Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10. Porwanie

Pierwszy jest ból.

Pulsujący ból z tyłu głowy, gdzie wyraźnie czuję rosnącego guza.

A potem panika.

Chwilę.

Co się stało?

Gdzie ja jestem?

Co ja tu robię?

Gdzie Mar-

Ach, no tak.

Wróciła mi świadomość.

Ale reszta pytań nadal pozostaje bez odpowiedzi.

Zacznijmy więc od początku.

Raczej nie będzie łatwo czegoś się dowiedzieć.

Lepiej nawet na razie nie otwierać oczu, chociażby dla własnego bezpieczeństwa, w mojej sytuacji stojącego pod wielkim znakiem zapytania.

Co więc mogę stwierdzić na tą chwilę?

Cóż, czuję delikatne kołysanie i chłodny powiew wiatru na twarzy.

Najprawdopodobniej jestem więc gdzieś wieziona.

W dodatku na koniach, bo słyszę raźne parskanie.

I coś, co może być bardzo przydatne.

Przyciszone rozmowy.

- ...no więc, co jej zamierzasz powiedzieć? 

- Jak to-co?

Kobieta i mężczyzna.

Młodzi.

I co najdziwniejsze, o znajomych głosach.

Ale...jakby zmienionych.

Znanych, lecz nie do końca.

- Wiesz, jakoś musisz jej wyjaśnić to całe zajście.

Parsknięcie śmiechu miesza się z prychnięciem konia.

No, kobieta i koń mają dobrane charakterki.

- Ta, jasne. Co ja mam jej powiedzieć? Hej, Star! Dawno się nie widziałyśmy, co? Bo wiesz, postanowiłam cię związać-

Sznury.

Kompletnie przeoczyłam sznury.

Czy to jest w ogóle możliwe, żeby czegoś takiego nie wyczuć?

- i wywieźć do mojego zamku, bo ostatnio kompletnie ci odwaliło! Chyba nie masz nic przeciwko, co? A w ogóle to świetnie cię widzieć!

Czekaj...

Zamku?!

Mężczyzna uciszył ją, cedząc słowa przez zęby.

- Cicho, ona jeszcze pewnie śpi...

Choć chyba sam sobie nie wierzył, bo po chwili dodał, już nieco wyraźniej.

- Cóż, i tak w końcu będzie musiała się obudzić.

Zamilkli.

Cóż...

Podsumowując, chyba im na mnie w jakimś stopniu zależy, i co chyba ważniejsze, ta dziewczyna mieszka w zamku, co może oznaczać chyba tylko jedno.

Porwała mnie jakaś tutejsza księżniczka, której nie do końca pamiętam, a która wie o mnie całkiem sporo, i jej towarzysz, który również musi być na bieżąco z moim życiem. 

No nieźle.

To chyba ja powinnam się zastanawiać-co ja im powiem?...

Po chwili namysłu, facet wznowił rozmowę.

- To straszne.

W jego głosie pobrzmiewało współczucie.

Dziewczyna westchnęła.

- Wiem. 

- Straciła tak wiele. Pomyśl-musiała natychmiastowo opuścić Ziemię, bez wytłumaczenia swoim przyjaciołom, co tak naprawdę się dzieje, jej rodzinie i całej monarchii zagraża bunt własnych poddanych, nie wspominając o tym, że tak długo przedkładała szczęście Marco nad swoje, a potem, gdy już wyznała...

Po tych słowach zapadła niezręczna cisza.

Na nieszczęście dla mnie, bo zaczynało mnie intrygować kim są ci nieznajomi.

Poprawka.

Znajomi.

Może nawet przyjaciele.

Którzy do końca nie rozumieją, co się ze mną stało.

Ani czemu wyjechałam.

Ani co zamierzam zrobić, kiedy wrócić.

Jeżeli wróciłabym.

Postąpiłaś samolubnie, Star.

I teraz będziesz musiała to jakoś naprawić.

Milczeli tak przez dłuższą chwilę, ale ta cisza była tak niezręczna, że w końcu musiała zniknąć.

- Myślisz, że ona naprawdę...?

To pytanie musiało w końcu paść.

Boli. 

Boli niemiłosiernie.

Każde wspomnienie.

Każda myśl.

Tłumiłam to.

Ignorowałam to, jak wypowiadali jego imię.

Chciałam tylko zapomnieć.

Przyjaciele, znajomi, to wszystko zawaliłam...

Ale Marco.

Kim jest dla ciebie, że zostawiłaś go praktycznie bez słowa?

Kim jest, że uciekasz myślami, gdy tylko go wspomnisz?

Ach.

No tak.

Wyszłaś bez wyjaśnienia.

Rozwaliłaś jego związek.

On pewnie tonie w poczuciu winy.

A ty-uciekasz.

Marco nigdy tego nie przyzna, ale wiem, co kiedyś poczuje w stosunku do mnie.

Nienawiść.

Dziewczyna przerwała mu ostro.

- Tak. Od momentu, gdy ją poznałam, nie byłam niczego tak pewna.

- Ale przecież wiesz, że Marco...

Była zniecierpliwiona.

- Nie rozumiesz, nic nie rozumiesz! Tu nie chodzi o to, kto jest zakochany w kim, z kim się umawia, ani nawet czy jest to przyjaźń czy coś więcej. To jest więź, rozumiesz? Poświęcenie swoich własnych pragnień dla drugiej osoby, chęć porzucenia wszystkiego właśnie dla niej. Chyba zgodzisz się, że to jest istota miłości?

Kłamstwo.

On opuścił swoich przyjaciół i rodziców tylko po to, aby mnie odszukać i uratować.

Ja go zostawiłam, bez słowa wyjaśnienia, w niezręcznej sytuacji, ze związkiem wiszącym na włosku.

Jemu naprawdę, a przynajmniej tak myślę, na mnie zależy.

Natomiast ja?

Cóż.

Miałam go gdzieś.

Nawet ten facet poczuł się niezręcznie, jednak raczej z jakiegoś innego powodu.

Milczenie przerwał głośny, gniewny okrzyk.

- Cholera.

Ona mruczała tylko pod nosem, wyraźnie rozbawiona.

- Patrzcie, kto tu jest głośno...

Jemu nie było jednak do śmiechu.

- On się zaraz obudzi. I będzie mnie szukał. 

Nie wiedziałam, że szok można tak łatwo wyczuć.

- Cholera. Przecież wiesz, że on nie może jej zobaczyć! Czemu ty go w ogóle zostawiłeś?!

Oboje zacięli konie i poczułam gwałtowne szarpnięcie.

Gwałtownie wciągnął powietrze.

- Przepraszam?! To ty mi kazałaś przyjść do pałacu, a zaraz potem jechać z tobą na jakieś pustkowie, bo tak ci się zamarzyło!

- Wiesz, czemu cię tam zaciągnęłam. Wiesz przecież, że cały czas chodzi o nią! Nie rozumiesz, nic nie rozumiesz!

Przyśpieszyli i kolejne szarpnięcie spowodowało, że obiłam się mocno o najprawdopodobniej bok konia.

Zasyczałam z bólu.

I najwidoczniej zwróciłam tym uwagę dwójki jeźdźców.

- Obudziliśmy ją, no pięknie!

No to teraz nie mam wyboru.

Powoli podnoszę sklejone od snu powieki.

Spostrzegam rozmawiającą ze sobą parę.

Oboje jadą na kruczoczarnych koniach, do których grzbietów podczepiona jest płachta, na której leżę.

Mężczyzna jest po mojej prawej stronie, jednak nie mogę za wiele o nim powiedzieć, bo atramentowy, obszerny płaszcz zasłania go prawie całkowicie, powiewając daleko za koniem.

Kobieta wydaje się być natomiast tą samą, którą spostrzegłam wtedy, na wzgórzu.

Właśnie...

Jak ja się tu znalazłam?

I czemu nie pamiętam żadnej walki, ani tego, że mnie uśpili?

Ich twarze zasłaniają wielkie kaptury i misternie zdobione, koronkowe maski.

Dziewczyna odwraca się do mnie pierwsza.

- Cześć, Star! Słuchaj, nie mam teraz za bardzo czasu, aby wyjaśnić, ale-

Chłopak wchodzi jej w słowo.

- Musisz jechać z nami do pałacu. Tam ci wszystko wyjaśnimy, ale na razie-

Są zdyszani, ledwo łapią oddech.

Czemu musimy się tak spieszyć?

I kto ma się obudzić?

I w ogóle co-

- Patrz na drogę!

Gwałtownie skręcamy w jakąś uliczkę.

Przed moimi oczami wyrasta ogromny, lśniącoczarny zamek, który widywałam ze wzgórza.

Znów uderzam głową, tym razem o coś twardego.

Obraz powoli się zamazuje.

***

Co się stało?

"Star"

Czemu...

"Star..."

Czemu boli mnie głowa?

"Star...!"

Gdzie ja jestem?

"Star!"

Chyba odzyskuję świadomość

- Star? Star! Jesteś!

Rozchylam powieki.

I znów widzę tą tajemnicza kobietę, która niesie mnie na rękach.

- Wszystko będzie dobrze, obiecuję!

Nic nie rozumiem, kręci mi się w głowie.

- Kim ty jesteś...

- Ciii. Popatrz.

Z trudem spoglądam w lustro.

I zaniemówiłam.

Na rękach czarnej damy, podobnej do anioła śmierci niosącego swoją zdobycz, leżałam ja, a raczej obolały cień mnie.

Ale to było do przewidzenia.

Dziwne było raczej to, że nie wyglądałam jak ja.

- Moja twarz...

Nie byłam już pucowatą czternastolatką.

Miałam natomiast rysy i sylwetkę dwudziestoletniej kobiety.

- Jak...

Ponownie mnie uciszyła.

- Potem ci wyjaśnię, ale na razie, musisz tu zostać...

Otworzyła jakieś tajne drzwi, prowadzące do ukrytej komnaty.

Ostrożnie posadziła mnie na stercie miękkich poduszek i wzięła moją twarz w swoje drobne ręce.

- Słuchaj, wiem że to był maleńki szok, ale zaraz zobaczysz coś...coś bardzo ważnego. Możesz patrzeć przez tą szybę-

Wskazała wielkie okno w kształcie wielkiego księżyca.

Widziałam przez nie całą salę, a pode mną-wysoki tron.

To pomieszczenie było więc umieszczone tuż za ścianą.

- Ale spokojnie, to lustro weneckie. On niczego nie będzie widział.

Ale kto?!

Czego?

Kim ty jesteś?

Za nią do pokoju wszedł jej towarzysz, który pocałował ją lekko w policzek.

A więc chłopak.

Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce.

- Słuchajcie, rozumiem, że się bardzo spieszycie i tak dalej, ale...KIM WY JESTEŚCIE?!

Zaśmiali się jednocześnie.

- Dobra, złotko. Czas ściągnąć maski.

Ażurowy materiał opadł na ziemię.

I znów, pomimo szczerych chęci, nie mogłam nic wykrztusić.

Przede mną stała tutejsza para królewska, Tom i Janna, nadal owinięci zakurzonymi płaszczami, gruchający jak zakochane gołąbki.

Którzy podobnie jak ja mieli dorosłe rysy.

No pięknie.

Na ich twarzach dostrzegałam jednocześnie zmieszanie i niezmierzoną radość. 

Koronkowa suknia Janny zaszeleściła o posadzkę.

Przyjaciółka objęła mnie w serdecznym uścisku.

- Tak się cieszę, że znów cię widzę! Chociaż, nieco się pozmieniało, co?

Zaśmiała się.

- Nie mogę się doczekać, kiedy ci wszystko opowiem!

Nagle przez drzwi wpadł zadyszany służący.

- Wasze Wysokości! On już tu jest!

Jednocześnie poderwali się na równe nogi.

- Niedługo wrócimy, o i proszę-zachowaj mimo wszystko spokój, dobrze? Zaraz wszystko się wyjaśni.

Spokój?!

Ja nawet nie wiem, co tu się od-

Przerywa mi głośne trzaśnięcie głównych wrót do sali tronowej.

Szybko odwracam głowę w stronę szyby.

I niespodziewanie, braknie mi powietrza w płucach.

***

No dobrze, a jak dłuższy rozdział się podobał?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro