Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1. Gdy zaczynają się kłopoty

Gryffin doskonale wiedział, kiedy czarnowłosa piękność zostawiła go samego sądząc, że śpi jak zabity. Wiedział także, że kobieta była święcie przekonana, że jej nie rozpoznał. Owszem, sto pięćdziesiąt lat zrobiło swoje i jego "partnerka na jedną noc" sporo się zmieniła, dojrzała, jak to Gryffin określił, jednak jak mógłby zapomnieć kogoś, przez kogo mało nie strącono mu głowy z karku? Można powiedzieć, że czarnowłosa była tą ostatnią kroplą oliwy, która przechyliła czarę i ze swoim starym przyjacielem wypowiedzieli sobie wojnę. Jak zwykle - poszło o kobietę. A w każdym razie on tak uważał.

Sto pięćdziesiąt lat - pomyślał, przeciągając się leniwie i sprawdzając każde zadrapanie, jakie mu zostawiła. Mruknął z zadowoleniem, gdy nie zauważył ani nie poczuł wody święconej w rankach - wtedy daleko nie pozwoliłby jej odejść. Widać nie tylko on wyciągnął wnioski z ich ostatniego spotkania.

Sto pięćdziesiąt lat - pomyślał ponownie, zaskoczony wielkością owej liczby. - Jak to poleciało... A to oznacza, że ten skurwiel Tekula chce mnie zabić od półtora wieku! Wiedziałem, że to uparte bydle, no ale żeby aż tak? Pamiętliwa bestia, nie ma co. W końcu wilkołak. I pierdolony Alfa.

Gryffin od dawna hołdował przekonaniu, że wszelkie Lykantropy, z nielicznymi wyjątkami, z którymi się zaprzyjaźnił, to skurwiele jakich mało. A odkąd jego stary "przyjaciel" Tekula został Alfą - dopiero wtedy wylazł z nich prawdziwy "potwór". Wampirów zaś było za mało, by skutecznie stawić im opór lub byli za młodzi. On sam trzydzieści dwa lata temu przekroczył mityczną granicę dwóch wieków, co gwarantowało mu niemalże nietykalność. Niewielu było takich, którzy potrafili poszczycić się podobnym wynikiem. To były najpotężniejsze osoby na świecie. Gryffin, niestety, był przeciętny i pod tym względem, nawet mimo zaszczytnego wieku.

Wampir uniósł się na łokciach i spojrzał na zaciągnięte zasłony. Ziewnął przeciągle, maskując tym jęknięcie niezadowolenia. Do zachodu słońca zostały jeszcze dwie godziny. Ułożył się więc wygodniej i spojrzał w sufit, nie mając najmniejszych problemów z tym, by dostrzec jego fakturę oraz wyczuć trójkę innych wampirów na wyższym piętrze, w tym jego oddanego towarzysza od ponad wieku.

Gryffin zawsze uważał, że życie było dla nich, wampirów, niesprawiedliwe. To oni musieli unikać słońca, wszelkich miejsc i przedmiotów poświęconych, skleconych naprędce krzyży a nawet mitycznego kołka osikowego! Nic więc dziwnego, że wilkołaki tak chętnie przywłaszczyły sobie władzę. Ich dało się powalić jedynie ogniem i srebrem.

I tu tkwi pies pogrzebany - pomyślał. - Gdyby tylko udało się jakoś te proporcje wyrównać, wtedy nam nie byłoby tak ciężko.

Owszem, należy oddać sprawiedliwość, że byli jeszcze czarownicy. Czwarta kasta ich świata, która "teoretycznie" miała trzymać jednych i drugich w ryzach. Problem jednak był taki, że Alfa zbyt wiele nauczył się od Gryffina, przez co zawarł bardzo korzystny sojusz. Nie miał więc kto sprzeciwić się jawnej niesprawiedliwości, której on doświadczał od ponad wieku. Nie był jednak na tyle głupi, by odzywać się głośno ani zwracać na siebie uwagę, o nie. Grał przeciętnego idiotę, który ma więcej szczęścia i przyjaciół niż rozumu. A robił to tak widowiskowo, że nawet sam Tekula musiał mu w to uwierzyć.

I my się kiedyś potrafiliśmy przyjaźnić - pomyślał gorzko.

Nienawidził się za to, że kiedyś okazał się za słaby, by zabić Alfę. Wciąż miał jeszcze nadzieję, że tamten się opamięta, ale gdzie tam! Gryffin ledwo uszedł z życiem z tamtej potyczki, wyśmiany za sentymentalność. A wtedy Tekula powziął wszystkie potrzebne mu środki, by do podobnej sytuacji nie doszło po raz wtóry. I nadal mu się, skubanemu, udawało. Wampir zawsze wzruszał ramionami i twierdził, że wilkołak wreszcie ma ludzi, którzy potrafią myśleć, sam jednak wiedział doskonale, że prawda była inna. To on go tego wszystkiego nauczył. I pluł sobie w brodę po dziś dzień.

Gdyby rzeczywiście był idiotą, jak wszyscy o nim myśleli, zlekceważyłby fakt, że Sarah ponownie zaciągnęła go do łóżka. Mówili "nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki" - on wszedł już po raz trzeci. Tym razem wiedziony czystą ciekawością postanowił zaryzykować, za bardzo już mu się nudziło. Był pewny, że została wysłana, by go uwieść i sprawdzić, ile z plotek o nim chodzących są prawdą. Widział po niej, że była z siebie cholernie zadowolona. Nie wiedział tylko, dla kogo zbierała informacje, więc postanowił grać pijanego durnia, który wdzięczy się do pierwszej lepszej.

Dwa wieki z kawałkiem to dużo. Bardzo dużo. Gryffin wiedział, że czarnowłosa weszła tu uzbrojona uzbrojona i w którym konkretnie momencie schowała kołek osikowy pod poduszką. Wiedział też, że liczyła na wyciągnięcie z niego pozornie nieistotnych informacji. W grze słów był mistrzem a Sarah dopiero się jej uczyła, więc sprzedał jej piękne kłamstewka tak, że tamta jeszcze prosiła o więcej. Wiedział także, że próbowałaby go zabić, gdyby nic jej nie powiedział. Nie przewidziała tylko jednego - Gryffin za dobrze nauczył się kobiecego ciała, by pozwolić jej bezkarnie robić co chciała. W efekcie nawet nie poczuła, kiedy całkowicie poddała się jego ruchom. Mógł z nią zrobić co tylko chciał a i tak błagałaby o więcej. Był stary, za stary jak to sam określał, by dać się manipulować takim amatorom jak Sarah oraz by robić tak kardynalne błędy.

Wampir wstał z łóżka z gracją nieśmiertelnego i wciągnął na siebie spodnie, po czym przejrzał się w lustrze, chcąc zobaczyć układ zadrapań po paznokciach Sarah. Aż się uśmiechnął, po czym przeciągnął jak kot. "Idiota" - tak brzmiał niknący już napis.

Gryffin tylko pokręcił głową i zaczął pogwizdywać starą, zapomnianą już melodię. Miał przeczucie, że wkrótce zacznie się coś dziać. Jednak nigdy nie widział się w roli bohatera, który miałby zabić Tekulę, o nie. To dobre dla tych wszystkich darmozjadów wychowanych na legendach i baśniach, którzy wierzyli w większe dobro i sami byli niemalże święci, a tłumy ich kochały i dawały się pokroić za ich jeden dotyk. On nigdy nie był dobry. Zły zresztą też nie - był  neutralny, a w każdym razie chciał takim być. Jednak otoczka tępego idioty była na tyle dobrą zasłoną, że nikt nie chciał nawet tracić czasu na to, by próbować go przeciągnąć na którąkolwiek ze stron. To mu zapewniło święty spokój aż do teraz.

Przez chwilę zastanawiał się, czy ponownie ma się bawić w rozlewanie krwi i whisky do kieliszków, czy po prostu nie napić się czerwonej cieczy, która zawsze nadawała sens istnieniu każdego wampira. Koniec końców wychylił obie butelki do dna. Nawet nie poczuł, że cokolwiek wypił. Otarł usta wierzchem dłoni, czując niedosyt krwi.

Teraz - pomyślał. - Teraz zobaczymy, komu się znowu za bardzo znudziłem. - Splótł palce dłoni i strzelił nimi. - I co z tego wyniknie.

*

Gryffin może i był zadufany w sobie, ale po tylu latach kto by nie był? Mimo to wiele obelg potrafił zbyć maską cynizmu i odpowiednio ironicznym komentarzem, jednak wilkołak wykrzykujący mu w twarz kilka niezbyt ambitnych określeń, zapożyczonych nie wiadomo od kogo, był zdecydowanie ponad jego samokontrolę. Nie cierpiał Lykantropów wiernych Alfie z całego serca. A ten właśnie do tych należał. Z tym, że wampir nie poznał, kto to konkretnie był.

Wilkołak okazał być się betą, jednak to nie powstrzymało wampira przed zamknięciem mu ust jednym dobrze wymierzonym ciosem w skroń. Gdy uderzony padł jak długi na zniszczony chodnik, Gryffin kucnął przy nim i przyjrzał się jego twarzy. Nic mu to nie powiedziało, więc bezceremonialnie zaczął przetrząsać jego kieszenie szukając jakichkolwiek dokumentów tożsamości, które obowiązywały nawet bety. Miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już tego kundla widział, nie mógł tylko sobie przypomnieć, gdzie.

Zaklął, gdy odczytał imię na oficjalnej plakietce potwierdzającej jego pozycję. Ulv.

Pięknie - westchnął, wstając i otrzepując czarną koszulę z kurzu. - No tak, ostatni głośny "nabytek" Sarah. I pomyśleć, że puszczalską wampirzycę przyjmą wszędzie! Nawet do watahy.

Wiedział doskonale, że jeśli chodzi o bety, gorzej nie mógł trafić. Ulv był najgorszy z całej trójki, która stała tuż pod Tekulą. W tym momencie zaczął podejrzewać, że to sama Sarah zdecydowała się z nim rozprawić za to, że tak ją kiedyś widowiskowo potraktował. A podobno to wilkołaki są pamiętliwe.

- Gryffin.

Wampir uniósł spokojnie wzrok na swojego starego przyjaciela, na którego twarzy odmalowało się zaniepokojenie. Vlad, młodszy o ponad sto lat, należał do zupełnie innego pokroju wampirów niż Gryffin, ale dzięki temu tak dobrze się dogadywali. Gdzie starszy wszystko miał gdzieś ale nie można było mu odmówić inteligencji, tak z młodszym było zupełnie na odwrót.

- I czym ty się znowu przejmujesz? - zapytał go spokojnie wywołany z imienia, krzyżując ramiona na piersi i szturchając skórzanym butem nieprzytomnego. - To tylko beta, góra rozwrzeszczanego mięsa, w dodatku niesmaczna. Próbowałeś kiedyś Lykantropa? Trochę jak rozgotowany żołądek kaczki, zdecydowanie odra...

- Gryffin! - przerwał mu poddenerwowany Vlad. - To beta, tuż pod Tekulą. Nie dość, że pieprzyłeś mu partnerkę, to jeszcze pobiłeś! W ogóle co ci do tego starego łba strzeliło, by iść z Sarah do łóżka?

Gryffin jęknął w duchu. Pomyślał tylko, że do "pobicia" to jeszcze daleka droga. Zwłaszcza teraz.

Wiedział doskonale, że Vlad nie rozumie jego poczynań i najwyraźniej nigdy to nie nastąpi. Nie za bardzo miał jednak pojęcie, dlaczego jego przyjaciel jest mu aż tak oddany i zawsze martwi się na zapas, jakby chciał mu robić za drugą matkę. W zasadzie powinno mu urągać to, że nawet mimo jego wieku ktoś traktuje go jak nieopierzonego młodzika, jednak Vladowi należało wybaczyć parę dziwactw.

Vlad tak naprawdę był mu cholernie wdzięczny za to, że Gryffin, mimo swojego ciętego języka i nie do końca zrozumiałych zachowań, nigdy słowem go nie wyśmiał a wręcz przeciwnie, jeszcze mu pomagał, zwłaszcza w momencie, gdy stawiał pierwsze kroki w świecie wampirów, odrzucony przez całą resztę. Chyba tylko Vlad mógł powiedzieć, że Gryffin wcale nie jest tak oschły, na jakiego się kreuje a nawet więcej, potrafił być niezwykle serdeczną osobą. Nigdy nie wątpił w niego i traktował bardziej jak mentora, mimo że sam dożył już stu dwudziestu lat jako nieśmiertelny. Wciąż potrafił docenić przyjaźń i wszelką pomoc starego wampira. Bo, będąc szczerym, Vlad zawdzięczał Gryffinowi wszystko, co teraz miał - pozycję, posłuch i ludzi, którzy zawsze zajmowali się brudnymi sprawami i byli na każde jego skinienie. Mimo że Vlad nie rozumiał, dlaczego ktoś tak stary i poważany robił wszystko, co tylko może by udowodnić wszystkim, że jest ostatnim idiotą, to jednak niezachwianie wierzył, że Gryffin zawsze wie najlepiej.

- Sama do mnie przyszła - odparł Gryffin z nonszalanckim uśmiechem, jednak w lewym oku błysnęło mu coś niebezpiecznie, przez co po plecach Vlada przebiegł dreszcz. - Widać wie, co lepsze. Zresztą, Ulv sam wiedział, jaka jest Sarah. Nie moja wina, że nie potrafi upilnować puszczalskiej kurwy a potem ma pretensje do wszystkich dookoła i...

- Ciszej! - jęknął Vlad, rozglądając się bacznie po nocy. - Gryffin, na litość boską!

Starszy wampir tylko uśmiechnął się pobłażliwie, gdy usłyszał słowo "Bóg". Jego ten cały Bóg opuścił w momencie, gdy tylko się urodził.

Vlad popatrzył mu w oczy już nie kryjąc własnego niepokoju. Nie podobało mu się to, w jaką stronę to wszystko zmierza.

Ta dwójka mogła z powodzeniem uchodzić za braci. Obaj byli wysocy o ciemnych włosach i ciemnoczerwonych oczach. Nawet rysy twarzy mieli bardzo podobne z tym, że Vlad był rozpieszczonym przez życie otyłym bogaczem, którego ktoś dla głupiego żartu zamienił w wampira. Jego tusza przetrwała przemianę, co trochę utrudniało wychwycenie podobieństwa. Z kolei Gryffin nie pamiętał, czy jako człowiek kiedykolwiek najadł się do syta, przez co wystające kości policzkowe sprawiały, że wyglądał dość "krucho". Nie można mu było jednak odmówić gracji wiekowego nieśmiertelnego przez co często przyrównywano go do wielkiego kota szykującej się do skoku na ofiarę, a zawsze zamyślone oczy tylko to wrażenie potęgowały. Nic więc dziwnego, że swego czasu mówiono o tej dwójce ''wygłodzona pantera i hipopotam".

- Daj spokój - odezwał się Gryffin uspokajającym głosem, wsuwając dłonie do kieszeni przetartych spodni. Nie cierpiał obecnej mody, ale musiał przywyknąć, by nie wyróżniać się z tłumu. Nienawidził tego. - Nawet Tekula potrzebuje czegoś więcej, by pociągnąć mnie do odpowiedzialności. Jego sprawiedliwość także.

- No nie wiem - mruknął Vlad, pocierając dłonią po swojej niemalże łysej głowie. - W końcu wam też poszło o Sarah. A ty wręcz obnosisz się ze swoją niechęcią do Lykantropów. Wiesz... - Młodszy wampir aż się skulił pod spojrzeniem starszego, jednak zdecydował się kontynuować. - Słuchaj, nie wiem, w co ty grasz, ale zaczynasz stąpać po bardzo cienkim lodzie. Chcesz wreszcie zabić Tekulę czy co?

Gryffin skrzywił się silnie i spojrzał w noc, zastanawiając się, skąd jego nie do końca inteligentny towarzysz wysnuł taką odważną teorię. Teorię, która nijak nie miała uzasadnienia w praktyce. On sam nigdy nie należał do grona zapalonych reformatorów, o nie. On wolał tylko przeżyć, przy okazji będąc świadkiem paru ciekawych zwrotów akcji, ale na uboczu i nie zaczepiany bez powodu. Teraz właśnie ktoś musiał jakiś wynaleźć, co wcale mu nie pasowało.

To zdecydowanie Sarah chce mnie w końcu wmanewrować w niezłe kłopoty - stwierdził, patrząc w owalną tarczę Księżyca. - Za długo już psuję jej wizerunek. Tak naprawdę nigdy nawet nie była w moim typie. Nie lubię kobiet, które myślą, że zawsze będą wszystkimi rządzić. Królem swojego życia jestem ja, nie jakaś przedstawicielka płci pięknej o skrzących się oczach przeciętnego mordercy.

Gryffin nigdy nie pałał jakimś większym uczuciem do kogokolwiek. Był zdania, że miłość i inne brednie są dobre dla ślepych romantyków, którzy nie widzą prawdy ani tego, ilu jego ukochana rozłożyła nogi. Zresztą wśród wampirów ostały się, póki co, tylko dwie kobiety, z czego Hamy nie cierpiał jeszcze bardziej jak Sarah, mimo że ta pierwsza była partnerką jego przyjaciela od ponad dwóch dziesięcioleci. Zraził się do niej głównie przez to, że kilka razy próbowała się z nim przespać tylko dlatego, że zorientowała się, który z nich jest tak naprawdę nazywany "potężnym". Nie zmieniało to faktu, że Hama była dość inteligentną osobą, w porównaniu do swojego kochanka.

- Obalanie władzy pozostawiam ludowi i fanatykom - odparł jak gdyby nigdy nic. - Gdzieś mam Tekulę i to, jak rządzi. Ja chcę tylko dowiedzieć się, kto do mnie przysłał Sarah. Więcej do szczęścia nie potrzebuję.

Widział jak na dłoni, że Vlad nie rozumie odpowiedzi. W końcu nie była tak do końca na temat. Przetarł tylko twarz dłońmi i ruszył do budynku, nie oglądając się na wciąż nieprzytomnego wilkołaka. Vlad potruchtał za nim, nie używając udogodnień nieśmiertelnych, przez co miał spory problem, by utrzymać tempo starszego przyjaciela.

- Mówił ci ktoś kiedyś, że jesteś dziwny? - zapytał lekko zasapany Vlad.

Gryffin przystanął i spojrzał w twarz starego towarzysza, nie mogąc powstrzymać kpiącego uśmiechu.

"Dziwny" - pomyślał. - Dziwny to ja byłem szmat czasu temu, gdy jeszcze obchodził mnie Tekula.

- Od dawna nie - rzucił zgodnie z prawdą, co było dla niego dość niecodzienne. - Ciągle tylko słyszę za sobą "idiota!". Nie masz przypadkiem czegoś mocniejszego i butelki krwi na podorędziu? Napiłbym się czegoś.

*

Mayya wciąż drżała z tłumionego strachu, gdy dwa wilkołaki ciągnęły ją przez korytarz w bliżej nieokreślonym kierunku. Wciąż nie rozumiała, jakim cudem to właśnie ona musiała to wszystko znosić, skoro była tylko zwykłym człowiekiem! Nie miała bladego pojęcia o władzy, jaką sprawowały Lykantropy, o ich hierarchii i dziwnych prawach tego chorego alfy, na wspomnienie którego chciało jej się płakać z przerażenia. Nigdy jeszcze nikogo się tak nie bała, a gdy dowiedziała się, kim ma być, mało nie zemdlała. Wciąż pamiętała jego lubieżny dotyk i głodny wzrok oraz ciche słowa "przyzwyczaisz się".

Jęknęła z ulgi, gdy wlokący ją strażnicy otworzyli pierwsze drzwi z prawej w siatce korytarzy, w których już dawno się zgubiła i bez ceregieli wepchnął ją do środka, zatrzaskując za nią drzwi. W kompletnej ciemności jej ludzki wzrok nie zobaczył kompletnie nic, przez co zahaczyła stopą o skraj jakiegoś grubego dywanu i padła na niego na twarz. Zaraz też poderwała się na równe nogi i stanęła chwiejnie w nieprzeniknionych ciemnościach.

- Zostaniesz tu tak długo, dopóki się nie zmienisz! - krzyknął do niej jaszcze ten wyższy z wilkołaków o jakże mało ambitnym imieniu Lobo.

Mayya odważyła się odetchnąć głębiej dopiero w momencie, w którym ich kroki ucichły w korytarzu. Nie miała bladego pojęcia, w którą stronę poszli, jednak miała nadzieję, że nieprędko wrócą.

"Dopóki się nie przemienisz" - jęknęła w duchu. - Przecież ja nie jestem tym całym Lykantropem! Ja jestem tylko człowiekiem...!

Dziewczyna przez chwilę chodziła bez celu po ciemnym pomieszczeniu, starając się rozeznać w czymkolwiek, jednak przez panujące tu ciemności nie widziała nawet własnej ręki wyciągniętej tuż przed twarzą. Bardzo szybko dała sobie spokój i usiadła w rogu pokoju, który teoretycznie miał być przeciwległym do drzwi. Orientację w terenie miała beznadziejną.

Gdy tak siedziała w kompletnej ciemności, poczuła złość. Nie wiedziała nawet na co się złościła, aż poczuła łzy na policzkach. Wtedy jej wściekłość znalazła ujście w nieudolnych próbach walki z dywanem, który nijak nie chciał się jej poddać.

To wszystko przez moich rodziców! - krzyczała w myślach, usiłując wyrwać z niego chociaż jedną nić. - Mam dziewiętnaście lat, a oni już mnie sprzedali temu cholernemu Ambsu! "Znaleźliśmy ci narzeczonego, kochanie! Zobacz, już nie będziesz musiała tyle głodować, to sam członek Sabatu!". Cholerne czarownice, cholerne wilkołaki! Cholerni nieśmiertelni! Jak nie stary cep czarodziej, to zasrany alfa! Uh! Nie jestem klaczą na targowisku, by stare cepy rościły sobie do mnie prawa!

Prawda była taka, że jak większość ludzi Mayya i jej rodzina wiodła skrajną biedę i tylko poprzez małżeństwo z którymś z nieśmiertelnych mogła poprawić swój byt. Tyle tylko, że wcale jej źle nie było w swojej biedocie, o nie.

Wszystko zawaliło jej się jednego dnia. Najpierw wieść, że ma narzeczonego starszego od siebie o czterdzieści lat, który wciąż niby wyglądał na dwadzieścia pięć, potem do jej rodzinnego domku, któremu bliżej do lepianki, wpadł Lobo drąc się, że "zgodnie z rozkazem miłościwie nam panującego Alfy Tekuli młoda Lykantrop została wybrana na jego ósmą nałożnicę". Nic nie pomogły tłumaczenia, że Mayya jest tylko człowiekiem, Lobo uparł się, że to przecież wielki zaszczyt i przestępstwem będzie odmówienie Alfie! A tak młoda dziewczyna jak ona powinna się cieszyć, że tak stary i potężny wilkołak chce ją dla siebie.

Przywleczono ją siłą do jego zamczyska, gdzie kazano pozostałym nałożnicom ją przygotować. Mało nie spaliła się ze wstydu, gdy kobiety bez śladu delikatności szorowały ją, perfumowały i nacierały przeróżnymi olejkami, po czym ubrały w tą nieporęczną suknię do kostek, na prawej kostce zapinając jakąś cholerną bransoletkę, której prawdopodobnie nie mogła ściągnąć. Teraz nawet nie próbowała szukać tego złożonego mechanizmu, wiedziała, że bez światła jej nie zdejmie.

Gdy powalono ją na kolana przed Alfą, Mayya mało się nie rozpłakała. Był rosłym, potężnym mężczyzną o kwadratowej szczęce i rozlicznych tatuażach. Był przystojny, to fakt, jednak jego oczy, nienormalnie żółte i tak zimne, jakby patrzył nimi urodzony morderca... Cała drżała, gdy ten jego zły wzrok prześlizgiwał się po jej sylwetce, a on sam mruczał z zadowoleniem. Wiedziała, że do śmierci nie zapomni rozmowy, którą wtedy usłyszała chyba tylko dlatego, że się wtedy tak cholernie bała.

- Gryffin zawsze miał słabość do ładnych kobiet - rzucił z niemałym rozbawieniem ale i zadowoleniem Tekula. - Nie powiem, ale ta mi się udała. Wydaje mi się, że nawet będzie w jego typie. A co do niego samego... Zdaje mi się, albo niedługo nas tu odwiedzi?

- Owszem- potaknął mu ostrożnie Lobo, kłaniając się w pas. - Już po niego poszli. Wiadome było, że Sarah go uwiedzie.

Tekula zaśmiał się pod nosem z zadowoleniem i wstał z masywnego tronu. Mayya skuliła się w sobie, gdy rosły wilkołak podszedł do niej i uniósł jej twarz, boleśnie wbijając palce w jej podbródek. Powęszył cicho a jego usta wykrzywiły się w uśmiech błogiego zadowolenia.

- Zawsze był kobieciarzem i słabym charakterem, nie ma co ukrywać. Wiesz, Lobo? Chyba przed śmiercią podeślę mu tę tutaj. Jest tak samo chuda jak on. Powinni się dogadać. I że ktoś taki jak on wciąż chodzi sobie bezkarnie po moich ziemiach!

- Z całym szacunkiem, panie - odezwał się na to wywołany z imienia wilkołak, a Mayya miała wrażenie, że odrobinę zbladł. - Gdyby Gryffin był takim idiotą za jakiego go wszyscy mają, nie uciekałby przez sto pięćdziesiąt lat.

Dziewczynie zakręciło się wtedy w głowie od nadmiaru informacji.

Sto pięćdziesiąt lat! - pomyślała czując, że robi jej się słabo. - To ile oni mają, skoro tak długo na siebie polują?

- Masz rację, on miał już za dużo szczęścia w życiu. Zostawię ją sobie. Za dużo już dla niego poświęciłem - wtedy nachylił się ku Mayyi i powiódł nosem po jej szczęce. Dziewczyna mało nie pisnęła ze strachu, a Alfa wydawał się właśnie czekać na jej przerażenie i czerpać z niego niebywałą przyjemność. - Nie martw się, szybko się przyzwyczaisz. A teraz się zmieniaj.

To był moment, w którym ktoś taki po raz pierwszy ją uderzył. Mimo tłumaczeń, że jest przecież człowiekiem, on stwierdził, że "przecież czuje". Policzek wciąż ją piekł i wiedziała, że ma na nim pięknego sińca. Gdy zaczęła płakać, Alfa stracił nią całkowite zainteresowanie. Machnął niedbale w jej stronę, a ona została tu odesłana. I nie miała pojęcia, czy stan owego znudzenia się jej osobą będzie trwały. Chciała, by był.

Gdy dała spokój dywanowi, niemalże ze zgrozą uświadomiła sobie, że pod ową suknią nic na sobie nie ma. Przełknęła głośniej ślinę czując rosnącą gulę w gardle. Czemu wszystko musiało się zepsuć jednego dnia?

*

Nie wiedziała, ile tak przesiedziała - skulona, obejmując dłońmi swoje kolana i cicho łkając. Wciąż bała się, że drzwi staną otworem i Alfa wróci. Miała dość. Była dopiero co dorosła, a nagle wylądowała w środku czegoś, czego zupełnie nie rozumiała.

Mayya nie była jednak tak głupia, jak wydawać się mogło. Wiedziała, że skoro jej ciemna klatka jest w korytarzu, w jednym z sąsiednich pokoi będzie musiał zostać zamknięty ten cały Gryffin, o którym to tak pobłażliwie się wypowiadano.

Wampir - pomyślała ze zgrozą, mimowolnie drżąc. - I to starszy, niż większość nieśmiertelnych, o których do tej pory słyszałam...

Pocieszała ją myśl, że nie ona jedna będzie więźniem tego brutala-mordercy na tronie. I w tym widziała swoją szansę. Bo wychodziło na to, że wampir i Alfa mają od wielu, wielu lat na pieńku. Już nawet była w stanie jakoś znieść fakt, że będzie musiała współpracować z najgorszym sortem nieśmiertelnych. Gdyby udało jej się nakłonić go do współpracy za pomocą tych informacji, które przypadkowo słyszała a wampirowi mogły wiele rozjaśnić... wtedy miała jakieś szanse, by uciec.

Chciała się łudzić, że da radę zrobić coś takiego. Że będzie potrafiła pertraktować ze starym nieśmiertelnym. Mimo to w głębi duszy przeczuwała, że nic z tego nie będzie.

Naraz uświadomiła sobie, że ona nawet nie wie, w którym miejscu zamku się znajduje, którędy do wejścia ani tym bardziej, co zrobić z sobą potem, do kogo iść. Jej rodzice prawdopodobnie by ją zabili za taką "zniewagę", a do czarownika tym bardziej jej się nie uśmiechało.

Uderzyła tyłem głowy w ścianę, starając się jakoś skupić i opanować panikę. Mimo wszystko przez gąszcz myśli, które skutecznie zaśmieciły jej umysł, przebiła się jedna, bardzo wyraźna - tak czy inaczej, to koniec. Wszystkiego, co do tej poznała.

W pewnym momencie usłyszała kroki. Jeszcze nie dotarła do stanu, w którym przerażenie odebrałoby jej zdolność trzeźwego myślenia, ale była bardzo blisko. Czuła chłód powoli wspinający się po plecach, niemalże dosięgał już jej gardła. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębszych wdechów. Zaraz też skupiła się na odgłosach zza ściany.

Jasnym dla niej było, że dwójka "ochroniarzy", czy kimkolwiek by oni nie byli, kogoś prowadzili. Z tym, że nie słyszała ich więźnia jakby nie wydawał z siebie żadnych odgłosów. Słyszała wiele o wampirach ale do tej pory nie sądziła, że te opowieści będą prawdziwe. Ci nieśmiertelni mieli mieć niebywałą grację i potrafić poruszać się tak cicho i szybko, by nawet czarownicy mieli problem z ich wykryciem. Jak widać, działało to nawet na tych skrępowanych...

Słyszała, jak o czymś rozmawiają, ale nie rozróżniała słów - mówili stanowczo za chicho. Jednak serce mało nie wyrwało się jej z piersi, gdy drzwi prowadzące do jej pomieszczenia huknęły o ścianę. Światło dobiegające z korytarza oślepiło ją. Nie odważyła się syknąć ale błyskawicznie uniosła dłoń i zasłoniła oczy. W tym samym momencie coś dużego ale lekkiego upadło na dywan niedaleko od niej.

- A ją potraktuj jako prezent od Pana - zarechotał wilkołak, którego głos słyszała po raz pierwszy. Nie dało się nie zauważyć nienawiści, niemalże wypluwał słowa. - Naciesz się tym, czym lubisz. Być może to twoja ostatnia okazja, pijawko.

Przemawiający splunął pod nogi, po czym, przy wtórze śmiechu swojego kompana, zamknął drzwi i zostawił swoich więźniów w całkowitej ciemności.

Mayya zamrugała, zbyt zaskoczona tym, czego właśnie była świadkiem. Mimo to z przerażeniem słuchała, jak szeleści ubranie wampira, który dopiero po tym, jak tamci się oddalili, zdecydował się podnieść. Gdy w mroku zaświeciły jego czerwone oczy, dziewczyna zacisnęła swoje i mało brakowało, a zaczęłaby piszczeć.

Tymczasem wampir spokojnie lustrował pomieszczenie i doszedł do wniosku, że tym razem żarty się skończyły. Wiele razy zdarzały mu się podobne sytuacje, ale jeszcze nigdy nie trafił do tego osławionego więzienia. Jemu ciemności nie przeszkadzały, jednak potrafił zrozumieć, że sława tego miejsca była zasłużona. W mroku i ciszy bardzo łatwo oszaleć.

Usiadł na środku dywanu będąc pod wrażeniem, że zdecydowano mu się dać "prezent". Zrozumiał też, że Sarah w dalszym ciągu działała na polecenie Alfy, na co poczuł rozczarowanie. Jego zdaniem wampir służący wilkołakowi sięgnął już takiego dna, że niżej zejść nie mógł.

Bardzo musi chcieć się mnie pozbyć- pomyślał, szukając czegokolwiek, co nadawałoby się na wytrych. - Tak ostro jeszcze się nie bawiliśmy. Widać Tekula chętnie korzysta z każdej okazji by się mnie pozbyć. Chyba powinno mi to zacząć schlebiać.

W pewnym momencie wzrok Gryffina spoczął na trzęsącej się w kącie dziewczynie, która szeptała pod nosem modlitwy. Na pierwszy rzut oka nic ciekawego - wychudzona, ludzka nastolatka o kręconych, kasztanowych włosach i ziemistej cerze. Dopiero po chwili lustrowania jej wzrokiem zrozumiał, że ona tak do końca człowiekiem nie jest, co go już zainteresowało. Jeszcze ciekawsze okazało się to, że nie potrafił określić, czym tak naprawdę była. Zaraz też zauważył jej szeroko otwarte piwne oczy, które miały głębię charakterystyczną tylko dla nieśmiertelnych.

Wiedział, że dziewczyna nic poza jego oczami widzieć nie będzie, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że ocenia go teraz tak samo, jak on ją. A przy najdrobniejszym ruchu głowy jej włosy falowały, przez co jej zapach stał się aż duszący. Woń migdałów była aż przytłaczająca.

Ulubiony zapach Alfy - pomyślał, czując rosnące zainteresowanie drobną osóbką. - I te jej oczy...

Mimo to nie pasowała mu tu jej obecność. Wciąż odbierał ją jako człowieka, więc nie mogła być nieśmiertelną, nawet mimo dziwnych "zawirowań", jednak... Alfa gardził ludźmi, nawet na nich nie patrzył, nie mówiąc już o marnowaniu miejsca w jego osławionym więzieniu dla słabego człowieka. Skąd zatem nastolatka...? Ledwo powstrzymał warknięcie, gdy uświadomił sobie, co to może oznaczać. I ta jej sukienka... Ósma nałożnica? Aż mu się wierzyć nie chciało. Ta była zbyt młoda, zbyt... ludzka jak na Tekulę.

Nie zmieniło to jednak faktu, że ta dziwna dziewczyna była wciąż człowiekiem. Kolacją. I niczym więcej.Nawet jeśli sam sobie musiał o tym przypominać, bo spodobały mu się jej oczy.

- Ty jesteś Gryffin? - zapytała drżącym głosem.

Wampir zastanowił się chwilę, czy w ogóle wdawać się w rozmowę z posiłkiem. Jednak coś mu nie dawało spokoju. Gdyby była tylko posiłkiem, Tekula by jej dla siebie nie wybrał. O co mu więc chodziło, że wybrał ją sobie na kolejną nałożnicę? Nawet nie wyglądała na kobietę a jeszcze na dziecko!

- Zależy kto pyta - odparł i ułożył się wygodniej. Podjął już jedną grę z Sarah, podejmie teraz i drugą. Jak widać, z kobietami inaczej rozmawiać się nie da.

Mayya nie zdołała powstrzymać ust, które jej opadły, ukazując stan jej uzębienia. Przecież to ma być wampir! - pomyślała. - Skąd więc u niego taki głos?

Gryffin mało się nie skrzywił, jednak utrzymał na ustach uśmiech. Zawsze, ale to zawsze ludziom nie pasował jego głos. Był zbyt ludzki, zbyt przyjazny dla ucha jak na "potwora". Ta małolata inna nie była. Mówiąc szczerze była tak przeciętna, że aż nijaka. Już nawet zapomniał o tym wszystkim, co go w niej tak interesowało. Po raz kolejny poczuł rozczarowanie.

- Mayya - wykrztusiła wreszcie brązowowłosa. - Rozmawiali o wampirze o takim imieniu i myślałam, że...

- Rozmawiali? - przerwał jej spokojnie wampir, nachylając się ku niej. Zadrżała na ten ruch. Gryffin mógł się tylko domyślać, jak bardzo jest przerażona, ale nie obchodziło go to. - Kto taki?

Przełknęła głośniej ślinę. Jej strach tylko go bawił na zmianę z zniesmaczeniem.Dawał jej jakieś szesnaście lat. Jak na jego standardy była zdecydowanie za młoda na zabawę z nieśmiertelnymi. Powinna być starsza. I gdzieś miał, że to najprawdopodobniej nie jej wina, że tu wylądowała.

- Powiem ci, jeśli mnie stąd wyciągniesz - rzuciła drżącym głosem.

Wampir roześmiał się dźwięcznie, jak to tylko nieśmiertelni potrafią, na co Mayya aż się wyprostowała.

Teraz już na pewno zginę - przemknęło jej przez myśl.

Gryffin miał jednak inne plany. Przerażona ludzka dziewczyna stawiająca warunki staremu wampirowi? Tego jeszcze nie doświadczył. Musiała być albo cholernie zdesperowana, albo odważna. Osobiście stawiał na to pierwsze. W sumie trochę ją rozumiał, czego nijak nie chciał przyznać - on także robiłby wszystko, byleby być jak najdalej Tekuli i wieść swoje życie "idioty", z dala od polityki i rządzących wilkołaków.Tym jednym mu, dla odmiany, zaimponowała. Ale tylko trochę.

Może gdyby się tak nie bała to coś by z niej mogło być? - pomyślał. Dawno już nie widział u kogokolwiek zdesperowania. Już zaczynał skłaniać się ku temu, że umarło śmiercią naturalną.

- Stawiasz mi warunki? - zapytał, lekko zniżając głos, na co dziewczyna znowu zadrżała.

Mayya przetarła twarz dłońmi, na chwilę odsłaniając prawy przegub .Mógłby przysiąc, że widział tam kawałek tatuażu. Nastrój do żartów momentalnie mu przeszedł. Czy to możliwe, by miała tam ten przeklęty tatuaż, czy to tylko jego wyobraźnia?

- Mam być jego nałożnicą jak tylko się zmienię - rzuciła cicho, mając duszę na ramieniu. - Wszystko mi jedno, ale niech mnie więcej nie dotyka.

Gryffin zawsze miał słabość to tego, co słabe i nieporadne, dlatego teraz rozmawiał z tą dziewczyną, dlatego przyjaźnił się z Vladem, dlatego kiedyś zaprzyjaźnił się z Tekulą. Nie umiał nawet racjonalnie wytłumaczyć tej jawnej wady, po prostu nie mógł patrzeć na takie istoty. I był zdania, że któregoś dnia przez to zginie.

- To on cię uderzył? - zapytał spokojnie, wskazując jej policzek. Zapomniał, że ona tego i tak nie zobaczy.

Skinęła mu potakująco, a Gryffin tylko pokręcił głową i westchnął. Cały Tekula, za grosz wyczucia - takim go zresztą zapamiętał. Na kobiety się ręki nie podnosi, chyba że to ona pierwsza cię uderzy.Czasem nawet nie powinno się oddawać. Był wychowaniem "starej szkoły", wpojono mu szacunek do płci przeciwnej jako do kogoś równego sobie. To dopiero wilkołaki uchwaliły, że kobieta jest rzeczą. On nigdy tego nie zaakceptował. Chciał wierzyć, że nie tylko on.

Zapach migdałów go dusił. Fakt, że to sam Alfa zdecydował się skrócić jego życie też do najlepszych wieści nie należał. A on chciał tylko zagrać z Sarah w jedną z jej gier! Nie sądził, że ona, należąc do kogoś innego, nadal będzie posłusznym psem Tekuli, zwłaszcza po tylu latach. Chyba zaszedł im wszystkim za skórę bardziej, niż sądził.

- Nie ma tu nic mocniejszego, prawda? - zapytał z westchnieniem.

Mayya zmarszczyła brwi nijak nie rozumiejąc, po co wampirowi alkohol. Ten się tylko pięknie uśmiechnął, mimo że ona nie mogła tego widzieć.

- Prawda - odpowiedziała mu skwapliwie.

Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ten wampir jest jakiś taki naciągany. Coś z nim było nie tak, nie potrafiła tylko powiedzieć, co takiego. W każdym razie jej strach powoli ustępował. Już niemalże zaczynała wierzyć, że stąd wyjdzie.

Gryffin wstał cicho i płynnie, po czym przeciągnął się. Szarpanie się z trzema betami do najprzyjemniejszych zadań nie należało, a on zrobił się leniwy przez ostatnie lata. Zdecydowanie bardziej wolał coś dobrego do picia niż bójki. Ostatnimi laty rozmiłował się w whisky, a alkohol był lepszy od kobiet w tym, że nie gadał. 

- Co za sztywniacy - mruknął, raz jeszcze rozglądając się po pomieszczeniu. - Niby mój ostatni raz, a mam się z tobą zabawić bez alkoholu? Co oni sobie myślą?

Mayya aż podskoczyła na jego słowa, po czym wtuliła się w ścianę. Jęknęła, patrząc w czerwone oczy. Pocieszała się tym, że przynajmniej one nie wyglądają, jakby wampir był głodny. Miał teki lekko zamglony wzrok, ale bardziej kojarzyło jej się to z zamyśleniem niż z pożądaniem czy czymkolwiek innym, co do tej pory prezentował jej Alfa. Zaryzykowałaby nawet stwierdzenie, że ta dwójka była swoimi całkowitymi przeciwieństwami.

Nie zmieniło to jednak faktu, że powiedział co powiedział. Oplotła się ramionami, gotowa krzyczeć gdy tylko ją dotknie. I tak nic by jej to nie dało, wiedziała to aż za dobrze. Liczyła, że chociaż raz uda jej się uskoczyć. Na więcej nie miała co liczyć.

Serce podeszło jej do gardła, gdy wampir przyklęknął obok niej. Zacisnęła usta niemalże przygryzając sobie język.

- Spokojnie - mruknął znużonym głosem. - Ty też widzę należysz do tych przewrażliwionych. Jeśli zdejmiesz bransoletkę, to otworzę nam drzwi. No, chyba że maczał w tym palce jakiś czarownik, wtedy trochę mi to zajmie.

- Nie rozepnę jej - odparła Mayya, ledwo oddychając. Aż go zaskoczyła tym, że mu w ogóle odpowiedziała.

Gryffin raz jeszcze spojrzał jej w twarz i zastanowił się, czy gra jest warta świeczki. Jeśli Tekula planował ją mu oddać, na pewno nic wartego uwagi jej nie powiedział. A to i tak tylko kolacja, więc...

Nie mógł. Wiedział, że tak to się skończy, jak tylko zacznie z nią rozmawiać. Nie mógł jej tu tak zostawić. Raz, by zrobić Tekuli na złość, a dwa, że coś się w nim przewracało, ilekroć pomyślał o tym, jak jego były przyjaciel nisko upadł, że brał sobie dzieci na nałożnice. No i jeszcze trzecia opcja, której sam chyba nie chciał weryfikować.

Jestem zdecydowanie za sentymentalny - westchnął w duchu. - Starość mnie dopadła jak nic.

- Zdejmę ci ją, ale nie krzycz, jeśli cię przypadkowo dotknę, umowa? Krąży o mnie wiele plotek, ale nie chcę mieć przypiętej metki pedofila. No, kolacjo! - rzucił zirytowanym głosem, gdy dziewczyna patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami. - Odezwijże się, co?

Mógł czytać jej w myślach, ale zabierało to zdecydowanie za dużo energii i czasu, poza tym było tak niedoskonałe, że bardzo łatwo mógł jej przesłać swoje myśli, a tego za żadne skarby świata nie chciał. Dlatego zmuszał i siebie, i ją do rozmowy. Nawet zdawało to egzamin, jednak teraz wyglądało na to, że dziewczyna się zacięła.

Był jeszcze jeden problem, którego nie mógł teraz sprawdzić - pora dnia. Był za daleko od ściany zewnętrznej by określić, czy wciąż jest noc, czy już wzeszło słońce. A skoro teraz nie wiedział, potem tym bardziej nie mógłby tego określić. Chyba po raz pierwszy od dobrych pięćdziesięciu lat musiał zawierzyć coś przypadkowi. Nie podobało mu się to. Ale przecież nie może tu siedzieć i posłusznie czekać na śmierć, znosząc tą przerażoną dziewczynę.

W pierwszej chwili do Mayyi nie dotarł sens jego słów. Dopiero po chwili skinęła mu parę razy potakująco głową, a jego zemdliło do zapachu migdałów. Doszedł do wniosku, że Tekula musi być nienormalny. Kto może znosić coś takiego w spokoju?

Wcześniej już zlokalizował mechanizm bransolety. Dla człowieka może i był skomplikowany, ale nie dla kogoś takiego jak Gryffin. W zasadzie wystarczyły dwa wprawne ruchy ręki z wyważonym naciskiem i ozdoba puściła. Mayya nie zdołała ukryć szoku, co mile połechtało wampira. Dawno nikomu niczym nie zaimponował.

- Wstawaj i zdejmij tą sukienkę, bo tylko będzie cię spowalniać.

Wydał komendę i nawet nie spojrzał na swoją "towarzyszkę niedoli". Ta jednak wciąż siedziała jak zaklęta, nawet wtedy, gdy wampir zaklął pod nosem, gdy mimo odgłosu otwarcia zamka, drzwi pozostały zamknięte. Wtedy dopiero zainteresował się dziewczyną ponownie.

- Halo, ziemia do Mayyi! Ruszże się! Mam tam po ciebie podejść?

Ta "groźba" podziałała na nią jak kubeł zimnej wody. Dziewczyna momentalnie zerwała się na nogi i podbiegła koślawo do wampira. Jego aż bolały oczy, gdy parzył na ten brak gracji, ale nie skomentował. Doszedł do wniosku, że zawsze może zostawić ją gdzieś po drodze, jakby zaczęła histeryzować lub za bardzo by go spowalniała. I to by chyba było najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. Wątpił, by zwykły człowiek mógłby mu w czymkolwiek pomóc.

Może i Mayya do niego podeszła, ale sukienki nawet nie dotknęła. Westchnął przeciągle w duchu i już miał otwierać usta, jednak ugryzł się w język. Nastolatka miała być nałożnicą Tekuli, a co za tym idzie, pozostałe siedem ją przygotowało. A że Alfa zawsze wolał najprostsze rozwiązania, Gryffin był niemalże pewien, że poza tą cholerną sukienką nic na sobie nie ma. Odrzucił gdzieś w bok ozdobę, bo mechanizm i tak przeskoczył, po czym rzucił ostrzegającym tonem "nie krzycz" i rozerwał materiał jej stroju. Dziewczynie bardzo blisko było do zrobienia tego, czego jej właśnie zabronił, ale gdy wampir cofnął się ułamek chwili później, aż jęknęła z ulgi. Zwrócił jej możliwość ruchu, odrywając spory kawał materiału. Teraz mogła biec. Mniejsza z tym, że byłą boso.

- Wiem, że światło cię oślepi, dlatego cię poprowadzę. Po prostu biegnij przed siebie. Nie wiem, kiedy brak zaklęcia ich poinformuje, ale powinno się udać. Dla ciebie mam jedno ważne zadanie - dodał doskonale wiedząc, jak należy postępować z ludźmi, zwłaszcza tymi przerażonymi. - Jesteś wierząca, prawda?

- Tak - odezwała się cicho, marszcząc lekko brwi.

Gryffin uśmiechnął się przymilnie tak, jak to zwykł robić do Sarah. Odwykł od rozmów z kolacją i wciąż się za bardzo starał. Zawsze hołdował przekonaniu, że jedzeniem się nie bawi ani do niego nie mówi. Tylko czasem należy robić wyjątki.

- Dlatego módl się, żeby jeszcze dzień nie wstał, albo niebo było zachmurzone. Inaczej daleko nie uciekniemy. Dasz radę?

- Dam - odparła, trochę pewniej siebie. Modlitwa... Nie tego się spodziewała.

- Dzielna kolacja. Przygotuj się, otwieram drzwi.

Owszem, rzucanie czarów i uroków zarezerwowane było w głównej mierze dla czarowników i czarownic, bo to oni dysponowali największymi pokładami many, ale każdy nieśmiertelny musiał jej mieć choć garstkę. Gryffin, z racji wieku, mógł sobie pozwolić na dwa prostsze zaklęcia lub jedno średnio skomplikowane, co i tak przewyższało większość przedstawicieli nie magicznych ras, jednak obawiał się, że tym razem to nie wystarczy. Mimo to, nie dając po sobie pokazać niepewności, zaczerpnął tych nikłych pokładów mocy i skupił się na zaklęciu, które trzymało drzwi. Ze stoickim spokojem przełamał je i pchnął drewnianą taflę.

Jak się spodziewał, światło oślepiło Mayyę. Jego trochę też, ale jego oczy miały zdecydowanie większą tolerancję na jego różnice natężeń. Ruszył więc biegiem w odpowiednią stronę, zaciskając dłoń na przegubie dziewczyny. W pierwszym momencie pomyślał, że jej ten nadgarstek złamał, bo okazała się być jeszcze drobniejsza niż jej strój mógłby sugerować, a on nacisnął zdecydowanie za mocno. Jednak ona nawet nie jęknęła.

Był święcie przekonany, że nawet szybszego kroku nie wytrzyma. Jednak tu mile go zaskoczyła, bo spokojnie utrzymywała jego wolne tempo. Do tej pory nie sądził, że człowiek może go tak zaskoczyć jak ona teraz.

Cóż, Gryffin - westchnął w duchu. - Starość przyszła jak nic.

Minęli dwa rozwidlenia, a i on zaczynał rozważać opcję, czy aby nie zacząć się modlić. Słońce wzeszło już trochę temu, wyczuł to, bo zbliżył się do wyjścia. Aż stłumił wiązankę przekleństw, która cisnęła mu się na usta.

Jednak wtedy, gdy już pogodził się z tym, że ich ucieczka była bezcelowa, dobiegł go grzmot. Nienawidził burzy, ale tym razem okazała się być zbawienna. Mayya już otworzyła oczy, jednak wolał jej jeszcze nie puszczać. Z ludźmi różnie bywa, niewykluczone, że mu zemdleje z wycieńczenia, a jego głupia duma przecież nie pozwoli mu ot tak oddać ją Tekuli. Minimalizował teraz możliwość dogonienia ich przez pościg.

Gdy dopadli do wrót wyjściowych, wampir uśmiechnął się szeroko do oniemiałych strażników i, salutując im wolną ręką, pociągnął dziewczynę w stronę kanałów. Tam na pewno zgubią jej zapach, jakkolwiek silny by nie był.

Gdy przemókł do suchej nitki, a niebo zasnuły tak czarne chmury, że było ciemno jak w nocy, nawet pomimo ujadania przemienionych wilków za sobą, wampir był pewny, że już udało im się uciec. Pytanie jednak brzmiało, gdzie był haczyk? Wątpił, by Tekula tego nie przewidział, nawet jeśli miałby być tępotą pokroju Vlada.

Jednak teraz po prostu się roześmiał i zwiększył tempo. Dziewczyna nie jęczała, by zwolnił, nie marudziła też, że nie ma siły biec. Był zadowolony. Do pełni "szczęścia" brakowało mu tylko whiskey z lodem i podwójną krwią. Gra się rozpoczęła, wypadałoby to uczcić.

Ze swojej pozycji nie mógł zauważyć, jak Mayya patrzy na niego z przerażeniem w oczach, a jednocześnie z niezrozumieniem. Nie widział też, jak wykańcza ją bieg, ale nie oponowała, bo wiedziała, czym to się może skończyć. Wampir wciąż jej nie puszczał. A dopóki tego nie zrobi będzie przekonana, że pomoże jej uciec - a tylko to się dla niej liczyło. Bo nie miała do czego wracać.

---

Witam!

Pogadanka na "dzień dobry" zawsze musi być ;)

Przyznam się, że się denerwuję przed publikacją tego rozdziału. Przed publikacją tego opowiadania. I też zupełnie nie wiem, co mam tu teraz napisać xD

Jest to moje pierwsze opowiadanie w narracji trzecioosobowej, wczoraj też zmieniłam klawiaturę, więc proszę o wyrozumiałość. Zapewne będą też błędy (mam nadzieję, że nie ortograficzne) składniowe, interpunkcyjne czy jeszcze jakieś inne ale tak to jest, jak nie ma kto po tobie sprawdzić. Za to z góry przepraszam.

Powiem tak - wychowałam się na opowiadaniach o wampirach i teraz chciałam spróbować swoich sił w czymś, co mogłabym podpisać swoim nickiem. Wszelkie informacje na temat tego, jak sobie radzę będą naprawdę mile widziane. I nie, nie jestem na humanie, nie studiuję na żadnym kierunku humanistycznym (jak już mnie kiedyś pytano). Jestem z zamiłowania i natury bio-chemem.

Dajcie znać, jak się zapatrujecie na tę historię i moje podejście do całej sprawy ;)

Rozdziały będą długie, uprzedzam już na początku. Mniej więcej takie, jak ten. Owszem, zdarzą się rodzynki w jedną lub drugą stronę - chcę dobrze opowiedzieć tę historię. 

Powinnam chyba jeszcze dodać, że za specjalnie nie przepadam za romansami, jednak dobrze napisane są miodne. Też próbuję tu swoich sił w tym gatunku i mam nadzieję, że tragicznie mi to nie wyjdzie :P

Tak, nie umiem zachęcać do przeczytania swoich opowiadań xD Ale ze mną tak to już będzie. Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zaciekawi Was opowieść i zdecydujecie się ją przeczytać.

Cóż, życzę Wam więc miłej lektury ;)

Pozdrawiam,

Yffere

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro