Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

7. Garść (nie)potrzebnych informacji

- Mayya, byłaś kiedyś zakochana? - zapytał Gryffin, gdy którejś nocy cisza za bardzo mu ciążyła.

Dziewczyna spojrzała na niego z uniesionymi brwiami. To był chyba ostatni temat, jakiego się spodziewała po tym wampirze.

- Zakochana chyba nie - odezwała się po dłuższej chwili zastanowienia. - Prędzej silnie zauroczona. A ty, dziwaku?

Wampir uśmiechnął się pod nosem. Chcąc nie chcąc, spodobało mu się to określenie. 

W końcu nie "idiota" - pomyślał.

- To samo.

- A czy ty kiedykolwiek kogoś kochałeś? - zapytała na to z lekkim wyrzutem w głosie.

- Moją siostrę i matkę, je głównie. Braci zresztą też - stwierdził po krótkiej ciszy.

Dziś był osiemnasty grudnia. Sto pięćdziesiąta rocznica śmierci jego siostry. Od wielu już lat nie brakowało mu jej tak, ja teraz, gdy podróżował przez Afrykę, jej ulubiony kontynent. Mimo że wiedział, że Mayya nawet nie jest do niej podobna, to po prostu... milczenie na ten temat zaczęło mu ciążyć. Zbyt wiele lat udawał, że tego nie było, że to go nie obchodziło. A teraz był ktoś, kto przeszedł to samo. Kto mógł zrozumieć.

- Miałeś dużą rodzinę - zauważyła.

Niedługo będzie świtać - pomyślał Gryffin, rozglądając się. Z niemałą ulgą zauważył przydrożny motel. Wiedział, że najgorsze już za nimi. Wracali do cywilizacji, gdzie wilkołakom nie będzie już tak łatwo na nich polować.

Dziewczyna bez najmniejszego problemu wniosła swój pojazd, który wciąż trzymał się niemalże nienagannie na piętro, do wynajętego pokoju. Gryffin miał gdzieś, ile przyjdzie mu zapłacić, mógł nawet dać podwójną stawkę, byleby chociaż raz położyć się w łóżku. Zaczynał mieć serdecznie dosyć zaszywania się w przydrożnych spichlerzach, nierzadko bardzo słabo krytych.

Gdy padł na łóżko wiedział, że nawet mimo świtu, szybko nie zaśnie. Ostatnio próba noża, teraz wspomnienia o siostrze... Źle się stało, że pozwolił sobie do tego wrócić. Ale teraz już nie było odwrotu.

- Tak naprawdę to nie była moja rodzina - odezwał się cicho, zdając sobie sprawę, że jeszcze nigdy nikomu nie powiedział prawdy na swój temat. Nawet Vladowi. Tej nocy jednak coś było nie tak i... musiał to wreszcie powiedzieć na głos. - Prawdopodobnie byłem sierotą wojennym.

- Prawdopodobnie? - zapytała Mayya, siadając po turecku i patrząc na wampira. Jakoś jej nie dziwiło takie wyznanie. Bardziej nie mogła dociec co za zaszczyt ją kopnął, że słuchała takich słów. Z tym, że nie chciała być teraz wredna.

Gryffin wolno skinął jej głową.

- Przygarnięto mnie jako szóste dziecko. Najmłodsze. Nigdy nie dowiedziałem się, kim tak naprawdę byli moi rodzice. Nie chciałem wiedzieć. Urodziłem się w tysiąc dziewięćset osiemnastym, w roku kończącym Pierwszą Wojnę Światową. Wtedy było wielu takich jak ja. Moja druga matka zmarła jakoś dwa lata później, więc obowiązek wychowania mnie spadł na najstarszą i jedyną jej córę, Franciszkę.

Dziewczyna spojrzała wampirowi prosto w twarz. Nie była pewna, czy przypadkiem nie śni się jej ta rozmowa.

- Franciszka i Gryffin? Trochę dziwny dobór imion.

- Moja biologiczna matka mnie tak nazwała. A moja rodzina była emigrantami z Polski. Stąd Franciszka, Józef, Stanisław, Kazimierz i Zenon.

Dziewczyna podparła brodę na dłoni, pochylając się do przodu.

- Dziwne imiona.

- Regionalne - mruknął. - Już dawno ujednolicono system nazywania dzieci, stąd wilkołaki są nazywane od słowa "wilk" w przeróżnych językach, czarodzieje od "czarownicy". Tak samo ujednolicono język do wspólnego.

Mayya nie miała o tym bladego pojęcia. Nie sądziła, że kiedyś mogło być inaczej. Owszem, niby miała kontakt z historią, ale zawsze wydawało jej się, że była to tak odległa przeszłość, że nie powinna obowiązywać nikogo żyjącego obecnie. Najbardziej jej się spodobało to, że każdy kraj miał swoje własne imiona, że należało się do konkretnego miejsca na świecie, a każdy mógł to odgadnąć tylko po imieniu. 

- Co się z nimi wszystkim stało? - zapytała, szczerze ciekawa.

- Z naszej szóstki tylko Franciszka dożyła czterdziestki i dalej - stwierdził, odpinając najpierw lewy, potem prawy mankiet. Po chwili wahania uniósł prawe przedramię tak, by Mayya zobaczyła jego wnętrze. Mało się nie zachłysnęła z wrażenia, prostując się gwałtownie. - Slumsy Stolicy nigdy nie były przyjaznym miejscem. Józek i Stasiek zabili się podczas pracy, spadając z rusztowania. Kazika zabiło odwodnienie, gdy dostał gorączki. Zenon zaś zmarł mając pięć lat na ospę. Franciszka wyszła za mąż za wzbogaconego człowieka i powodziło im się.

Mayya zaniemówiła. 

Mi się to śni! - pomyślała gorączkowo. - To nie może być prawda, ktoś tak stary i potężny nie może pochodzić ze Slumsów!

Gryffin zaśmiał się ponuro i odwrócił wzrok, drapiąc się po tatuażu. Identycznym z tym, który widniał na ramieniu dziewczyny.

- Powiedziałeś, że ona jedyna dożyła czterdziestki. Ty masz ponad dwa wieki - zauważyła Mayya z dudniącym sercem.

Wampir wolno pokręcił głową.

- By stać się wampirem musisz umrzeć. Ty zapewne też dasz mi trzydzieści, nim przeszedłem przemianę, prawda? Na takiego wyglądam.

Dziewczyna lekko przechyliła głowę. Do tej pory nigdy nie miała odwagi zapytać o coś takiego. I że on sam jej to mówił...

- Trzydzieści tylko wtedy, gdy jesteś głodny - odparła cicho. - Tak to dwadzieścia kilka. Maksymalnie dwadzieścia sześć.

Wampir spojrzał jej prosto w oczy.

- Miałem szesnaście lat. Byłem jeszcze młodszy niż ty.

Mayya zaniemówiła. Chyba nawet otworzyła usta, ale nie była tego pewna. Przełknęła głośniej ślinę, starając się za wszelką cenę opanować szok.

- Dlaczego? - wykrztusiła tylko.

- I tak bym umarł - wzruszył ramionami, opierając głowę o ścianę za łóżkiem. - Kolejna zima by mnie zabiła, byłem zbyt chudy, zbyt niedożywiony by przeżyć. Wychowywałem się pod reżimem wygnanej czarownicy. Nie wiem, czym tak młoda osoba mogła podpaść Sabatowi by ten ją zablokował, ale skutecznie podporządkowała sobie całą dzielnicę. Była kimś w rodzaju "zarządcy", nic nie mogło się dziać bez jej wiedzy. I cholernie nie cierpiała innych nieśmiertelnych, tępiła każdego, kto podszedł zbyt blisko. Ktoś jej powiedział, że myślę o przemianie. Wpadła w szał i wygnała mnie z własnego domu, na "do widzenia" rzucając we mnie kamieniami. Dostałem w skroń, przez co wszyscy byli pewni, że zginąłem. Pech chciał, że przeżyłem.

Dziewczyna nie wiedziała, jak ma reagować. Szesnastoletni, schorowany chłopak wygnany z domu? Przez zablokowaną czarownicę? 

Naraz zrobiło jej się słabo. - " wygnana czarownica"...

- A co na to twój ojciec? Bracia? - zapytała, próbując zebrać myśli.

Gryffin ponownie wzruszył ramionami.

- Ojciec był pijakiem jakich tam wielu, chyba nawet się nie przejął. W końcu nie byłem jego synem. Braciom podstawiono widły pod gardło. Siostra dowiedziała się o wszystkim jakiś tydzień później. Była ode mnie sześć lat starsza, a wtedy już od czterech zamężna. Proponowała pomoc, ale ja już zdecydowałem się umrzeć. Gdy otworzyłem oczy jako wampir, wyglądałem właśnie tak, jak teraz - popatrzył po swoich dłoniach. - Dlatego nikt nigdy nie mógł mnie skojarzyć z tym najmłodszym chłopakiem z polskiej rodziny.

- G... Gryffin - dziewczyna się zająknęła. - Ta czarownica... Moja matka utrzymuje z dumą, że jest córką jedynej czarownicy, która kiedykolwiek mieszkała w Slumsach. A to znaczy, że...

- Wiem - przerwał jej spokojnie. - Wiem. Podobieństwo jest uderzające.

Dziewczyna zbladła.

- I mimo to zabrałeś mnie ze sobą? I teraz mi to wszystko powiedziałeś?

Wampir raz jeszcze wzruszył ramionami.

- Z tą nocą jest coś nie tak. Zawsze było coś nie tak. Kolejna rocznica śmierci Franciszki - odparł tylko, patrząc gdzieś w bok. - Jedynej osoby, dla której kiedykolwiek byłem ważny nie tylko przez to, że jej pomogłem jakkolwiek się dorobić czy... Eh, właśnie dlatego piję. Raz, bo życie wydaje się wtedy ciekawsze, a dwa nie gadam tyle jak melancholijny dureń.

Dziewczyna zamrugała. Nigdy by nie powiedziała, że Gryffin może być "człowiekiem". Jak widać, mieli więcej wspólnego niżby chcieli.

- Czasem każdy musi się komuś wygadać - zauważyła cicho.

- Och, tak - westchnął Gryffin, wstając i podchodząc do okna. - A potem są tylko problemy. Idź spać, Kolacjo. Najlepiej, zapomnij.

*

Przez następny tydzień Gryffin chodził zły sam na siebie. Był zdania, że zachciało mu się żalić jak głupiej panience przed okresem. Czuł się źle z tym, że powiedział jej tyle o sobie. Wiedział, że to był błąd. Popełnił go już kiedyś, ale powiedział wtedy znacznie mniej. I tak się to potem zemściło w osobie Tekuli. Co prawda Mayya była człowiekiem, ale i tak sądził, że za bardzo się odsłonił. Zwłaszcza przed cholernym człowiekiem.

Miotał się, bo nie miał bladego pojęcia, co z tym fantem zrobić. Już mu Whisky nie brakowało, ale jakoś... nie chciało mu się pić nawet jej. Mayya również milczała, za co błogosławił ją w duchu. Nie sądził tylko, że ona doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co nim targa. Nie raz i nie dwa widziała ludzi, którzy zachowywali się jak Gryffin. Nazywała tę przypadłość "tygrysem" - najpierw się łasi, potem za wszelką cenę dystansuje. Była szczerze ciekawa, ile osób wie o nim to wszystko, co jej powiedział. A tym bardziej ilu z tą wiedzą przeżyło.

Zorientowała się dopiero po paru dniach, że właśnie doświadczyła tego, o czym mu sama kiedyś mówiła. Widziała kawałek jego prawdziwej osoby, bez maski. Na jej szczęście na tyle mały, że nie zdecydował się jej zabić.

Dwudziestego ósmego grudnia miała dziewiętnaste urodziny. Zanuciła sobie pod nosem "sto lat". Jej urodziny zawsze tak wyglądały - zapomniana przez wszystkich, gdzie czasem przyjaciółka powiedziała jej kilka cieplejszych słów. Przez to właśnie silnie się zarumieniła, gdy Gryffin z szarmanckim uśmiechem powiedział do niej "wszystkiego najlepszego, Kolacjo. Teraz nie będę miał wyrzutów sumienia, że porwałem nieletnią". Na jej bełkotliwe tłumaczenia po prostu się roześmiał. Rzuciła w niego poduszką i naciągnęła kołdrę na głowę. Nikt jej nigdy wcześniej nie powiedział nawet głupiego "sto lat", nawet przyjaciółka.

Cztery dni później Gryffin powiedział jej, że zostało im niecałe trzysta kilometrów do najbardziej wysuniętej na północ części Afryki. Może i był styczeń, to jednak pogodzie wiele brakowało do "styczniowej". Mayya zwykła chociaż godzinę dziennie kłaść się na plaży i drzemać, zasłuchana w szum oceanu. Dorobiła się całkiem niezłej opalenizny.

Może i Gryffin traktował ją czasem protekcjonalnie, czasem jak żółtodzioba, to jednak... był przy tym na tyle charyzmatyczny, że polubiła go. Sporo też zmienił fakt, że wywodzili się z tego samego miejsca. Tyle tylko, że z różnicą dwóch wieków. No i on też doświadczył tego, co to znaczy ojciec pijak. Owszem, był niebezpieczny i bardzo często czuła do niego rezerwę pomieszaną z lekką obawą, jednak... Nie był to już strach. A i on nie patrzył już na nią jak tylko na posiłek. Chyba się wreszcie dogadali - taką miała nadzieję.

*

- Dobra, Kolacjo. Został nam mniej więcej miesiąc do miejsca, gdzie być może załapiemy się pod dach jednego z moich znajomych. Do tego czasu chciałbym spełnić moją groźbę i nauczyć cię się bić.

Mayya jęknęła przeciągle i zwiesiła głowę. A zaczynało już być dobrze. Przeczuwała, że uczniem będzie tragicznym. Nie chciała przez to skończyć jako ta "kolacja". Wiedziała, że rachunek "za życie" został już wyrównany dawno temu.

"Jednego z moich znajomych" - pomyślała. Gryffin jej kiedyś tłumaczył, jak naprawdę wygląda władza w Trójziemiu, wszystkie powiązania, nie tylko polityczne. Rozrysował wielką sieć połączeń na piasku, która, gdy skończył, przypominała niezwykle bogaty w zdobienia ornament. Zapamiętała jednak z tego tyle, że on "znajomych" miał wszędzie. Zdziwiło ją tylko to, że ktokolwiek się odważył, zwłaszcza po tym, że ona robiła za swoisty znacznik.

Zabawne - pomyślała. - Na samym początku cholernie mi to przeszkadzało. Teraz już nawet o tym nie myślę.

- Gryffin, to naprawdę nie jest dobry pomysł - spróbowała jeszcze.

- Nonsens. Każdy powinien umieć chociaż przypieprzyć komuś w ryj. Ty jesteś kobietą, tym bardziej powinnaś się umieć obronić.

Mayya jęknęła jak potępiona i tęsknym spojrzeniem uciekła do swojej prowizorycznej mapy, w której prawie połowa kontynentu była już zakropkowana, a z prawej, w wolnym miejscu widniała jej niedokładna podobizna pochylająca się nad rowerem w trakcie jazdy. Nawet nie wiedziała, kiedy on to narysował. Była ciekawa, co jeszcze zdecyduje się tam umieścić.

Wstała ciężko i podeszła do wampira. Ten z aprobatą skinął jej głową.

- Wolisz najpierw posługiwanie się czymkolwiek czy na pięści?

Dziewczyna jęknęła raz jeszcze, na co mężczyzna wywrócił oczami.

- To jest bardzo zły pomysł - mruknęła.

- Zły pomysł to jedzenie ogórków kiszonych i popijanie mlekiem. Najpierw nauczę cię podstaw. Zobaczysz, spodoba ci się.

Mayya uniosła brew. Już się jej cisnęło na usta "o czym ty pieprzysz?", ale w ostatniej chwili ugryzła się w język.

- Powodzenia - mruknęła tylko.

Przez kolejną godzinę wampir, jak zapowiedział, tłumaczył jej podstawy i pierwsze proste uderzenia. Najwięcej czasu zabrało jej zrozumie, o co mu chodzi w pracy całego ciała i niby dlaczego ruch biodra ma sprawić, że ręka silniej uderzy. Gdy już wbiła sobie do głowy odpowiednią postawę, poszło prościej. Wtedy gotowa była powiedzieć, że podziwia Gryffina za upór i fakt, że czegoś potrafił ją nauczyć.

- Widzisz? - odezwał się z autentycznym zadowoleniem w głosie. - Wcale tak źle nie było. Jak na kompletnego żółtodzioba idzie ci całkiem nieźle.

- Jasne - odparła mu, przeciągając "a".

Stała na trzęsących nogach i już wiedziała, że to nie będzie jej bajka. Jęknęła w duchu. 

I on ma zamiar tak mnie teraz katować? - jęknęła w myślach.

Po chwili popatrzyła mu w twarz i podeszła do niego chwiejnie. Mayya wiedziała doskonale, że wiele teraz ryzykuje, ale wolno go objęła. Dala mu czas na to, by odtrącił jej ręce, ale tego nie zrobił. Westchnął tylko przeciągle.

- No już, już, Kolacjo. Wcale nie było tak źle, nie jest z tobą tak tragicznie jak mówiłaś, tak, tańczyć też się możesz nauczyć. Nie musisz się do mnie kleić, Mayya, aż tak strasznie nie było.

Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem.

- Daj spokój, Tygrysie - mruknęła, nie chcąc patrzeć jeszcze w jego twarz. - Ja nie dlatego. Nie bój się otworzyć przed ludźmi, Gryffin. To, że ktoś cię kiedyś wykorzystał lub odrzucił nie znaczy, że cała reszta to zrobi.

- Mayya - rzucił ostrzegawczo wampir, cofając własne ręce.

Mimo jawnego ostrzeżenia, dziewczyna tylko oplotła go mocniej ramionami. Może i ryzykowała, to jednak ona już taka była. Zwłaszcza, że widziała, że go to dalej męczy. Mimo faktu, że minęły dwa bite miesiące.

- Wiem, co mówię. Nie możesz wiecznie uciekać od tego, by powiedzieć komukolwiek cokolwiek na swój temat. Tak się nie da. Komuś musisz zaufać.

- Jesteś pewna, że tak się nie da? - zapytał ją cicho, bez śladu jakichkolwiek emocji w głosie.

Teraz z lekkim wahaniem uniosła twarzy. Spojrzał prosto w jej oczy, przez co aż zadrżała. W tym miejscu wysnuła dwa wnioski. Albo trafiła celnie, albo zupełnie spudłowała a on zirytował się tym, że w ogóle próbowała cokolwiek o nim powiedzieć.

- Tak.

- Mało wiesz jeszcze o życiu - odparł jej wampir i poluzował jej uścisk. - Daj spokój. Jestem za stary na takie gierki.

Odsunął ją od siebie stanowczo, ale na tyle lekko, by nic jej nie zrobić, po czym odwrócił się do niej plecami. Nie miał pojęcia, co dziewczyna chciała tym osiągnąć, ale rozstroiła go tak mocno, że był święcie przekonany, że prędzej naje się czosnku, niż powie jej coś więcej o sobie. Za dużo już w tym życiu widział, by pozwolić sobie na taką głupotę, do której Mayya go namawiała. Poza tym miał ludzi, którym ufał. Chociażby Vlada. Mayya była zbyt młoda, by mogła cokolwiek o nim wiedzieć. A tym bardziej, by bawić się w psychologa.

*

Mayya jechała spokojnie rowerem i patrzyła w plecy wampira. Miała wrażenie, że ją źle zrozumiał. Poza tym, po czterech miesiącach spędzonych wspólnie, chciałaby dostać jakieś odpowiedzi. Chociażby te na pytania, gdzie tak naprawdę podróżują. I po co.

Tej nocy także spali w jakimś motelu, który bardziej przypominał zajazd z pokojami tak małymi, że dziewczyna była pełna podziwu, jakim cudem upchnięto tu łóżko, szafę i stolik. Inną sprawą było, że Gryffin ledwo mieścił się w barkach między ścianą a meblami.

Łazienkę dzieliła z innymi kobietami na piętrze, ale miała to gdzieś. Tak samo jak ukradkowe spojrzenia i szepty za jej plecami. Ciekawiło ją tylko, czy już zawsze będzie wzbudzać taką sensację tym, że podróżuje z wampirem. Może gdyby kupiła sobie jakieś szkła kontaktowe, to wtedy byłoby inaczej? Chyba nie była aż tak zdesperowana, by próbować to zrobić.

Gdy wróciła do pokoju, przeczesując palcami mokre włosy, Gryffin leżał rozwalony na trzech czwartych łóżka i coś rysował. Zerknął na nią jak gdyby nigdy nic. I nie mógł powstrzymać rozbawionego uśmiechu.

- Wyglądasz jak mokra włoszka - stwierdził tylko, wracając wzrokiem do swojej kartki.

- Dobrze, że ty masz zawsze nienaganną fryzurę - odparła dziewczyna, siadając na łóżku. - Gryffin, ty mnie chyba wczoraj źle zrozumiałeś.

Wampir przestał wodzić długopisem po papierze, po czym spojrzał pytająco w twarz Mayyi. Kiedyś by się pod tym spojrzeniem zmieszała. Jednak trochę już zdążyła go poznać i wiedziała, na ile może sobie pozwolić. A w każdym razie teoretycznie.

- Ja wcale nie chciałam cię zaciągnąć do łóżka - odparła cicho.

- Wiem - odparł z lekkim rozbawieniem w głosie, na co dziewczyna się zarumieniła. - Bawisz się w psychologa. Daj sobie z tym spokój. Obojgu nam to wyjdzie na zdrowie.

- Jak chcesz - odparła tylko.

Mówiąc szczerze, Gryffin cicho liczył na to, że właśnie o seks chodziło. Tyle, że proponowała to nieudolnie. Wtedy przynajmniej nie musiałby się przejmować tym, że za bardzo się przed Mayyą odsłonił. A tak to...

W dziewczynie było coś takiego, co mu się podobało. Jednak nie na tyle, by ryzykować wspólną noc. Poza tym po Sarah trochę się "przejadł" sypianiem z kobietami, więc tym bardziej był pewien tego, że między nimi nigdy do niczego więcej nie dojdzie. Może i czasem ją podziwiał, to jednak wciąż była tylko człowiekiem. Nie chciał kolejnej kochanki. Nie z Mayyi.

Dziewczyna położyła się na łóżku i przełożyła swoje mokre włosy nad poduszkę. Przymknęła oczy i przykryła się do pasa kołdrą. Jeśli miała być szczera, nigdy nie popatrzyła na Gryffina tak, jakby można było wywnioskować z ich poprzedniej rozmowy. Był jedynym, który nie chciał ją na siłę zaciągnąć do łóżka, za co była mu wdzięczna. I wcale nie chciała tego zmieniać. Dobrze jej było w takim pseudo koleżeńskim układzie.

*

- Ambsu, jak ci idzie z naszym drogim Alfą?

Czarownik skrzywił się trochę, po czym powiódł wzrokiem po pozostałej szóstce tworzącej Sabat. Z całej siódemki był drugim najmłodszym, jednak wcale źle się z tym nie czuł. Najstarsza, Dab, liczyła sobie spokojnie trzysta lat, możliwe, że bliżej jej już było do czterystu. Była najmądrzejszą osobą, jaką Ambsu kiedykolwiek poznał. Dotrzymywał jej kroku jedynie Gus, wampir i jej wieloletni partner. Jedyny wampir, którego on kiedykolwiek poznał osobiście.

- Opornie - odparł wiekowej Czarownicy. - Jest pewnym siebie gnojkiem, którego ktoś kiedyś musiał nauczyć myśleć, jednak nie do końca pamięta, jak to się poprawnie robi. Nie zaniechał też budowy swojej kopalni, wielu ludzi straciło już tam życie, ze "zbuntowanymi wilkołakami" podobnie.

Parę osób się roześmiało, jednak Dab zacmokała. Splotła swoje szczupłe palce i uważnie przyjrzała się Ambsu.

- Jesteś bardzo młody i chyba tak samo spostrzegawczy. Pamiętam doskonale Sujeto, ojca miłościwie nam panującego Tekuli. Naprawdę szkoda, że syn nie wdał się w ojca.

- Jest jego pierworodnym - zauważyła Bruxia, najmłodsza w ich gronie. - Trochę to dziwne.

Dab uśmiechnęła się pod nosem. Zawsze miała zamiłowanie od opowiadania historii. Nie sądziła tylko, że wyjawiając im dawne dzieje może cokolwiek zmienić. Ot, w zasadzie wypadało, by ktoś wreszcie poznał prawdę. 

- Nie jest. Tylko najstarsi z nas pamiętają - wskazała na Odugara i Gomenzi'ego. - jak było naprawdę.

Pozostała czwórka wytrzeszczyła oczy. Ambsu poczuł się tak, jakby właśnie wygrał los na loterii. 

Tekula ma starszego brata? - pomyślał z zadowoleniem. - Jeśli tak, wreszcie miałbym czym go przycisnąć. A gdybym znał prawowitego następcę Sujeto, można by posadzić go na tronie Trójziemia i... Och, jakie to otworzyło nowe możliwości.

- A jak było? - zapytała Bruxia, szczerze zaciekawiona.

Dab uśmiechnęła się dobrodusznie.

- Sujeto zakochał się w ludzkiej kobiecie - odparła jej tonem kogoś, kto zawodowo opowiada baśnie. - Jednak jego ojciec nie zgodził się na ten związek. To znaczy mógł ją zatrzymać ale pod warunkiem, że będzie jedną z wielu jego kochanek i przemieni ją w wilkołaka. Jak łatwo się domyślić, Sujeto nie zgodził się na to. Dziewczyna musiała uciekać. Czas był niesprzyjający, trwała Pierwsza Wojna Światowa. Udało jej się znaleźć przytułek u jej starej znajomej, członkini Sabatu, Sheyfe. Problem był tylko jeden, ukochana Sujeto była w ciąży. Sheyfe zataiła wszystkie informacje przed nami, a gdy biedna Samantha urodziła syna, pierworodnego i prawowitego następcę tronu po Sujeto, Sheyfe ją zabiła. Żywiła bardzo głęboką nienawiść do wilkołaka, bo młody Alfa odrzucił ją na rzecz jej przyjaciółki. Chciała zabić i dziecko, jednak przeszkodziliśmy w tym. Została wygnana i zablokowana, bo wiedziała bardzo dobrze, że nam, członkom Sabatu, nie przystoi takie zachowanie. Chłopca zaś, razem z piątką innych bezdomnych dzieci, porzuciliśmy w Slumsach. Jak mi wiadomo, żyje po dziś dzień i nie jest świadom swojego dziedzictwa. Inaczej ten świat wyglądałby zupełnie inaczej.

Nastała chwila ciszy, gdy młodsi członkowie analizowali całą historię. 

Wychodzi na to - pomyślał Ambsu, patrząc na swoje dłonie. - Że kiedyś wilkołaki były zupełnie inne, bardziej honorowe i "normalne".

Cała ta historia działa się ponad dwa wieki temu. Ambsu jakoś się nie dziwił, że wtedy przygarnięto młodego wilkołaka, nawet nie wiedząc, kim jest. Wtedy ludzie miel zupełnie inną mentalność, świat był całkiem inny. Czasami żałował, że nie przyszło mu się urodzić właśnie w tamtych czasach.

Z historii Dab wynikał jeszcze jeden wniosek, na który aż się skrzywił. 

Sheyfe, co? - pomyślał.

- Wychodzi więc na to, że moja zaginiona narzeczona jest potomkinią naszej wygnanej czarownicy - stwierdził kwaśno.

- Nie oceniaj jej w takich ramach - skrzywiła się Dab. - Potomek, zwłaszcza w którymś już pokoleniu, ma zupełnie inne cechy i wcale nie jest podobny do kogoś, kto kiedyś zawinił. Może być wartościową kobietą.

Ambsu teraz uśmiechnął się pod nosem.

- Z tego, co mi wiadomo, to jest. Nie dość, że nadal jest człowiekiem w pełni swoich ludzkich sił, to jeszcze musiała wcześniej przejść przeszkolenie u niedobitków Łowców. Ze zwykłym naszyjnikiem zaatakowała Sarah, co było kluczowe w zabójstwie dość starej wampirzycy. Potem też przeżyła atak trzech bet, co dla kogoś śmiertelnego jest już prawdziwym osiągnięciem.

Parę osób pokiwało w zamyśleniu głowami.

- Ciekawą sobie narzeczoną wybrałeś, Ambsu - odezwała się po chwili Bruxia. - Odebrałeś ją już Tekuli?

Czarownik raz jeszcze się skrzywił. 

Gdyby to było takie proste - pomyślał. - Ciekaw jestem, kiedy dziewczyna będzie moją własnością. I czy dożyje tego momentu.

- Tekuli owszem. Teraz mam problem z wampirem.

Dab zaśmiała się cicho, kręcąc głową.

- Z nimi tak to bywa. Powiedz, to prawda, że to Gryffin ją zabrał?

Ambsu niepewnie skinął głową. Jakoś nie dziwiło go, że Dab znała i jego. Wątpił, by ktokolwiek, kto dożył mitycznej granicy dwóch wieków pozostał jej nieznany.

- To naprawdę zakrawa na ironię - stwierdziła tylko, po czym spojrzała mężczyźnie prosto w twarz. Przez chwilę milczała. - Gryffin był jednym z tej piątki dzieci, którą podrzuciliśmy na Slumsy. Poznał osobiście Sheyfe i to z "najlepszej możliwej strony". Fakt, że jej potomkini z nim ucieka jest... ciekawy. Przynajmniej wie, co robi, każąc jej spać w jednym łóżku. Wampir wcześniej jak dwie godziny przed świtem sam się nie obudzi. Cóż... Mądre zagranie. Bardzo mądre, że zostawił ją przy życiu. Mówisz - dodała po chwili. - Że powiedział wyraźnie, że jest jego?

Świetnie - pomyślał z lekką nuta zawiści Ambsu. - Już wszyscy wiedzą, że moja narzeczona sypia z tym wampirem. Bardziej mnie już chyba ośmieszyć nie mogą.

- Tak - potaknął wolno.

Dab uśmiechnęła się pod nosem. Przez myśl Ambsu przemknęło tylko, że ten wampir ma bardzo ciekawe znajomości. Nie dość, że czarownica, że był przyjacielem Tekuli, to jeszcze jest z tego samego roku, więc musiał wychowywać się z prawowitym następcą tronu Trójziemia. To się nazywa być w czepku urodzonym.

- Możesz już zacząć szukać kolejnej narzeczonej - odezwała się Dab, wstając z gracją, o której większość żywych istot mogła pomarzyć. - Jeśli nie wydarzy się cud, mała Mayya skończy jako posiłek. Jak już oczywiście przestanie być przydatna. A nawet jeśli nie... Możesz być pewien, że dobrowolnie ci jej nie odda.

Ambsu wstał z ponurym uśmiechem.

-Myślisz, że nie mam z nim żadnych szans?

- Uwierz, że gdyby Tekula był prawdziwym synem swojego ojca poznałbyś, co to znaczy wiekowy nieśmiertelny. Gryffin nie jest zapatrzonym w koronę wilkołakiem, a jeśli się z kimś dogada i go polubi... Nie, Mayya właśnie przestała być twoja. I prawdopodobnie niedługo przestanie być też człowiekiem.

Gus może i mnie wyśmieje - pomyślała, kierując się wolno ku swojej posiadłości. - Jednak cieszę się, że chłopakowi się powodzi na tyle, by wciąż miał siłę uciekać przed Alfą, jeszcze z człowiekiem przy nodze. Dawno już nie było o nim żadnych wieści. To nie byłby Gryffin, gdyby nie poradziłby sobie z Alfą czy nawet tak młodym czarownikiem jak Ambsu.

*

Dni mijały Mayyi na spaniu, jeździe na rowerze, uczeniu się podstaw walki i drzemaniu na piaszczystych, oceanicznych plażach. Nic więcej nie chciała od życia. Podobało jej się to, w jakim kierunku poszła ich ucieczka. Coraz częściej miała wrażenie, że oni po prostu podróżują. Miała też okazję zobaczyć tyle przedziwnych miejsc, że nie chciała wracać. Po prostu nie chciała.

Z niemałym zaskoczeniem, końcówką stycznia, zauważyła, że zakropkowała już całe zachodnie wybrzeże Afryki. Gdy postawiła kropkę obok "Przylądka Dobrej Nadziei", jak to Gryffin jej kiedyś powiedział, wampir nachylił się lekko nad mapą i postukał punkt na prawo w górę i po skosie od ich obecnego miejsca.

- Obstawiam, że za dwa miesiące uda nam się tam dotrzeć.

- Gdzie jest to "tam"? - zapytała dziewczyna, szczerze ciekawa.

Wampir uśmiechnął się do niej.

- Moje nazwy i tak nic ci nie powiedzą, a nowych się nie uczyłem.

- Mimo wszystko - nie dała za wygraną.

Gryffin westchnął. Ale podobało mu się, że dziewczyna jest uparta.

- Miejsce, gdzie Morze Czerwone uchodzi do Zatoki Adeńskiej. Przeprawa na drugi brzeg dużo nie zajmie. Zmienimy już kontynent, będziemy w Azji.

Dziewczynie zaświeciły się oczy. 

Kolejny kontynent - pomyślała.

- A gdzie dalej?

Wampir roześmiał się i rozsiadł na łóżku. Spojrzał za okno.

- Nawet nie wiesz, czy wciąż będziemy wolni do tego czasu - zauważył z rozbawieniem. - Ale powiem ci. Następnie dotrzemy tu - postukał odpowiednie miejsce. - Kiedyś był to jeden z najbogatszych krajów, Oman. Stąd przeprawimy się statkiem do Indii. Jeśli dobrze pamiętam, dotrzemy do miasta Kannur. Stamtąd wrócimy pomiędzy Morzem Kaspijskim a Morzem Czarnym do Europy. Następnie przy Górach Ural na północ.

Mayya odetchnęła głębiej. Kiedyś marzyła, by zwiedzić świat. Nie sądziła, że naprawdę to zrobi.

- A pozostała część Azji? - zapytała.

Wampir był szczerze zaskoczony tym, że nie protestowała a nawet chciała jeszcze dalej. 

To sobie kompankę znalazłem - pomyślał z lekkim rozbawieniem.

- Z racji, że wychowałem się w czasach w jakich wychowałem, darzę tę cześć globu niezbyt przychylnymi uczuciami. Zwłaszcza terytorium dawnej Rosji czy Chin...

Wiedział, że dziewczyna nie ma pojęcia, dlaczego. Wychowała go Polska rodzina, która musiała uciekać przed Blokiem Wschodnim, którym potem, gdy on był już wampirem, zagarnął ziemię, skąd się wywodzili i długo nie wypuszczał. Franciszka nie raz płakała za losem jej rodaków. A przez to i on czuł przynależność do tej właśnie części świata.

To było tak dawno - pomyślał. - Podobno mieli tego uczyć w szkołach, by historia nie zaginęła. Dobre sobie. 

- My przecież uciekamy, prawda? - odezwała się ponownie dziewczyna. - Czemu czuję się jak na wycieczce "dookoła świata"?

Gryffin roześmiał się cicho. Więc dlatego nie truje mu, by zwolnić. Z rozbawienie stwierdził, że chyba powinien narzucić większe tempo.

- W sumie to dobrze - stwierdził, po czym spoważniał. - Chcę tylko udowodnić Tekuli, że może sobie władać całym Trójziemiem, ale i tak nie da rady nas zatrzymać. Z czystej zawiści, chcę mu po prostu utrzeć nosa. A ty pozwiedzasz.

Mayya przyjrzała się uważniej wampirowi.

- O co wam poszło?

Gryffin skrzywił się lekko, po czym wstał z gracją, przez którą jej wciąż potrafiło być głupio.

- Dawne dzieje, nie ma do czego wracać. A teraz wstawaj, bo muszę się jeszcze "poznęcać" nad tobą. Powiedz - dodał, gdy Mayya posłusznie podniosła się z łóżka. - Jechałaś kiedyś autem?

Dziewczyna zmarszczyła brwi, zduszając jęk. Skoro gadał to istniała spora szansa, że jednak da jej spokój.

- Autem? - bąknęła. - Komunikacją międzymiastową owszem, ale nie samochodem.

Wampir lekko się uśmiechnął.

- Po zmroku będziesz miała ku temu okazję.

Dziewczyna na chwilę zamarła. On mówi poważnie?

- Potrafisz prowadzić? - zapytała mimo to.

- Myślałem, że zauważyłaś, że nie mam nic przeciwko cudom techniki. Mam tylko nadzieję, że nie dadzą mi automatu - skrzywił się silnie. - Niby prostsze w obsłudze i droższe modele, ale to nie jest prawdziwa jazda, gdy sam nie zmieniasz biegów a komputer myśli za ciebie.

Mayya nie miała pojęcia, o czym do niej mówi. Nie chciała pytać, bo wolała nie słuchać wywodu o budowie aut i zasadzie działania każdej z tych maszyn. Już nawet nie mówiąc o jakiejś "skrzyni biegów", cokolwiek to by nie było. Z dwojga złego już wolała posłuchać jego wskazówek odnośnie tego, jak ma stawiać stopy i jak wyprowadzać uderzenia, by samej siebie nie uszkodzić. 

---

Witam! 

Chciałam tylko przeprosić za ten rozdział, wybitnie mi się nie podoba ale nie za bardzo mam jak go zmienić, by było lepiej. Dziękuję też tym wszystkim, a dużo Was nie ma, którzy to czytają. Powiedzcie, tak szczerze - jest w ogóle sens to ciągnąć? Czy może powinnam sobie dać spokój, bo mi nie wychodzi? Tak, mam lekki kryzys jeśli idzie o pisanie i tę konkretną opowieść. 

Pozdrawiam ;) 

Yffere

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro