Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27 Żyć bez powietrza

Rok później...

POV SORA

- To chyba ostatnie pudło – powiedział Takumi zamykając ogromny kontener, który wynajęła Yumi. Po ślubie z Itachim i przeprowadzce do nas, postanowiła pozbyć się starego domu... który był pełny tylu wspomnień o Dekashi...

- Dalej nie mogę uwierzyć, że już nie spędzę w tym domu miłego wieczoru – powiedziałam z rozczuleniem przypominając sobie ile razem z Deki rzucałyśmy się poduszkami w jej sypialni.

- To zależy... - powiedział Takumi

- Od? – zapytałam zdezorientowana

- Od tego czy nowi właściciele cię na tym przyłapią – zaśmiał się chytrze

- Jesteś niemożliwy... Ja nie wiem jak Eri z tobą wytrzymuje – powiedziałam z lekkim uśmiechem. Mój przyjaciel od pewnego czasu zamierzał oświadczyć się brązowowłosej, ale wciąż miał lęk przed pełną odpowiedzialnością. Trudno się dziwić... po takim trybie życia jaki dotychczas prowadził... Vivi, która sama była już po zaręczynach z Gaarą

- Sam się jej dziwię... a jak tam twój romansik? – zapytał zaciekawiony idąc ze mną do samochodu

- Cóż... dalej w tajemnicy. Za jakiś miesiąc sąd powinien orzec rozwód i będziemy mogli przestać się ukrywać – wyjaśniłam przyjacielowi. Mój brat zadbał o to, by Sakura nie puściła pary z ust i zniszczyła wszystkie dowody. Nie wiem jak to uzyskał, ale liczył się najbardziej efekt. Yumi sądziła, że przekupił detektywa, a ja że po prostu groził Sakurze...

- Gratuluję – powiedział rozentuzjazmowany – zasługujesz na szczęście Sora

- Tak jak my wszyscy wariacie... zanim dojedziemy do Viv skręć na cmentarz – powiedziałam

- Chcesz wpaść do Deki? –zapytał lekko zasmucony. Jej temat zawsze sprawiał nam ból

- Nie tym razem. Muszę dać Sasuke telefon, bo znowu zapomniał wziąć go z domu

Takumi tylko westchnął. Dalej nie lubił mojego brata, ale było mu go żal... Wiedział, że jego miłość do naszej przyjaciółki była szczera.

- Iść z tobą? –zapytał parkując

- Nie trzeba. Za chwile wracam – powiedziałam.

Nie chciałam przeszkadzać mojemu bratu, który codziennie o tej porze po pracy chodził na cmentarz. Siedział tam całymi wieczorami i wpatrywał się w jej fotografie. Stał się bardziej zamknięty i ponury. Nawet na weselu Itachiego i Yumi nie wykrzesał z siebie cząstki radości. Myślałam, że po roku zacznie jakoś normalnie funkcjonować, ale nic się nie zmieniało. Nawet nie interesował się Saradą, swoją córką... Wysyłał tylko na jej konto pieniądze, ale widział się z nią tylko raz... i to dlatego, że ja go zmusiłam.

Nic nie mogłam jednak zrobić prócz czekać aż upora się z ciągle dręczącym go cierpieniem.

3 Lata później

POV SASUKE

Wróciłem do domu zmęczony całym dniem pracy. Korporacja wciąż się rozwijała, a gdy Itachi został V-ce prezesem spółki, ja przejąłem cały dział prawny.

- Witaj w domu Sasuke – przywitała mnie moja bratowa z uśmiechem – zaraz podgrzeję ci kolację

- Nie jestem głodny – powiedziałem markotnie i ignorując ją poszedłem do salonu, gdzie siedział Itachi

- Nie wiesz co tracisz... Yumi przygotowała świetny Ramen – powiedział Itachi zachęcając mnie do zmiany zdania

- Innym razem – powiedziałem siadając na fotelu.

Nie miałem nic do Yumi...ani jej umiejętności kulinarnych, które były znakomite. Nie lubiłem z nią też przebywać nie dlatego, że mnie drażniła czy nie czułem do niej sympatii... po prostu za bardzo przypominała mi Dekashi... z wyglądu były bardzo do siebie podobne. Do takiego stopnia, że nawet ton głosu brzmiał identycznie. To rozdrapywało moje rany, które nie były w stanie się zagoić od trzech lat. Tylko praca odrywała moje myśli o niej...Nie chodziłem już nawet na cmentarz tak często, bo nie miałem na to czasu...

- Jak chcesz – odparł Itachi, a Yumi usiadła obok niego przytulając się do jego ramienia. Tworzyli czarującą i zgodną parę. Mój brat bez krempacji pocałował swoją żonę i położył dłoń na jej okrągłym, nabrzmiałym brzuchu. Byli szczęśliwi, spodziewali się dziecka... idealny obrazek na który nie mogłem patrzeć

- Jestem skonany. Idę do siebie – powiedziałem wstając, ale wiedzieli, że unikam radosnego towarzystwa.

Nie mogłem zrozumieć dlaczego inni pomimo smutku po śmierci Dekashi otrząsnęli się szybciej niż ja. Czemu tylko ja musiałem tak cierpieć... Położyłem się na łóżku rozmyślając o tym jakby wyglądało moje życie, gdyby Deki nie wsiadła na ten pieprzony prom... Każdego dnia czułem jakby wszyscy zmuszali mnie do normalnego życia bez powietrza, do którego nie byłem przystosowany... Gdy się kładłem przymykałem oczy modląc się by przyszła do mnie we śnie, bo tylko tam mogliśmy być na nowo razem...

.................................................

- Sasuke... – to Itachi wszedł do mojej sypialni bez pukania

- Co jest? – spytałem siedząc nad papierami, które wcale nie były tak pilne. Zegarek wskazywał 22, więc musiał mieć do mnie jakąś pilną sprawę

- Muszę jechać do hurtowni, bo przywieźli nie ten towar co trzeba, a tylko mój podpis to odkręci. Zajmiesz się Yumi? – zapytał wiedząc doskonale ile będzie mnie ta prośba kosztować

-A gdzie jest Sora? – zapytałem odrywając się od komputera

- Nocuje dziś u Kakashiego. Wrócę w przeciągu godziny. Zerknij od czasu do czasu do niej... nie czuła się dziś za dobrze

- Niech będzie – odparłem zrezygnowany.

- Dzięki... I dzwoniła Sakura... pytała czy weźmiesz małą na weekend

- Mam pilną robotę do zrobienia. Nie mogę – skłamałem hardo.

Sarada miała ponad 2 lata i była rezolutnym dzieckiem. Nie czułem jednak do niej rodzicielskich uczuć... tylko świadomość, że to moja krew i niczemu winne dziecko, sprawiała że raz w miesiącu spędzałem z nią cały dzień. Sakura oczywiście próbowała mi ją wepchnąć za każdym razem, chcąc tym samym zbliżyć się do mnie

- W takim razie razem z Sorą zabierzemy ją na lody – powiedział Itachi dając mi do zrozumienia swoją dezaprobatę. Uważał, że bez względu na wszystko powinienem zająć się wychowywaniem swojej córki.

- Świetnie – odparłem wracając do pisania raportu

- Będę za godzinę – przypomniał i wyszedł. Ja w tym czasie próbowałem zagłuszyć wyrzuty sumienia, które pojawiały się za każdym razem, gdy wspominał o Saradzie

..................................................

Po 20 minutach od wyjścia Itachiego wyszedłem z sypialni i nim poszedłem do kuchni by napić się kawy, zapytałem Yumi, która siedziała przed telewizorem czy czegoś nie potrzebuje

- Chyba potrzebny mi lekarz... - wyszeptała płytko oddychając, a ja dopiero teraz się jej przyjrzałem. Była niesamowicie blada i trzymała się za brzuch co chwilę krzywiąc z bólu

- Yumi co ci jest!? Czemu mnie nie wołałaś ? – pytałem zapalając przygaszone światła i podchodząc do niej

- Nie byłam w stanie krzyczeć tak głośno... strasznie ściska mnie w mostku – powiedziała uśmiechając się pokrzepiająco – chyba zaczęłam rodzić

Teraz to ja zbladłem... jeszcze 20 minut temu gdy był Itachi nic się nie działo. Ja naprawdę byłem przeklęty. Szybko jednak wziąłem się w garść. Nie mogłem pozwolić by dłużej cierpiała

- Możesz wstać? – spytałem, ale pokręciła tylko przecząco głową

- W takim razie chwyć mnie za szyję tak mocno jak możesz – powiedziałem konkretnie i trzymając ją w ramionach zaniosłem do auta. Gdy ją zapinałem spojrzała na mnie, a patrząc w jej czarne oczy widziałem ten sam blask co u Dekashi

- Przepraszam... - powiedziała skrępowana, dobrze wiedząc że obcowanie z nią sprawia mi ból

- Nie przepraszaj, tylko trzymaj się i oddychaj – pogłaskałem jej policzek i lekko się uśmiechnąłem.

Nie zwracałem uwagi na ograniczenia prędkości ani znaki. Czym prędzej chciałem ją dowieść do lekarza. W międzyczasie zadzwoniłem do Itachiego i Sory, którzy również pospieszyli do szpitala. Zerknąłem na bratową, która robiła się aż sina z bólu.

- Nie powstrzymuj się Yumi, krzycz śmiało – powiedziałem przyspieszając. Po chwili jednak myślałem że pękną mi bębenki. Yumi musiała bardzo cierpieć, dodatkowo siedziała w bardzo niewygodnej pozycji.

Gdy podjechałem po szpital szybko wyjąłem ją i na rękach zaniosłem do środka. Przy recepcji siedziała jakaś niemrawa kobieta, która nie zwróciła nawet na nas uwagi

- Do cholery daj nam natychmiast wózek i lekarza! – krzyknąłem na co dopiero się obudziła i zawołała lekarzy, który natychmiast kazali przewieść Yumi na salę porodową

Gdy ją zabrali, dotarł Itachi z Sorą, Kakashim i Takumim... nie wiedziałem po co ten ostatni jest nam potrzebny do szczęścia, ale nic już nie powiedziałem. Itachi czym prędzej pobiegł do żony, wspierając ją podczas porodu. Podziwiałem go... ja chyba jednak nie byłbym w stanie być świadkiem takich scen...

Siedzieliśmy wszyscy w poczekalni jak na szpilkach, gdy po godzinie pielęgniarka pozwoliła nam wejść. Było już po wszystkim, a mój brat był szczęśliwym ojcem. Spojrzałem na wyczerpaną Yumi, która odezwała się do mnie

- Dziękuję mój bohaterze – powiedziała cicho, a ja uśmiechnąłem się ciepło patrząc na moją bratanicę, którą trzymała w ramionach.

- Jest prześliczna – powiedziałem patrząc na tę drobinę. Nie widziałem jeszcze tak drobnej istoty... nawet Saradę po raz pierwszy zobaczyłem gdy była znacznie większa bo miała 3 miesiące...

- Gdyby nie ty Sasuke, Yumi urodziłaby w domu... dziękuję – mój brat przytulił mnie serdecznie z wdzięczności

- Drobiazg – odparłem klepiąc go po plecach , ale czując, że za moment emocję wezmą nade mną górę, wyszedłem na korytarz zostawiając Itachiego i Sorę z nowo upieczoną mamą.

Kakashi pojechał po rzeczy dla Yumi więc usiadłem w poczekalni. Moich uszu jednak dobiegła bardzo dziwna rozmowa. Wstałem i podszedłem bliżej korytarza w którym rozmawiał przez telefon Takumi

- „ Tak już po wszystkim" – mówił rozemocjonowany

- „Hahah nie, nie ma białych włosów tylko czarne jak twoja siostra... jest śliczna... Emiko" - mówił dalej, a ja im bardziej tego słuchałem tym bardziej serce mi mocniej biło z niedowierzania.

Wyszedłem na korytarz patrząc na niego, a gdy mnie zauważył szybko zakończył rozmowę i chciał odejść

- Chyba mamy do pogadania – powiedziałem zimno, nie zamierzając go puścić... Jego reakcja i ta rozmowa potwierdziły tylko moją żywioną przez te lata nadzieję... nadzieje że Dekashi jednak żyje...

A teraz kurna przepraszać mnie za te wszystkie groźby! XD

No chyba nie sądziliście, że mogłabym ją zabić... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro