trzy
Po mnóstwie czasu spędzonym w samolocie z Lukiem Ashton nie mógłby być szczęśliwszy, że w końcu dotarł do Rzymu. Naprawdę desperacko chciał usłyszeć, jak jacyś nieznajomi rozmawiają i witają się ze sobą, tylko po to, by zagłuszyć paplanie swojego najlepszego przyjaciela, który torturował go przez cały lot. Przynajmniej pozwolenie na gadanie mu do ucha było jedną rzeczą, którą mógł zrobić dla swojego najlepszego przyjaciela za zmuszenie go do opuszczenia ważnych lekcji, bo był zbyt dumny, by pojawić się na weselu swojego brata bez osoby towarzyszącej. Jednak wiedział również, że to dopiero był początek paplaniny Hemmingsa.
Chłopcy w końcu wydostali się z lotniska pełnego ludzi i rozejrzeli się dookoła, szukając osoby trzymającej kartkę z ich imionami, znajomego samochodu albo choćby twarzy. Jednakże żadnej z tych rzeczy tam nie było, co zdecydowanie nie odpowiadało Ashtonowi.
— Cholera jasna. — Odetchnął nagle Luke, a Ashton podążył za jego wzrokiem, by ujrzeć błyszczącego, czarnego Jaguara, który właśnie się przed nimi zatrzymał.
Nie mógł powstrzymać się od przewrócenia oczami, kiedy poprawił torbę na ramieniu i wpakował się na tylne siedzenie, musząc wciągać za sobą Luke'a.
— Irwin? — zapytał szofer, na co Ashton jedynie kiwnął głową i wbił wzrok w widok za oknem.
Nie byli nawet kilometr od jego brata, ale on i tak czuł, że był za blisko. Sama myśl o tym, iż są w tym samym mieście, wręcz go dusiła i ku jego niezadowoleniu, podróż również nie trwała zbyt długo.
Gdy dotarli na miejsce, Ashton wysiadł z pojazdu jako pierwszy i złapał Luke'a za rękę w razie, gdyby ktoś na nich patrzył, a następnie zaniósł ich bagaże do lobby, w którym przekazał je boyowi hotelowemu.
Ashton nawet nie patrzył na Luke'a, ale czuł podekscytowanie, które wręcz od niego emanowało, kiedy jechali windą na górne piętro. To nie była winda, która po prostu go uszczęśliwiała. To była jedna z tych naprawdę ładnych ze szklanymi drzwiami, a chłopak nie mógł przestać się zachwycać pięknem tego hotelu. Ashton z kolei się tym nie przejmował. Był tu tylko z jednego powodu i nie zamierzał zbytnio ekscytować się pierdołami, za którymi będzie tęsknił po powrocie do domu.
W końcu drzwi windy się otworzyły, ukazując przed nimi korytarz. Chłopcy wyszli z małego pomieszczenia i ruszyli za boyem, pozwalając mu prowadzić się w odpowiednim kierunku.
— To ten pokój, proszę pana — powiedział chłopak i zapukał do drzwi.
Ashton i Luke popatrzyli na pracownika hotelu ze zmartwioną miną. Po co pukał do drzwi, skoro jego rezydenci byli obok niego? Jednak uzyskali odpowiedź na to pytanie, kiedy niedługo później otworzyła je Lauren, siostra Ashtona, i przyciągnęła go do uścisku.
Po raz pierwszy, odkąd tylko znaleźli się w Rzymie, Ashton pozwolił uśmiechowi wpłynąć na jego usta, gdy odwzajemnił uścisk. Ich przytulanie się nie trwało długo, bo dziewczyna dość szybko zauważyła Luke'a, który stał obok nich i uśmiechał się jak idiota.
— Luke! — pisnęła i od razu go przytuliła. Blondyn ani trochę nie był zaskoczony. Ashton za to stał się trochę zazdrosny o to, jak długo jego siostra przytulała Luke'a w porównaniu z nim, jej własnym bratem.
— Okej, już wystarczy, Lauren — powiedział nonszalancko, chociaż w jego głosie dało się usłyszeć nutę zniecierpliwienia.
Lauren to usłyszała, jednak jeszcze mocniej wtuliła się w Hemmingsa.
— Zejdź z mojego chłopaka — rozkazał i uśmiechnął się na widok jej zszokowanej miny oraz krótkotrwałego zaskoczenia Luke'a.
Chłopak z kręconymi włosami podszedł do Luke'a z uśmiechem i cmoknął jego policzek, a następnie złapał go za rękę, by pociągnąć go do pokoju.
— Mamo, Ashton zabrał mi chłopaka.
Ashton zesztywniał, zszokowany słowami swojej siostry, a następnie popatrzył na równie zdziwione spojrzenia jego rodziców. Wrócił wzrokiem do dziewczyny i zauważył, że patrzyła na Luke'a i puszczała mu oczko, ale wiedział, iż to był tylko żart.
Przez cały czas o tym pamiętając, owinął ramiona wokół swojej mamy, zaczynając wdychać jej cudowny zapach i nigdy nie chcąc jej puszczać, a następnie uścisnął swojego tatę.
— Tęskniłem za wami — przyznał Ashton osobom odpowiedzialnym za jego istnienie.
— Ja za tobą też tęskniłem, Ashton. — Irytująco znajomy głos niemalże wbił się do uszu chłopakowi, który chciał po prostu wyskoczyć przez okno. — Cieszę się, że przyjechałeś.
Ten głos spowodował, że Irwin na chwilę zesztywniał i głęboko odetchnął. Odwrócił się do swojego jedynego w swoim rodzaju brata, który zadowolony z siebie opierał się o framugę drzwi. Nie robił nic szczególnego, ale Ashton czuł jego pretensjonalne podejście do życia.
Nienawidził go.
— Luke, to mój brat, Ryan. Ryan, to mój chłopak, Luke.
— Nie spodziewałem się, że mały Ashy ma coś w sobie. — Uśmiechnął się Ryan, ściskając dłoń Luke'a.
— Ja również — zażartował Luke, na co Ashton szturchnął go w ramię.
— Tak, tak, już wszyscy się poznaliśmy, a teraz możecie wyjść z naszego pokoju?
Lauren wydała wargi, ale zanim zdążyła zaprotestować, ich ojciec pociągnął ją za sobą. Ich mama ruszyła niedaleko za nimi, po drodze życząc Ashtonowi dobranoc i przytulając Ryana. Próbował to zignorować.
Ryan poszedł jako ostatni. Kiedy wszyscy już w końcu wyszli, Ashton ciężko westchnął i opadł na łóżko. Kilka chwil później poczuł ciężar spoczywający na nim, który delikatnie przyspieszył jego oddech.
— Twoja rodzina wydaje się fajna — wymamrotał Luke we włosy Ashtona. Starszy chłopak zaśmiał się i przewrócił oczami, nawet nie unosząc powiek.
— Nienawidzę ich — odszepnął.
Potem pomiędzy nimi zapadła cisza. Luke przeturlał się na swoje miejsce i wdrapał pod pościel, a Ashton po chwili namawiania zrobił to samo. Przerzucił ramię przez tors Luke'a, który przysunął się, by być bliżej jego klatki piersiowej. To było coś, co robili już wcześniej mnóstwo razy i czuli się bezpiecznie, nawet w tak nieznanym im miejscu.
Kiedy zasypiali w takiej pozycji, Ashton nie mógł przestać zastanawiać się, co przyniesie następny dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro