podręcznika od filozofii. Moje skupienie przerwał głośny dzwonek lekcyjny. Z głowy zdjęłam czarne słuchawki, z którymi nigdy się nie rozstępowałam, a następnie zawiesiłam je na szyi. W tej chwili do sali weszła grupka chłopaków, a za nimi...Forrest, który posłał mi zawadiacki uśmiech. Ławka tuż obok mnie była nadal wolna i na moje nieszczęście zajął ją nie kto inny jak Forrest. Wygięłam brwi z zaskoczenia po czym rozbawiona prychnęłam.
- Chyba jesteśmy na siebie skazani... - przesuwał wzrokiem wokół siebie udając niewiniątko – przeznaczenie, Silver.
- Ah, tak? - odwróciłam twarz w jego stronę – a przeznaczenie czasami nie każe ci wypierdalać?
Chłopak niestety nie zdążył już odpowiedź bo pani Parkins dała o sobie znać mocno trzaskając drzwiami.
- Dzień dobry – mruknęła jakby do siebie i szybkim spojrzeniem omiotła klasę.
Po chwili ciszy rozpoczęła lekcje przedstawiając temat, wypisując punkty i zaczynając o nich mówić, rozwijając ich pojęcia.
- Pstt – usłyszałam ciche wołanie po mojej prawej stronie – pstttt.
- Co chcesz?! - odpowiedziałam poirytowana również szeptem. Pani Parkins nie należała do osób pobłażliwych, a tym bardziej do tych miłych. Za jedno nawet najcichsze słowo potrafiła rozpętać burzę. Jak nie całe tornado.
- Czemu jesteś taka – na chwilę opuścił moją twarz wzrokiem rozmyślając nad tym co chce powiedzieć, by ponownie unieść na mnie zielone oczy – wredna?
- Bo mnie wkurwiasz? - warknęłam.
- Czym do chuja? - oburzył się wyrzucając ręce nieco ponad blat ławki.
- Sobą! - posłałam mu srogie spojrzenie.
- Ale...
Huk wywołany rzuconymi książkami wypełnił salę. Oczywiście wzrok nauczycielki był zwrócony nie na kogo innego jak na mnie.
- Czy masz coś jeszcze do powiedzenia Russel? - poirytowana nie odciągała ode mnie oczu – jak tak to zapraszam pod tablicę.
- Ale...
- Bez ,,ale'' Russel, skoro tak bardzo masz chęć rozmawiać to zapraszam – wskazała palcem na miejsce przed tablicą po czym zakładając nogę na nogę zajęła fotel – zapraszam.
- To ja ją zaczepiłem – nagle z krzesła poderwać się nie kto inny jak Forrest mówiąc to skruszonym głosem.
Na twarzy nauczycielki wyraźnie zarysowało się zaskoczenie, gdy ktoś wziął moją stronę.
- W takim razie zapraszam was oboje – prychnęła rozbawiona.
Podniosłam się z siedzenia po czym przeszłam tuż obok chłopaka i szepnęłam mu do ucha:
- Nie musiałeś tego robić.
- Ale chciałem – odparł wzruszając ramionami.
- No, no na randki to proszę się umawiać po lekcjach, a teraz... - kobieta zgłębiła wzrok w otchłań podręcznika.
Po tych słowach usłyszałam delikatny śmiech blondyna, lecz się nim nie przejęłam.
Pani Parkins przepytała po kolei mnie oraz chłopaka z zagadnień pojawiających się na ostatnich lekcjach. Koniec końców nie pogrążyliśmy się razem, aż tak bardzo jak można by się tego spodziewać.
Do końca lekcji nie usłyszałam już ani jednego słowa ze strony blondyna. Godzina dłużyła się z każdą minuta, lecz usłyszawszy dzwonek energicznie zerwałam się z krzesła.
Ledwo co zdążyłam opuścić sale, gdy mocny uścisk szarpnął moim ramieniem.
- Poczekaj! - przed moją twarzą po raz kolejny tego dnia ukazał się Forrest. Z zaciekawieniem uniosłam jedną brew.
- Hm? - wymruczałam.
- Możee... - potarł niezręcznie dłonią o kark – posłuchamy się rad Parkins i skoczymy gdzieś po szkole - po usłyszeniu tych słów o mało nie zachłysnęłam się powietrzem. Po uspokojeniu oddechu wybuchłam głośnym śmiechem i oparłam dłoń o ramie chłopaka. Jednakże mu nie było do śmiechu.
- Dobre, dobre... - wzięłam większy wdech – nie wiem co kombinujesz Kinsey, ale coś marnie ci to idzie.
- Mówiłem serio – wlepił we mnie ten swój pełen uroku wzrok. Co prawda to prawda spojrzenie miał oszałamiające, to trzeba było mu przyznać – może jednak przemyślisz sprawę?
- Słuchaj – przeczesałam dłońmi włosy – NAWET jeżeli bym się już na to zgodziła, to dzisiaj nie mam czasu – wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Nie musi być dzisiaj, jutro? Pojutrze? - widziałam ten błagalny ton w jego nieco podobnych do jadeitu oczach – nie daj się prosić...
- Napiszę ci esa – odchodząc puściłam mu buziaka w powietrzu, po czym ruszyłam w kierunku stołówki.
Cholera Silver, co ty odpierdalasz? - skarciłam się w głowie. Dlaczego mu nie odmówiłam? Przecież spotykanie się z nim nie miało najmniejszego sensu. Jedyny powód, dla którego chciałabym się z nim zobaczyć gdziekolwiek poza szkołą to roast na niego, pragnęłam wytknąć mu wszystko co o nim myślałam. Nienawidziłam go. Nie ulegaj mu Silver.
Wybiła pora lunchu. Na stołówce w jednej chwili zgromadziło się pół szkoły, ogromna hala wykończona od jednej strony ścianą z szyb pękała w szwach od ilości osób znajdującej się w niej. Sięgnęłam po niebieską tackę, która leżała na stercie setek innych po czym stanęłam w kolejce, aby zdecydować o moim posiłku.
- Dzień dobry proszę pani – uśmiechnęłam się uroczo do starszej kobiety, na oko miała może z pięćdziesiąt lat, jej włosy były w pół okryte siwizną, lecz blask w oku i przyjemna twarz nadal nie znikły.
- Oh, witaj kochanie – staruszka odwzajemniła mój uśmiech. Tak naprawdę w tym budynku była jedyną osobą, która za mną przepadała. Zawsze wspierała mnie na duchu, gdy potrzebowałam od kogoś ramion, które mnie przytulą – co dzisiaj?
- Chyba zdecyduję się na tę sałatkę z grillowanym kurczakiem, a do piciaaa – przymrużyłam lekko oczy, a wskazujący palec przyłożyłam do brody po czym skupiłam się na gablocie, za którą wystawione były wszystkie posiłki oraz napoje – sok jabłkowy.
Z serdecznym wyrazem twarzy kobieta nałożyła na moją tacę sałatkę po czym podała mi kubek do brzegu napełniony sokiem.
Wzrokiem wyśledziłam stolik, który jako jedyny już był pusty i zajęłam przy nim miejsce. Przez moment wahałam się, czy aby nie wyjść na świeże powietrze, ale uznałam, że krzyki wygłodniałych samców alfa podczas ich gry w kosza oraz chichot wrednych siks nie będą zbyt przyjemnym towarzystwem do jedzenia.
Zazwyczaj podczas przerw na lunch w okresie lata znaczna część uczniów przesiadywała na zewnątrz, stąd widoczne były wszystkie grupki. W stołówce każdy stolik przypisany był osobnej, w jednej siedzieli uczestnicy kółka szachowego, a rozpoznać to można było po ich charakterystycznym stroju – biała koszulka polo oraz ciemnozielone jeansy. Gdzie indziej miejsce zajmowały aktorzynki, komputerowcy, czy ludzie po prostu przyjaźniący się ze sobą. Miejsce na zewnątrz zajmowali miejsce zazwyczaj siłacze lub bezmózgi, jak to lubiłam ich nazywać. Prężyli te swoje muskuły i szczerzyli zęby do głupiutkich dziewczyn jakby byli niewadomo kim. I jakby się mogło wydawać, Forrest również należał do takiej paczki. Każdy miał kogoś. Wśród nich byłam również i ja – siedząca sama ze sobą.
Z czasem przystosowałam się do życia w odosobnieniu, przyzwyczaiłam się do bycia samej.
Zajadałam się pyszną sałatką, która łagodziła moje podniebienie, a wszystko to zapijałam pysznym sokiem.
Skupiona przeglądając instagrama oderwałam wzrok od komórki, gdy ktoś zajął miejsce tuż przede mną. Podnosząc głowę ponownie ujrzałam te przepiękne, jadeitowe oczy...
Opanuj się Silver. Nie możesz tak myśleć.
Roztrzepane blond włosy, które sterczały we wszystkich kierunkach, wyraźnie zarysowana szczęka, pełne usta, idealnie wyrzeźbiony nos i te oczy, które skradały całe show. Cholera.
- Silver? - ocknęłam się ze swoich myśli w momencie, gdy blondyn pomachał mi dłonią przed twarzą, wiedziałam już wtedy, że moją twarz oblał rumieniec – wszystko okej? Jesteś strasznie czerwona... - wpatrywał się we mnie...z troską.
- Ah, tak, tak. Wszystko dobrze, po prostu się zamyśliłam – paląc głupa oparłam szczękę na dłoni po czym wyszczerzyłam się nieco zbyt za bardzo. W tym momencie w myślach strzeliłam sobie plaskacza, aby się opamiętać. - zresztą, co ty do cholery tutaj robisz?! Znajomi cię opuścili? - warknęłam ściskając brwi.
- Chciałem przeprosić... - blondyn opuścił głowę tylko po to, by po sekundzie ponownie odnaleźć mój wzrok – za to na filozofii, przeze mnie Perkins wzięła nas do tablicy.
- Ah, to? - uśmiechnęłam się pod nosem po czym wzruszyłam ramionami – nic nie szkodzi, zresztą musiała się do kogoś dopierdolić i tym razem byliśmy to my, ta kobieta nie mogłaby żyć, gdyby podczas lekcji nie ojebała kogoś chociaż raz – usłyszawszy te słowa chłopak się zaśmiał.
Nasz wzrok ponownie się ze sobą spotkał. Chwila milczenia, która towarzyszyła nam pomiędzy tym była nieznośna i niezręczna, ale też cholernie... subtelna.
Zawstydzona pokiwałam delikatne głową na boki z uśmiechem goszczącym na mojej twarzy, a następnie wepchałam pukiel kruczoczarnych włosów za ucho.
Zanim ktokolwiek z nas zdążył zapytać o cokolwiek, rozległ się hałas głośnego dzwonka. Zebrałam razem wszystkie swoje rzeczy, a kiedy zamierzałam wstać od stolika, silna ręka złapała mnie za dłoń.
- Czekaj, czekaj – prychnął pod nosem – aż tak ci śpieszno na lekcje ?
- Nie chcę się spóźnić – ruszyłam ramionami.
- A więc dzisiaj zostajesz do końca – jego prawa brew powędrowała do góry, a dłońmi zaczął bić mi brawa, jakby z dumy – kurde, rozpędzasz się Silver.
- Bardzo zabawne – wykrzywiłam twarz w udawanym uśmiechu.
- To jak z tym spotkaniem? - chłopak działał mi już na nerwy, ile razy można było tak truć dupę. Zamiast odpowiedzieć cokolwiek stwierdziłam, że uniesienie środkowego palca będzie idealną reakcją na jego ciekawość. Forrest widząc ten znak uśmiechnął się jedynie jeszcze bardziej niż poprzednio.
Zanim wyszłam ze stołówki przystanęłam na chwilę zastanawiając się co ten chłopak właśnie ze mną zrobił. Oblane czerwienią policzki, pukiel włosów za uchem oraz ten cholernie zauroczony uśmiech. W tej chwili znienawidziłam go jeszcze bardziej. Jednym słowem potrafił sprawić by zmiękły mi kolana, a w drugiej wzbudzał chęć zlania mu mordy. Silver...
Pozostałe lekcje mijały monotonnie i po prostu nudno. Każdy był już zmęczony nauką i marzył o to, by w końcu móc się zrelaksować siedząc na jakiejś plaży, z puszką piwa w ręce... Zbyt piękne, by mogło być realne. Przynajmniej dla mnie.
Każde wolne od szkoły spędzałam sama, zaszyta wokół własnych czterech ścian. Co parę dni udawałam się jedynie na krótki spacer, by odświeżyć umysł, ale to tyle. W międzyczasie osoby w moim wieku rozkręcały imprezy w klubach nocnym żyjąc swoim najlepszym życiem. Ten świat był tak niesprawiedliwy.
Z upragnieniem odliczałam do końca ostatniej lekcji. Tak bardzo chciałam opuścić już szkołę.
Usłyszawszy sygnał poderwałam się z ławki, a następnie ruszyłam w stronę drzwi wyjściowych. Chwyciłam za komórkę i wysłałam tacie wiadomość.
Ja: Skończyłam właśnie lekcje, możemy się spotkać wcześniej?
Opuszczając budynek moim oczom ukazała się postać mężczyzny trzymającego pokaźny bukiet czerwonych róż. Jego kilkudniowy zarost dodawał lat na dobrze wyrzeźbionej szczęce, a kruczoczarne włosy, które wydawały się lekko roztrzepane nadawały uroku. Tym urzekającym mężczyzną był nie kto inny jak mój tata. Widząc mnie na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Tatoo, nie musiałeś – przylgnęłam do torsu mężczyzny wyższego ode mnie przynajmniej o głowę po czym oplotłam go rękoma.
- Dla mojej córki wszystko – złożył delikatny pocałunek na moim czole – to dla ciebie kochanie, twoje ulubione – wręczył mi bukiet pełny moich ulubionych kwiatów.
Posłałam mu szeroki uśmiech..
- Dziękuję – wyszeptałam.
- Jak szkoła? - objął moją talię ręką prowadząc mnie do ciemnego mercedesa – wszystko dobrze? Ostatnio dzwonił ktoś ze szkoły...
- Wszystko dobrze tatku – zapewniałam go – organizują zbiórkę i poszukiwali chętnych wśród rodziców, to nic takiego.
Podarowane przez tatę kwiaty ułożyłam ostrożnie na tylnych siedzeniach auta, a sama zajęłam miejsce pasażera. Z głębokim westchnieniem oparłam głowę o zagłówek po czym zamknęłam oczy.
- Co się dzieję promyku? - mężczyzna spojrzał na mnie spojrzeniem pełnym troski – wiesz, że możesz mi powiedzieć – wygiął brwi we współczuciu.
- Ah, nic – odwzajemniłam jego spojrzenie – po prostu jestem zmęczona szkołą, nauczyciele strasznie nas cisną pod koniec.
- Nie dobrze – pokiwał głową – mam nadzieję, że dzisiaj chociaż troszkę odpoczniesz promyku – promyku...
Kiedy auto wyruszyło bez pytania taty, wiedziałam już gdzie jedziemy. Zawsze, gdy spotykałam się tatą zabierał mnie do jednej i tej samej cukierni, w którym serwowali moje ulubione pancakes polane toną czekoladowej polewy wraz ze słodkimi truskawkami.
Podróż minęła przyjemnie, od czasu do czasu tata zagadywał do mnie o różne rzeczy, lecz widząc moją chęć po prostu zamknięcia się w sobie, po prostu mi na to pozwalał.
Nim się obejrzałam siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy białym, okrągłym stoliczku z kartami w dłoniach.
- Myślę, że przeglądanie menu w tym miejscu to kompletna strata czasu – tata prychnął śmiechem wlepiając we mnie swój troskliwy wzrok – kelnerki powinny na pamięć znać nasze preferencje.
- Haha, masz rację tato – odpowiedziałam na to szczerym uśmiechem – chyba żadne z nas nigdy nie wzięło niczego innego niż pancakes i waniliowo czekoladowych lodów.
Do naszego stolika podeszła młoda kobieta, na oko miała z dwadzieścia lat. Jej ciemne włosy związane były w luźnego koka. Różowy fartuszek oraz biała sukienka pod nim były znakiem rozpoznawalnym tego lokalu.
- Dzień dobry, czy wiedzą już państwo co chcą zamówić? - o wilku mowa. Brunetka omiotła nas wyjątkowo uroczym uśmiechem oczekując na nasze zamówienie.
- Tak, tak – tata wlepił wzrok w kartę – dla mnie poproszę lody waniliowe, a dla tej przepięknej pani – w tej chwili mężczyzna spojrzał na mnie – pancakes z dodatkową ilością czekoladowej polewy.
W odpowiedzi na miły gest taty przekrzywiłam głowę, ściągając brwi z moich ust wydobyło się nieme dziękuję.
Kiedy kelnerka oddaliła się od naszego stolika mina taty spoważniała.
- Jak mama? Wszystko dobrze u niej? - na te pytanie o mało nie zakrztusiłam się powietrzem. Nie lubiłam kiedy tata poruszał temat mamy.
- Trzyma się... - zanim odpowiedziałam prześledziłam w mojej głowie setki scen, w których mama nie była sobą, kiedy w jej błękitnych oczach dostrzec można było łzy, gdy rozmawiając ze mną nie umiała poruszać tematów związanych z moim życiem bo tak naprawdę nic o sobie już nie wiedziałyśmy. Przed oczami miałam ciało kobiety przypominajce moją matkę, lecz jej duszy dawno tam nie było – dobrze. Tak mi się wydaje – posłałam mu uśmiech oraz wzruszyłam niewinnie ramionami.
- Tak...tak, to dobrze. Cieszę się, że jest szczęsliwa.
- A jak... Sara? - nienawidziłam rozmawiać o tematach rodzinnych i choć tata kochał mnie z całych sił, a mama starała się dla mnie jak tylko mogła czułam się... rozdarta. Nie miałam poczucia przynależności do jakiejś rodziny. Rodzina, którą kiedyś miałam po prostu się rozpadła, a ja pozostawałam pomiędzy jej strzępkami.
- Wszystko z nami dobrze promyczku – tata wziął głęboki haust powietrza, a na jego usta wdarł się niewielki uśmiech – Sara jest w ciąży - O japierdole. Czy to się działo naprawdę? Silne uderzenie słów mężczyzny przekuło moje serce na wylot. Miałam wrażenie, że z każdą sekundą pustka wdziera się do niego coraz bardziej – ale pamiętaj, cokolwiek by się nie działo masz we mnie oparcie. Zawsze tu dla ciebie będę – zapewniał mnie.
Taa, na pewno. Już widzę jak znajduje dla mnie czas podczas gdy wokół niego będą same pieluchy i ryk bachora. Bachora, który powoli odbierał mi tatę.
- Gratulacje.
Sara była jego nową narzeczoną. Blondynka o długich i przepięknych, lśniących włosach, z ciałem jak sama Afrodyta. Z uśmiechem wartym milion dolarów, a urodą delikatną jak sama porcelana. Jednakże wiedziałam, że tata nie wybrał jej bo była piękniejsza, wybrał ją ponieważ nie czuł się dłużej szczęśliwy z mamą. Było to po nich widać. Byli zmęczeni sobą nawzajem. Zamiast okazywać sobie miłość, przechodzili obok siebie obojętnie.
Z moich myśli wyrwało mnie położenie przede mną ogromnej porcji słodkości. Na sam widok tych pyszności ślinka zaczęła spływać mi po brodzie. Patrząc to na posiłek, to na tatę szczerzyłam się jak małe dziecko.
- Smacznego skarbie – posłał mi uśmiech.
W odpowiedzi pokiwałam mu wdzięcznie głową bo usta zajęte miałam ogromnym kawałkiem pancake'ów.
Czas spędzony z mężczyzną był jak piach przelewający się pomiędzy dłońmi. Mimo, że tak bardzo walczyłam, by go utrzymać on przelatywał przez moje palce znikając w mgnieniu oka.
Mój brzuch był pełny. Na miejsce pasażera wdrapałam się jak prawdziwa beczka po brzegi wypchana zawartością.
- Widzę, że komuś smakowało – tata w tym momencie wsiadł do auta po czym ręką sięgnął, by zapiąć pasy. Jednakże zamiast tak zrobić gwałtowanie przyłożył sobie rękę do czoła – Ah! Zapomniałbym.
- Hm? - zaskoczona wygięłam brwi ku górze oczekując na dalszy ciąg akcji.
Mężczyzna zanurkował ręką w czeluściach swojej marynarki po czym wyjął z niej niewielkie, czerwone pudełeczko zawiązane równie krwistą wstążką.
- To dla ciebie – wręczył mi prezent.
Złapałam jedną końcówkę tasiemki, a następnie za nią pociągnęłam uwalniając pokrywkę pudełka. Odsłoniłam klapkę i dostrzegłam... delikatny, złoty wisiorek z wygrawerowanym napisem tata. Wlepiłam w niego pełen wzruszenia wzrok po czym wychyliłam się w jego stronę, aby wtulić się w umięśniony tors.
- To tak na wypadek, żebyś nie zapomniała o swoim staruszku – z ust mężczyzny wydobył się cichy śmiech.
- Tatooo! - posłałam mu zaczepnego kuksańca w ramię – nigdy o tobie nie zapomnę. Dziękuję, nie musiałeś – ponownie zaczęłam gapić się na wisiorek – jest przepiękny.
- No choć tu, pomogę ci go zapiąć.
Obróciłam się tyłem do taty po czym podałam mu niewielkie opakowanie. Moją szyję otulił zimny łańcuszek, a opuszki mężczyzny łaskotały kark zapinając ozdobę.
- Pasuje ci promyku – posłał mi oczko.
Po chwili samochód wystartował, a ja oparłam policzek o szybę pojazdy obserwując nadchodzące budynki. W tej jednej, malutkiej chwili zamarzyłam, aby dzień takie jak ten stały się codziennością. I nie mówię tu o wizytach w cukierniach, czy drogich podarunkach – mimo że były one dla mnie przeogromnie ważne, to nie najważniejsze. Chciałam, żeby tata był znów obok mnie. Pragnęłam czuć jego wsparcie, jego dotyk, słyszeć niski tembr głosu. Po prostu marzyłam, aby nasza rodzina znów złączyła się w jedność. Niestety im dłużej łudziłam się o taki los, tym większe rozczarowanie przeżywałam.
Nie zorientowałam się nawet, gdy czarny mercedes stanął niedaleko mojego mieszkania.
- No to jesteśmy kruszyno – westchnął tata – słuchaj Silver, wiem że sprawy nie mają się najlepiej, ale pamiętaj o tym, że masz we mnie wsparcie – mężczyzna pocierał mój nadgarstek – kiedy będziesz mnie potrzebowała po prostu napisz, zadzwoń. Przyjadę. Możesz zatrzymać się u nas na ile tylko chcesz, tyle czasu ile tylko będziesz potrzebowała. Sara bardzo cię lubi i jestem przekonany, że nie będzie miała problemu byś trochę u nas pobyła – był taki kochany.
Tak bardzo cieszyłam się, że mogłam mieć w nim oparcie. Kochał mnie miłością bezgraniczną, tak samo jak ja jego. I choć słowa, które wypowiedział były piękne to moje myśli utknęły w momencie, gdy wypowiedział: na trochę. A może ja wcale nie chciałam być tylko na trochę? Może chciałam być już zawsze? Czy byłby to problem? Czy zburzyłabym ich nową, idealną rodzinkę? Z resztą, nie miało to żadnego znaczenia.
- Wiem, tato – wygięłam kąciki ust ku górze – dziękuję.
- Kocham cię promyku.
- I ja ciebie.
Pobyliśmy w milczeniu jeszcze przez chwilę, by za moment się rozejść. Tak po prostu.
Do mieszkania szłam zrezygnowana. Bukiet kwiatów stawał się z każdą chwilą coraz cięższy, a oddech coraz bardziej niespokojny. Czy ja nie mogłam się po prostu cieszyć obecnością taty? Czy musiałam w głowie mieć same złe scenariusze? Dlaczego tak bardzo uwielbiałam zadawać sobie cierpienie? Naprawdę bardzo bym chciała znać na to odpowiedz, lecz najwidoczniej ból stał się dla mnie już przyzwyczajeniem. Poczucie szczęścia zaczęło być dziwnie niekomfortowe, a w cierpieniu odnajdywałam tak dobrze znany mi spokój.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro