Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 13


Nasze ciężkie tej nocy jeszcze przez długo wypełniały wypełniającą las ciszę.

Opadłam na plecy tuż obok Forresta wtulając w jego tors policzek. Przewijając sceny naszych zbliżeń nie potrafiłam zatuszować rysującego mi się na ustach uśmiechu. Sama nie wiedziałam, czy to blask bijący od gwiazd i księżyca tak na mnie działała,czy może obecność chłopaka. Z resztą czy to miało jakieś znaczenie skoro po prostu byłam szczęśliwa?

- Jest tyle rzeczy, które chciałbym ci powiedzieć – mruknął pod nosem głaszcząc mnie po włosach. - ale po prostu nie potrafię.

To urocze, że umiał się tak przede mną otworzyć. Rzadko kiedy jakiś chłopak przyznaje się do swoich słabości.

- W porządku. - poruszyłam ramionami nie odrywając twarzy od jego ciała. - to nic, mamy czas.

Miałam wrażenie, że na wypowiedzenie tych słów usłyszałam cichy śmiech blondyna.

Noc zaczynała być coraz ciemniejsza, a przede wszystkim coraz bardziej zimniejsza. Na ciele powoli pojawiała się nieprzyjemna gęsia skórka, która z czasem przejawiała się również i trzęsieniem z zimna.

Bardzo nie chciałam kończyć tej chwili, pragnęłam zostać w tym momencie tak długo jak tylko zdołam ją przy sobie zatrzymać, jednakże blondyna dużo bardziej obchodziło moje dobro niż trzymanie chwili w nieskończoność.

- Musimy zmykać promyku, zaczyna być coraz chłodniej.

Forrest podniósł się z trawy przez co ja również podniosłam się do siadu. Oczami pełnymi smutku spojrzałam w jego i zaczęłam błagać:

- Jeszcze trochę, no weź. - posłałam mu lekkiego kuksańca w ramię. - raz w życiu czegoś nie psuj.

- Chciałbym słonko, ale trzęsiesz się coraz bardziej, a wolałbym mieć cię w całości, a nie jako galaretę. - ucałował moje czoło. - chodź.

Z niechęcią podałam mu rękę i pozwoliłam mu pomóc sobie wstać. Jeszcze raz, ten ostatni spojrzałam w górę, by na zawsze zapamiętać nieziemski widok z polany na niebo pełne gwiazd, a potem zaczęłam iść w stronę drzew. Wśród nich nie było tak fantastycznie i przyjemnie, od razu gdy wkroczyłam w zarośla przeszedł mnie dreszcz i przerażenie. Przez cały czas kurczowo trzymałam się ręki Forresta, na wypadek gdybym miała się zgubić. Oglądałam się dokładnie wokół siebie w strachu przed zobaczeniem potwora – tak, moja wyobraźnia była naprawdę szeroko rozwinięta, a raczej wpływ horrorów dawał się zbyt mocno we znaki. Oglądałam horrory odkąd pamiętam, mimo że za każdym razem trzęsłam portkami jak przedszkolak. Jednakże kochałam się bać, uwielbiałam czuć niepokój i oczekiwanie na wydarzenie się czegoś strasznego. Napięcie, które budowały dobra muzyka oraz odpowiednio sfilmowane kadry napawały mnie strachem, który sprawiał, że potrafiłam coś czuć. W dni, w których czułam się jak trup włączałam horrory i dopiero kiedy w moich żyłach zaczynał płynąć strach byłam w stanie stwierdzić, czy aby na pewno nadal żyję. Tak właśnie zrodziła się miłość do horrorów – rzeczy, które sprawiała, że umiałam czuć.

Stawiając kolejny krok usłyszałam głośne strzyknięcie. Nie miałam pojęcia, czy to kolejna gałąź którą zdeptaliśmy czy szum wiatru pomiędzy gałęziami, lecz miałam wrażenie, że moje serce momentalnie stanęło w miejscu.

- Cholera Forrest idźmy stąd. - przylgnąwszy do ciała chłopaka wręcz w błagalny sposób powiedziałam te kilka słów.

- Tak, tak... - jego słowa brzmiały jakby wypowiedziane w zamyśleniu. - to tędy, na pewno.

Jego ton wypowiedzi nie był przekonywający i pewny siebie jak zawsze, a na dodatek moje serce wyczuło niepokój od niego bijący.

- Nawet nie mów mi, że się...

- Nie zgubiliśmy się, znam drogę. - przerwał mi nim zdążyłam dokończyć zdanie.

Widząc narastające między nami napięcie postanowiłam rozluźnić sytuację.

- Wiesz, twoje oczy przypominają mi jadeit.

- Co ci przypominają? - niemalże śmiechem wypowiedział pytanie.

- Jadeit? Taki kamień szlachetny? Nic?

- Nie interesuję się... kamieniami – parsknął pod nosem. - nie jestem wiedźmą.

- Ej! - szturchnęłam go w ramię.

- Dobra, dobra, nie unoś się już tak. - podniósł ręce w geście obronnym. - i dzięki za komplement. Chyba.

Pokręciłam jedynie głową i ponownie pozwoliłam wkraść się ciszy między nas.

Szliśmy przed siebie dobre dwadzieścia minut. Nie byłoby w tym nic dziwnego oprócz tego, że gdy podążaliśmy na polanę zajęło nam to zaledwie połowę tego czasu. Stanęłam w miejscu protestując.

- Forrest, po prostu się przyznaj.

- Nie. Zgubiliśmy. Się.

Jego pewność siebie i duma naprawdę go kiedyś zgubią.

- Tak? To wyjaśnisz mi może, dlaczego idziemy tak dobry kwadrans jak nie dłużej, a nadal nie dotarliśmy do obozu? - nerwy zaczynały brać nade mną górę. Coraz bardziej czułam zimno oraz narastający strach i obawę przed nie wróceniem do domków. Jedyne o czym marzyłam to ciepła pościel i łóżko, nawet Wendy przestała mieć już dla mnie znaczenie.

- Już zaraz będziemy...

- Nie Forrest, dzwoń do chłopaków.

W tym momencie podniósł na mnie niepewnie wzrok. Sama nawet nie zauważyłam kiedy latarka z telefonu przestała nam oświecać drogę, a wszystko co zdołaliśmy dostrzec było dzięki jasnemu księżycowi.

- O nie...

- Telefon padł. Jesteśmy w dupie.

Złapałam się nerwowo za głowę. Mój oddech z każdą chwilą przyśpieszał coraz bardziej. Zaczynałam wpadać w panikę.

- Hej, hej. - blondyn złapał za moje ramiona delikatnie nimi potrząsając. - wszystko będzie dobrze promyku, chodź usiądziemy.

Mimowolnie z moich oczu zaczęły wypływać łzy, a już po chwili cichy szloch wyrwał mi się z gardła. Nie umiałam zapanować nad emocjami, które zaczęły narastać.

Chłopak zaprowadził nas pod drzewo, takie jak każde inne, jedno z setek jak nie tysięcy, które się tu znajdywały. Sam zaś usiadł opierając się o korę i objął mnie ramieniem. Zsuwając głowę na jego kolana jedynie poczułam ciepło, które niosła za sobą położona na mnie bluza chłopaka.

Głaskał mnie po głowie szeptając słowa wsparcia.

- Wszystko będzie dobrze Silver, na razie odpoczywaj.

Łzy ustały, oddech się ustabilizował, a strach i niepokój odeszły. Niestety, gdy na horyzoncie pojawiła się obojętność wręcz błagałam, by wszystko co bolało wróciło, chciałam czuć. Cokolwiek.

W swoim życiu przechodziłam momenty, w których nie potrafiłam nawet określić czy żyję. Nie umiałam czuć nic. Kompletna pustka, która przepełniała mój umysł. Codziennie wstawałam, oglądałam telewizję czasami zajadając się lodami, spałam, wstawałam, by chwilę posprawdzać nowości na telefonie i znów kładłam się spać. Potrafiłam się nie myć przez kilka tygodni, nie zmieniać piżamy na nic innego i nie myć zębów. Najzwyklej w świecie nie miałam siły na tak proste czynności, które powinny być dla mnie normalne. Nie miałam siły na nic.

Nie odczuwałam bólu, nie czułam radości, niechęci, obrzydzenia, strachu – jedyne co przeze mnie przemawiało to obojętność.

Kiedy Harry odszedł rodzice zapisali mnie do psychologa. Zaczęłam terapie, która miała pomóc wyleczyć mi się z przeżytej traumy, lecz ja nie umiałam myśleć o niczym innym jak nie o... jadeitowym spojrzeniu swojego brata.

On był moim aniołem. Harry strzegł mnie zawsze, gdy go potrzebowałam, strzegł mnie nawet wtedy, gdy nie chciałam by to robił. Był dla mnie wszystkim, dlatego jeszcze bardziej nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego mnie opuścił. Co sprawiło, że posunął się do tego stopnia by odebrać sobie życie.

Przez wiele miesięcy od jego śmierci nie potrafiłam wstać z łóżka i wyjść z pokoju bo bałam się, że znów dostrzegę go na barierce.

Do dziś dnia staram się walczyć z traumą, bo choć Harrego już obok mnie nie ma wiem, że patrzy na mnie gdzieś z góry i mam nadzieję, że jest ze mnie dumny.

Wszystko dookoła stało się takie ciche i spokojne, nie było już przerażających odgłosów, czy ciemności pomiędzy drzewami. Była już tylko cisza i spokój, których tak bardzo potrzebowałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro