4. Plany uległy zmianie
Tekula pomyślał, że jego słudzy zostali zdecydowanie zbyt mocno "poturbowani", by myśleć trzeźwo. Co prawda tylko jeden zaliczył spotkanie z drzewem, jednak cała reszta, według ich raportów, nie została nawet draśnięta. Niby. A w każdym razie owo "drzewo" musiało być naprawdę twarde.
Alfa poruszył się na krześle w przeciągającej się ciszy i nie za bardzo wiedział, jak ma się ustosunkować do otrzymanych właśnie wieści. Zaczął podejrzewać swoich podwładnych o próbę żartu z czarownika siedzącego obok, ale coś mu nie pasowało. Bardziej prawdopodobnym było, że Gryffin użył swojej many i ich wszystkich ogłuszył, może nawet pokusił się o stworzenie iluzji, ale... to wciąż był wampir. Nie mógł mieć tyle many.
Ambsu rozsiadł się wygodniej i skrzyżował ramiona na piersi. Posłał Alfie wiele mówiące spojrzenie, po czym uśmiechnął się sztucznie, przenosząc wzrok na mówiącego.
- Więc twierdzicie... - odezwał się wreszcie Tekula, krzyżując ramiona na piersi wzorem swojego gościa. - ...że dziewczyna jechała rowerem?
- Tak, panie - potwierdził usłużnie Ulv, lekko pochylając głowę. - Wampir biegł za nią.
- A to nie był przypadkiem motor? - zapytał dość neutralnym tonem czarownik, lekko się prostując.
Beta zmieszał się, jednak doskonale wiedział, czym różni się jedno od drugiego. A w każdym razie miał taką nadzieję.
- Nie. Jechała rowerem.
Alfa patrzył kątem oka, jak na twarzy czarownika maluje się uśmiech szczerego rozbawienia. Ten skrzyżował ramiona na piersi a jego czarno-fioletowe szaty zaszeleściły w nieprzyjemny dla ucha sposób. Tekulę najbardziej irytowały jego fioletowe oczy. Chyba tylko kasztanowe włosy były czymś "normalnym". Nawet opaloną cerę miał jakąś dziwną. Jakby wszelkie ostrzejsze rysy zamazywały się same z siebie.
Cholerni czarownicy - pomyślał. - Muszę tylko ich przekonać, że całą uwagę należy skupić na Gryffinie. I go upolować. To nie mną powinni się zajmować.
Gdy Ambsu spojrzał na Tekulę, wilkołak mimowolnie się zjeżył. Nigdy nie lubił tych nieśmiertelnych. Zwłaszcza tego, że najczęściej nie mieli własnego zapachu i pachnieli czymś zbliżonym do wiatru wiejącego w lesie. Czasem dochodziło kilka egzotycznych nutek, ale to wciąż nie był zapach typowy dla żywej istoty. Nawet wampir pachniał jak człowiek, tylko mniej intensywnie.
- Nie wspominałeś, że twój przyjaciel będzie miał poczucie humoru - zauważył spokojnie czarownik, ledwo powstrzymując się od ostentacyjnego oglądania paznokci. - I to całkiem niezłe.
- Zajedzie dziewczynę - mruknął na to jego rozmówca, chcąc zakończyć ten niewygodny temat.
Wilkołaki wysłane na polowanie skuliły się i cofnęły kilka kroków. Nie umknęło to Ambsu, którego zaintrygowała ta dziwna służalczość. Owszem, nawet do Sabatu docierały wieści o tym, że Tekula rządzi żelazną ręką, ale jemu nawet przez myśl nie przeszło, że w tych plotkach może być aż tyle prawdy.
- Jeśli tak... - odezwał się czarownik czując, jak mana łaskocze go pod skórą. Miał niebywałą ochotę z niej teraz skorzystać, kończyła mu się cierpliwość. - To ty będziesz odpowiadał przed Sabatem, Tekula. Ty ją pierwszy uprowadziłeś.
Alfa westchnął, po czym uśmiechnął się. Wiedział, że rozmawia z członkiem Sabatu, ale ten chłystek był tak młody, że nie sposób było go traktować inaczej jak wyszczekanego młodzika, który ma jeszcze mleko pod wąsem a już zaczyna się buntować.
- Gdybyś zechciał mi pomóc, razem szybciej odzyskalibyśmy twoją narzeczoną.
Ambsu z gracją nieśmiertelnego pokręcił głową. Mimowolnie zacisnął usta.
- Nie ma takiej potrzeby. W końcu to "tylko Gryffin", czyż nie tak?
Tekula uświadomił sobie teraz, że Sabat jest o wiele cięższy do ruszenia, niż sobie to wyobrażał. Jednak lubił wyzwania. I nie miał zamiaru się poddać w tym, co zaczął. Choć to jego starszy brat odziedziczył po ich ojcu inteligencję, to jednak Afla otrzymał w spadku całą ambicję poprzedniego króla. I, co mu się do tej pory udało, prawowity król nawet nie wiedział, że powinien władać. Wyglądało na to, że nigdy się nie dowie i nie odbierze Alfie korony.
Teraz jednak musiał się skupić na tym, by odebrać Gryffinowi dziewczynę. Co zrobić dalej, będzie myślał potem. Póki co - tron był jego.
*
Mayya była zmordowana gdy kolejnej nocy wsiadała na rower. Mimo to nie miała zamiaru dać za wygraną. Jechała tym cholernym dwukołowcem przez mrok nocy i piła wodę z bidonu. Teraz się zastanowiła, co będzie, gdy zacznie się jesienna plucha. Do tej pory miała szczęście i mżyło tylko raz, w ciągu dnia. Noce pozostawały czyste, czasem nawet ciepłe.
Tym razem wilki przyjęły inną taktykę. Biegły za nimi z nadzieją, że dziewczyna nie da rady i padnie gdzieś po drodze z wycieńczenia. Ona jednak nie miała najmniejszego zamiaru tego robić. Przejedzie tyle, ile będzie musiała, nawet nie schodząc z roweru. Dzisiejsza noc najlepszym tego przykładem.
Gryffin patrzył w plecy dziewczyny, ignorując ujadające wilkołaki jakieś dwadzieścia metrów za sobą. Jak tak dalej pójdzie to zacznie ją podziwiać za upór. Nigdy jeszcze nie słyszał, żeby marudziła, a klęła to już tym bardziej nie. Tak patrzył w jej plecy i coraz wyraźniej widział w niej słabego człowieka. Teraz był niemalże pewny, że rzeczywiście dziewczyna skończy jako jego posiłek. Jedynym pytaniem jest - kiedy to nastąpi? Jeszcze nie był pewny. Dawno z żadnym nie rozmawiał.
Wiedział, że jej omdlenie to tylko kwestia czasu. Zaskoczyło go, że nie nastąpiło tej nocy. Ani dwóch następnych. Doszedł do wniosku, że Kolacja musi mieć bardzo silny organizm. Trochę kłóciło się to z jej wyglądem, ale nie narzekał. Gdy utrzymywali takie tempo, nie miał na co narzekać. Był bardzo zadowolony.
*
Mayya zaczynała bać się Gryffina. Jego wzrok się zmienił. Patrzył teraz na nią tak, jak ktoś głodny patrzy na usmażonego kurczaka. Do tej pory nie widziała, by pił krew. Nie miała pojęcia, na ile starczał mu jeden posiłek, ale gdy minął tydzień od ich wyruszenia, zaczęła się niepokoić nie na żarty. Zdarzało jej się ściskać przez koszulkę poświęcony krzyżyk i odmawiać modlitwy w trakcie jazdy. Wiedziała, że wampir doskonale zdaje sobie sprawę z istnienia jej ozdoby. Nie wiedziała tylko, czy w ogóle jakoś go to powstrzymuje, czy po prostu pozwala jej się łudzić, że tak.
Jednak odpowiedź na to, ile Gryffin może wytrzymać bez świeżej porcji krwi przyszła trzy dni później. Gdy dotarli do jakiegoś naprawdę dużego miasta, ona swoim zwyczajem, po prostu padła na łóżko i zamknęła oczy. Wtedy wampir wyszedł, bez słowa.
Została niecała godzina do świtu - uświadomiła sobie, gdy podeszła do okna i wyjrzała zza grubej kotary. Mimo to jej wzrok od razu pad na sylwetkę wampira.
Na ulicy, jak to w dużych miastach bywa, było pełno wycieńczonych żebraków lub ludzi, którzy wyjechali z innego miejsca Trójziemia z nadzieją, że tutaj powiedzie im się lepiej. Było też sporo miejscowych pijaczków, a takich Gryffin omijał szerokim łukiem - nie miał najmniejszego zamiaru zaczynać pachnieć jak pijak. Pozostałe dwie grupy stanowiły zaś najłatwiejszy cel. Nie musiał spędzać pół nocy na szukaniu odpowiedniego celu, a potem i tak mógłby mieć nieprzyjemności. Przez te wszystkie lata wypraktykował, że najlepiej żywić się właśnie takimi ludźmi.
Wiedział, że Mayya go obserwuje. Tym razem nie zatopił kłów w jej gardle, bo chciał zobaczyć, ile jeszcze dziewczyna z siebie da. Jednym słowem podobało mu się męczenie jej. Może i nie nawykł bawić się jedzeniem, to tym razem zrobił wyjątek - i cholernie mu się to podobało. Nie chciał za szybko zrezygnować z tej wyśmienitej rozrywki, jaką był upór Kolacji w tym, by dotrzymać mu kroku i uciec. Nie obchodziło go, dlaczego. Liczyło się tylko to, że ona wciąż nie mdlała.
Wybrał sobie kobietę, która wyraźnie przybyła z innego okręgu, prawdopodobnie z północno-afrykańskiego. Była przemęczona i trawiła ją wysoka gorączka. Wiedział, że ona i tak umrze. Kucnął obok niej. Nie miała nawet siły otworzyć oczu.
Zawsze z rozwagą wybierał swoje ofiary. Im bardziej słaba, tym mniej się będzie rzucać. No i zawsze mógł podciągnąć pod to te wszystkie moralne gadki o tym, że po prostu skracał jej cierpienie. Prawda była taka, że im mniej było adrenaliny w ludzkiej krwi, tym ta była smaczniejsza. Może i choroby wpływały na jakość posiłku, to jednak nie na tyle, by ich unikać. Jadał gorsze rzeczy.
Wolno odchylił głowę kobiety sprawdzając przy okazji jej reakcję. Mruknęła tylko coś niezrozumiałego, jednak wciąż była spokojna. Czasem rzucał coś w rodzaju "nie martw się, nie będzie bolało" lub "pomogę ci zasnąć", byleby ofiara była spokojniejsza. Zawsze cenił spokój u ludzi, ci byli najsmaczniejsi. Tym razem nie widział sensu w tym, by się odzywać. Kobieta pachniała nadchodzącą śmiercią.
Gdy wygryzł się w jej szyję, doznał miłego zaskoczenia. Kobieta wydała z siebie tylko cichy pomruk, nie otworzyła nawet oczu. A gdy on pociągnął kilka głębszych łyków, całkowicie zwiotczała mu w ramionach. Miała bardzo dobrą krew, dawno takiej nie kosztował. Musiała sporo ćwiczyć i wieść spokojne, szczęśliwe życie. Do czasu, aż nie znalazła się na ulicy.
Po krótkiej chwili wstał, porzucając osuszone z krwi ciało tam, gdzie pierwotnie leżało, i spojrzał prosto za siebie, w szeroko otwarte oczy Mayyi. Dziewczyna nawet nie odważyła się mrugnąć - błyskawicznie, jak na człowieka, zaciągnęła zasłonę. A on wiedział doskonale, jak bardzo była przerażona. Skwitował to tylko wzruszeniem ramionami - nie miał po co się przejmować. To i tak tylko Kolacja.
W zasadzie zrobił to celowo. Chciał choć trochę uświadomić Mayyi, jak wygląda prawdziwe życie wampira. By doceniła to, że w stosunku do niej stara się, czasami, przypominać z zachowania człowieka. Żaden inny wampir by tego nie zrobił.
*
Gdy minęło kolejne dziesięć dni, Gryffin znów wyszedł po "posiłek". Mayya nie odważyła się go o to zapytać, choć teoretycznie rozmawiali jak kiedyś - o wszystkim. Poza tym miała wrażenie, że wampir przywykł do laików, którzy nic o niczym nie wiedzą. Więc pytała, póki jeszcze mogła. I póki starczało jej odwagi.
Ostatnio, gdy dotarli do wybrzeża, które, jak jej powiedział, kiedyś było Francją, otworzyła swoją prowizoryczną mapkę. Oczy mało jej nie wyszły z orbit, gdy zobaczyła poprawki i informacje wprowadzone przez wampira. Pismo miał tak wyćwiczone, że mała wrażenie, jakby patrzyła na druk. Po chwili niemego zachwytu kawałkiem papieru znalazła miejsce, w którym teoretycznie teraz byli. Postawiła tam kropkę obiecując sobie, że jeśli przeżyje do końca miesiąca, będzie tak oznaczać kolejne większe miejscowości,, do których uda jej się dojechać. A sam papier był na tyle mocny, że miała nadzieję, że wytrzyma spory kawał drogi.
Jakoś wczoraj zauważyła, że gdy jeździ, jej serce nie pędzi już jak szalone, a jazda ponownie zaczęła sprawiać przyjemność. Mimo typowo jesiennej aury i zacinającego deszczu. W poprzednim mieście kupiła, oprócz jedzenia, odzież wodoodporną. To był najlepszy zakup, jaki do tej pory zrobiła. A okulary, przeznaczone co prawda na narty, zapewniały ochronę przed wiatrem wyciskającym łzy z oczu.
Jedyną ceną tej przyjemności był fakt, że jadła trzy razy tyle, co kiedyś. Często przegryzała coś w czasie jazdy czy piła słodkie napoje, które teoretycznie miały dodawać energii. Jednak zatrzymywała się tylko pięć razy przez całą noc. Głownie po to, by ulżyć swojemu pęcherzowi. Wampir nie oponował, a i pościg jakoś nie kwapił się, by wtedy zbliżać się bardziej, niż utarte dwadzieścia metrów.
Gryffin powiedział jej kiedyś, że goniące ich wilkołaki nigdy nie zaatakują w dzień. Nie wampira i nie w "tych czasach", a już na pewno braknie im odwagi. Na mocy ostatniego porozumienia między rasami ustalono, że korona zostaje w rękach wilków pod warunkiem, że zostawią wampiry w świętym spokoju w ciągu dnia. Tego miał pilnować sam Sabat, bo to oni mieli być tą rasą nieśmiertelnych, która łagodzi odwieczny konflikty między dwiema pozostałymi. Twierdził też, że Mayya powinna móc swobodnie poruszać się po okolicy każdego jednego budynku, w jakim nocują. Ona nie była tego taka pewna, dlatego wolała nie wychodzić na dwór. Wystarczało jej to, że nie ryzykowała, że z płytkiego snu wyrwie ją szczęka Lykantropa zaciskająca się na jej gardle.
Minęło dwadzieścia dni - pomyślała, odkręcając gorącą wodę. - I ja wciąż żyję. I oddalam się od Stolicy. I już nie jest tak tragicznie jak na początku. Może przywyknę do takiego trybu życia?
Z przestawieniem się na nocny tryb życia miała najmniej problemów. Gorzej szło jej się z przyzwyczajeniem do tego, że wydawała pieniądze wampira. On sam rozmawiał z nią jak kiedyś, tłumaczył, opowiadał. Po prostu miód na serce! Przepuszczał ją nawet w drzwiach, co zawsze przyprawiało Mayyę o szybsze bicie serca. Czuła się zdecydowanie lepiej, gdy miała go w zasięgu wzroku, nawet jeśli nie potrafiła się nijak obronić.
Gryffin stwierdził, że tak upartej i żywotnej dziewczyny jeszcze nie widział. Z dnia na dzień coraz łatwiej szła jej jazda rowerem, coraz mniej była wyczerpana. A dziennie robiła przynajmniej pięćdziesiąt kilometrów, w porywach do osiemdziesięciu - zależało od ukształtowania terenu.
Doszedł do wniosku, że nawet lubił z nią rozmawiać. Była inteligentniejsza od Vlada, co w tym świecie bywało naprawdę rzadkie. Mimo że tylko kolacja, lubiła go słuchać - byłby ślepy, gdyby tego nie widział. Poza tym dawno nie miał rozmówcy, z którym mógłby poruszyć inne tematy niż wszechobecny seks czy mniej lub bardziej wyrafinowane sposoby prania po mordzie. To była... miła odmiana.
Szczerze zaskoczyła go jej chęć poznania wszystkiego. Chłonęła wszelką wiedzę jak gąbka. Poza tym od dłuższego czasu już podejrzewał, że albo dziewczyna go okłamała, albo to ją okłamano. Może i miała piwne oczy, to jednak kolor włosów i zapach miała typowe dla czarowników.
To nie mogła być babka - zawyrokował. - Albo jej matka, albo praprababka. Inaczej nie byłaby tak łudząco podobna do czarownicy, nie byłaby tak silnym echem.
Czuł, że many miała w sobie tyle, co kot napłakał, ale wciąż więcej, niż większość nieśmiertelnych. Zwykły człowiek nie miał prawa mieć jej w takich ilościach, o ile w ogóle. Gryffin nie zdziwiłby się, gdyby dziewczyna potrzebowała się po prostu odblokować. Może byłaby prawdziwą czarownicą? Jednak jako śmiertelna, czy nawet jako młodziutka czarownica nijak nie mogła mu w czymkolwiek pomóc. Przynajmniej utrzymywała stałe tempo.
Ostatnio roześmiał się jak głupi, gdy wilkołaki zaczynały padać zemdlone na pobocze. Ona nie miała jak tego widzieć, bo albo coś nuciła pod nosem i tępo wpatrywała się w drogę przed sobą, albo się modliła. Jak tak dalej pójdzie to zaczną ich gonić samochodami!
Chyba nie doceniał uporu dziewczyny. I możliwości ludzkiego ciała do zmian i przystosowywania się do nowych sytuacji. Teraz to już tym bardziej nie wiedział, co ma z nią zrobić. Czy się jej pozbyć, czy jednak dać jej jeszcze szansę.
Sabat może i był potężny, ale nie na tyle, by on się go obawiał. Tekulę miał w jeszcze większym poważaniu. Tak naprawdę mógł zrobić z dziewczyną, co tylko chciał. Jedyny problem był w tym, że nie wiedział, czego chce. Oprócz tego, że chętnie napiłby się Whisky.
*
- Gryffin?
- Hm?
W chwili, gdy Mayya rozłożyła się na łóżku, wampir usiadł przy stoliku i zaczął wodzić długopisem po czystej kartce. Ze swojej pozycji nie widziała, co takiego rysuje, ale już wcześniej zauważyła, że jest w tym dobry. Nawet bardzo dobry.
- Oprócz chrześcijańskiej teorii tego, jak powstały cztery rasy, są jeszcze jakieś inne?
Gryffin przez chwilę skupił się na swojej ręce, by nadać rysunkowi odpowiednio miękkie rysy, po czym spojrzał na swoją rozmówczynię. Zaczynał już dostrzegać w jej ciele zmiany jakie zostawiał wzmożony wysiłek fizyczny i dość obfite jedzenie. Przestawała być tak chorobliwie chuda a, co za tym szło, jej ciało robiło się miłe dla oka. Powoli co prawda, ale jednak.
- Oh, każda jedna religia ma swoją teorię, łącznie z sektami. A i ilu naukowców, tyle naukowych teorii. Moim zdaniem najbardziej sensowne są właśnie tak chrześcijańska, a druga wpisuje się w teorię ewolucji Darwina. Słyszałaś o niej?
Skinęła potakująco głową, siadając po turecku. Mieszkając na obrzeżach slumsów miała dostęp do wielu różnych książek, które wyrzucali bogaci, w tym do podręczników ich dzieci. Pochłaniała wszystkie, oprócz matematyki i fizyki. Jeszcze za swojej edukacji nienawidziła tego pierwszego przedmiotu, drugi zaś okazał się bazować na pierwszym i myśleniu, którego nijak nie pojmowała. Za to przedmioty przyrodnicze mogła czytać całymi nocami.
- I jak to niby wygląda? Wszystkie gatunki nieśmiertelnych wywodzą się prosto od człowieka, ewoluowały jeden od drugiego? Czy może to jakaś wasza rasa jest tą pierwszą?
Wampir uśmiechnął się do kartki. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni rozmawiał z kimś, kto miał blade pojęcie o jakiejkolwiek teorii poza spiskowymi. Jednocześnie uświadomiło sobie, że coraz więcej rzeczy przemawia za tym, by dziewczynę oszczędzić. Do czasu, aż mu się znudzi.
- Jak człowiek wyewoluował od małpy, a jego kreso... mózg - poprawił się przez obawę, że nawet Mayya nie zrozumie fachowego słownictwa. - rozwinął się dzięki wykształceniu przeciwstawnego kciuka, tak mana miała wykształcić się dzięki błędowi genetycznemu. Wiesz, do tej pory zdarzają się przypadki "super mocy", zwłaszcza po jakiś wypadkach, mniej lub bardziej nagłaśniane. Czarownicy uwielbiają takich ludzi. W każdym razie ta teoria zakłada, że wykorzystywanie energii, która nie służyła utrzymywaniu organizmu przy życiu było możliwe albo przez utrwalenie się wadliwego genu, albo przez mutację jeszcze na poziomie jednego ze stadiów zarodka. Tak powstali czarownicy. Powiedz, oglądałaś może albo słyszałaś o Spidermanie?
Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Jeden z jej "kolegów" wygrzebał kiedyś komiks o człowieku-pająku i Mayya zastanowiła się teraz, jak stary był to komiks.
- Mowa o tym, co o ugryzł napromieniowany pająk, po czym fotoreporter zaczął chodzić po ścianach?
- Zależy od wersji, ale tak. Wilkołaki powstały na mniej więcej takiej zasadzie. Tyle tylko, że człowiek zaraził się wścieklizną od wilka, wiesz, przez ugryzienie. Jak każdy wirus, miała możliwość zmiany informacji genetycznej, z czego chętnie skorzystała. I dizęki temu kilka cech wilka przeszło do człowieka, w tym jego druga forma. Przemiana form jest określana jako naukowy cud, nie pierwszy zresztą.
Gryffin skończył swój pobieżny szkic i odsunął od siebie kartkę, po czym zaczął bawić się długopisem. Musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie dla rąk, bo po długim biegu aż go roznosiło od nadmiaru energii, której jego ciało miało pod dostatkiem. Zwłaszcza teraz, gdy niedawno się pożywił.
- A wampiry?
- Ta teoria jest najbardziej kreatywna - stwierdził z zawadiackim uśmiechem, opierając się wygodnie na fotelu. - Zakłada, że wampiryzm to nic innego jak genetyczna odmiana pewnej choroby. Tak zwana porfiria światłoczuła. Chory jest czuły na działanie promieni słonecznych, po krótkiej ekspozycji dostaje oparzeń, pęcherzy, może nawet powodować psychozy! Wszystko przez to, że w krwi takiego człowieka nie powstaje hem, przez co w tkankach odkładają się substancje, które są normalnie przez niego wiązane. Przez to wampiry mają wydłużone kły, co powoduje tak naprawdę obkurczenie się dziąseł. A dzięki psychozom, czy może przez psychozy, chorzy podświadomie czują, że powinni pić ludzką krew. Bo zawiera hem. W dodatku są wrażliwi na allicynę, substancję zawartą w czosnku, stąd wstręt do tego warzywa.
Mayya zaniemówiła na chwilę. Gryffin aż uniósł pytająco brew.
- Więc to z czosnkiem to nie są bujdy?
Wampir roześmiał się dźwięcznie, po czym pokręcił przecząco głową. Mayya zrobiła taką minę, jakby właśnie oświadczył jej, że jednorożce istnieją. I naprawdę potrafią latać.
- Z tym, że do czosnku można przywyknąć. Po prostu... rani zmysł powonienia. Uznaje się, że choroba musiała mutować jeszcze przynajmniej kilka razy, by wszystko zgadzało się ze stanem obecnym. Jest też pewne śmiałe twierdzenie, że nie tylko osiką da się wampira zabić, ale każdym drewnem, bo brak hemu we krwi ma w jakiś sposób uszkadzać wszystkie narządu. Jednak, gdy się go dostarcza w odpowiednim przedziale czasu, chory zyskuje długowieczność, bo organizm rusza ponownie na zupełnie innych zasadach. To tak trochę pokrętnie o Przemianie. Więc tak naprawdę wszystkie trzy rasy ewoluowały oddzielnie od siebie - rzucił, odkładając długopis z cichym stuknięciem. - A nasz wstręt do święconej wody, krzyża i komunii to albo ukłon dla kościoła, albo alergia, która przybrała osobliwy wymiar.
Gdy zapadła cisza, Mayya miała trochę czasu, by przemyśleć parę rzeczy. Teraz wiedziała więcej niż śmiałaby pomarzyć. I dopiero teraz wszystko jej się rozjaśniło. Choć była szczerze wierząca, to jednak... opowieść Bvamso traktowała tak, jak Księgę Rodzaju - to obrazowe przedstawienie, symbol. Więcej szczegółów podała nauka.
Gdy tak rozmyślała, wampir przyglądał się jej twarzy. Coraz bardziej nie podobał jej się jego wzrok, ale nie śmiała niczego po sobie pokazać. Nie zapomniała, że Gryffin to przecież wampir - potwór. Tylko innego gatunku niż te, które poznała do tej pory. Ale, jak każda bestia, był niebezpieczny. A ona chciała naiwnie wierzyć, że jest bezpieczna. I coraz mniej z tej wiary w niej pozostawało.
- Mogę teraz ja o coś zapytać? - odezwał się wampir po dłuższej chwili ciszy.
- Słucham.
- Skąd pochodzisz, Mayya? - zapytał.
Chciał wiedzieć. Teraz naprawdę chciał poznać odpowiedź. Tym razem wręcz wypadało, by wreszcie miał pewność.
Dziewczyna westchnęła, po czym podwinęła prawy rękaw i pokazała mu tatuaż. Nie zawahała się, chociaż ręka leciutko jej zadrżała.
- Slumsy Stolicy - szepnęła cicho, uciekając wzrokiem w bok.
Spodziewała się pogardy, gdy ponownie odważyła się spojrzeć na swojego rozmówcę. Jednak i tym razem rysy wampira złagodniały. Skrzyżował własne ramiona na piersi i tylko potaknął jej głową, a w jego oczy wkradł się błysk, który upodobnił go teraz do człowieka bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Z tym, że trwało to tylko kilka sekund - nim nie spojrzał jej w oczy.
- Tak myślałem - stwierdził, decydując się, że ją doinformuje. - Tak naprawdę Tekula wybrał cię tylko dlatego, że masz ten tatuaż. I z uwagi na Ambsu, ale denerwowanie Sabatu to bardz zły pomysł.
Mayya zmarszczyła brwi, kuląc się wewnątrz siebie na dźwięk głosu wampira. Jeszcze nigdy nie brzmiał tak... ostro. Zrobiło jej się słabo.
- Dlaczego?- wykrztusiła, nim zdołała ugryźć się w język.
Gryffin uśmiechnął się lekko i zamknął oczy. Zdenerwował ją. Nie dobrze. Nie powinien pozwalać sobie na takie błędy nowicjuszy!
- Można powiedzieć, że mam sentyment do ludzi ze Slumsów Stolicy - odparł lekkim tonem, za wszelką cenę starając się ją uspokoić. - Tekula słusznie założył, że dzięki temu będzie większe prawdopodobieństwo, że cię wezmę ze sobą. Mimo tego, że eliksir aż pachnie cytryną, ale to nie ja wymyśliłem, że wampiry mają lepszy węch niż Lykantropy. Kładź się już, Kolacjo. Dobrej nocy.
Dziewczyna uspokajała oddech przez chwilę, w czasie której wampir ułożył się wygodniej na fotelu. Zaczynał mieć dosyć tych tanich foteli. Jednak jeszcze nie mógł przestraszyć Kolacji. Już i tak ledwo oddycha ilekroć on się chociaż skrzywi, a przecież popsuje sobie krew, jeśli wciąż będzie taka znerwicowana. Swoją już drogą, że przez te ostatnie dni Gryffin naprawdę nabierał na nią ochoty - wyglądała i pachniała coraz smaczniej.
- Wilkołaki nie ustąpią, prawda? - zapytała z nadzieją w głosie, chcąc zatuszować swój strach.
Jest w tym coraz lepsza - stwierdził, uśmiechając się pod nosem. - Sprytna się robi ta moja Kolacja.
- Prawda - potaknął jej, mając na chwilę gdzieś Lykantropy i cały pościg. Bardzo spodobała mu się wizja wgryzienia się w szyję Mayyi. - Módl się, by twój narzeczony się nie przyłożył, bo oprócz psów, będziemy mieli prawdziwych magów na głowie.
- Zawsze masz wszystko gdzieś? - odcięła się, mając już dość tonu jej rozmówcy. Zdołała opanować strach.
Gryffin roześmiał się serdecznie. Jedyne, czego będzie żałował po jej zabiciu, to ten jej charakterek i inteligencja. Jako wampir zaszłaby bardzo wysoko - tyle, że ktoś musiałby ją przemienić. A jako człowiek była niczym - rzeczą. Zabawką. A on za długo już się nią bawił.
- Najczęściej - odparł jej rozbawionym tonem.
Dziewczyna prychnęła pod nosem i odwróciła się do niego plecami. Przywykła, że wszyscy zaczynają ją ianczej traktować w momencie, w którym zobaczą tatuaż. Teraz miała tylko cichą nadzieję, że skoro wampir potrafił z nią rozmawiać jak z kimś "normalnym", to zaakceptuje i to. Jak widać, nie do końca mu to wyszło. A ona uświadomiła sobie, że chyba skończył się ten piękny czas, w którym mogła wciąż wierzyć, że wszystko się jakoś ułoży. A skoro tak, to nie ma już się czego obawiać.
Usta Gryffina rozciągnęły się w drapieżny uśmiech - jak każdej nocy, gdy ona już spała. Czuł się jak kot, który przyzwyczaił tłustą mysz do siebie na tyle, by ta spała mu na brzuchu.
Może i inteligentna - pomyślał. - Ale naiwna. A świat ma już wystarczająco naiwnych Kolacji.
Sam przed sobą musiał tłumaczyć gwałtowną zmianę w nastawieniu do Mayyi. On po prostu aż za dobrze wiedział jak to się wszystko skończy. Biedne, słabe chucherko ze Slumsów stanie się jednym z najpotężniejszych Nieśmiertelnych bo on, Gryffin, nie dość, że osnuł jej postać legendą o rowerze a, co za tym idzie, o niezwykłej wręcz wytrzymałości, to jeszcze zagwarantuje jej przeżycie i możliwość stania się nieśmiertelną. Zawsze tak robił, zawsze pomagał innym zacząć. I potem niemalże niezmiennie kończyło się tak, jak z Tekulą. Nie miał najmniejszej ochoty na powtórkę z rozrywki, nie chciał być dobrym samarytaninem ratującym każdą sierotę, który w podziękowanie dostanie tylko nóż w plecy.
Tak będzie najprościej. Tak zawsze jest najprościej. On był już na tyle stary, że bardziej nie musiał sobie komplikować życia. Zresztą, co go obchodziła biedna dziewczyna ze Slumsów? Ambsu chciał ją tylko dlatego, że miała w sobie manę, Tekula - by wkurwić Sabat i postawić przed nim Gryffina. A on? Mogła mu dać tylko swoją krew, niczego innego zresztą nie chciał. Nie widział sensu, dlaczego dalej miałby się męczyć z człowiekiem. Gdyby nie ona to zaszyłby się w jednej ze swoich kryjówek i przeczekał największą burzę. A tak to dobrowolnie lezie w samo jej centrum.
Zabije ją. Zwłaszcza przez to, że naprawdę mógłby ją polubić. I że jednak była z tych cholernych slumsów. Bo owszem, mógł to brać za pewnik, ale gdy nie wiedział to zawsze był cień czansy, że jednak będzie inaczej. Teraz nie miał już złudzeń.
*
- Gryffin?
Wampir jęknął, otwierając jedno oko. Aż się teraz zastanowił, ile ona już nie spała. I czy naprawdę aż tak ją rano przestraszył, by nie mogła zmrużyć oka.
- Właśnie świta - stwierdził, przeciągając się. - Czy to nie może poczekać, Kolacjo? Co jest na tyle ważne, by budzić nieśmiertelnego? Nie masz za grosz szacunku!
- Nie spałeś - zauważyła, po czym usiadła po turecku. Mimowolnie zacisnęła rękę na krzyżyku. Musiała się denerwować, czym tylko zaciekawiła Gryffina. Łaskawie otworzył więc drugie oko, zachęcając ją do ponownego zabrania głosu.
- Gdy się pożywiacie... - zaczęła cicho. - Musicie zabijać?
Ach - pomyślał. - Nawet się odważyła zapytać! To jeszcze odwaga czy już brawura?
Wyglądało na to, że ich poprzednia rozmowa spłynęła po niej jak po kaczce albo niczego nie zauważyła. Wampirowi bardzo się to spodobało.
- Nie - odparł spokojnie. - Ale tak jest prościej.
- "Prościej"? - prychnęła, a na twarzy odmalowało się jej coś pomiędzy szokiem a silną irytacją. Wampir momentalnie pożałował, że odpowiedział tak spokojnie. - Zabijasz osobę co dziesięć dni bo ci tak prościej, Gryffin?
Mężczyzna wyprostował się, na co Mayya zeszła z tonu, a nawet lekko podkuliła ramiona. Przez myśl jej przemknęło, że chyba zaryzykowała zdecydowanie zbyt wiele tym pytaniem. Mimo to jej rozmówca wydawał jej się odprężony, co raczej nie miałoby prawa bytu, gdyby rzeczywiście go zirytowała. Mimo to jego oczy...
- Kim ty jesteś, bym miał się przed tobą tłumaczyć? - odezwał się cicho. Bardzo cicho.
Dziewczyna skuliła się cała, jeszcze mocniej zaciskając dłoń na wisiorku. Tym razem nie pozwoliła sobie na drżenie. Owszem, była ze slumsów, ale wciąż jeszcze miała marzenie, by znaleźć się daleko od domu. Jeśli będzie musiała znosić humorki wampira - proszę bardzo. Ważne, by dalej uciekali.
- Wybacz... - szepnęła.
Wampir przybrał minę, jakby ta odpowiedź go satysfakcjonowała i opadł ponownie na fotel. Był blisko by rozerwać jej dzisiaj gardło, jednak zdecydował, że poczeka na ruch Tekuli. Gdy ten nie zrobi nic na tyle ambitnego, by przykuło uwagę Gryffina, zabije ją pierwszej nocy, gdy tylko będzie miał odpowiednią okazję. Nie może się spieszyć - tylko tak efekt będzie satysfakcjonujący.
- Gdy wampir pije z człowieka, a potem zostawia... - odezwał się po chwili, chcąc uspokoić dziewczynę. Wytyczył jasne granice, ale przecież ta nie może wiedzieć, że rzeczywiście chce ją zabić. Co byłby z niego za drapieżnik, gdyby jego ofiara o tym wiedziała? - ...taki człowiek jest bardzo tkliwy, łatwo zapada na różne choroby, nierzadko cierpi na anemię. Nawet gdyby doszedł do siebie, wystarczy, by jakikolwiek inny wampir pociągnął z niego łyk, dojdzie do "uzależnienia". Tak, jak ludzie ciągle sięgają po alkohol, tak on będzie chciał ciągle być gryziony. A gdy tego nie dostanie, prędzej czy później, popełnia samobójstwo.Poza tym... gdy jesteś wygłodzona i dadzą ci kurczaka to dobrowolnie go oddasz po wzięciu paru gryzów? Ciągnie mnie do krwi, prawie zawsze. Ale przeżyć mogą tylko ci, którzy się opanują.
Mayya mimowolnie dotknęła swojej szyi. Gryffin ledwo się powstrzymał by nie skierować tam wzroku. Nie mógł jest przestraszyć, nigdy więcej. Powinna czuć się przy nim dobrze. Inaczej nie będzie miał satysfakcji a i jej śmierć nie rozniesie się takim echem, by pociągnięto Tekulę do odpowiedzialności.
- Poza tym - dodał trochę ciszej, chcąc zakończyć temat. - Jak już musisz wiedzieć, piję tylko z tych, którzy są bardzo blisko śmierci.
Dziewczyna słuchała go w ciszy, gdy kłamał jej w żywe oczy o moralności, którą mógłby mieć, gdyby rzeczywiście był katolikiem takim jak Mayya. Wiedział, że aktorem jest genialnym, więc miał pewność, że Kolacja mu zawierzy na słowo. Właśnie dla takich też przypadków wolał się czasem na gimnastykować.
Gdyby tylko miał jeszcze swoją Whisky, nic nie brakowałoby mu już do szczęścia. W gruncie rzeczy Gryffina łatwo było uszczęśliwić. Wystarczyło, by jego sidła okazały się zabójczo skuteczne. Tak, jak w przypadku Mayyi. Teraz był świecie przekonany, że ta potraktowała jego poranne zachowanie jako falę pogardy. Lepiej mu to wyjść nie mogło - dziewczyna nawet nie dopuszczała do siebie tej myśli, że on mógłby jej coś zrobić. Doskonale.
*
Ambsu przechadzał się w tę i z powrotem, będąc niezwykle ubawionym. Zastanawiał się, skąd Gryffin mógł wiedzieć, że Mayya będzie tak odporna psychicznie i fizycznie, by narzucić nie dość, że takie tempo to jeszcze sposób przemieszczania się. Wyglądało na to, że szaleństwo starego wampira spotkało twardy opór, którego tak łatwo nie będzie mógł zabić.
Czarownik widział swoją narzeczoną raptem jeden raz. Urzekła go swoimi inteligentnymi, piwnymi oczami i falami kasztanowych włosów. Wiedział doskonale, echo czyjej mocy się w niej odbijało, ale nie przeszkadzało mu to. Zresztą, nawet jej nie przypominała. Jego narzeczona była do szpiku kości dobra - mimo slumsów i tego wszystkiego, co tam prawdopodobnie przeszła.
Ciekawiło go, co wampir planuje i jak długo zamierza uciekać. Osobiście, zważywszy na jego wiek, dawał mu maksymalnie pół roku. Gdyby rzeczywiście był taki dobry, jak głosiły opowieści, Gryffin nie dość, że zorientowałby się, że dziewczyna ma na sobie eliksir i albo by się nią posilił, albo skręciłby jej kark. Ambsu może i by miał wtedy do niego żal, ale nie śmiałby wątpić w jego inteligencje. A tak...
- Nie sądziłem, że dziś przybędziesz, Czarowniku.
Głos Tekuli wyrwał go z zamyślenia. Ambsu nie skomentował faktu, że alfa zapina rozporek i czuć od niego pot.
Prymitywy - pomyślał. - Każdy jeden. Bliżej im do zwierzęcia niż człowieka.
W tym momencie był nawet gotów podziękować Gryffinowi za to, że zabrał wtedy jego narzeczoną ze sobą. Cokolwiek by z nią nie wyprawiał i jak bardzo by nie chciałby jej zabić. To i tak lepszy los.
- Alfo - zaczął z szacunkiem, którego sam się nie doczekał. - Ja dzisiaj w sprawach Sabatu.
- Ach - odparł mu na to Lykantrop i rozsiadł się na swoim tronie. Zignorował zirytowane spojrzenie czarownika, gdy nie wskazał mu miejsca siedzącego - A więc słucham.
Ambsu milczał przez chwilę, uważnie obserwując twarz swojego rozmówcy. Był niemalże pewny, że on sam nijak nie wymyślił tego pozornie nic nie znaczącego planu. On jednak wiedział, że wilkołak chce zamieszać w Sabacie - Tekula zawsze chciał władać samodzielnie. Tak mu mówiono. I wierzył w to bezgranicznie, ilekroć na niego spojrzał. Od zawsze jasnym było, że jedyne kopalnie są pod zwierzchnictwem Czarowników. Tekula zdecydował się teraz otworzyć swoje, zaprzęgając tysiące ludzi do wymachiwania kilofem sprzed dwóch wieków. Owszem, w końcu znalazł zajęcie dla tych wszystkich, którzy mu się sprzeciwiali, jednak nowa kopalnia oznaczała konkurencję. A tego Sabat nie będzie tolerował. Ambsu przeczuwał też, że zabranie mu Mayyi przez Alfę nie było tak przypadkowe, jak mogłoby być. Dla niego jasnym było, że Alfie znudziło się tolerowanie czarowników i zdecydował się wypowiedzieć im wojnę. Powoli bo powoli, ale konsekwentnie. I postawiłby wszelkie pieniądze, że co starsi członkowie Sabatu potwierdzą jego przypuszczenia.
- Masz zaprzestać tego, co teraz wymyślił twój zwierzęcy mózg. Nie będziemy tolerować konkurencji, wiesz o tym doskonale. Jasno wyznaczyliśmy granice. A jak ci się tak bardzo nudzi, to mógłbyś się wreszcie przyłożyć i odzyskać moją narzeczoną. No, chyba że ci na rękę, jak Gryffin po raz kolejny robi z ciebie głupca i gania wesoło z człowiekiem po sporej części Trójziemia.
Alfa wstał i wolno podszedł do pyskującego młodzika. Ambsu wiedział, że gdyby nie fakt, że był członkiem Sabatu, Tekula mógłby go teraz zmiażdżyć. Był spokojnie cztery razy starszy, i, mimo że potęga z niego promieniowała, to jednak nie na tyle, by Ambsu przerazić. Ten może i niewiele widział w sowim życiu, ale widział potężnego wampira. Jeśli Gryffin byłby choć w połowie tak przebiegły jak tamten, Ambsu nie miałby żadnych wątpliwości, kogo ma poprzeć. Bo gdzie wilkowi do wampira?
Chyba nieprzypadkowo mówi się teraz o rewolucji i obaleniu Tekuli - pomyślał, patrząc prosto w żółte oczy. - Ciekawi mnie tylko, czy to faktycznie Gryffin będzie królobójcą.
Jest dość sporo Czarowników, którzy nie boją się Alfy, tak jak ten tutaj chłystek, który był trzy razy szczuplejszy niż on. On jednak wiedział, że prędzej czy później się to zmieni. Zrobił już wszystko, by utrzymać istnienie pierworodnego syna Sujeto w tajemnicy. Według powszechnej opinii on nim jest. I nikt się temu nie sprzeciwi, bo nie ma kto powiedzieć, że jest inaczej. Teraz już był bezpieczny. Sabat był o wiele mniejszym problemem niż ten, który właśnie został załatwiony.
- Wysłałem tam kogoś, komu Gryffin na pewno się nie oprze - stwierdził prosto Tekula, patrząc z góry na swojego rozmówcę. - Ona już zadba o to, by wampir nie uszedł z życiem. Powiedz, dalej się łudzisz, że twoja narzeczona wciąż jest dziewicą? Przecież to dla was takie ważne, jak i masa innych pierdół.
Ambsu uśmiechnął się do niego pogardliwie, po czym cofnął się kilka kroków. Następnie odwrócił plecami. Jemu wcale o to nie chodziło. Chciał jej, bo miała manę. I potrafiła pokazać pazurki, oczywiście wtedy, gdy już opanowała swój strach. Miał bardzo dobrych informatorów więc wiedział, kogo sobie wybiera. Spodziewał się problemów z ujarzmieniem taj dziewczyny, ale przez myśl mu nie przeszło, że ucieknie z wampirem!
- Wiesz, Tekula? - odezwał się, spoglądając przez ramię. - Z dwojga złego zdecydowanie wolę, by to Gryffin ją teraz pieprzył/ Wampiry może i są potworami, jednak, jeśli o to chodzi, potrafią być... normalne. Wy zachowujecie się jak zwierzęta zawsze, nawet podczas seksu.
Alfa przez chwilę zastanawiał się, co czarownik chce mu przez to powiedzieć. W końcu wzruszył tylko ramionami uznając, że ten mu jeszcze zapłaci za te wszystkie zniewagi. To tylko kwestia czasu - kiedy.
- Skoro na to liczysz, to naprawdę nie znasz Gryffina, chłopcze - stwierdził Tekula lekko zjadliwym tonem.
- Tak samo jak ty mnie - odparł czarownik i ruszył ku wyjściu z sali tronowej. - Nie myśl, Alfo, że to wszystko ujdzie ci na sucho.
Tekula tylko uśmiechnął się szeroko. Takich jak Ambsu on znał aż za dobrze. Jednak już się nie odezwał i pozwolił Czarownikowi wyjść. Gdy trzasnęły za nim wrota, Alfa splótł dłonie na plecach i spojrzał w kierunku, w którym odszedł Czarownik. Był szczerze przekonany, że gdy Gryffin nie będzie już stanowił problemu, jego plany nabrałbiorą wiatru w żagle i, nim minie kalendarzowy rok, on, Tekula, będzie już niepodzielnie panował w Trójziemiu. Teraz wystarczy tylko solidnie rozsierdzić Ambsu a ten załatwi resztę - pośle pościg za uciekinierami. Nawet ktoś taki jak Gryffin nie da rady z potężnymi czarownikami.
Trójziemie. Jego zdaniem była to śmieszna nazwa, zupełnie nieadekwatna do ziem, jakimi władał. Zresztą, nazwa była mało ważna - liczyło się tylko to, że te ziemie były jego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro