3. Początki zawsze są trudne
Mayya musiała się naprawdę nagimnastykować, by choć trochę odciążyć swoje łydki, ale nie śmiała narzekać. Już nawet spać się jej nie chciało, była zbyt pobudzona wysiłkiem fizycznym. Nigdy jeszcze nie spędziła w ruchu tyle godzin na raz, zwłaszcza z zawodzącym z głodu żołądkiem, ale dopóki nie opuścili stolicy, nie chciała się nawet słowem odzywać o jedzeniu czy chociażby chwili przerwy. Po prostu biegła za Gryffinem czując się ciężko i lekko jednocześnie. Do tej pory nie sądziła, że tak można.
Byle dalej od Tekuli, Ambsu i mojej rodziny - pomyślała, przez co na chwilę zrobiło jej lepiej na duchu. Uciekała od tego, przez co nie mogła zmrużyć oka. Już nawet nie pamiętała, kiedy ostatnio przespała w spokoju całą noc. - Ale ten wampir... Boję się go jak diabli, ale on jest o wiele lepszą opcją niż to, co właśnie zostawiam za sobą. I jeszcze to cholerne coś na mojej skórze! Równie dobrze mogłabym się świecić! Cóż, wtedy chyba trudniej byłoby mnie znaleźć niż teraz...
Była zmęczona psychicznie od rozmyślań, ale gdy skupiła się na truchcie, by dotrzymać kroku wampirowi, wydawało jej się, że odpoczywa. Mayya nigdy nie uciekała od wysiłku fizycznego, zawsze lubiła się zmęczyć. Wtedy czuła się dobrze. Głównie dlatego nocami wymykała się z ludźmi, których nazywała znajomymi do starego magazynu by rzucać kamieniami do starych puszek po zupie, która nierzadko była jej jedynym posiłkiem. A w ciągu dnia pracowała jak wszyscy, gdzie się tylko dało. Układała kostki w chodniku, malowała ściany, gotowała na dużych imprezach... Jednym słowem robiła wszystko to, co mogło zapewnić przetrwanie jej i jej rodzicom.
Gdyby tylko ojciec tyle nie chlał - westchnęła, patrząc ukradkiem na wampira. - Albo miał jego tolerancję na alkohol...
Urwała wątek, gdy Gryffin spojrzał jej w oczy, bo za długo przypatrywała się jego twarzy. Z cichym westchnieniem odwróciła wzrok. W tym momencie przemknęło jej przez myśl, że ucieczka z wampirem była głupotą, której będzie żałować do końca życia.
Jestem zbiegiem - uświadomiła sobie nagle. - Uciekinierem. Nigdy już nie będę mogła wrócić...
Nie wiedziała, czy powinna się tym martwić czy cieszyć. W końcu przestała o czymkolwiek myśleć a skupiła się na biegu. Teraz nie potrzebowała wyrzutów sumienia czy wybuchów radości. Nie, jeśli miała nadążyć za nieśmiertelnym.
Gryffin obserwował ją kątem oka praktycznie cały czas. Ani razu się nie skrzywiła, nie pisnęła, nie zaczęła jęczeć. Policzki jej się tylko zaczerwieniły od wysiłku. Mówiąc szczerze, zaczynała mu tym imponować. Była taka młoda, w dodatku - człowiekiem!
Teraz, gdy już wszystkie karty zostały odkryte a on miał dość czasu, by spokojnie się zastanowić nad wszystkim, czuł, że zrobił głupotę. Powinien był ją zostawić na pierwszym lepszym rozdrożu i kazać podążać w swoją stronę, byle dalej od niego. Przynajmniej wtedy mógłby od czasu do czasu nocować w jakimś budynku, a nie ciągle "w drodze". Obawiał się, że sytuacja za szybko nie ulegnie zmianie i przyjdzie im razem przemierzyć spory szmat drogi. A Mayya nie dość, że go spowalniała, to przecież będzie musiała jeść, pić, korzystać z toalet i łazienek...
Mimo wszystko nie żałował. Chciał utrzeć nosa Tekuli i teraz miał ku temu najlepszą okazję. A ta dziewczyna... Cóż, może by mu się jeszcze do czegoś przydała? Jęknął w duchu gdy uświadomił sobie, o czym myśli. Po tylu latach zaczynała mu się zacierać granica, zwłaszcza, gdy patrzył na człowieka. Chociaż, czy go to jeszcze obchodziło?
Nie wiem, co z tego będzie - przyznał w duchu. Naprawdę miał nadzieję, że Kolacja okaże się tego zachodu warta. I, że on nie zrobił z siebie teraz ostatniego durnia, bo uparł się, że człowiek wytrzyma na tyle długo, by pokrzyżować plany Tekuli.
*
Mayya z jękiem usiadła na fotelu, prostując swoje obolałe nogi. Za jakąś godzinę zacznie świtać, a ona marzyła tylko o kubku gorzkiej herbaty i możliwości przespania chociaż paru godzin. Nawet nie przeszkadzało jej, że będzie się musiała teraz przerzucić na nocny tryb życia. Wszystko, byle dalej stąd.
Gryffin stał w oknie i patrzył na ulicę zza grubej zasłony. Wciąż byli w stolicy. Naprawdę nie uśmiechało mu się korzystanie z transportu miejskiego, bo wampir w nocnym autobusie wyglądał co najmniej podejrzanie. Jednak dłużej takim tempem nie mogli się poruszać. Oceniał, że trzy dni będą mieli spokój - tej jednej zasady nawet Tekula nie odważy się złamać. Potem, niezależnie od tego, gdzie będą, wilkołaki nie będą już się kryć po kątach. A do tego czasu chciał uciec jak najdalej.
- Dziękuję - rzuciła cicho Mayya w plecy wampira, oddychając dość spokojnie. A o to mu chodziło, chciał, by w jego obecności była spokojna. To się bardziej kalkulowało, niż gdyby trzęsła się ze strachu.
- Za co? - zapytał, patrząc na nią spokojnie.
- Za ratunek. Nie musiałeś - dodała jeszcze ciszej.
- Oh, wiem, że nie - odparł jej na to niedbałym tonem, ponownie spoglądając przez okno. - Uznałem, że tak będzie lepiej.
Mayya przymknęła na chwilę oczy, oddychając głębiej. Była przemęczona, nie miała siły nawet na takie tempo, jakie dzisiaj narzucił jej wampir. Żadna dostępna praca w Slumsach nie potrafiła przygotować jej na długotrwały bieg. Poza tym była chyba zbyt wychudzona, by nawet łudzić się, że da radę. Byli tacy, co próbowali przed nią. Pociągnęli najdalej trzy dni. A jakie ona miała szanse?
- Spowalniam cię, prawda? - odważyła się zapytać.
Tym razem Gryffin już na nią nie spojrzał. Zaczął się bawić zasłoną, mając przed oczami trzy rozwiązania tego problemu. Uśmiechnął się sam do siebie czując, że najbardziej spodobało mu się tą najgłupsze. Bo co przecież mogło się stać? Tak się właśnie rodzą legendy!
- Tylko troszkę. Mam jednak pomysł, jak można to rozwiązać. Za dnia wybierzesz się na małe zakupy, rozpiszę ci dokładnie to, co masz kupić i gdzie. Oczywiście zadbaj też o siebie. Tak, jestem pewien, że nic ci jutro nie grozi. Dlatego radziłbym kupić parę rzeczy na zapas, bo nie mam pojęcia, kiedy ponownie wejdziemy do jakiegoś większego miasta.
Dziewczyna lekko zmieszała się na jego słowa. "Kupisz". Na zakupach była tylko parę razy w życiu, nie mówiąc już o tym, że ona sama nigdy nie miała za co. Wychowywała się przecież w Slumsach, o czym świadczył jej tatuaż - dwa trójkąty równej wielkości stykające się jednym rogiem. Tłumaczono jej, że to symboliczny zapis klepsydry. Ona zaś oznaczała czas, a wolnym tłumaczeniu wieczność. Był to więc nieodzowny symbol tego, że jeśli ktoś się w slumsach urodził, sam z nich nigdy nie wyszedł.
Teraz poczuła niemalże rozbawienie. Przecież sama także nie uciekła, zabrano ją siłą. Coś w tym chyba jest.
Na wieczność biedna rzecz - pomyślała, poważniejąc. - A teraz uciekinier. I kompan wampira!
- Nie mam pieniędzy - odezwała się po chwili. - A kraść nie umiem.
Teraz Gryffin podszedł do niej, a twarz mu wyraźnie złagodniała. Zaskoczyło ją tą. Niemalże wytrzeszczyła oczy, gdy wampir sięgnął do kieszeni swoich spodni i wyjął z nich stary portfel. Następnie usiadł na fotelu obok i otworzył skórzany przedmiot. Wyjął z niego mały, plastikowy kartonik z kilkoma rzędami cyfr i napisem "George Jenkins" pod najdłuższym z ciągów.
Dopiero po chwili zaskoczyła, czym jest owy dziwny przedmiot.
To karta kredytowa! - uświadomiła sobie. Widziała coś takie raptem raz i przypadkiem. Wypadła jakiemuś wzbogaconemu z podobnego portfela, tylko mniej sfatygowanego.
- Wiem, że mamy dwudziesty drugi wiek, ale to wciąż najlepszy system płatności, jaki człowiek wymyślił. Poza tym Alfa zdecydowanie jest przeciwny rozwojowi techniki w jego Trójziemiu, więc wszystko zostało niemalże w takim samym stanie jak na początku dwudziestego pierwszego wieku. Powiedz mi, Kolacjo. Wiesz, co to jest? - zapytał, wręczając jej kartę kredytową.
Dziewczyna skinęła mu tylko potakująco głową, mimo że na usta cisnęło jej się przynajmniej pięć pytań.Nie odważyła się zadać żadnego, jeszcze nie.
- Doskonale - mruknął z zadowoleniem. - Wiesz, jak tego używać?
Wiedziała. Poniekąd.
- Czterocyfrowy pin, prawda? - zapytała czując się naprawdę głupio.
- Świetnie - pochwalił ją szczerze wampir. Jeśli była ze Slumsów, a tego wiedzieć nie chciał, to była bardzo dobrze zorientowana w tych sprawach. - Więc dasz sobie radę.
Gryffin wyjął z portfela kawałek jakiegoś starego paragonu i na jego odwrocie napisał pin do karty, uśmiechając się pod nosem z głupoty bet. Zapewne mieli go przeszukać i zabrać mu wszystko, ale jakoś im się nie chciało. Wiele to ułatwiło. W każdym razie nie musiał czekać do kolejnego większego miasta, by wyjąć jakiekolwiek pieniądze, więc dziewczyna nie powinna paść z głodu za szybko.
Gdy wręczył Mayyi świstek papieru, ta odłożyła i kartę, i paragon na stół. Gryffin uniósł pytająco brew.
- Nie mogę wziąć od ciebie tylu pieniędzy! - jęknęła czując, że się rumieni. - A co, jeśli ją zgubię?
- Za specjalnie nie poczuję - stwierdził zgodnie z prawdą Gryffin, uśmiechając się do dziewczyny na widok jej zaczerwienionych policzków. Poza tym stwierdził, że ma przed sobą naprawdę prostolinijną osobę, co aż go zaskoczyło. W tych czasach to była prawdziwa rzadkość. Była pierwszą osobą, która mu odmówiła, gdy szło o pieniądze. - A jeśli już tak bardzo jej nie chcesz, potem możesz oddać. Kolacjo, nie wygłupiaj się. Przed nami daleka droga a ty nie możesz paradować w za dużych, męskich dresach. No, jak to by o mnie świadczyło? Ile masz lat tak w ogóle?
- Osiemnaście - bąknęła.
Gryffin uśmiechnął się szerzej. Była starsza, niż przypuszczał.I, jak się tak teraz zastanowił, to nawet wyglądała na tyle, poza paroma szczegółami.
- Skończone?
- Za trzy miesiące dziewiętnaście - westchnęła. - A co?
- To kupisz mi jeszcze whisky.
Dziewczyna tylko pokręciła głową z niedowierzania. Ale wciąż czekała, aż zobaczy prawdziwe oblicze Gryffina. Wiedziała, że to tylko maska, by ugłaskać "przeciwnika". Chciała zobaczyć, jakim naprawdę jest potworem. I czy był w tym tak samo wyrafinowany, jak teraz.
- Trójziemie? - zapytała, ciężko patrząc na plastikowy kartonik.Była niemalże pewna, że przy pierwszym użyciu coś pójdzie nie tak.
- Europa, Azja i Afryka - odparł jej spokojnym tonem kogoś, kto lubił wszystko wszystkim tłumaczyć. Miała dziwne wrażenie, że Gryffin albo był wcześniej nauczycielem, albo miał na niego niebywałe zadatki. - Tekula nigdy nie kwapił się, by jakoś nazwać swoje Państwo. Zrobiliśmy to za niego. Bvamso mówił, że trochę ci wytłumaczył?
Skinęła mu potakująco głową. Mimo to wciąż miała wiele pytań, zarówno o samo Trójziemie, jak i o wszystkie trzy rasy nieśmiertelnych.Zwłaszcza o państwo, w zasadzie królestwo, i o Ród. Skoro ziemie Alfy jakoś się nazywały, to może i on miał jakieś "nazwisko", jak to Bvamso określił.
Stwierdziła, że dzisiaj nie będzie o nic więcej pytać. Była już zbyt zmęczona. Raz jeszcze spojrzała wrogo na kartę kredytową, a wzrok przyciągnęły jedyne litery. George Jenkins. Coś jej to przypominało, musiała tylko chwilę się zastanowić.
- "Witaj w domu, panie Jenkins" - mruknęła.
Gryffin roześmiał się serdecznie, po czym rozparł wygodnie na fotelu.
- Teraz to już nawet nowych filmów nie kręcą - westchnął, patrząc na dziewczynę z niemałym rozbawieniem. Gdzieś tam był też zaskoczony, że ta znała tak stary film. - Świat schodzi na psy.
Jeśli chodzi mu o wilkołaki to się zgodzę - pomyślała. - Bvamso, może i nie rzucił mi się do gardła ani mnie nie uderzył, to jednak zgwałciłby mnie jakby mu tylko Gryffin pozwolił. Czy naprawdę wszystkie Lykantropy są takie? Zresztą, nie tylko Lykantropy.
- Dlaczego "kolacja"? - zapytała, chcąc zająć myśli czym innym.
Wampir chichotał w najlepsze pod nosem. To mu się trafiła towarzyszka! Już wiedział, że nie będzie się z nią nudził. Ta przynajmniej miała odwagę z nim rozmawiać! Gdy szło o innych nieśmiertelnych przynajmniej tydzień musiał czekać, aż zaszczycą go jakimkolwiek pytaniem. Wychodziło na to, że ludzie są bardziej bezpośredni. Zresztą, oni nie mają czasu na zwlekanie z czymkolwiek.
- Bo tym zazwyczaj jesteście - odparł spokojnie, ledwo tłumiąc rozbawienie. - Zawsze może być z angielskiego Dinner.
Mayya skrzywiła się silnie. Nie cierpiała angielskiego z całego serca, co zawsze bawiło jej najlepszą przyjaciółkę.
Jej serce na chwilę stanęło na wspomnienie Bruxii. To była w zasadzie jedyna przyjazna dusza jaką miała. I odchodziła teraz bez słowa wyjaśnienia, bez znaku życia. Chociaż może i dobrze się stało, że Bruxia nie wmieszała się, gdy szło o Ambsu. A Mayya by to jakoś przeżyła, musiałaby. Teraz jednak... teraz żyła nadzieją, że coś się zmieni. Dlatego przestała myśleć o przyjaciółce nim się rozpłakała. Kiedyś się do niej odezwie, jakoś.
- Już lepsza ta Kolacja - mruknęła.
- Cieszę się, że się dogadaliśmy.
*
Podczas gdy ona brała prysznic i po raz kolejny klęła na brak bielizny, wampir przywłaszczył sobie motelowy długopis i zalaminowaną kartkę, na odwrocie której wydrukowane były numery alarmowe, i wprawnym ruchem zdarł laminację. Przepaść technologiczna między Trójziemiem a pozostałymi kontynentami wcale nie była tak wielka, jakby można przypuszczać. Ameryka straciła głównych konkurentów zarówno w walce z przemysłem zbrojeniowym, jak i tym "zwykłym", więc nie było po co wymyślać aż takich udogodnień. Na cały świat padł strach przed wilkołakami, a ich, wampirów, wytępiono niemalże całkowicie. Więc przemysł owszem, istniał, ale powoli przestawał być do czegokolwiek potrzebny, zwłaszcza przy czarownikach.
Gryffin osobiście uwielbiał nowinki technologiczne. Swego czasu nauczył się nawet składać drony. Nigdy jednak nie zainwestował w telefon bo wiedział, że dzięki temu byłoby niezwykle łatwo go wykryć. Wymyślone nazwisko Georga Jenkinsa zapewniało mu całkowitą anonimowość w interesach, których doglądania polecił swoim "zaufanym", którzy znali się na swoim fachu. Inwestując w przemysł metalurgiczny miał nie dość, że układy z czarownikami, to jeszcze z innymi kontynentami. I nie musiał się bać o to, że zabraknie mu pieniędzy.Dzięki temu jego firma była nietykalna dla Alfy, stała się już mocarstwem, które nie tak łatwo podkopać. Osobiście, wampir przestał się nią interesować jakieś pół wieku temu. Miał innych od tego.
Już dawno stwierdzono, że Gryffin był dziwny. Jemu to się właśnie podobało, mimo że przez to wyróżniał się z tła wampirów-morderców. To jedno odchylenie mógł zaakceptować. Zwłaszcza, że ta "dziwność" często była brana za głupotę, za maską której tak długo usiłował się ukryć. Im bardziej wierzą, że jesteś durniem, tym więcej ujdzie ci bezkarnie. I wreszcie mu się to udało. Zaczynał być całkowicie bezkarny.
Pisząc listę rzeczy, które Mayya powinna kupić, zastanowił się, czy nie jest to zbytnie ryzyko. Po chwili jednak doszedł do wniosku, że niepotrzebne ryzyko podjął wtedy, gdy zdecydował się, że weźmie dziewczynę ze sobą. Na końcu listy dopisał jeszcze "jedzenie z długim terminem przydatności". Zawsze mógł nosić jej plecak, gdyby nie dawała rady, i tak by go nie poczuł. Nie chciał też, by padła z wycieńczenia gdzieś w połowie drogi między jednym miastem a drugim. Musiała zacząć się odżywiać jak należy, ale to jeszcze zdąży jej wyjaśnić. Na chwilę obecną wystarczy, by nie była głodna.
Gdy skończył, kątem oka zauważył jeszcze jedną kartkę, trochę pogiętą. Leżała tuż pod drzwiami łazienki. Biedna dziewczyna i wysypujące się z kieszeni kartki? Aż go to zaciekawiło. Podszedł i ujął papier w palce, po czym rozłożył. Zobaczył bardzo teoretyczną mapę Trójziemia. I tylko trzy imiona.
Wrócił do stolika i dopisał pozostałe, w odpowiednich okręgach. Zaznaczył też, mniej więcej oczywiście, zarysy kontynentów. Na koniec dodał tytuł, by kartka chociaż trochę mogła przypominać mapę. Jak patrzył na pismo Mayyi doszedł do wniosku, że ta nie miała wiele sposobności, by pisać. Ale skoro pisała, to i czytała, a to bardzo dobrze wróżyło. Jego kaligraficzne pismo trochę gryzło się z jej niemalże kwadratowymi literami, ale nie miał zamiaru go poprawiać.
Zostawił mapkę tam, gdzie leżała. Nie chciał, żeby zobaczyła go majstrującego przy jedynej rzeczy, którą miała, poza ubraniem oczywiście. Nie mógł jej do siebie tak zrazić, jak to zrobił Bvamso. Musiał być cierpliwy. Póki co Kolacja naprawdę przypadła mu do gustu z tym swoim charakterkiem, jednak musiała być szybsza. Wtedy może nawet przestanie ją traktować jak kolację.
Rozejrzał się po pokoiku, po czym westchnął ciężko, widząc tylko jedno łóżko.
Owszem, może i ma mocne nerwy, ale na pewno nie położy się obok mnie - westchnął. - Dobrze, że nie czuję nic, gdy śpię. Ani nie słyszę.
Gry Mayya wyjrzała z łazienki, Gryffin już spał. Na tym samym fotelu, na którym wcześniej siedział. Ulżyło jej, że nie będzie wiedzieć, jak bardzo nie radzi sobie z armaturą. W Slumsach wszystko było prostsze niż to, co tu stało w łazience. Owszem, wodę włączyć umiała, ale na tym się jej umiejętności kończyły. Zupełnie nie miała pojęcia, do czego służyła reszta pokręteł. Owszem, była to bardzo miła odmiana, jednak ciężko było jej się przestawić. Liczyła, że takie luksusy jak prysznic przejdą do historii, gdy tylko opuszczą stolicę.
*
Mayya czuła się trochę głupio, gdy w okolicy siedemnastej wracała pod hotel z plecakiem wypakowanym jedzeniem, ubraniami w dwóch reklamówkach i rowerem, który niepewnie prowadziła. Z nim miała najgorszy problem, bo nie wiedziała, czy Gryffin robi sobie z niej niewybredne jaja, czy rzeczywiście miała go kupić. Prawdziwy problem pojawił się jednak w momencie, w którym weszła do sklepu rowerowego. Zupełnie zgłupiała, patrząc po cenach i rozpiskach części, które pierwszy raz widziała na oczy. Tak naprawdę na rowerze jeździła raptem trzy razy, a jak patrzyła na zawrotne sumy, robiło jej się słabo.
George Jenkins - myślała. - Jedna osoba a tyle różnych twarzy. Jak on stary może być, skoro tak pewnie wypowiada się o poprzednich wiekach? Ma ponad sto pięćdziesiąt lat, to pewne. Ale ile konkretnie?
W końcu podszedł do niej młody konsultant. Wyjaśniła mu, że wybiera się z ojcem na długą wycieczkę rowerową i miała dziś kupić swój pojazd, ale zupełnie się na tym nie zna. Nie musiała udawać zażenowania własną niewiedzą, przez co chłopak tylko uśmiechnął się ze zrozumieniem. Pokazał jej trzy modele, każdy droższy od poprzedniego. Wzorując się na tym, co napisał jej Gryffin odnośnie "minimalnych wymagań", wybrała drugi. Był srebrny, miał grube opony - i tyle umiała o nim powiedzieć. Karta kredytowa aż ją parzyła, gdy w jednej chwili wydała tyle pieniędzy na rower.
Gdy wróciła, bez problemu wtaszczyła swój dwukołowy zakup. Konsultant nie kłamał, rzeczywiście ważył tyle co nic. Oparła go o ścianę, po czym spakowała do plecaka dwa komplety zapasowych ubrań i ciepłą bluzę. Zmieściło się bez problemu, jeszcze miała w nim miejsce. Nawet to wszystko ważyło tyle, że plecak wydawał się lekki.
W łazience przebrała się w ciemne jeansy, trampki i luźną bluzkę na długi rękaw. Ubrania i tak kupiła w najtańszym sklepie jaki znalazła, ale gdy patrzyła teraz w lustro, czuła się naprawdę źle. Nigdy nie było jej stać na nowe ubrania, nawet tak tanie.. Czuła się dziwie w czymś, od czego odrywała metki i wyglądało solidnie. I porządnie.
Westchnęła ciężko, odwracając wzrok od swojego odbicia.
Oddam mu te pieniądze - pomyślała, splatając włosy w warkocz. - Nie wiem jak, ale to zrobię.
Gdy wyszła, z westchnieniem postawiła na stoliku obok wampira butelkę Whisky. Potem wyciągnęła się na łóżku, patrząc w sufit. Czuła się źle. Nie dość, że wydała tyle nie swoich pieniędzy, to jeszcze przebywała w jednym pokoju z kimś, kto nawet nie oddychał. Jęknęła cicho i schowała twarz w dłoniach.
Ubrania były bardzo wygodne, ale sama nigdy by ich nie kupiła. No, może po pięciu latach odkładania zarobionych groszy i lekkim przymieraniu głodem. Tatuaż na jej prawym przedramieniu piekł ją żywym ogniem. Ledwo powstrzymała się przed rozdrapaniem go, jak to już się jej kilka razy zdarzyło. Nie było jednak blizn, które by o tym mogły poświadczyć. Miała szczęście.
Nie zauważyła, kiedy Gryffin otworzył oczy. Uśmiechnął się widząc jej nowy strój.
Kolacja jest przynajmniej praktyczna - pomyślał. - Tylko trochę za chuda. Ale wykonuje polecenia. Może coś z niej będzie.
*
Jazda na rowerze była zbawieniem dla jej nóg. Otulona bluzą i z kapturem na głowie, pedałowała przed siebie, w noc. Zaczynało jej się to podobać. Zwłaszcza fakt, że rower był tak lekki, że niemalże go nie czuła. Przednią lampę miał też na tyle mocną, że z powodzeniem widziała ciemne drogi. Wampir biegł swobodnie obok niej. Z początku jego czerwone oczy przyprawiały ją o dreszcze. Z godziny na godzinę przyzwyczajała się do ich obecności. Nie ufała mu zupełnie, ale w paru kwestiach musiała zawierzyć.
Gdy po wielu godzinach jazdy zsiadła wreszcie z roweru, nogi się pod nią ugięły. Gryffin zareagował błyskawicznie i złapał ją w pasie. Mayya jęknęła cicho, ale nie dała rady stanąć o własnych siłach. Po chwili odzyskała panowanie nad sobą, wciąż jednak za słabe, by zrobić pewny krok. Zagryzła zęby, bliska płaczu. Niemalże wpadła w panikę.
- Gryffin... - zaczęła przepraszająco.
- Nie przejmuj się - odparł uspokajająco, doskonale świadom jej przerażenia. - Daj mi ten plecak.
Bez słowa przekazała mu cały swój dobytek, kupiony za jego pieniądze. Założył go a ją samą wziął na ręce. Nie odezwała się słowem, a on nie wiedział, co go teraz bardziej zaskoczyło - jej waga nie przekraczająca czterdziestu pięciu kilogramów czy fakt, że jej plecak waży o wiele mniej niż zakładał, że będzie.
W tym momencie Gryffin wiedział, że tempo tej nocy już chyba nigdy się nie powtórzy. Owszem, wyszli w końcu ze Stolicy, jednak prawdziwe polowanie jeszcze się nie zaczęło. Przez myśl mu przemknęło, że przez Kolację zrobi się naprawdę niebezpiecznie. Może i przejechała dzisiaj pięćdziesiąt kilometrów, to jednak... była słaba. Jak to człowiek. A ta słabość zdawała się przesądzać o tym, że Gryffin chyba da sobie spokój z niańczeniem jej. Był pewien, że w końcu straci cierpliwość. Powoli zaczynał uważać, że cała ta zabawa nie jest warta świeczki, nawet przez fakt, że mógłby utrzeć nosa Tekuli.
*
Gdy wampir spał, Mayya pochłonęła posiłek, który kiedyś jadłaby przez trzy dni. Miała takie zakwasy, że ledwo chodziła. Mimo to, z uporem maniaka, poszła do łazienki i odkręciła ciepłą wodę. Stojąc pod rozklekotanym prysznicem, zaczęła rozmasowywać nogi tak, jak przyjaciółka ją kiedyś uczyła. O dziwo, podziałało. Ból się zmniejszył.
Gdybym jakoś wzmocniła mięśnie nóg - pomyślała. - Tylko jak?
Zauważyła, że Gryffin zrobił się małomówny i gdzieś zniknął jego wiecznie ironiczny styl bycia. Może to i plan szaleńca, ale zamierzała za nim nadążyć. Modliła się o to, by nie musieć wracać do stolicy i jej Slumsów, do swojego "narzeczonego" albo Alfy. Uważała, że taką cenę może ponieść za wolność, o której kiedyś tylko śniła. Musi tylko jakoś przekonać wampira, że da radę. Wiedziała, że bez niego daleko nie ucieknie.
Gdy wróciła do pokoju, spróbowała wykonać kilka ćwiczeń, które kiedyś podpatrzyła u bogatych, których posiadłości graniczyły ze slumsami. Z pewnymi oporami, mniejszymi lub większymi, wykonała całą sekwencję. Więcej nie potrafiła. Po tym padła na łóżko czując, że drży ze zmęczenia.
Kiedyś - postanowiła. - Kiedyś nie będę miała z tym najmniejszego problemu. Kiedyś dam radę i za nim nadążę.
*
Gryffin otworzył oczy i cicho uniósł się do pozycji siedzącej. Nie chciał obudzić dziewczyny, więc tylko siedział i patrzył na nią. Nie rozumiał, dlaczego jest taka zdesperowana, by dalej z nim uciekać. Nie sądził, by Tekula aż tak ją przestraszył. Wiedział, że musiało być coś jeszcze i domyślał się, co to mogło być. Ale nie chciał mieć pewności, jak i w wielu innych przypadkach.
Pociągnął solidny łyk z butelki. Zostało mu jej pół. Ostatecznie jakiś tydzień mógł przeboleć bez dostępu do alkoholu, ale wolał tego nie robić - sądził, że alkohol był dla niego zbawienny. Może wtedy zagłuszyłby w sobie tą słabość, przez którą nie mógł Mayyi tak po prostu zostawić. Bo może i słaba, i praktycznie bezużyteczna, to jednak chciała walczyć.
Było jeszcze coś, czego za żadne skarby świata nie chciał przyznać, nawet przed samym sobą. Bo gdy patrzył na dziewczynę, widział kogoś innego. I dlatego, jeśli nie da mu solidnego powodu, to jej nie zostawi. Wciąż była dla niego nic nie znaczącą Kolacją, tyle tylko, że nie mógł nie widzieć tego godnego podziwu uporu, by nadążyć. Za dobrze znał ten "upór" oraz powody, które prawdopodobnie nią kierowały.
Tej nocy, albo następnej, zacznie się już pościg. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak dziewczyna da sobie z tym radę. Na razie zanosiło się na to, że po prostu padnie z przetrenowania. Chyba porwał się na coś, czego nie można było dokonać. Nigdy też nie uciekał z kimkolwiek śmiertelnym.
Czarno to widział. Ale alkohol pozwalał mu tłumić wszelkie obawy.
Wiedział, że Tekula teraz tryumfuje. Nie obchodziło go to. Zamierzał zagrać na nim tak, jak on chciał na nim. I do tego potrzebował dziewczyny. I pewności, że przynajmniej pół roku z nim przeżyje. Naprawdę zastanawiał się, czy to wszystko jest warte niebezpieczeństwa, na jakie się właśnie zanosiło.
Gdy wczoraj patrzył na otoczenie motelu, ustalił drogę idealną. Jeśliby się na nich zasadzili, między wzgórzami mogliby przemknąć na tyle bezpiecznie, by żaden kundel nie zdążył ich bezpośrednio zaatakować. O ile Kolacja nie straci głowy.
Wiedział, że jeśli dziewczyna przeżyje ten tydzień do końca, to może coś z niej będzie. I bardzo chciał, by tego dokonała, chociaż nie powiedziałby tego głośno.
Gryffin czuł, że powinien dać komuś do wiwatu za to, co musiał teraz przechodzić.
Zbieg - pomyślał. - Ha! Tekula, pierdol się. I przez ciebie muszę się jeszcze użerać z Kolacją! To takie słabe i nieporadne, mimo że wygadane i potrafi słuchać...
Wampir westchnął. Chciał zabawy w niańkę to ma. Przynajmniej teraz mało kto nie powie o nim, że nie jest idiotą. Wątpił, by rzeczywiście było z nim coś nie tak, po prostu cholernie się nudził. Naprawdę chciał, by dziewczyna okazała się warta zachodu.
Stary a sentymentalny - pomyślał. Nie wiedział czemu, ale bardzo go to ubawiło.
*
- Gotowa? - zapytał ją cicho, rozglądając się uważnie po mroku.
- Tak - odparła mu cicho.
Wsiadła na rower i czekała na jego znak. Gryffin zaś spokojnie przykucnął pośrodku podjazdu i zdając się na swoje zmysły nieśmiertelnego, ustalił pozycję każdego jednego wilkołaka. Albo mieli szczęście, albo Sabat rzeczywiście nie wysłał czarowników w pogoń za nimi. Był szczerze ciekawy, czy kiedyś się to zmieni.
Tak, jak wczoraj przewidział. Upatrzona przez niego droga wiodła idealnie między zasadzkami.
Oni mnie naprawdę mają za idiotę - pomyślał, uśmiechając się tak, by wyraz jego twarzy imitował rozbawienie. W sumie był trochę rozbawiony. I rozluźniony.
Teraz jednak tknęło go coś innego. Wypadałoby załatwić sobie jakąś broń i przynajmniej jeden magazynek posrebrzanych kul. Aż się zastanowił, dlaczego przez poprzednie dni nie pomyślał o tym ani razu.
Cóż - pomyślał. - Będzie śmiesznie.
Kochał ten stan, gdy był lekko podpity. Wtedy wszystko nabierało głębszego sensu, a on nie musiał się niczym przejmować. Poza tym wtedy też był najbardziej kreatywny.
Spojrzał kątem okna na Mayyę. Nawiedziła go myśl, że jest nawet niezła. Tylko za chuda. Zdecydowanie zbyt ludzka. Ot, smaczna i nawet ładna Kolacja z dużymi, teraz przerażonymi, oczami.
Zaczynał czuć pragnienie. Jeśli Mayya okaże się za słaba, rzeczywiście skończy jako jego kolacja. Albo wczesne śniadanie. W końcu to tylko człowiek. Może i takim zagraniem ściągnął by sobie cały Sabat na głowę, to jednak Tekula wciąż by odpowiadał za to, że pierwszy ją zabrał a potem podarował Gryffinowi. A prezentów nigdy nie należy odrzucać.
- Cóż żeś się tak spięła? Pomyśl, że to tylko kilak przerośniętych kundli, które zerwały się ze smyczy. Będę tuż za tobą, cokolwiek by się nie działo. Ach - dodał, gdy wstał. - Pochyl się nad kierownicą i nie krzycz, gdy usłyszysz strzały.
Mayya wyraźnie zbladła. Ręce opadły jej bezwładnie wzdłuż ciała.
Strzały - pomyślała. - Dlaczego musiałam trafić na wampira, który ma wszystko w dupie? Strzały! Nie krzycz! Jasne!
Wzięła głębszy oddech. Przemęczy się z nim pod warunkiem, że ucieknie i nie wróci więcej do Stolicy. Teraz tylko musiała się uspokoić i nie wpaść w panikę. Wydało jej się to zadaniem trudniejszym niż cokolwiek innego.
- Też mam sobie wyobrazić, że to komary? - zapytała półgębkiem, przymykając na chwilę oczy.
Gryffin uśmiechnął się do niej i klepnął ją z aprobatą po ramieniu.
- Szybko się uczysz, Kolacjo. A teraz wsiadaj i raz, raz, tak, jak ustaliliśmy. No, na co czekasz?
Czasami Gryffin był jak miód na serce, czasem chciała mu po prostu przywalić, mimo że nie potrafiła uderzać tak, by siebie nie uszkodzić. Chyba żaden inny człowiek na świecie nie miał tylu twarzy, co on. I nikt inny tak łatwo między nimi nie żonglował, doprowadzając ją tym, tak przy okazji, do szału. A ona musiała mu zawierzyć, że faktycznie pomoże jej jakoś to wszystko przetrwać.
Wzięła głębszy oddech, wykonując ukradkiem znak krzyża. Modliła się codziennie przynajmniej dwa razy, odkąd uciekła z zamku Alfy. Przemknęło jej przez myśl, że jak tak dalej pójdzie, to całe dnie będzie spędzać na klęczkach i dziękować Bogu za każdą jedną noc. I ćwiczyć, by nadążać za tym cholernym wampirem.
Cóż, to już brzmiało jak jakiś plan. I to ją pocieszało.
Wystartowała gwałtownie do przodu. Gryffina widziała tylko kątem oka albo i nie, biegł tak cicho, że szum krwi w jej uszach całkowicie go zagłuszał. Kiedy coś świsnęło jej koło ucha była bliska krzyku, ale stwierdziła, że wmawianie sobie, że to "komar" wcale nie było takie złe. A w każdym razie działało.
Gdy cała seria komarów przemknęła jej nad głową pomyślała, że zaraz zwariuje. Przegryzła już sobie wargę do krwi. Zaraz jednak skupiła się nad tym, co miała przez sobą a oczy niemalże wyszły jej z orbit, gdy ujrzała, jak jakiś mężczyzna przemieniał się wilka tak wielkiego, że z powodzeniem mógłby uchodzić za niedźwiedzia. Odruchowo przylgnęła do kierownicy modląc się, by nikt i nic ją nie zahaczyło. Mało nie zaczęła wrzeszczeć, gdy kolejnie wilki dołączały do tego pierwszego, pędząc prosto na nią. Przestała oddychać i mocniej nacisnęła pedały.
Ponownie była bliska krzyku, gdy wjechała na piach, przez co gwałtownie zwolniła. Już widziała, jak łapa z wyciągniętymi pazurami zmierza na spotkanie z jej twarzą, przez co całkowicie zesztywniała. Wiedziała, że to już koniec, że nie ma jak się zasłonić czy jak uskoczyć. Poczuła tylko, że robi jej się zupełnie zimno, a usta otwierają jej się do niemego krzyku. Znieruchomiała całkowicie.
Nagle twarz z świecącymi, czerwonymi oczami zasłoniła jej biorącego zamach wilka, po czym skowyt przeszył powietrze. Wielkie cielsko pomknęło w noc, jakby było szmacianą lalką a nie żywym, myślącym potworem. Wtedy też czerwone oczy spojrzały na nią. To otrzeźwiło Mayyę. Z całych sił swojego wątłego ciała naparła na pedały i, gdy rower wydarł się z koleiny zasypanej piaskiem, pomknęła w noc jakby gonił ją sam diabeł. Raz jeszcze usłyszała "komary", ale bardzo niecelne, gdzieś sporo po swojej prawej. Wtedy zorientowała się, że Gryffin chichocze jak opętany.
Musiała się mocno ugryźć w język, by nie zacząć na niego wrzeszczeć. Nie odważyła się spojrzeć za ramię, ale była niemalże pewna, że ich gonią. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jeszcze trochę takim tempem i wypluje płuca, jednak nie miała teraz głowy do tego. Krew buzowała jej w żyłach, szumiała w uszach do spółki z ogłuszającym biciem serca. Musiała uciekać, jak najdalej.
Wrzeszcząc w myślach ze strachu, minęła zakręt i aż jęknęła, gdy przed nią ukazał się dość stromy zjazd, a za nim szmat prostej drogi. Tak, jak jej wczoraj wampir tłumaczył, wrzuciła najwyższy bieg, jaki tylko rower oferował i docisnęła pedały. Pomknęła do przodu słysząc wiatr wyjący w uszach i, po kilku chwilach, wycie, które zmroziło jej krew w żyłach.
Musiała mrugać zawzięcie, by przepędzić łzy z oczu. Nie wiedziała, czy to tylko wiatr, czy jej własny strach, ale wyciskała z siebie ile mogła, nie patrząc nawet na to, że traciła odpowiednie panowanie nad rowerem przez prędkość, jaką rozwinęła. Wtedy też zaczęła powtarzać jedyne słowa jakie pamiętała niemalże z taką gorliwością, jakby tylko one mogły ją teraz uchronić. Były to trzy pierwsze wersy katolickiego credo.
Gdy wjechała na równy teren, dopadła ją taka niemoc, ze już musiała przestać pedałować. Gdy trochę zwolniła, odważyła się zerknąć za siebie. Ku swojej ogromnej uldze, zobaczyła tylko wyszczerzonego wampira. Teraz najchętniej by go wyściskała tylko za to, że przeżyła. I że ją zasłonił.
Nogi miała jak z waty, ręce drżały jej z emocji, których właśnie doświadczyła.
Ja prawie zginęłam! - uświadomiła sobie, zmuszając się do myślenia. Nie szło jej to zupełnie. Mimo to zaczęła wdychać nosem powietrze i wypuszczać je ustami. Tak ją uczono się uspokajać. Owszem, działało, ale zdecydowanie zbyt wolno.
Gdy przestało jej szumieć w uszach, a zaczęło się kręcić w głowie, sięgnęła po bidon i, otworzywszy go zębami, pociągnęła kilka łyków. Utrzymała stałe tempo jazdy, po czym pociągnęła jeszcze kilka. W tym momencie nie pogardziłaby nawet wódką, gdyby wampir powiedział, że tak byłoby lepiej. Coś jej mówiło, że dokładnie to by teraz od niego usłyszała.
Widziała, jak Gryffin biegnie tyłem do kierunku jej jazdy. Po chwili się odwrócił i zrównał z jej kierownicą. Rzucił jej jedno uspokajające spojrzenie.
- Na dziś to tyle - stwierdził. - Chrzest bojowy masz zaliczony. Ej, nawet nie jest z tobą tak źle, Kolacjo. Masz werwę jak mało który chłop, mimo że z ciebie sama skóra na kościach.
Puściła mimo uszu jego pochlebstwa. Miała dość wszystkiego. Widziała właśnie pierwszego w sowim życiu wilkołaka w nieludzkiej formie, strzelano do niej, a ona sama przedziera się przez Trójziemie na rowerze, towarzysząc biegnącemu wampirowi!
Ja chyba zwariowałam do reszty - pomyślała tylko, patrząc tępo przed siebie.
Gdy nie odpowiadała, Gryffin skupił na niej swoje zmysły. Nawet i bez tego słyszał, jak serce wali jej w piersi. Ale nie żałował, że odepchnął tamtego wilkołaka. Jak na kobietę, Kolacja była wyjątkowo opanowana.
- Będziesz mdleć? - zapytał, przeczuwając, że odpowiedzi i tak nie dostanie.
Tym razem Mayya zdobyła się na to, by pokręcić przecząco głową. Nigdy jeszcze nie zemdlała. Nie chciała testować, jak to jest. Pociągnęła więc kilka kolejnych łyków czując, że jest zupełnie wyczerpana.
To będzie długa noc. Bardzo długa.
Gryffin uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Zaczynała nienawidzić go za to, że był tak wyśmienitym aktorem, że miała wrażenie, że on chce tylko jej dobra i, że przy nim może czuć się spokojna. Jeśli chciał uśpić jej czujność, był na bardzo dobrej drodze. Zresztą, co jej pozostało? Nawet śmierć z jego rąk będzie lepsza niż to, czego właśnie doświadczyła.
Przecież ja i tak nie mam ja się przed nim bronić! - uświadomiła sobie ze zgrozą. - Nie mam kompletnie nic! Zabrano mi nawet mój medalik.
W tym momencie postanowiła, że w najbliższym mieście kupi sobie krzyżyk, najlepiej poświęcony. Jeśli Bvamso miał rację, to powinno choć na chwilę powstrzymać wampira przed tym, by wbić zęby w jej tchawicę. Wątpiła, by dzięki niemu udało jej się coś zwojować w potyczce z nim, ale wciąż mogła się łudzić. No i powinien być srebrny. Jeśli jakiś Lykantrop zaryzykuje wgryzienie się w jej szyję to powinno go poparzyć i uratować jej życie. Och, modliła się teraz tylko o to, by srebro rzeczywiście działało tak, jak teraz to sobie wyobraziła. I, by krzyżyk zadziałał.
Gryffin był zadowolony. Bardzo zadowolony. Wiedział, że Tekula się teraz wścieknie. A jak Mayya miała zamiar przebrnąć przez większość zdarzeń tak widowiskowo jak przed chwilą, to lepszego obrotu spraw chyba nie mógł wymyślić. Mało brakowało, a zacząłby zacierać ręce. Owszem, ryzykował, ale teraz utwierdził się tylko w tym, że warto.
Chyba naprawdę coś z niej będzie - pomyślał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro