Rozdział 44 To co przetrwało...
POV KAKASHI
- Nieźle wyglądasz jak na kogoś, kto wybierał się na tamten świat – powiedziałem z uśmiechem do mężczyzny leżącego w łóżku
- I kto to mówi... nie sądziłem, że tak szybko staniesz na nogi – podciągnął się do pozycji siedzącej odwzajemniając uśmiech. Usiadłem obok łóżka na szpitalnym stołku
- Słyszałem, że za 2 dni może cię wypuszczą – zagadnąłem
- Już dzisiaj na moje żądanie – odparł, ale widząc moją minę sprzeciwu dokończył – dwa dodatkowe dni w szpitalu mnie nie zbawią... Czuje się dobrze, mam już dość tego miejsca, a poza tym fatalnie tu karmią
Zaśmiałem się w duchu wiedząc, że brunet był przyzwyczajony do bardzo dobrej kuchni swojej żony, która już urosła do miana legendy.
- No i muszę ci pomóc ogarnąć ten cały bajzel – dokończył.
Miał rację. Był mi potrzebny... to co udało się mi i Madarze załatwić, było tylko prowizoryczne. Itachi był najlepszy w swojej dziedzinie zwłaszcza, że jego kontakty z lokalnymi władzami było o wiele bardziej serdeczne niż Madary, a to nie ułatwiało nam niekiedy pracy. Nie chciałem jednak, by po tak ciężkim stanie wracał od razu na pełnych obrotach. Zapewniłem go dlatego:
- Spokojnie. Najważniejsze rzeczy opanowane... Teraz tylko wszyscy musimy dojść do zdrowia, ogarnąć się i idziemy na zasłużony urlop – zaśmiałem się
- A co z Gaarą? – zapytał z poważną miną
- Nie będzie już nigdy naszym problemem... Sasori się nim zajął... większym problemem jest Orochimaru. Ukrył się chyba w jakiejś dziurze, dlatego ciężej będzie go znaleźć
- Pasuje to do tego węża... - prychnął Itachi. Popatrzył chwilę na mnie i zapytał:
- Widziałeś się już z Sorą?
- Wysłałem jej wiadomość, by przyjechała dziś do mojego mieszkania... będzie to nasze pierwsze spotkanie od dwóch miesięcy
- Jesteś pewien swojej decyzji? – wiedziałem, że nie pyta o spotkanie
- Tak... - ból w moim spojrzeniu nie ośmielił go do dalszych pytań. Czując niezręczną ciszę wstałem i odezwałem się :
- Koniec mojej części odwiedzin. Jest jeszcze ktoś kto chciał cię zobaczyć – uśmiechnąłem się na pożegnanie przyjaciela, a do szpitalnego pokoju wszedł Kisame
- Siemano! – przywitał się jeszcze zachrypniętym głosem. Zostawiłem ich samych, ale wychodząc na korytarz zobaczyłem Kankuro siedzącego na ławce
- Trzymasz się jakoś? – zapytałem kładąc mu dłoń na ramieniu. Dwa miesiące temu pochował siostrę, a wczoraj brata... Jacy by nie byli, należeli do jego rodziny...
- Ta. Dzięki... Minato kazał mi poukładać swoje sprawy i zgłosić się do ciebie... nie mam już czego załatwiać, więc może znajdziesz mi jakieś zajęcie? Nie chcę dłużej siedzieć bezczynnie – powiedział
- Jasne. Przyjdź jutro do biura. Przedstawię cię twojej ekipie z którą będziesz współpracował – odparłem i ruszyłem w stronę drzwi.
...................................................
Stojąc pod prysznicem ciągle rozmyślałem o minionych wydarzeniach... Po tym jak odzyskałem świadomość nie mogłem leżeć w szpitalu. Musiałem się wszystkim zając. Przede wszystkim Shikamaru musiał zostać odesłany do rodzinnej Kanady i podpisać umowę, że nie puści pary z ust inaczej zamilknie na wieki... biedak nawet nie wiedział, że umowa jest lipna i chcemy go tylko nastraszyć... Dodatkowo chciałem dopaść tego skurwiela Gaarę... to przez niego nie mogłem zobaczyć się z Sorą...
Gdy woda spływała na moje zabliźnione ciało wspomnienia z tamtej chwili wróciły nieproszone...często się to zdarzało, a szczególnie w nocy... To dlatego ciągle chodziłem nie wyspany. Moje myśli, uczucia z tamtego czasu dalej były jak żywe...
Widząc jak czerwnonowłosy odbezpiecza granat, krzyknąłem:
- Uciekajcie!!! – niestety zorientowałem się za późno. Jedynie co usłyszałem to wybuch i dźwięk łamanych kości. Moich kości... byłem najbliżej centrum wybuchu, ale nie obchodziło mnie to w ogóle. Gdy biały dym opadł, zacząłem szukać mętnym wzrokiem Sory... Moje przerażenie sięgnęło zenitu, gdy zauważyłem jedynie złoty warkocz wystający spod gruzów...
- Soooorraaa!!! – wydarłem się, ale moje płuca były tak mocno ściśnięte przez przyciskający mnie do ziemi odłam ściany, że z moich ust wydobyło się ciche westchnięcie. Wiedząc, że mój sens istnienia leży pod masą ciężkich odłamków siłą woli wydostałem się ze swojego „więzienia". To najprawdopodobniej przez to mam uszkodzone niektóre nerwy i ból będzie towarzyszył mi do końca życia...
W tamtej chwili jednak o niczym innym nie myślałem jak tylko zobaczyć, że nic jej nie jest. Czołgając się, zacząłem odkopywać gruzy...
„Błagam tylko nie Sora... błagam" – wołałem w myślach przerażony. Czując, że napotkałem coś ciepłego i miękkiego, byłem pewny że to ona... Nic bardziej mylnego... Po chwili dotarło do mnie, że to Kisame osłonił ją własnym ciałem i przyjął największy cios na siebie... do dzisiaj pamiętam jego zdarte do mięśni plecy... Całe szczęście, że niebieski jest wytrzymały, inaczej mogło się to dla niego skończyć o wiele gorzej.
Pomagając mu się wydostać, zacząłem dokopywać się do Sory... była nieprzytomna, a na jej pięknej twarzy widziałem wiele zadrapań... Ból, który mi towarzyszył był nie do wytrzymania. Nie wiedziałem czy bardziej cierpi moje ciało czy dusza... poczułem czyjąś dłoń na moim ramieniu
- Spokojnie Kakashi. Jestem tu, zaraz ją uwolnimy – to Obito przybył z pomocą i strażakami, którzy zaczęli usuwać gruzy
„Historia lubi się powtarzać... teraz już na pewno nie będę mógł go zabić" – pomyślałem ironicznie o moim przyjacielu do którego uraza minęła w tej jednej chwili...
Po tamtym wydarzeniu postanowiłem, że już nigdy nie narażę jej na takie niebezpieczeństwo... to przeze mnie miesiąc leżała w szpitalu... nie miałem odwagi spojrzeć jej w oczy... nie chciałem też pokazywać się jej w tak okropnym stanie... dopiero od tygodnia moje rany prowizorycznie się zagoiły. Teraz czekałem, aż Madara przywiezie moją ukochaną, którą zobaczę dziś po raz ostatni...
.................................
POV SORA
- Gotowa do drogi? – zapytał Madara. Obok niego stała była przywódczyni Mizukage i do niedawna nasz cichy wróg – Mei... Teraz jednak nie tylko przeszła na naszą stronę, ale i związała się z czarnowłosym. Byli uroczą parą...
- Tak... - powiedziałam z lekkim drżeniem... Nie widziałam się z nim dwa miesiące.
Takumi, Deki i Sasuke ciągle przekazywali mi najważniejsze informacje oraz to co w danym momencie załatwia Kakashi, że nie może się ze mną spotkać. Z jednej strony było mi ciężko, że nie widziałam go od tamtej chwili w piwnicy Gaary, a z drugiej dziękowałam niebiosom, że nie musi widzieć moich blizn, które jak na złość goiły się bardzo wolno...
Zaczęłam nerwowo się poprawiać
- Wyglądasz idealnie – widząc moje poddenerwowanie Mei chciała mnie podnieść na duchu
- W takim razie wsiadaj – powiedział do mnie rzeczowo Madara, podjeżdżając autem, a ja niczym dziecko jadące do wesołego miasteczka nie mogłam doczekać się kiedy ujrzę twarz Kakashiego...
...............................................................
- Kakashi... - wyrzekłam tylko to słowo patrząc na niego z nieopisaną radością i przytulając się do niego z całych sił. Poczułam jak lekko się spina, ale po chwili objął mnie i pocałował w czubek głowy...
- Usiądź Sora – powiedział tonem zdruzgotanego człowieka, a ja widząc jego smutny wzrok posłusznie to zrobiłam.
- Usiadł naprzeciwko mnie i położył na oddzielającym nas stoliku bilet lotniczy i 4 karty kredytowe. Nie wiedziałam o co mu chodzi...
- Chce byś uważnie mnie posłuchała- zaczął – Nie wiem czy już przekazali ci informację, ale Gaara już nigdy nie będzie twoim problemem... na tym jednak kończą się dobre informacje... Nie był jedynym moim wrogiem... Mam ich mnóstwo i zawsze będą chcieli trafić w mój najczulszy punkt... tym punktem jesteś ty Sora, a ja nie pozwolę by z mojej winy znów spotkało cię cos złego...
Tu masz bilet do Japoni... wiem, że zawsze chciałaś zwiedzić ten kraj, a poza tym nikt nie będzie cię tam szukał. Kart kredytowych używaj na zmianę, są na różne nazwiska więc nie pozostawisz po sobie śladów. Regularnie będę wpłacał ci na nie pieniądze, więc się nie ograniczaj...
- Na jak długo mam wyjechać? – zapytałam głucho...
Jego milczenie było bardziej niż wymowne...
Sam fakt, że muszę go opuścić na jakiś czas mnie dobijał a co dopiero gdy zrozumiałam, że odsyła mnie na zawsze. Zawrzało we mnie... wstałam na równe nogi i z całej siły uderzyłam go w twarz.
- Jak możesz mi to robić! – warknęłam
- Sora... to dla twojego dobra... dalej nie znalazłem Orochimaru, nie wiem z kim nawiązał nowe sojusze... Chcę byś miała normalne życie... a nie przepełnione przemocą...
- Przestań myśleć, że jestem święta i sobie nie poradzę! Nie jestem taka za jaką ciągle mnie masz... mój świat zawsze przepełniony był przemocą, to dla mnie żadna nowość! - krzyczałam
- No właśnie! Chcę by twój świat był wreszcie normalny! Nie pełen strachu!! – teraz i on się podniósł w złości
- Mój świat to ty.... i żaden wyjazd tego nie zmieni... chyba, że mnie już nie chcesz... - powiedziałam, a łzy zaczęły skapywać z moich policzków na dywan...
- Spójrz... jedynie co potrafię to doprowadzić cię do płaczu... - powiedział podchodząc i obejmując mnie
- Jesteś przeklętym Dupkiem Kakashi!!! – krzyknęłam wtulając się w jego ciepły tors
- Wiem... wybacz mi... chciałem, byś była bezpieczna – przytulał mnie bardzo mocno
- Więc mnie chroń, a nie idziesz na łatwiznę odsyłając na drugi koniec świata! – warknęłam, a po krótkiej ciszy usłyszłam:
- Kocham cię moja kocico... - powiedział, a z barwy jego głosu wiedziałam, że się uśmiechnął
- Ja ciebie też – odparłam unosząc głowę i całując jego usta za którymi tak bardzo tęskniłam... Był to idealny punkt zapalny do dalszych jego działań.
Widać nie tylko ja cholernie tęskniłam, bo Kakashi momentalnie zaniósł mnie do sypialni i kładąc na łóżku zaczął rozbierać. Pomogłam mu w tym chcąc jak najszybciej zakosztować jego ciała... w pewnej chwili jednak zatrzymał się i zaczął przyglądać moim bliznom i licznym cięciom, które niestety szpeciły moje ciało. Wiedziałam, że obwinia się za to jak teraz wyglądam.
Ból w jego oczach mówił wszystko...
- To nic... to nic... - powiedziałam ujmując jego głowę w swoje dłonie i zmuszając by spojrzał mi w oczy – to tylko rany, które się zagoją...
- Przepraszam – wyszeptał, a ja uśmiechając się delikatnie ucałowałam jego wargi zmuszając, by nie zaprzestawał swoich czynności.
Nasze poranione ciała połączyły się w jedno tego dnia jeszcze kilkakrotnie. Byliśmy siebie spragnieni tak bardzo, że straciliśmy poczucie czasu, a noc zastała nas w mgnieniu oka. Leżąc po wszystkim w rozgrzanym łóżku złożyliśmy sobie obietnicę, że już zawsze będziemy razem, a jedynym co nas rozdzieli będzie śmierć...
...................................................
KILKA LAT PÓŹNIEJ
- Zostaw. Wszystkim się zajmę, a ty za moment się spóźnisz – powiedział mój mąż, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi
- Już jestem spóźniona! Czekać tylko na serię telefonów poganiających – zawołałam, podbiegając do drzwi i otwierając je.
- Jaka punktualna – uśmiechnęłam się do czarnowłosej dziewczynki, która stała przede mną
- Witaj ciociu – powiedziała do mnie nachylając się by dać mi buziaka. Pochyliłam się do niej i powiedziałam:
- Zjedz śniadanie Emiko, wujek właśnie coś tam przyrządza - poradziłam
- Jadłam już w domu... Mama upiekła nam dzisiaj gofry – odparła
- W takim razie następnym razem poproś by spakowała coś dla nas – zaśmiał się Kakashi z kuchni, skąd wydobywały się zapachy spalenizny.
Mała uroczo się zaśmiała, a ja nie wierzyłam, że ma już 6 lat... Jej oczy, które po urodzeniu były czarne niczym węgielki teraz nabierały złotawego odcienia z czego bardzo cieszyła się Dekashi, twierdząc, że nie zdziwi się jeśli jej siostrzenica będzie miała wkrótce tak białe włosy jak ona.
Patrząc na małą kopię Yumi przypomniałam sobie dzień w którym przyszła na świat. Panika moja i Deki była dwukrotnie większa niż samej rodzącej, która jedynie zamiast paniką ziajała złością... złością na swojego męża, „że jej to zrobił" jak to ujmowała prząc w okropnych bólach.
Patrząc na katorgę jaką przeżywała wydając na świat tę uroczą istotę przysięgłyśmy sobie z Deki, że nigdy nie będziemy miały dzieci...
Ja swojej przysięgi jednak nie dotrzymałam i obecnie byłam szczęśliwą mamą dwójki przecudnych urwisów. Gdy tak zamyślona stałam, podszedł do mnie 4- latek, mój pierworodny i z uśmiechem, który zdecydowanie odziedziczył po mnie powiedział:
- Mamo... to dla ciebie – wyciągnął swoją małą rączkę i dał mi kwiatuszka, którego zerwał w ogrodzie. Odkąd urodziły się dzieci przeprowadziliśmy się do ogromnego domu z ogrodem, by nasze maleństwa miały gdzie się bawić. Co ciekawe kupiliśmy dom zaraz przy Itachim i Yumi, dlatego mała Emiko często przychodziła bawić się z naszymi dziećmi.
- Dziękuję Itsuki skarbie, a gdzie twoja siostra ? – zapytałam przyjmując podarek
- Rysuje w pokoju – powiedział i poszedł w stronę kuchni. Nie pozostało mi nic innego jak pospieszyć naszą dwulatkę.
- Kasumi to nie czas na rysowanie – powiedziałam czule
- Tata mi pozwolił – odparła z siłą charakteru w głosie. Nie zdziwiło mnie to, bo w odróżnieniu od brata była jak skóra zdjęta z ojca...
- Bo nie skonsultował się z mamusią – powiedziałam – zaraz spóźnicie się do przedszkola. A poza tym tata przygotował twoje ulubione naleśniki
- Chyba je spalił – powiedziała pociągając uroczo noskiem, a ja o mało nie uśmiałam się z jej spostrzeżenia... Miałam bardzo inteligentne dzieci, ale co się dziwić po takiej mieszance genetycznej. Kakashi dalej prowadził swoje interesy, ale już nie tak agresywnie jak kiedyś. Ja natomiast zajmowałam się domem i pisaniem książek, które o dziwo cieszyły się sporą popularnością. Dzięki interwencji mogłam dokończyć studia i rozwijać swoją karierę pisarki.
- Sora! Twój telefon dzwoni – Kakashi wywołał mnie na korytarz
- Patrzyłeś kto? – zapytałam
- Nie muszę, by wiedzieć że to Deki – powiedział rozbawiony sadzając Kasumi na krzesełku przy stole
- Halo – odezwałam się
- Jakie „halo"!? Gdzie ty do cholery jesteś? Nawet Takumi się tu niecierpliwi!
- Już wychodzę. Za 15 minut będę
- Jasne... przez ciebie aż zadzwoniłam po pomoc do Sasuke – marudziła moja przyjaciółka
- A z czym masz problem słoneczko? – spytałam rozbawiona
- Nie mogę zdecydować się na sukienkę... podobają mi się trzy i z żadnej nie potrafię zrezygnować – powiedziała zrozpaczona
- I co doradził ci Sasuke? – zapytałam zakładając buty jednocześnie czując, że to będzie ciężki dzień
- Bym wzięła wszystkie...
- To chyba będzie najlepszy pomysł – wymamrotałam pod nosem wiedząc, że u naszej przyszłej panny młodej musi wszystko być idealnie.
Niestety Yumi nie mogła dołączyć do dokonywania wyboru „życia" , bo szukała idealnej Sali i była umówiona z kwiaciarkami . Wesele miało odbyć się za pół roku, ale ilość przygotowań i tempo było miażdżące. Jako pierwsza druhna nie mogłam pozwolić sobie na odpoczynek
- Nie słyszę cię – zniecierpliwiona istota po drugiej stronie telefonu wyrwała mnie z zadumy
- Spokojnie. Już pędzę. 15 min i jestem skarbie! – rozłączyłam się zakładając sweterek. W popłochu szukałam torebki, która akurat podał mi Kakashi
- Mniemam, że tego szukasz
- Jesteś cudowny – powiedziałam
- Wiem – uśmiechnął się i pocałował mnie lekko w usta
- Twoja córka też już zaczęła przejawiać narcyzm po tobie – zaśmiałam się – pamiętaj, żeby ich zawieść do przedszkola na 10.
- Poradzę sobie, a ty już leć, bo Deki cię zabije, a przed nią cię nie ochronie – jego uśmiech mnie rozbrajał...
Wybiegłam radośnie z domu ciesząc się, że wreszcie mam to na co zasługiwałam... cudowną rodzinę i kochającego męża... Dzięki nim wszelkie moje złe wspomnienia zatarły się w mojej pamięci i pozwoliły z radością patrzeć w przyszłość...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro