Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Ciężko być przyjacielem Gryffina


- Panie, wampir i nałożnica uciekli - oznajmił drżącym głosem Ulv.

Gdy Alfa poruszył się na tronie, wilkołak skulił się niemalże do ziemi. Wiedział, że zawalił. Teoretycznie miał stać na straży, on jednak wolał się napić z pozostałymi betami, zwłaszcza po tym, jak zamknął Gryffina z tą ludzką kobietą. Nie spodziewał się, że tamten zrobi użytek nie dość, że z kobiecych ozdób, to jeszcze swojej many.

Stary skurwysyn - pomyślał. - Ma cholernie wiele szczęścia. I ta burza...

Niedopatrzenie swoich obowiązków było surowo karane. Spodziewał się co najmniej chłosty, gdy Tekula wstał z tronu i spojrzał na wielką klepsydrę stojącą po drugiej stronie sali. Alfa podrapał się wolno po szczęce a zły uśmiech wykrzywił mu usta. Beta nie miał odwagi dłużej na niego patrzeć.

- Szybko - prychnął Alfa, a jego usta rozciągnęły się w paskudnym uśmiechu. - Widać prezent mu się nie spodobał. Zabrał ją chociaż ze sobą?

Ulv  zamrugał, nie do końca rozumiejąc, dlaczego żaden cios jeszcze nie padł. Mimo to pokłonił głowę przed swoim panem raz jeszcze, niemalże szorując nosem po kamiennej posadzce.

- Razem weszli do kanałów - odpowiedział posłusznie beta. - Tam ich zgubiliśmy.

Tekula zastanowił się chwilę, przekładając między palcami bransoletę. Tę samą, którą Mayya miała na nodze, i którą Gryffin otworzył drzwi. Chcąc nie chcąc, musiał przyznać wampirowi, że tego zagrania nie przewidział - nawet mu przez myśl nie przeszło, że jego stary znajomy będzie się babrał w kanałach. Mimo to nie mógł powstrzymać uśmiechu. Domyślał się, że zapach migdałów doprowadzi wampira do szału. Żałował, że nie będzie tego widzieć. Ani tego, co prawdopodobnie stanie się z tą młodą dziewczyną z dużymi oczami.

- Jeśli będzie sentymentalnym głupcem, zabierze ją ze sobą - rzucił bardziej do siebie niż skulonego przed nim sługi. - On, Gryffin! Obrońca słabych i uciśnionych, kobieciarz i pijak, awanturnik i honorowy kundel! - parsknął, krzyżując ręce na piersi. Zaraz też spojrzał przed siebie, prosto w klepsydrę. -Jeśli nic się nie zmieniło, wykorzystam jego wady przeciwko niemu.

- A ta Lykantrop? - odezwał się niepewnie Ulv gdy Alfa przestał mówić.

Tekula skrzywił się silnie, ledwo powstrzymując warknięcie. Nie nawykł tłumaczyć komukolwiek swoich planów, ani tym bardziej do tego, że tyle będzie zależało od kogoś, kim tak bardzo gardził. Obawiał się jednak, że przez jakże wysoki poziom inteligencji, większości jego podwładnych nie pojmie jego zamysłu, a przez to mogą popsuć grę, jaką chciał właśnie rozegrać. Uśmiechnął się więc litościwie nad swoim betą i pewny, że tamten rozpowie całej reszcie, zaczął tłumaczyć spokojnym, monotonnym głosem.

- Mayya nie jest wilkołakiem a tym bardziej nieśmiertelną. Ileś pokoleń wstecz w jej rodzie była pewna potężna czarownica, ale ona jest po prostu człowiekiem, w której odbija się echo owej starej mocy. Wziąłem ją, bo chciałem pokrzyżować plany Sabatu odnośnie jej zamążpójścia. Nie mogą czuć się wszechwładni, to ja rządzę - Ulv pokiwał mu gorliwie głową, na co Tekula warknął w jego stronę. Ślepych lizusów miał już po dziurki w nosie, jednak nie odważył się zaufać nikomu potężniejszemu po raz drugi. Nie po tym, co się stało półtora wieku temu. - Najważniejszym argumentem przemawiającym za tym, że Gryffin weźmie ją ze sobą jest jaj tatuaż. A gdy dziewczyna będzie za nim podążać, będzie nam donosić o jego pozycji i poczynaniach.

Oczy Ulva zabłyszczały. Tego się nie spodziewał.

- Więc jest naszym szpiegiem? - zapytał z podziwem.

- Jest, ale nieświadomie - potaknął dobrotliwie Tekula, kucając przed swoim rozmówcą. - Jedna z moich kobiet, Kev, wtarła w jej skórę specjalny eliksir, dzięki któremu pierwszy lepszy czarownik będzie ją potrafił wykryć. Posłuży za swego rodzaju... znacznik, dzięki któremu zawsze ich znajdziemy. Jednak Kev spieprzyła sprawę i za słabo utrwaliła specyfik. Nie umiem teraz powiedzieć, w jakim stopniu się zachował, ale na pewno będzie można określić jej pozycję. Wiem też... - dodał po chwili - ...że sporo moich własnych ludzi sympatyzuje z Gryffinem. Jeśli będzie zmuszony do ucieczki, pójdzie do tych, którym ufa. Tak pozbędę się zdrajców, nim ostatecznie skrócę go o głowę.

Ulv patrzył z nabożną czcią na swojego Alfę. To, co teraz mu powiedział, było genialne! I że niby ten idiota-wampir będzie w stanie jakoś przechytrzyć Pana? Szczerze w to wątpił. Dla niego wyrok na Gryffina już zapadł i prawie się dokonał. Wystarczyło tylko chwilę poczekać i wyłapać tych, którzy pomogą tej parszywej pijawce. Wtedy wszystko będzie prostsze.

Tekula uciekł teraz myślami do ozdoby, którą wciąż trzymał w ręku. Nie mógł zrozumieć, skąd Gryffin wiedział, że bransoleta osłabi urok na tyle, by ktoś nie będący czarownikiem mógł go złamać.

*

Mayya drżała z wycieńczenia, gdy w końcu Gryffin oświadczył, że tu powinni być bezpieczni. Zgarbiła się z cichym jękiem, błagając w myślach o to, by wampir nie usłyszał jej burczącego  żołądka. Jednak on wcale nie zwracał na dziewczynę uwagi, podszedł tylko do drzwi wielkiej posiadłości i zastukał. Zaczęło się już przejaśniać, a on musiał jak najszybciej znaleźć się w jakimkolwiek wnętrzu. Od bardzo dawna nie pozwolił sobie na takie ekscesy jak dzisiaj. O tej porze być jeszcze na zewnątrz?

Słyszał bardzo wyraźnie, że dziewczyna jest głodna, w dodatku wyglądała tak, jakby zaraz miała omdleć ze zmęczenia. Nie narzekała jednak, co poczytał jej za niewątpliwy plus. Nawet teraz, gdy ledwo stała na nogach, nijak nie przypominała mu tych ludzkich dziewczyn, które zawsze spotykał. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż była kolacją, a nad tymi nie warto się dłużej rozwodzić.

Gdy drzwi stanęły otworem, z pewnego rodzaju ulgą przywitał źle ogoloną twarz swojego starego znajomego.

- Gryffin? Co ty tu robisz o tej porze? I czemu cuchniesz jakbyś się taplał w gównie?

Wampir wyszczerzył się do młodego wilkołaka w szerokim uśmiechu. Mayya zaś przestała oddychać. Nie dość, że pierwszy raz tak wyraźnie widziała wampira i jego legendarne kły, które teraz aż zabłyszczały swoją nienaturalną bielą, to jeszcze stała twarzą w twarz z kolejnym Lykantropem. Po Alfie miała serdecznie dość wszelkich wilkołaków. Poczuła, że znowu robi jej się słabo.

Gryffin poklepał tylko gammę po ramieniu, po czym odsunął młodego i cholernie zaskoczonego Lykantropa na bok, i gestem zaprosił Mayyę do środka. Dziewczyna nie odważyła się odmówić, miała wszystkiego dość. Dopiero gdy przestąpiła przez próg, Gryffin ruszył się ze swojego miejsca. Z dobrze ukrytą ulgą zamknął za sobą drzwi. Uważał, że poparzeń od słońca już mu wystarczy.

- Wiesz, Bvamso - odezwał się, gdy gospodarz domu kazał im zejść na dół, do piwnicy. - Wybraliśmy się na uroczy spacer po naszym kochanym mieście. W międzyczasie zagadaliśmy się i masz, wschód nadszedł!

- Czyli to prawda, że sam Tekula cię w końcu zgarnął?

Gryffin westchnął cicho i nie odezwał się, dopóki nie usiadł przy stole. Zdjął z siebie ubłoconą koszulę i rzucił ją w kąt pomieszczenia pilnując, by jego prawa ręka była niewidoczna dla pozostałych. Za to z lubością wymalowaną na twarzy sięgnął po karafkę stojącą na środku blatu i powąchał zawartość. Skrzywił się nieznacznie, gdy poczuł ostry aromat wódki.

Ta dzisiejsza młodzież - pomyślał, nalewając sobie płynu do kieliszka. - Tylko wódkę by pili. A to, co najlepsze wciąż wypada z ich menu.

Skierował karafkę w stronę Mayyi, gdy ta przycupnęła niepewnie na skraju wielkiej sofy. Popatrzyła na niego z niezrozumieniem w tych dużych, piwnych oczach.

- Pijesz? - zapytał ją z nonszalancją w głosie, na co drugi nieśmiertelny uniósł tylko brew ku górze, nie komentując. Wśród jego znajomych Gryffin był zdecydowanie tym najdziwniejszym. Ale też tylko on odważyłby się postawić Tekuli, gdyby Bvamso go o to poprosił. Samo to było warte znoszenia wszystkich jego dziwactw. W tym bawienia się człowiekiem.

Mayya pokręciła głową, uważnie patrząc w twarz wampira. Teraz wyglądał jak zmęczony życiem trzydziestolatek - miał podkrążone oczy i niemalże wklęsłe policzki. Poza tym był bardzo "przeciętny" jak na nieśmiertelnego - szczupły, bez muskulatury, nie za wysoki i nie za niski. Poszarzała twarz tylko potwierdzała założenie o przemęczeniu, jednak wąskie usta miały w kącikach zmarszczki charakterystyczne dla kogoś, kto się dużo uśmiecha. Z tym, że wciąż wyglądał na drapieżnika, nawet jeśli "wydawał" się być opadłym z sił mężczyzną w średnim wieku. Czarne włosy tylko podkreślały wyrazistość jego świecących w ciemności oczu, przez co dziewczyna miała wrażenie, że Gryffin był czymś pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem.

Chyba on i Tekula nie są aż takimi przeciwieństwami - pomyślała patrząc, jak wampir wychyla na raz kieliszek jakiegoś alkoholu, po czym pociąga kolejny łyk z karafki. - Mniejsza z wyglądem. Chociaż wzrok mają identyczny - ich stać na dosłownie wszystko.

Bvamso był przyzwyczajony, że Gryffin mówi mało, a jeśli już, to z ironią. Czasem nie mógł pojąć, jak jeden i ten sam wampir potrafi być tym słynnym kobieciarzem-idiotą i małomównym inteligentem z ubiegłego wieku, który najchętniej rozmawiałby tylko o jakiejkolwiek nauce, czasem wtrącając kilka ostrych komentarzy. Kłóciło mu się to tak bardzo, że zaczął podejrzewać, że Gryffin ma gdzieś swojego sobowtóra, który tylko szkodzi jego imieniu.

Wilkołak zorientował się z pewnym opóźnieniem, że przecież minęły już dobre dwie godziny od świtu, a jego rozmówca wciąż nie spał. Ten konkretny wampir nie orientuje się w porze dnia tylko wtedy, gdy coś się dzieje - Bvamso miał to już wypraktykowane. Aż go zaciekawiło, czym teraz podpadł Tekuli.

- Widzę, że wieści szybko się rozchodzą- mruknął wreszcie Gryffin, odstawiając karafkę. Zaraz też potarł lewą skroń. Czuł się naprawdę zmęczony. I chyba aż za dobrze wiedział, dlaczego. - Zabawne. Jeszcze się nawet noc nie skończyła, a plotki na mój temat obiegły już całe miasto i pewnie pół kraju. Powinienem czuć się zaszczycony?

- Powinieneś się położyć - odparł mu na to gamma. - Gryffin, dochodzi szósta rano. Świt był kawałek po czwartej.

Czyli naprawdę mam więcej szczęścia niż rozumu - pomyślał Gryffin, siadając ciężko na fotelu towarzyszącemu kanapie. Mayya tylko na niego spojrzała, ale nie odezwała się słowem. On też za chętny do nawiązania rozmowy z przerażoną nastolatką  nie był.

Alkoholu nawet nie poczuł - to była jedna z wad bycia nieśmiertelnym. Nie zrobił się przez to ani bardziej senny, ani bardziej rozluźniony. Jego problemy z Tekulą miały to do siebie, że nigdy nie chciały pozwolić na to, by Gryffin o nich zapomniał. No, chyba że wypiłby więcej, znacznie więcej. Ale na to nie miał czasu. Zwłaszcza, że wyrwało mu się ciche westchnienie gdy tylko jego głowa dotknęła miękkiego oparcia. Przymknął oczy, nie zapominając o ręce. O tym wygadał się dwóm osobom i do tej pory żałował.

- Wieczorem porozmawiamy. Nie strasz Mayyi, bo będzie krzyczeć. I daj jej coś do jedzenia, tylko zjadliwego dla ludzi. Ja cię znam, Bvamso.

- Ta jest - mruknął w odpowiedzi wilkołak czując, że już go chyba nic dzisiaj nie zdziwi.

Zaraz też pierś wampira przestała się unosić a on sam zaczął wyglądać jak prawdziwy trup. Mayya zerwała się na równe nogi, a wtedy ciężka dłoń wilkołaka zamknęła jej usta. W jej oczach pojawiły się łzy, dlatego gamma niezwłocznie ją puścił. Przytknął tylko palec do ust i zapewnił ją, że to całkowicie normalne. I że właśnie dlatego nie powinno się oglądać jakiegokolwiek wampira za dnia.

Bvamso dawno nie robił za niańkę dla człowieka. Czuł, że to będzie niezapomniany dzień. I choć wiedział, że Gryffin go potem szczerze opieprzy, to jednak nakrył go kocem. Zaraz też siknął na roztrzęsioną dziewczynę i poprowadził ją do kuchni. Nawet nie pytał, dlaczego aż tak mocno pachnie migdałami - jej strój był wystarczającą odpowiedzią.

***

Gamma siedział naprzeciwko dziewczyny i patrzył, jak ta wbiła wzrok w kurczaka i zrobiła się cała zielona, jakby zaraz miała wymiotować. Nachylił się lekko nad stołem i powąchał jedzenie. Pachniało wspaniale, zwłaszcza udka. Jak na jego gust było tylko zbyt wysmażone, wolał świeże mięso.

A jeśli jest niedogotowane? - zmartwił się.

- Co mu się stało? - zapytała wreszcie dziewczyna, unosząc wzrok na wilkołaka.

Ten w pierwszej chwili zapomniał języka w gębie i aż się zająknął. Tak głębokich oczu dawno już nie widział. Nie tylko głębokich, one... Nawet nie potrafił tego nazwać. Były po prostu piękne. Poczuł się jak w transie, przestał oddychać. Nie zauważył nawet jej kręconych włosów, mimo że kiedyś dałby się pokroić za takie.

Mayya doszła do wniosku, że wszystkie wilkołaki z założenia muszą mieć niepokojący wzrok i być dobrze zbudowane. Nie dostrzegła jednak zachwytu wymalowanego na twarzy gammy - przed oczami miała Alfę. Przy nim Bvamso wyglądał naprawdę pospolicie, nawet z zarostem i blizną na lewej powiece. Zrozumiała także, że pochopnie nazwała Gryffina przeciętnym.

Właśnie - aż zadrżała. - Jego twarz zapadła się w ułamku sekundy, zupełnie, jakby...

- A co mu się miało stać? - zapytał Bvamso, z trudem odwracając wzrok od twarzy dziewczyny. Musiał kilka razy zamrugać, by uwolnić się spod tego niespodziewanego uroku. - To wampir. Każdy jeden tak wygląda gdy zasypia przed świtem.

Mayya zmarszczyła brwi.

- Przed? Minęły prawie dwie godziny odkąd wzeszło słońce. Sam to zresztą powiedziałeś.

Gamma westchnął i przetarł twarz dłońmi. Jakim cudem ta dwójka znalazła się w jego posiadłości - nie potrafił powiedzieć. Nałożnica Alfy i wampir, którego Pan szczerze nienawidzi. Człowiek i nieśmiertelny przyszli sobie ramię w ramię jak gdyby nigdy nic. Owszem, bardzo dobrze znał Gryffina, ale nawet dla niego było to aż nazbyt dziwne. Chociaż... Alfa nigdy nie miał ludzkiej kobiety jako nałożnicy, a żadna inna nie ubierze tej sukienki. Nie rozumiał też, dlaczego Gryffin ciągnął ją ze sobą za rączkę i kazał się nią zaopiekować. Przecież jasnym było, że to pierwszy lepszy człowiek ze Slumsów, który nie ma bladego pojęcia o nieśmiertelnych.

- Ty nic nie wiesz, prawda?

Dziewczyna zwiesiła wzrok i wolno pokręciła przecząco głową.

Świetnie - pomyślał Bvamso. - Nie dość, że niańka to i nauczyciel. Gryffin, co ci do tego cholernego łba strzeliło?

- Kiedyś, gdy Bóg tworzył świat, stworzył tylko ludzi - zaczął opowiadać, krzyżując ramiona na piersi. Musiał uważać, gdzie patrzy. - Początki świata według Biblii zna każdy, prawda? Te siedem dni i "wszystko to było dobre". To jednak nie tłumaczy całej reszty. Najmniej od was różnią się czarownicy, którzy są ludźmi z wielkimi pokładami many. Na samym początku, dumni ze swego daru, powiększali swoją moc kosztem innych. Zabijali. Owszem, manę ma każdy z nieśmiertelnych, to coś na wzór dodatkowej energii, to jednak oni dysponują jej takimi pokładami, że dziesięciu wilkołaków nie dałoby rady czarownikowi w wieku szesnastu lat, o ile ten nauczył się już z niej korzystać. Ale wracając, za swój występek przeciwko swojemu człowieczeństwu zapłacili niezbyt wysoką cenę - są prawie niepłodni. Poza tym Bóg zablokował im możliwość czerpania z innego człowieka. Teraz, by być czarownikiem, trzeba się nim po prostu urodzić, co wcale takie łatwe nie jest. Drugie w kolejności powstały wilkołaki. Człowiek, pragnąc jeszcze większej niezwykłości i potęgi niż ta czarowników, podpisał pakt z pomniejszym demonem. Zapomniałem teraz jego imienia. Ważne jest to, że dzięki temu człowiek mógł zmienić się w wilka. Jego karą była częściowa utrata człowieczeństwa, za którą potem niby tęsknił, oraz przymus przemiany każdej pełni, kiedy to nie wiedział, co się z nim działo. Jak chciał być zwierzęciem, tak nim się stał, co zupełnie go przeraziło. I podobno żałował. Obecnie wilkołactwem można się zarazić tylko podczas pełni lub urodzić się Lykantropem. No i trzecie w kolejce, wampiry. Tutaj wersje są dwie: albo powstali od Judasza Iskarioty, który powiesił się na osice lub sam Diabeł ich zmienił. W każdym razie by przeżyć, wampir musi pić krew, co prawie zawsze równa się zabiciu ofiary. To miała być jedyna cena, jaką zapłacił za nadludzką szybkość i siłę, grację równą tej anielskiej oraz doskonałe ciało, które nigdy się nie męczyło. Gdy Bóg się o tym dowiedział, przeklął wampiry. Od tamtej pory płoną, ilekroć wejdą w światło słoneczne, komunia, woda święcona i krzyże, nawet te sklecone naprędce, skutecznie ich unieruchamiają a zabić ich można tylko nadmiarem wody czy opłatka oraz kołkiem osikowym. No i jeśli się zagłodzą, a to bardzo rzadkie przypadki. A ilekroć wschodzi słońce, wampiry zapadają w letarg, w którym przypominają trupy. I tak, naprawdę trzeba umrzeć, by przemiana mogła zajść. To ma im przypominać, że nie dla nich jest dzień i dobro stworzone przez Boga. No i wampiry są całkowicie niepłodne, więc można się nim stać tylko przez przeprowadzenie przemiany i jej przeżycie.

Mayya zamyśliła się na chwilę, zupełnie nie zwracając uwagi na wilkołaka. Nie spodziewała się tak chrześcijańskiej wersji, jednak to... sporo jej rozjaśniło.

Więc Gryffin zasypiał tak codziennie? Przecież podczas trwania letargu był całkowicie bezbronny! Dlaczego więc Tekula przez sto pięćdziesiąt lat nie mógł go zabić? Wniosek był prosty - coś w nim musiało być, że potrafił sobie poradzić. Albo też owo "coś" siedziało przed nią i pożerało ją wzrokiem.

Niechętnie ujęła udko z kurczaka i niepewnie je ugryzła, mimo głodu, który aż skręcał jej żołądek. Twarz Gryffina skutecznie przyprawiała ją o mdłości, mimo to musiała przyznać, że czegoś tak dobrego jeszcze w życiu nie jadła. Inna sprawa, że mało co jadła.

- Rozumiem - bąknęła.

I mam szczerą nadzieję, że to zapamiętam - dodała w myślach, głośno przełykając chłodne już mięso.

Bvamso obstawiał, kiedy zacznie krzyczeć. Gdy minęło dobre piętnaście minut a Mayya nie wpadła w panikę, a wręcz przeciwnie, zaczęła pochłaniać niesamowite ilości jedzenia, rozparł się na krześle i przetarł twarz. Zaskoczyła go. Wydała mu się najżywszym człowiekiem, jakiego poznał w całym swoim życiu.

I on powinien teraz się położyć by choć na trochę zasnąć, jednak nie narzekał. Mayya okazała się o wiele ładniejsza, niż przypuszczał - mógł na nią patrzeć bez końca. Dzięki temu Gryffin nie skróci go o głowę za to, że nieodpowiednio się nią zajął. Kimkolwiek ten niemalże zagłodzony człowiek by nie był.

Gdy dziewczyna w końcu się najadła, i ona rozparła się na krześle, wycierając dłonie o swoją podartą sukienkę. Normalnie oczy już by się jej zaczęły kleić. Teraz jednak musiała przetrawić zarówno jedzenia, jak i nowe informacje, posiedzieć chwilę w ciszy. Rozpraszał ja tylko cichy szept gdzieś z tyłu głowy, że powinna uciekać. I ubrać się tak, jak należy. A przynajmniej jakieś majtki.

Rozejrzała się wolno po pomieszczeniu, omijając wzrokiem patrzącego na nią wilkołaka. Czuła się trochę niepewnie, a zmusiła się do tego, by nie zwracać na niego uwagi. Po chwili takiej obserwacji doszła do wniosku, że Bvamso musi być kimś wysoko postawionym, skoro stać go na takie niepotrzebne luksusy jak pokraczne rzeźby, dywany grubsze niż jej mata do spania czy obite skórą meble. I to ją właśnie zastanowiło. Bo zarówno Alfa, jak i tamta trójka, która musiała być jeszcze wyżej postawiona niż ten tutaj, szczerze nienawidzili Gryffina. Dlaczego więc wampir przyszedł akurat do niego? 

- Jesteś kimś ważnym, prawa? -zapytała, wolno skupiając wzrok na Bvamso.

- Jestem gammą - odparł dumnie zapominając, że ona i tak nie będzie wiedziała, co to znaczy. - A skąd pytanie?

- Gammą? - jęknęła półgłosem.

Wilkołak westchnął przeciągle. No tak.

- Czekaj, zaraz ci to rozrysuję. Będzie prościej.

Wstał z krzesła z gracją słonia w kładzie porcelany i podszedł do regału z książkami. Wyjął z niego pierwszy lepszy tom, nawet nie patrząc na tytuł, i wydarł stronę tytułową, przy okazji zgarniając długopis z najwyższej półki. Gdy usiadł na swoim miejscu, narysował na papierze duży okrąg.

- To jest nasze państwo. Nim włada Alfa Tekula.

- Gdzie jest to "państwo"? - zapytała na to Mayya. - Jak duże jest?

Bvamso poczuł się teraz głupio. Wydało mu się, że nie rozumie pierwszego pytania zadanego przez dziewczynę.

- No, to cały kontynent - bąknął.

Oczy dziewczyny aż się zaświeciły. Miał spory problem by zapanować nad sobą, gdy tak patrzył, jak zabłysły. A jeszcze większy z powstrzymaniem swojej wyobraźni, przez co mało nie jęknął z wysiłku. Musiał wbić długopis we wnętrze swojej dłoni by się opanować.

Gdyby to nie był Gryffin - pomyślał z bólem. - Gdyby to nie był on, po prostu bym ją pieprzył.

Tym razem Mayya dostrzegła, że coś jest nie tak. Bvamso wydał jej się nagle zbyt podobny do Tekuli. Spięła się, ale wilkołak był zbyt pochłonięty walką ze swoimi "instynktami", by to zauważyć. Postanowiła, że uzyska odpowiedzi na swoje pytania i nawet jeśli miałaby się trząść ze strachu cały dzień, wróci do pokoju, w którym został Gryffin. Jeśli miała tu dzisiaj umrzeć, zdecydowanie wolała z ręki wampira, który najwyraźniej gdzieś miał jej ciało. Normalnie by go za to polubiła. Gdyby nie było całej reszty.

- Który kontynent? - nie ustępowała, chcąc dowiedzieć się jak najwięcej. Mimo wszystko. - Europejski?

Bvamso swoją edukację ukończył w wieku szesnastu lat, nie zaprzątając sobie głowy pierdołami typu "studia" lub "zawód". Był na tyle potężny, że niemalże od razu awansował na stanowisko gammy, przez co zostawił to w cholerę. I teraz się to zemściło. Musiał się skupić dłuższą nad tym, ile jest tych całych kontynentów i jak się nazywają. Gdy nie odkrył w zakamarkach swojej pamięci niczego odpowiedniego, po prostu wstał i wyjął z regału sfatygowany atlas świata. Gdy otworzył odpowiednią mapę, odetchnął głośniej.

- Trzy kontynenty - poprawił się, na co oczy dziewczyny mało nie wypadły z orbit. - Europa, Azja i Afryka - odłożył rozlatującą się książkę bez cienia delikatności i wrócił do stołu. - Alfa to król. Władca, w obecnym układzie sił, a w zasadzie cała rodzina królewska, są najważniejsi. Królem może być tylko pierworodne dziecko poprzednika, i ono ma obowiązek podjęcia korony. Po prostu musi zostać królem. Tak działa prawo, które gwarantuje też dowolność ras na tronie, chociaż jeszcze nie zdążyło się, by pierworodnym był ktoś inny niż wilkołak. No i wiele osób nie traktuje Alfy jako "króla" a po prostu kogoś o wyższej pozycji w społeczeństwie, mimo korony i tej takiej peleryny. Nazywamy go Panem. W każdym razie jest królem, chociaż na co dzień nikt go tak nie tytułuje. I on, Tekula - Alfa - król włada i wilkami, i czarownikami, i ludźmi. I te kontynenty to jego kraj.

Mayya aż zamrugała. Do tej pory nie miała bladego pojęcia o tym, że wśród nieśmiertelnych jest rodzina królewska rodem ze starych powieści. I, że Wilkołaki nie władają sobie od tak, tylko to przez dziedziczność korony. Chociaż sam fakt, że nagle nad nią stał król, był trochę abstrakcyjny. Do tej pory traktowała Alfę jako kogoś, kto po prostu rządzi w Stolicy, bo jest najpotężniejszy w mieście. Nie sądziła, że jest w tak wielkim błędzie.

- Jak się nazywa to "państwo"? Albo wasz królewski ród?

- A czy to ważne? - zirytował się Bvamso, gdy dziewczyna po raz kolejny zapytała o coś, co wymagało przypominania sobie sporej ilości szczegółów. - Mówimy o nim Państwo i tyle. Obecnie nie używa się nazwisk, więc ród funkcjonuje jako Ród.

Dziewczyna tylko skinęła mu głową, a w niego aż uderzył zapach migdałów. Przymknął oczy czując, że zaraz wyjdzie z ludzkiej skóry i po prostu się na nią rzuci. Był niemalże pewien, że Gryffin zrobił to specjalnie by go dręczyć.

- Każdy jeden z twoich kontynentów to dzielnica - rzucił, wracając do przerwanej opowieści. Dorysował do jednego koła trzy mniejsze w odpowiednich miejscach. - Nad każdą jedną czuwają bety. Ci mają w sumie najgorzej. Są na każde zawołanie Alfy i odwalają wszelką brudną robotę, ale za to są niemalże wszechwładni. I mają dostęp do nałożnic - dodał rozmarzonym tonem.

Mayya mało nie zaczęła krzyczeć. Teraz była naprawdę bliska paniki, co już nie umknęło wilkołakowi. Odłożył długopis i uniósł ręce w obronnym geście, klnąc na siebie w duchu za to, że ją przeraził.

Jest z Gryffinem - upomniał się. - Spokojnie. Bo co jak co, ale wampir jest groźniejszy katem niż Tekula.

- Przepraszam - odezwał się spokojnym głosem Bvamso. - Przepraszam. To właśnie miałem na myśli mówiąc, że wilkołakom blisko do zwierząt.

- Jasne - bąknęła dziewczyna, rozglądając się po pomieszczeniu. Wiedziała, że niczym nie potrafi walczyć, ale lepiej poczułaby się z czymś ostrym w ręce. Cóż, zawsze może rzucać w niego kośćmi kurczaka w nadziei, że albo wybije mu oko albo tamten się nimi zachłyśnie, gdy przez przypadek wrzuci mu jedną do pyska.

Mimo że Bvamso jej tego nie powiedział, wiedziała, czym zabić Lykantropa. Srebrem lub ogniem.

To drugie wcale nie jest takie nieosiągalne - uświadomiła sobie nagle, spoglądając na kuchenkę gazową.Choć pewnie brakłoby jej czasu by nawet do niej dobiec, to jednak wciąż był jakiś cień szansy.

- Jak mówiłem, każdy kontynent to dzielnica. Dzielnice dzielą się na dwa okręgi, wschodni i zachodni. Tylko w Afryce jest północny i południowy. W każdej dzielnicy jeden okręg przypada delcie, drugi gammie. Te dwa stanowiska teoretycznie są równe, jednak delta może znacznie więcej niż ja, a i tak połowę z tego, co wolno becie. Tak wygląda nasz podział władzy, który powinni znać wszyscy. Wy, ludzie, także.

- A co z innymi rasami? - zapytała, wciąż uważnie patrząc na wilkołaka. Puściła mimo uszu uwagę, że powinna to znać. Wiele rzeczy powinna znać, zrobić czy nawet urodzić się kimś innym. Przywykła.

Tamten ponownie rozparł się wygodnie na krześle, ignorując nieprzyjemny ucisk w górze spodni. Nie pierwszy raz zresztą. Z tym, że teraz musiał wytrzymać, bo z Gryffinem nie ma żartów. Tylko czemu ona musiała być taka ładna?

- Wy, ludzie nie macie żadnej władzy - odparł ponownie spokojnym tonem. Chciał ją uspokoić, jednak daleko mu było do wprawy wampira, przez co dziewczyna spięła się jeszcze bardziej. - Jesteście albo pożywieniem albo tanią siłą roboczą, zazwyczaj przymieracie głodem. Poza wyjątkami, którzy przysłużyli się Alfie.

- Jasne - mruknęła Mayya, a w jej oczach coś błysnęło. Tym razem nie było to tak podniecające jak wcześniej. Bvamso był jednak zbyt otumaniony własnymi pragnieniami, by to zrozumieć.

- Czarownicy mają bardzo prosto. Siedmioosobowy Sabat, gdzie każdy członek ma jednego zaufanego. Tyle.

Więc Ambsu rzeczywiście był bardzo dobrze sytuowany - uświadomiła sobie Mayya. Był jednym z siedmiu najwyżej postawionych... I po jaką cholerę chce mnie jako narzeczoną? Przecież on nawet raz na mnie nie spojrzał chociaż w połowie tak długo, jak którykolwiek z wilkołaków. czy on chociaż wiedział, jak mam  na imię?

Gdy tylko uświadomiła sobie, z czym wiązałoby się takie małżeństwo, zadrżała.

Tylko przedmiot - pomyślała gorzko. - Jak zawsze. Tylko rzecz, na którą nikt przychylnie nie spojrzy.

- A wampiry? - zapytała, nie chcąc zapętlać się w swoich myślach.

Bvamso wyprostował się i spojrzał na drzwi, z których przyszli. W tym momencie zaczął się obawiać, że Gryffin zaraz w nich stanie i nijak nie skończy się to dla niego dobrze. Miał jej nie straszyć. Nie wyszło.

- Wampirów zostało raptem osiem - mruknął. - Poza jednym oficjalnym i jednym nieoficjalnym przypadkiem, cała pozostała szóstka to mendy jakich mało, które chcą się tylko napić i przebalować własne życie, korzystając z jego rozlicznych uciech. Ot, poddani Alfy z prawdziwego marginesu społecznego, jeśli można to tak określić. Raczej omija się ich wszystkich szerokim łukiem.

Dobra - pomyślała Mayya. - Wampiry od zawsze były potworami, ale bezmózgie bestie balujące jak dzieci bogaczy, który to więcej się uchleje? Zostało ich ośmioro. Nie mogą tak funkcjonować będąc na skraju wymarcia. Zwłaszcza, że przecież nie wtopią się w tłum tak, jak wilki.

Gryffin ma w sobie coś, co na pierwszy rzut oka odróżnia go całej reszty, Bvamso już nie - stwierdziła po chwili zastanowienia. - I że on miałby być tym "marginesem społecznym", gorszym od wilkołaków, którzy, jak widać, tylko by pieprzyli? Coś mi się nie chce wierzyć.

Mimo wszystko Mayya miała wrażenie, że gdzieś po drodze umknął jej jakiś ważny szczegół. Nie wiedziała tylko, w którym miejscu. I to nie dawało jej spokoju. Bo wychodziło na to, że ta cała historia rozmija się z tym, czego właśnie doświadczała.

Zerknęła uważnie na Bvamso. Skoro on był gammą, a trójka bet była na każde zawołanie Alfy, to znaczyło, że Lobo i jego dwaj towarzysze byli właśnie tymi betami. Nawet nie sądziła, że kiedykolwiek pozna tak wysoko postawionych nieśmiertelnych. Że kiedykolwiek jakiegoś pozna.

Nachyliła się nad stołem i zabrała kartkę oraz długopis. W odpowiednie kręgi wpisała greckie litery, których kiedyś nauczyła się na matematyce, a obok nich trzy imiona, które do tej pory poznała. Nie pisała ładnie, zabrakło jej czasu na trening. Liczyło się jednak to, że potrafiła posługiwać się literami. W Slumsach mało kto to potrafił.

- Mówiłeś o dwóch wyjątkach od reguły - zauważyła, nie odrywając wzroku od kartki. - O kim konkretnie była mowa?

Bvamso skrzywił się silnie.

- Pewnie nie znasz. Ten oficjalny to Vlad Hipopotam, wychowanek i najbliższy przyjaciel Gryffina. Nieoficjalny to właśnie twój towarzysz.

Chyba nie chcę wiedzieć, czym się różni oficjalny od nieoficjalnego - stwierdziła z bardzo złym przeczuciem. - To się nazywa z deszczu pod rynnę.

Oddała długopis, popychając go po stole. Kartkę złożyła na cztery i zatrzymała w swojej ręce. Pragnienie ucieczki właśnie wzięło górę nad wrodzoną ciekawością.

- Mogłabym gdzieś się załatwić? - zapytała niby lekkim tonem. Chciała znaleźć się jak najdalej od wilkołaka. - I prosić o jakieś ubranie na zmianę?

- Z drugą prośbą może być mały problem - stwierdził Bvamso. - A nawet duży. Kobiety zazwyczaj nie przebywają w domach gamm czy delt.

Świetnie! - jęknęła w myślach. - Ciekawe, czemu...

- To chociaż spodenki i bluza kogokolwiek? - poprosiła cicho.

- To już się da załatwić - Bvamso wstał, nakazując sobie, że będzie się trzymał z dala od dziewczyny. - Albo mi się wydaje, albo przy Gryffinie nie byłaś taka wygadana?

Mayya nic na to nie odpowiedziała, więc wilkołak wzruszył ramionami. Uznał to za normalne. Teraz, po tej krótkiej rozmowie mógłby nawet zaryzykować stwierdzenie, że ta wygłodzona dziewczyna będzie nowonarodzoną. No bo kto ma się zająć kimś takim jak nie Gryffin? Szczęściem, Aaron wyniósł się do zachodniej dzielnicy Azji. Może ta mała będzie bezpieczna.

Coś w niej było. Coś innego, coś, co przypominało nieśmiertelnego. I to było w niej takie niezwykłe, zapowiadało przyszłą potęgę. Tylko głupiec by z tego nie skorzystał i zostawił ją w ciele kruchego człowieka.

- Nie wiem, o co tu chodzi, ale powiem ci jedno, bo nie znasz tego świata. Imię Gryffina będzie cię chroniło wszędzie, gdzie byś nie poszła. Oprócz stolicy. Dlatego nie zrób nic głupiego, bo jego protektorat bywa bardzo przydatny. Już mniejsza z tym, że jesteś człowiekiem. W jego przypadku każde ekscesy są brane pod uwagę, więc będziesz bezpieczna. O ile ci uwierzą.

Za kogo on mnie wziął? - pomyślała z przerażeniem Mayya patrząc, jak wilkołak kieruje się ku wyjściu z piwnicy rzucając jej ciche polecenie, by tu na niego poczekała.

*

Gdy Gryffin się obudził, poczuł się jak nowo narodzony. Przeciągnął się na fotelu i, otworzywszy jedno oko, z zaskoczeniem stwierdził, że ktoś go przykrył kocem. Mało się nie roześmiał na ten przejaw opiekuńczości z czyjejś strony. Ciało wampira było niewrażliwe na zmiany temperatur co wiedzieli wszyscy. On sam odpowiednie ubrania nosił po to, by nie wyróżniać się za bardzo z tłumu. Gdyby tylko mógł jeszcze nosić soczewki byłby przeszczęśliwy. Najlepiej szare albo niebieskie. Od biedy zielone.

Na usta wypłynął mu łagodny uśmiech, gdy dostrzegł parę piwnych tęczówek przypatrujących mu się z niemałą ulgą. Jej osoba przypomniała mu także, że tym razem gra wydawała się być o wiele poważniejsza niż do tej pory. A on jeszcze nic nie wiedział o tej nieszczęsnej ósmej nałożnicy, którą dostał w prezencie.

Czyżby Kolacja była szpiegiem? - pomyślał, ale rozbawił go ten pomysł. - To byłoby dość "racjonalne". Taki biedny podrzutek...

Jednak, gdy tak patrzył jej w oczy był niemalże pewien, że to nie mogło być to. Była zbyt przerażona i chyba o niczym nie wiedziała, a ratowała się tylko desperacją. Aktorem była nijakim, bo nie potrafiła ukrywać emocji. W dodatku była taka młoda... Nie, to nie w stylu Tekuli, nie przeszkoliłby jej odpowiednio. Zabrakłoby mu czasu.

Intrygowała go jej osoba, bo nie mógł racjonalnie wyjaśnić jej wciągnięcia w tą odwieczną potyczkę między nimi. Była podłożona - to pewne. Ale po co? Tekula chciał coś osiągnąć jej osobą, ale co? Kogo zdenerwować? Gryffin był niemalże pewien, że za jej zniknięcie obwini właśnie jego. Był tylko ciekaw, kogo ściągnie mu tym na głowę.

Wstał płynnie z fotela i przyjrzał się swoim ramionom. Czasem zostawały mu ślady po tym, jak zbyt długo odkładał przejście w letarg. Tym razem miał szczęście. A jako jeden z najstarszych miał tę dogodność, że mógł sam wybierać, kiedy zaśnie. Wcześniej pierwsze promienie wschodzącego słońca osłabiały go do tego stopnia, że do niczego się nie nadawał. Z wiekiem się uodpornił.

Kątem oka przyjrzał się Mayyi. Wzięła prysznic, co przyjął z ulgą, bo nie pachniała już tymi cholernymi migdałami. Wydało mu się, że najadła się po raz pierwszy od kilku dni. Jej piwne oczy błyszczały, ale nie chciał wiedzieć, dlaczego. Nawet włosy, potraktowane czystą wodą, ładnie się skręciły dookoła jej głowy. Doszedł teraz do wniosku, że nawet nie była taka zła, jak na kolację oczywiście. Potem stwierdził, że chętnie by się czegoś napił.

Mayyi ulżyło, że Gryffin się ocknął i wyglądał jak żywy. Powiedziano jej wyraźnie, że tylko dzięki niemu jest bezpieczna, więc naprawdę pragnęła, by nic mu nie było. Nie miała ochoty zostać zagryzioną przez Bvamso a i może jeszcze być przez niego zgwałconą.

Gamma wszedł do pokoju z bardzo nietęgą miną. Nie wiedział, co dziewczyna zdołała już powiedzieć Gryffinowi a wieści, które niósł, wcale lepsze nie były. W dodatku sama obecność dziewczyny i jej wzrok...

Wampirowi wystarczyło tylko jedno spojrzenie na swojego zaufanego już wilkołaka i wiedział, dlaczego dziewczyna była w tym samym pokoju, w którym on zasnął. Bez odpowiedniego pretekstu nawet by się do niego nie zbliżyła, tak to zawsze wyglądało.

Głupia nie jest - stwierdził. - A w każdym razie nie tak do końca. Coś tam czasem jej świta w tej śmiertelnej główce.

I tak wątpił, by rzeczywiście coś ważnego mu powiedziała, ale bardzo rzadko zdarzała się ludzka kobieta, która jest na tyle zdesperowana, by dyktować warunki samemu wampirowi.I na tyle odważna, by nie piszczeć, gdy stoi z nim twarzą w twarz.

Gryffin otworzył szafę i przełożył przez głowę pierwszą lepszą bluzę, która wpadła mu w ręce. Może i nie czuł temperatury, to jednak nie przepadał za chodzeniem półnago. To była specjalność Aarona, niech mu Indie lekkimi będą, cokolwiek by tam nie robił.

- Panuj nad swoim kolegą, Bvamso - odezwał się spokojnym głosem, zerkając na Mayyę. - Widzę, że wystarczy kawałek dziewczyny a on już przejmuje nad tobą kontrolę. Wstyd. Jeszcze trochę a zaczniesz śmierdzieć podnieceniem. Może otworzyłbyś okno, co? Trochę duszno się zrobiło.

Wilkołak bąknął coś pod nosem, krzyżując ramiona na piersi i odwracając wzrok od twarzy Gryffina. Mayya wstała niepewnie i włożyła ręce w kieszenie swojej bluzy. Wydawała się być zupełnie inną osobą.

Nie cierpią go Alfa i trzy bety - pomyślała, uważnie przypatrując się pozycji wilkołaka. - A gammę rozstawia po kątach. Kim on jest?

Gdy Gryffin nie doczekał się otwarcia okna, wywrócił oczami. Podszedł i wyważonym ruchem odciągnął zasłony. Spał zdecydowanie za długo - głównie przez to, że tak długo był na nogach. Gdy pociągnął za klamkę, owionął go ciepły, jesienny podmuch. Jak na jesień aż za ciepły.

- Nic nie zrobiłem - odezwał się w końcu Bvamso pokornym tonem, lekko pochylając głowę. - Wyjaśniłem jej tylko to, jak wygląda nasza struktura władzy i pogadałem o rasach.

- Nie korz się przede mną - odparł mu na to wampir dość twardym głosem. - Od tego masz Tekulę. Jeśli jego zadowala mina kogoś, kto połknął wiadro cytryn, to nie mam nic przeciwko, ale nie prezentuj jej przede mną.

Gryffin zawsze był na to czuły. Wcześniej aż go roznosiło przez to, co wyrabiał jego były przyjaciel. Im bardziej ktoś się przed nim korzył, tym było lepiej. On sam doświadczył kiedyś takiego zginania karku przed możnymi i, nawet jeśli był zadufany w sobie, to nie tolerował, jeśli ktoś mu się kłaniał. Nigdy.

- Wybacz - odparł na to Bvamso, nie rozumiejąc nagłej nagany w głosie wampira. - Byłem właśnie u Alfy, mam nowe rozkazy. Nie spodobają ci się.

Wampir westchnął w duchu, mimo że wciąż się lekko uśmiechał. Podszedł do stołu, na którym stało jeszcze pół karafki wódki. Pociągnął mały łyk i po raz kolejny stwierdził, że wódka to nie jest to. Była zbyt ostra w smaku, mimo że procentowo podobna do jego ukochanej whisky. Nie smakowała mu. Chyba nigdy. Mimo to nie odstawił naczynia i pociągnął kolejny, równie mały łyk co rano.

Jak się nie ma co się lubi to się lubi, co się ma - pomyślał.

- To może poczekać. Ach, Kolacjo! - dodał, gdy przypomniał sobie , że dziewczyna wciąż patrzy na niego i stanął do niej przodem. - Wybacz mi moje zachowanie, jestem trochę nieprzytomny. Wszystko w porządku?

Mayya przez chwilę zastanawiała się, czy wampir robi sobie z niej jaja, czy on taki po prostu jest. Widziała minę wilkołaka, gdy padło słowo "kolacja". Poczuł się oszukany, ale widziała po nim, że Bvamso o nic nie zapyta - to nie był ten "typ". Nie miała pojęcia, czym Gryffin zasłużył na taki szacunek wilkołaka, ale nie poczuła się przez to pewnie. Przemknęło jej przez myśl, że jeśli jej informacje będą bezużyteczne, wampir ledwie kiwnie palcem, a wilkołak rozszarpie jej gardło. Nie podobało jej się to, ale już odwrotu nie było.

Skinęła mu potwierdzająco głową. Była najedzona, czysta i ubrana w dresy i jakąś bluzę, która nawet bardzo na niej nie wisiała. Nie mogła narzekać. Poza tym ktoś jej wreszcie wytłumaczył, kim był Alfa, jakim "państwem" władał i jak to wszystko wyglądało.

- Wiem, że umiesz mówić - zauważył na to wampir, pociągając kolejny łyk i odstawiając wreszcie naczynie. Mayya panicznie bała się pijanych więc ulżyło jej, że Gryffin nie miał zamiaru się doprowadzić do takiego stanu. - Byłbym dozgonnie wdzięczny, gdybyś zaczęła używać sowich ust zgodnie z ich przeznaczeniem.

Zrobiło jej się trochę głupio, ale nie miała pojęcia, dlaczego do niej nie odzywał się aż tak ostro jak do wilkołaka. Bvamso też to nie umknęło, uniósł pytająco brew, całkowicie już się gubiąc w swoich domysłach. Dziewczyna wiedziała, że wampir doskonale zdawał sobie sprawę z zamotania gammy. Jednak oczy Gryffina ani razu nie wyglądały tak, jakby on sam czerpał jakąkolwiek przyjemność z rozstawiania po kątach Gammy czy jej strachu. To było dla niej niespodziewane, zwłaszcza po tym, co usłyszała kilka godzin temu.

- Co ty takiego zrobiłeś Alfie, że on i te całe bety tak cię nienawidzą?

Bvamso także zastrzygł uszami. Sam był ciekawy, jednak jemu nie wypadało pytać. Gryffin tylko uśmiechnął się szerzej.

- Powiesz mi coś, czego nie wiem? - odparł jej na to spokojnie.

Gamma nie mógł wyjść z podziwu, ze Gryffin wciąż nie warknął na dziewczynę. Może i nazywał ją kolacją, ale traktował nad wyraz dobrze. Chyba nawet lepiej jak Vlada.

Kobieciarz - stwierdził na to Bvamso. - To już musiało mu wejść w krew.

Mayya zacytowała mu rozmowę między Tekulą a Lobo, jąkając się raz czy dwa. Czuła się bardzo niepewnie, gdy czerwone oczy patrzyły jej prosto w twarz. Gdy skończyła, odczuła ogromną ulgę bo twarz wampira nie przybrała pogardliwego wyrazu, a on sam zamyślił się jeszcze bardziej.

Bvamso nie ukrywał, że nic nie rozumie. Praktycznie od momentu, w którym Gryffin stanął na jego progu niemalże dwie godziny po świcie, wlokąc za rękę niemalże nieprzytomną ze strachu ludzką dziewczynę.

Wampir spodziewał się, że Kolacja nic mu nowego nie powie. Potwierdziła tylko jego domysły, których i tak przecież był pewien. To Tekula wysłał Sarah, po prostu szukał najmniejszego pretekstu, by go wreszcie dopaść. Gryffin był rozczarowany.

Skoro powiedział dziewczynie coś takiego, jasnym było, że miał zamiar ją podłożyć. Liczył, że wampir popadnie w samozachwyt. Bo skoro dziewczynie udało się podać mu taką ważną informację o Sarah, to on poczuje się jak zwycięzca i zapewne w "nagrodę" pomoże Mayyi uciec. Gryffin byłby ostatnim durniem, gdyby dał się nabrać na taki wybieg. "Prezent" był ukartowany, nie miał jej tam zabić. Nie obchodziło go, po co konkretnie ją dostał, jeszcze nie. Zastanowiło go tylko to, jak ta miałaby przekazywać mu informacje.

Był tylko jeden sposób, by to sprawdzić. Podszedł wolno do nastolatki, która mimowolnie zaczęła drżeć. Uśmiechnął się do niej uspokajająco, co wyszło mu na tyle dobrze, że dziewczyna wyprostowała się i dłużej już nie kuliła. Nie chciał, by wpadła w panikę, bo to mogło się bardzo źle skończyć dla nich wszystkich.

Starym jak świat zagraniem były magiczne eliksiry, jednak nie sądził, by Tekula użył czegoś tak banalnego, zwłaszcza po tym, jak sam go kiedyś jednym napoił. Mimo wszystko wziął głębszy wdech i mało się nie roześmiał. Mayya pachniała wiosennym wiatrem, co naprawdę przypadło mu do gustu, jednak niewyraźna nutka cytryny burzyła harmonię pozostałych zapachów. Jako wampir był bardzo czuły na tym aspekcie - wiedział, że czasem węch powie mu więcej, niż inne zmysły.Na ironię zakrawał fakt, że wampiry miały lepszy węch niż Lykantropy.

On mnie musi uważać za prawdziwego idiotę - pomyślał. - Jak można aż tak stracić czujność? Cała czwórka to banda bezmózgich idiotów. Już dla nich za późno na cokolwiek.

Cofnął się o krok i spojrzał pytająco na Bvamso. Tamten nie miał bladego pojęcia, na co wampir czeka. Gryffin prychnął po krótkiej chwili, po czym wrócił wzrokiem do Mayyi. Sądził, że wilkołak zaalarmuje go, gdy tylko otworzy oczy, że z nią jest coś nie tak. Jak widać się przeliczył.

Eliksir był bardzo źle utrwalony, przez co za Tekula za wiele tym zagraniem nie ugrał. Nie mógł go zmyć od tak, to zawsze źle się kończyło, jednak chyba nie byłoby to potrzebne. Tak naprawdę wystarczyłoby, by ktoś odpowiednio potężny stał najdalej metr od niej - wtedy czarownik i tak nic by nie zobaczył. Zagłuszyłby ją. Tyle z chytrego planu, jaki by on tam nie był.

Wciąż jednak było jedno zasadnicze pytanie - sama się tym środkiem wysmarowała czy ktoś zrobił to wbrew jej woli? Gryffin naraz uświadomił sobie, że ona może w ogóle nie wiedzieć, że ma na sobie wywar czarnoksiężników. Gdyby nie wiedziała a by jej powiedział, mogłaby zrobić coś bardzo głupiego. Gestem więc poprosił ją, by usiadła. Jeśli ma ją uspokoić, sam musi to odpowiednio rozegrać.

- Opowiedz mi, co się wydarzyło, nim spotkaliśmy się w celi. Jeśli masz jakieś podejrzenia, dlaczego Tekula wybrał akurat ciebie, chętnie bym ich wysłuchał.

Wilkołak poruszył się niecierpliwie.

- Gryffin, naprawdę... Masz mało czasu, by...

- Jak zwykle niecierpliwy! - rzucił na to wampir, rozsiadając się na fotelu, na którym wcześniej spał. - Ja wiem, że wy młodzi tylko byście gnali na złamanie karku. Osobiście jestem zdania, że czasu jest aż nadto, nawet zmrok dobrze nie zapadł. Naprawdę, zacznij myśleć głową a nie penisem. Pewnie nawet nie wiedziałeś, że Kolacja była tą twoją upragnioną nałożnicą Alfy, nie? To i tak dobrze, że spodnie ci nie pękły.

Mayya zbladła, jednak strach zaraz został zastąpiony bezbrzeżnym zdziwieniem, gdy twarz wilkołaka zapłonęła na czerwono, a on sam wbił wzrok w podłogę.

Ten wampir - pomyślała czując, że kręci jej się w głowie. - Kim on do jasnej cholery jest?

Gdy Mayya powiedziała, że była narzeczoną członka Sabatu, nim Tekula wybrał ją sobie na swoją własność,  Gryffin mało nie zaczął wyklinać na głos swojego byłego przyjaciela. Wampir rozumiał wiele, naprawdę bardzo wiele, ale ten jawny atak na Sabat był niemalże samobójstwem. Problem jednak polegał na tym, że to jego będą ścigać. Bo to Gryffin zabrał dziewczynę.

Jak zwykle - pomyślał, rozciągając usta w błogi uśmiech. - Chociaż dobrze się stało. Tekula uwierzył, że do reszty zdurniałem, więc sam nie będzie się wysilał. Tak naprawdę mógłbym więcej ugrać tym, że ją ze sobą zabiorę niż tym, gdybym ją gdzieś zostawił. Wystarczy tylko trochę się pomęczyć z człowiekiem.

Tekula stracił czujność, a o to mu chodziło. Nie sądził jednak, że wystarczy sto pięćdziesiąt lat by ktoś, kto kiedyś uczył się myślenia właśnie od niego, uznał swojego mentora za skończonego idiotę. Było mu to jednak na rękę.

Tak naprawdę od początku przeczuwał, że Kolacja będzie w to wszystko po prostu wrobiona. Wyjaśniło się też to, co od niej czuł - nie była ani wilkołakiem, ani czarownicą. To po prostu człowiek, w którym odezwała się moc z poprzednich pokoleń, najpewniej trzech lub czterech, bo tylko takimi interesuje się Sabat.

Mimo wszystko poczuł się odrobinę zawiedziony. Po Tekuli spodziewał się czegoś więcej, jakiegoś genialnego planu, którego rozgryzienie zajęłoby mu lata. Nie tego go uczył. Ale z drugiej strony czego miał się podziewać po kimś, kto nigdy nie grzeszył inteligencją? To i tak dobrze, że chociaż o tym eliksirze pomyślał.

Mayya patrzyła na wampira i była w szoku. Ostatnim, czego spodziewała się po jednym z potworów, o których krążyły legendy, był taki spokój i fakt, że maniery Gryffina były nie do zarzucenia. W dodatku, gdy z nią rozmawiał, miała wrażenie, że słuchaj jej bardzo uważnie.

On czegoś ode mnie chce - uprzytomniła sobie. - To nie jest normalne, by wampir słuchał osiemnastoletniej ludzkiej dziewczyny z takim zapałem.

- Wychodzi więc na to, że mamy na głowie zarówno Sabat, jak i Alfę - odezwał się spokojnym głosem wampir, sadowiąc się wygodniej na fotelu. - To po pierwsze. Po drugie obawiam się, że jesteśmy na siebie skazani dopóty, dopóki jedna lub druga strona nie odpuszczą. Albo się jakoś z nimi nie dogadamy, co zakrawa na czystą głupotę.

Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie nadążała za tokiem rozumowania wampira. Lykantrop zresztą też nie, ale on nie chciał się teraz odzywać, by znowu nie zebrać od Gryffina.

On jest coś dzisiaj nerwowy - pomyślał, wzdychając ciężko. - Chyba zdaje sobie sprawę, że nie jest wesoło.

- Dlaczego Sabat? - zapytała dziewczyna.

- Kolacjo, rusz swoją śliczną główką - odparł jej wampir. - Ambsu nigdy nie odpuści, chyba że postawiłoby się go umiejętnie pod ścianą. Jest jednym z siedmiu, więc nie będzie miał najmniejszych trudności, by rozpocząć polowanie i cię odzyskać. Musisz mieć w swoim rodzie nieśmiertelnego, najpewniej jakiegoś czarownika.

Dziewczyna skrzywiła się dwa razy. Najpierw za to wieczne "kolacja", potem za ostatnie zdanie.

- Teoretycznie moja babka była czarownicą.

- Teoretycznie? - powtórzył po niej Gryffin.

Skinęła mu potwierdzająco głową, uważnie obserwując obu mężczyzn. Źle się czuła z tym, że stanowiła główny obiekt ich zainteresowania. Wątpiła, by którykolwiek z nich miał wobec niej "przyjazne" zamiary, co Bvamso już jej zaprezentował.

- Z tego, co mi opowiadano, miała być wygnana przez sam Sabat - przyznała.

Gryffin pokiwał głową. Choć wielu takich nie było, to jednak się zdarzali. I to się zgadzało z jego domysłem, mimo że Mayya była dopiero drugim pokoleniem. Wiedział, że jeśli już w niej czuć echo mocy, niewykluczone, że jej dziecko samo z siebie byłoby czarownikiem. I o to przecież Sabatowi chodziło.

Wampir wstał z gracją i raz jeszcze pociągnął z karafki. Wciąż nie czuł tego błogiego rozluźnienia, które zawsze gwarantował mu alkohol, a do którego tak bardzo teraz tęsknił. Gdy był wstawiony nie miał problemu z tym, by udawać durnia. Na trzeźwo wymagało to od niego sporo wysiłku. Poza tym uważał, że trzeźwość, po dwustu trzydziestu dwóch latach była nudna.

Tym razem nie pytał Mayyi, bo wiedział, że ma do czynienia z kimś, kto uwielbia być trzeźwym i szerokim łukiem będzie omijał alkohol, jak i inne używki czy zbędne niebezpieczeństwo.

To już taki typ człowieka - pomyślał. - Sztywny i cholernie nudny.

- A ty, Bvamso? Co chciałeś powiedzieć?

Wilkołak w pierwszej chwili chciał spojrzeć znacząco na dziewczynę, jednak po tym, jak z ust wampira padło "jesteśmy na siebie skazani" nie odważył się sugerować, że ona powinna wyjść.

Teraz, ze sporym opóźnieniem dotarło do niego, że dziewczyna, o której mówił Tekula, którą obsmarowano jakimś tam eliksirem, dzięki któremu zawsze będzie można ją znaleźć, to właśnie Mayya. Zerwał się na równe nogi i wskazał ją oskarżycielsko palcem, jednak szok, jaki towarzyszył temu odkryciu nie pozwolił mu dobyć słowa.

Wampir uniósł pytająco brew, zatrzymując karafkę w połowie drogi do swoich ust. Dziewczyna zaś wstała gwałtownie, wyraźnie blednąc i cofając się tak, by stanąć niemalże za kanapą.

Gryffinowi podobało się to, że Kolacja myślała. I wiedziała, co robić, by jakkolwiek się zasłonić. I nie marudziła podczas ucieczki. To przesądziło nad tym, że zdecydował się ją zabrać ze sobą. W duchu liczył na to, że w końcu Ambsu się wścieknie i oskarży Tekulę o nieudolność lub nawet sympatyzowanie i pomoc dwóm zbiegom, co mogłoby doprowadzić do ciekawego rozwoju wypadków. Trzeba było tylko być cierpliwym i poczekać odpowiednio długi okres czasu, a wtedy zabiłby Alfę jego własną bronią - polityką.

- Wykrztuśże to z siebie! - odezwał się w końcu wampir, gdy gamma wciąż nie mógł dobyć słowa. Nie wiedział, że ten przeżył właśnie takie przerażenie, jakiego nigdy wcześniej jeszcze nie doświadczył. Bo z jednej strony zagrożono komuś, komu ufał i wiedział, że on również by go ochronił, a z drugiej strony niemalże podał się jak na tacy jako zdrajca. - Nie zatykajże się jak stary odkurzacz!

- Gryffin - dobył wreszcie głosu, na co wampir zrobił taki ruch, jakby chciał zacząć bić mu brawo. - Ona jest szpiegiem.

Mayyi zrobiło się słabo na to oskarżenie. Najpierw dowiedziała się, że ma zostać żoną czarownika, potem wilkołak wybrał ją sobie jako własną dziwkę, następnie wyjaśniono jej, że to wszystko przez to, że w niej jest jakieś cholernie echo, przez które jest łakomym kąskiem dla czarowników, a teraz zrobiono z niej szpiega dla tego kundla-mordercy! Miała dość, jeszcze jedna taka rewelacja i była pewna, że w końcu zemdleje. Jednocześnie zrobiło jej się aż gorąco z nerwów.

Miałam być jego cholerną zabawką! - pomyślała, zaciskając dłonie w pięści. - A wziął mnie tylko po to, by wkurzyć Sabat! I ja jeszcze miałabym mu szpiegować?! On jest chyba niepoważny!

Zaraz jednak wszelkie emocje ostudziło spojrzenie wampira. Było spokojne, jak zawsze zresztą. Za spokojne.

Już otworzyła usta, by zacząć się tłumaczyć i błagać o życie, ale uprzedził ją Gryffin, koniec końców biorąc dość pokaźny łyk wódki. Stwierdził, że więcej tego nie wypije, było zbyt niedobre.

- Nie jest - rzucił spokojnie i tak pewnie, że Bvamso wyszczerzył oczy, bo już gotował się do tego, by rozerwać dziewczynie gardło. - A w każdym razie nie jest tego świadoma.

- Co? - zapytali w tym samym momencie jego rozmówcy.

Wampir spojrzał najpierw na wilka, potem na dziewczynę. Nie wiedział, czyja mina go bardziej rozbawiła, mimo to doskonale panował nad własną mimiką. Powściągnął tylko trochę uśmiech, wciąż utrzymując pogodny wyraz twarz. Swoją maskę idioty musiał nosić cały czas, inaczej cały trud, jaki w to włożył, poszedłby na marne.

Chciał to rozegrać inaczej. Jednak skoro Bavmso wie o tym od Tekuli, to musi to być ważne.

- Wtarli jej w skórę specjalny eliksir, który umożliwi śledzenie jej kroków. Utrwalili go tak, że woda go nie zmyje, albo bardzo łatwo go zagłuszyć. Wiem, Bvamso. A ona o niczym nie wie - tu skinął Mayyi głową, po czym zwrócił się prosto do niej - Nie próbuj jakkolwiek z tym eksperymentować, bo może to przynieść efekt odwrotny od zamierzonego. Naprawdę nie jest źle.

Dziewczyna poczuła, że chyba naprawdę zaraz zemdleje. Jeszcze tego jej brakowało! Ale ten uspokajający ton wampira... Może rzeczywiście "nie było źle"? Ale czy może mu wierzyć w cokolwiek, skoro o takich rzeczach dowiaduje się przypadkiem?

Wilkołak odchrząknął, a wtedy Gryffin odwrócił wzrok od Mayyi. Ta podeszła dwa kroki i usiadła ciężko na kanapie. Przetarła twarz dłońmi. Miała dość.

- Użyje jej jako swoistego znacznika - odezwał się cicho wilkołak. - Wie, że sporo jego ludzi jest ci oddanych, nie ma tylko pojęcia, kto. Tak wyłapie zdrajców. A zacznie od dzisiejszej północy.

Gryffin aż się wyprostował. No, tego to się po Tekuli nie spodziewał. On przecież nie może mu wydać tych wszystkich, którym ufał i którzy traktowali go jak równego sobie. Jak by to o nim świadczyło, gdyby pozwolił ich wszystkich zabić? Nie był przecież aż takim snobem by uważać, że bez przyjaciół przeżyje w takim świecie, a niektórych naprawdę polubił.

Spojrzał na okno. Mieli jeszcze trochę czasu do północy, nie tym się martwił. Uderzyło go jednak coś innego. Pierwszy raz był prawdziwym uciekinierem, wyjętym spod "prawa", na którego będą polować.

Cóż, w życiu trzeba wszystkiego spróbować, czyż nie? - pomyślał.

- Ciekawe zagranie - odezwał się po dłuższej chwili ciszy. - Myślisz, że będziesz miał problemy?

- Nie wiem. Może jeszcze nie. Alfa mówił też... - dodał wilkołak po chwili zastanowienia. -... że początkowo miał nikomu nie mówić i czekać, aż Ulv rozpowie wszystkim, ale zdecydował, że nas powinien jednak powiadomić. Bo akurat wszyscy byliśmy w Stolicy, więc...

Gryffin raz jeszcze spojrzał w noc. Gdyby tylko Tekula wiedział, że tym zagraniem strzelił sobie w kolano... Swoją drogą on sam nie sądził, że zawrze aż tak znaczące znajomości, by zirytować tym Alfę. Był też szczerze ciekawy tego, czy inne wampiry także zostaną pociągnięte do "odpowiedzialności". Wiedział doskonale, że Vlad zrobi wszystko, by mu jakoś pomóc, ale on chyba nie mógł mu na to pozwolić. Nie teraz, nie tak.

- Gdyby ktoś zadawał niewygodne pytania, zwabiłeś mnie tutaj czymkolwiek, co wymyślisz i próbowałeś złapać. Dostałeś w łeb i padłeś wzorem Ulva. Jeśli tak przedstawisz nasze spotkanie uwierzą ci bez zastrzeżeń. Zrób mi tylko przysługę i nie wierz w plotki o mojej rzekomej śmierci. Trzeba czegoś więcej niż średnio inteligentny wilkołak, by mnie zabić.

- Może potrzebujesz czegoś? - odezwał się jeszcze Bvamso. - Pieniędzy, ubrań, czegokolwiek?

Wampir podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.

- Spokojnie. Pieniądze mam, a więc i całą resztę. Co wy wszyscy jesteście tacy opiekuńczy? Nie ma się czym martwić.

Wilkołak aż jęknął.

- Czy ty siebie słyszysz? Dlaczego ty, do kurwy nędzy, jesteś taki spokojny? Urządził na ciebie podwójne polowanie!

Gryffin uciszył go gestem ręki, po czym doszedł do wniosku, że jeszcze się napije. Mayya obserwowała go uważnie. Miała ochotę wykrzyczeć mu w twarz te same pytania. Wampir wyglądał, jakby niczym się nie przejął. A i Mayya sądziła, że chyba rzeczywiście tak jest.

- Wy, młodzi i narwani - stwierdził wampir, odstawiając pustą już karafkę na stół. Dalej był zdania, że nie cierpiał wódki. - Pośpiech najczęściej jest zgubny. Zresztą wiesz, jak to się mówi. "Starego psa się nowych sztuczek nie nauczy". Jeśli zrobisz to tak, jak ci powiedziałem, powinieneś uniknąć wszelkich podejrzeń.

Bvamso jęknął w duchu. Gryffin nigdy się nigdzie nie śpieszył. Był takim dziwakiem, że czasem aż się zastanawiał, jakim cudem dożył swojego wieku.

Gryffin gestem wskazał Mayyi drzwi. Dziewczyna z ciężkim sercem wstała i ruszyła we wskazanym kierunku.

Mam się tułać z wampirem - pomyślała, zmęczona tym wszystkim tak bardzo, że aż nie miała siły bać się tego, co właśnie sobie uświadomiła.

- Powodzenia - rzucił Bvamso, gdy całą trójką dotarli do drzwi wejściowych. - Nie uwierzę, że cię zabili, dopóki nie zobaczę.

- Dzięki za wszystko, Bvamso - Gryffin uśmiechnął się do niego przyjaźnie. - Może do następnego. Oby nie za szybko, bo jeszcze pomyślisz, że cię lubię.

Gamma wyszczerzył się do wampira. Wiedział doskonale, że przyszedł tu dzisiaj tylko dlatego, że go lubił. I ufał, z czego wilkołak był niebywale dumny.

- Jasne, staruchu. Nie zapominaj, że masz ze sobą człowieka. Skoro ja potrafiłem o niej nie zapomnieć to ty też możesz.

- I jeszcze będzie mnie obrażał! - Gryffin prychnął do Bvamso, patrząc kątem oka na Mayyę, która miała bardzo nietęgą minę. - Uwierz mi, że niektóre rzeczy jak raz weszły w krew, nigdy nie dadzą o sobie zapomnieć.

Bvamso oczywiście nie wiedział, o czym wampir mówił, ale pokiwał tylko potakująco głową. Nie wiedział też, czy ma współczuć Mayyi, czy raczej gratulować, że to Gryffin będzie pomagał jej przeżyć tę obławę. W końcu wilkołak doszedł do wniosku, że nic nie rozumiał z zachowania wampira i westchnął tylko, patrząc w plecy dwójki swoich dziwnych gości, gdy ci ruszyli w noc.

Gryffin musi mieć jakiś plan - pomyślał tylko. - Może wreszcie obali Tekulę? Wszyscy tylko na to czekają... A on nadaje się do tego idealnie. Gdyby zrobił z tej dziewczyny nowonarodzoną, skrzyknął nas, wilkołaki i  uśmiechnął się do Vlada i Hamy... Nawet pozostałe wampiry byłyby niepotrzebne. O ile nie wmieszaliby się czarownicy. Chyba że to Mayya była zabezpieczeniem przed ingerencją Sabatu? Jeśli tak, na dniach powinniśmy się spodziewać rewolucji! 

Wreszcie - westchnął cicho gamma i zamknął za sobą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro