Rozdział 1
Upalny dzień w środku pięknego czerwca, przez okna wydobywa się delikatny zapach świeżo co rozkwitniętych kwiatów, a uroku temu dodaje nienachalnie świecące słońce – brzmi fenomenalnie prawda? Niestety zamiast leżeć gdzieś nad morzem, na lśniącej, piaszczystej plaży i korzystać z promieni słońca opalając się musiałam siedzieć w więzieniu potocznie nazywanym szkołą.
Nienawidziłam tego miejsca tak bardzo jak ono nienawidziło mnie i choć z całych sił starałam się je omijać to w końcu przychodził dzień, w którym musiałam się tam zjawić. Nie miałam zamiaru siedzieć w tym bezwartościowym miejscu choćby o dzień dłużej niż musiałam, dlatego dbałam, by wszystko co potrzebne jest do dostania papierka o zakończeniu szkoły było dopięte na styk. Oczywiście wiadome było, że w rodzinie to ja zawsze byłam tą okropną buntowniczką, która olewa naukę i nie widzi nic więcej niż robienie kolejnych kolczyków czy tatuaży. Chociaż, gdyby się tak zastanowić...mieli racje.
To nie tak, że nie chciałam się uczyć bo wiedziałam, że wiedza to główny klucz do sukcesu, ale wiedziałam też, że spryt również gra ważną rolę. Ja posiadałam oba. Nie byłam głupia – jak mogłoby się wydawać, ale jeżeli miałam do wyboru uczenie się wzoru skróconego mnożenia czy rysowanie paraboli oraz tego nie robienie to wiadome było, że wybierałam to drugie. Z resztą bardzo nie lubiłam zmuszać się do rzeczy, które uznawałam za nie przydatne, jak w tym wypadku wymienione te powyżej.
Po prostu pragnęłam czerpać wiedzę z rzeczy, które faktycznie przydadzą mi się w przyszłości.
Z wielką dokładnością uczyłam się języków, pragnęłam móc rozmawiać w każdym po trochy. Dobrze przyswajałam też wiedzę z matematyki, jeżeli widziałam że coś faktycznie ma sens i większe znaczenie. Przykładałam się również do filozofii. Naprawdę poniekąd lubiłam się uczyć i cieszyłam się, gdy mogłam zdobywać nową wiedzę.
Matematyka – na, której obecnie się znajdowałam była jedną z nudniejszych godzin z jaką musiałam się mierzyć. Patrząc wtedy przez okno najczęściej obserwowałam ptaki. Były takie wolne. I piękne. Kiedy tylko poczują chęć oddalenia się po prostu odlatują, nie muszą nikogo pytać o zgodę. Mogą odlecieć i nie oglądać się za siebie. Czując zagrożenie wzbijają się w niebo i ich nie ma. A ja ciągle uciekam przed problemami i mimo, że biegnę naprawdę szybko nie potrafię przed nimi uciec. Świat czasami wydaje się niesprawiedliwy.
Z moich myśli wyrwało mnie głośne uderzenie książek o biurko przez panią Chelsey. I oczywiście chodziło o mnie.
- No to może w takim razie pani Russel zrobi nam zadanko skoro tak bardzo interesuję się tematem – kobieta w podeszłym wieku, o posiwiałych już włosach oraz z okularami wielkości mandarynek uśmiechnęła się w moim kierunku po czym zajęła miejsce przy biurku.
Postanowiłam, że nie dam się zmanipulować i po prostu zrobię to o co mnie poprosiła. Niestety na jej nieszczęście obecny temat rozumiałam w stu procentach.
- Szybciej, szybciej, nie mamy całego dnia Russel – jak ja nienawidziłam jak ktoś mówi do mnie po nazwisku.
Dość szybko rozpisałam przykład na tablicy. Osypujący się pył z kredy wlatywał mi do nosa, a później również i do ust.
Kiedy skończyłam pisać już ostatnią cyfrę, stanęłam obok tablicy i zaczęłam czekać, aż nauczycielka pokwapi się, by to sprawdzić.
Mimo, że prześledziła całą tablicę chyba z dwa razy to po tym i tak wstała i zrobiła to po raz kolejny. Nie dowierzała, że faktycznie potrafię to zrobić. A jednak.
- No, no Russel, nieźle – tym razem uśmiech skierowany do mnie nie był tak wredny jak poprzedni, a zawierał krztę sympatii – powiem Ci jedno.
- Gdybyś tylko się postarała, byłabyś naprawdę w tym dobra, a nawet nie wiem czy nie doskonała. Masz ogromny potencjał i to widać, ale...ale ty się w ogóle nie starasz, nie masz chęci, żeby wydusić z siebie choć trochę zainteresowania. - kobieta głośno westchnęła – siadaj Silver, piątka.
Pomimo, że gadkę jak te słyszałam już wiele razy to ta skierowana od pani Chelsey dotarła do mnie trochę bardziej. Ona nie ma w zwyczaju kogoś chwalić. Wracając do ławki widziałam, że każdy spogląda w moją stronę i było to strasznie niekomfortowe, osoby otaczające mnie tam były dla mnie tak naprawdę obce. Jedyne co nas łączyło to przynależność do jednej klasy, ale nic poza tym. Odkąd pamiętam nikt nie miał ochoty się ze mną zadawać, a z czasem ich niechęć przerodziła się w nienawiść. Albo po prostu odrzucenie. Nikt nie lubił być odrzucony, więc jak zwykle trafiło na mnie. Ludzie potrafili sobie ze mnie szydzić, posyłać mi przeróżne spojrzenia, ale tylko nie porozmawiać ze mną. Niestety po jakimś czasie jedyną linią obrony stała się dla mnie agresja i najprawdopodobniej to odrzuciło ich ode mnie na stałe.
Gdy miałam już siadać na krzesło swojej ławki, potknęłam się o coś przez co prosto przy całej klasie wylądowałam na ziemi. Czymś przez co się potknęłam, była NIEFORTUNNIE wystawiona noga Wendy. Dziewczyna widząc mój upadek cicho zachichotała pod nosem po czym spojrzała na mnie z pełną pogardą.
- Jeb się – warknęłam.
Oburzona moim zwrotem, Wendy od razu spojrzała w kierunku nauczycielki, której mina pewnie nie była zbyt powalająca radością.
- Silver, mam nadzieję, że się przesłyszałam, prawda?
- Tak, pra...
- Dobrze pani słyszała! Nic pani z tym nie zrobi?!- piskliwy głos blondynki wypełnił salę.
Nie reaguj, nie reaguj, nie reaguj.
- Pozwoli pani tej pokrace się tak do mnie zwracać?!- miarka się przebrała.
- Słuchaj, ubliżać to ty możesz tym swoim lafiryndom, które wiecznie liżą ci dupę a nie mi. Jeszcze kurwa raz piśniesz do mnie coś takiego, a przysięgam, że...
- A przysięgam, że co? Co zrobisz? - nagle do dyskusji wtrąciła się pani Chelsey – no śmiało podziel się z nami co zrobisz Silver.
Całą salę wypełniły śmiechy innych, lecz ja nie czułam upokorzenia. Czułam niesprawiedliwość, która gościła we mnie od małego. Nieważne, czy zrobiłam to faktycznie ja, czy ktoś inny, czy zostałam sprowokowana albo zmuszona – wina ciążyła zawsze po mojej stronie.
Patrząc się na nauczycielkę po prostu milczałam. Nie miałam ochoty nic mówić, nawet się bronić.
- No właśnie, też tak myślałam, do psychologa już – kobieta machnęła ręką i sama ruszyła do swojego biurka. Nie widziałam w niej złego człowieka, nawet biorąc pod uwagę jej wredne docinki, czy niemiłe zachowanie. Nie, ona była dobra ale ewidentnie też i zmęczona, jak każdy z nas po trochu.
Jednym ruchem ręki wzięłam swój piórnik i zeszyt, wpakowałam je do torby i skierowałam się do drzwi. Przed wyjściem ostatni raz rzuciłam wzrokiem po sali. Każdy miał jakiś uśmiech pod nosem, mniejszy czy większy, lecz każdy, bez wyjątku. Mimo takiej samej reakcji u wszystkich moją uwagę przykuł ten jeden blondyn śmiejący się ze mnie najgłośniej.
(proszę brać poprawkę na to, że rozdział jest świeżo po napisaniu, bez żadnych poprawek, także drobne błędy mogą się pojawić. Dodatkowo chciałam zaznaczyć, że pierwsze rozdziały kompletnie odbiegają klimatem od dalszej części książki, lecz mam nadzieje, że i tak będzie się wam ją miło czytało. Miłego wieczoru misie <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro