Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18. Ciepło myśli

Polecam czytać wieczorami, przy melancholijnej muzyce :')

- Złotko, gdzie ty zdobyłaś takie cudeńko?

Mój wzrok powoli zasnuwał się białawą mgłą, spod której rozróżniałam już tylko niewyraźne kontury otaczających mnie postaci i żywą czerwień tego dziwnego, słodkiego napoju, który powodował u mnie niepoprawnie dobry humor.

Star wydawała się być w stanie równie wskazującym, co mój.

Z jej ust wydobyło się ciche czknięcie, po czym roześmiała się i rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie.

- Jak to skąd? Z pałacowej  piwniczki, najlepsze w całej  Mewni!

Poczułam, jak fala gorąca uderza w moje skronie. 

- Tak, ale co to jest?

Księżniczka parsknęła i wzruszyła ramionami.

- Nie mam lazurowego pojęcia!

Nagle obruszyła się i prychnęła na mnie, biorąc spory łyk szkarłatnego napoju.

- A zresztą, co to kogo obchodzi. Słodkie, mocne i...

Przyciszyła nieco głos i skrzywiła się lekko, jakby zaprzeczając swoim wcześniejszym słowom.

- ...i pozwala zapomnieć.

Westchnęłam głośno i oddałam głos słodkiej ciszy ciepłego, letniego wieczoru, przerywanego cykaniem świerszczy, trzaskaniem palącego się drewna i cichą piosenką, znaną tylko mi i pewnemu wkurzającemu demonowi.

Jego ceglaste tęczówki zatapiały się powoli w moich, wyrażając trudne do opisania uczucie.

Przywiązanie?

Wdzięczność?

Zaufanie?

Miłość.

Rozpłynęłam się mimowolnie, odwzajemniając jego ciepły, serdeczny uśmiech.

Tak, miłość.

Nie odrywając ode mnie wzroku, Tom jednym ruchem palca wzniecił strumień iskier, który uniósł się z ogniska w atramentowe niebo.

Przewróciłam oczami, jednocześnie starając się nie szczerzyć jak głupia.

- Tom...

On wzruszył tylko ramionami i westchnął przeciągle.

- Co poradzę, kochanie, że wciąż na nowo rozpalasz we mnie miłość?

Oho, za to on rozpala moje policzki ognistym rumieńcem.

Cicho westchnęłam, rozpływając się w uśmiechu.

Zaufaliśmy sobie do granic możliwości.

Właściwie się nie znając.

Właściwie nie wiedząc nic o sobie.

Wreszcie, właściwie nie wiedząc nawet, czy rzeczywiście możemy sobie nawzajem ufać.

Ale wystarczyło jedno spojrzenie, jakiś jeden, teoretycznie nieistotny gest, aby podjąć decyzję, która zwiąże nas razem do końca życia.

Przeznaczenie?

Porozumienie dusz?

Strzała Amora czy też, jak cytuję regentkę Wraithshade, "chłodna, pozbawiona jakiegokolwiek sensu bądź uczuć kalkulacja dwóch szalonych smarkaczy".

Wiem jedno-stał się drugą połową całego mojego wszechświata.

A ci ludzie, w których ciałach buzował ogień nieprzebranych uczuć i hektolitrów niebezpiecznych trunków, byli wszystkim, dla czego chciałam żyć i umierać.

Właśnie...

Rozczulając się nad romansami, zapomniałam o parze naszych mniej szczęśliwych gruchaczów.

Cóż, był to widok co najmniej poruszający.

Star, zagapiona w buzujące wesoło ognisko, kompletnie odpłynęła, pogrążając się w tajemniczym zamyśleniu.

Co chwilę tylko uśmiechała się do siebie, jakby przypominając sobie jakieś miłe wspomnienie, jednak był to jednocześnie uśmiech pełny niewyrażonego, trudnego do określenia bólu.

Obok niej zaś siedział Marco, który położywszy ręce na kolanach, wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo.

On również wydawał się przygnębiony i zajęty swoimi problemami, które wydawały się piętrzyć jak sięgające nieba wieżowce.

Nagle Marco oprzytomniał, prostując się na swoim pniaku służącym za siedzenie.

Otrząsnął się i spojrzał na moją rozkojarzoną przyjaciółkę.

- Chwilkę, Angela...Ty jesteś z Mewni? Z rodu...Butterfly?

Rzuciłam nerwowe spojrzenie kompletnie, lekko mówiąc, schlanej Star.

Ona jednak, całkowicie opanowana, ze stoickim spokojem skinęła głową i pociągnęła kolejny haust słodkawego trunku.

Wreszcie siadła prosto i wbiła swój wzrok w rozgwieżdżony horyzont.

- Nigdy nie pasowałam do tej rodziny. Córka arystokratki i podupadłego księcia, niepoprawna optymistka, wiecznie zatopiona w rozmyślaniach i swoich głupich, dziecięcych marzeniach...

Mówiąc to, spuściła wzrok na ziemię i wtuliła głowę w ramiona, jakby wstydziła się swoich słów.

Do moich uszu, pomimo głośnego szumu spowodowanego najwyraźniej zbyt niską zawartością krwi w alkoholu, dotarł jej cichy, bezsilny płacz, który musiał wstrząsać jej duszą już bardzo dawna.

"Nie mogę jej tak zostawić!", pomyślał rozochocony, lecz nadal całkiem jasny umysł myśląc o załamanej przyjaciółce, która w swej wspaniałomyślności obdarzyła go tak upajającym odprężeniem.

"Nie mogę jej tak zostawić!", pomyślały jednak moje nogi, które w całej swej miękkości oparły się rozluźnionym mięśniom i rzuciły się ponownie w kierunku ukochanej ławki.

Opadłam więc z hukiem na pusty pień, płacząc tym razem z własnej bezsilności i podnosząc do ust mojego szklanego towarzysza niedoli.

Ciepły napój szumiał w moich żyłach, chlupotał w moim sercu, pulsował w moich skroniach.

Nie czułam już prawie nic, świadomość popadała w niebyt.

Cisza zamknęła w sobie wszystkie myśli i pragnienia.

A jednak nawet próżnia najciemniejszej nocy nie jest w stanie zgasić ostatniego, wiecznego płomienia.

- Wiesz co, Angela?

Ciche, retoryczne pytanie, brzmiące ciepłym i lekko ochrypłym głosem zawisło w gęstym powietrzu.

Księżniczka podniosła swoje zaszklone, błękitne oczy i spojrzała na niego spod długich wachlarzy czarnych rzęs.

- Tak?

Jej usta drżały, zastygając w niepewnym oczekiwaniu.

Marco podniósł oczy do góry i zatrzymał swój wzrok na zawieszonej u podnóża horyzontu, najjaśniejszej gwieździe.

Uśmiechnął się, jakby sam do siebie, i zwrócił się do roztrzęsionej Star.

- Jakie jest twoje marzenie, Angie?

Star głośno przełknęła ślinę i wpatrywała się w ciemny horyzont, odwracając od niego twarz pokrytą różanymi rumieńcami i niezastygłymi szlakami łez.

Zaśmiała się lekko.

- Wiem, że to głupie, ale chciałabym po prostu znaleźć swoją miłość, swojego księcia na białym koniu, swoją drugą połówkę, swoją...

-...szczęśliwą gwiazdę?

Spojrzała na niego z zaskoczeniem.

Jego wzrok ani na chwilę nie opuszczał świetlistego punktu, w którym wydawała się być zamknięta cała jego świadomość.

Cały jego wszechświat.

Cisza potrafi nas ranić i niszczyć.

Ale tym razem była delikatnym balsamem, zamykającym choćby na ten krótki moment rany naszych poszarpanych dusz.

Star ponownie się uśmiechnęła się słodko i przymknęła oczy w rozmarzeniu, kiwając przy tym lekko głową.

- W takim razie wierzę, że jeśli nawet taki człowiek jak ja może mieć swoje światełko nadziei utrzymujące go przy życiu, to każdy anioł zasługuje na swoje słońce.

Widziałam, jak jej oczy się śmiały.

Jak jej usta się trzęsły.

Jak łzy przecinały niezliczone, lśniące szlaki, które biegły po jej rumianych policzkach.

- Dziękuję. 

Jej głos zniżył się się do prawie niedosłyszalnego szeptu.

- Już je znalazłam.

Szum w mojej głowie ostatecznie zagłuszył wszystkie myśli i zasnuł moje oczy senną mgłą.

Wszyscy ułożyliśmy się na miękkiej, pachnącej wiosną trawie i otuliliśmy się ciepłymi kocami.

Wtuliłam swoje ręce w zmierzwione włosy Toma i przymknęłam zmęczone powieki.

Usłyszałam już tylko cichy, skierowany gdzieś ku gwiazdom szept Diaza.

- Kiedyś cię odnajdę, Słońce. Gwiazdy nigdy nie gasną.

Uśmiechnęłam się do siebie i pozwoliłam swojemu ciału zapaść w błogi sen.

Zdołałam tylko szepnąć rozbawionym głosem:

- Niech wam się Starco przyśni, gruchacze...

*** 

Wróciłam!

Nareszcie w domu, i nareszcie mogę powrócić do pisania.

Dziękuję bardzo, wam wszystkim, którzy napisali mi tyle ciepłych słów pod ostatnim rozdziałem.

Nawet nie macie pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

Dziękuję, że mnie odwiedliście od porzucania tego opowiadania, bo inaczej gdzie bym się wyżywała pseudoartystycznie? :')

I cóż, proszę was nadal, abyście pisali, czy wam się podoba, ewentualnie że wam się nie podoba.

Jak wielokrotnie wspominałam, komentarze to dla mnie wielka siła napędowa, która podnosi mnie bardzo na duchu.

Bardzo was kocham, gwiazdki!

Buziaki.

I dziękuję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro