jedenaście
Ashton stał w deszczu i patrzył zszokowany na swojego najlepszego przyjaciela, a po jego policzkach spływały łzy. Próbował je powstrzymać lub otrzeć, ale deszcz i tak zmoczył go całego.
— A-Ashton? — zawołał Luke. — Przepraszam. Nie chciałem.
Chłopak zamknął oczy, a słowa ciągle odbijały się w jego głowie jak echo.
— Pieprz się, Luke — powiedział jedynie i odszedł.
Potrzebował pobyć sam, z daleka od swojego tak zwanego najlepszego przyjaciela, a spacery zawsze pomagały mu w oczyszczeniu myśli, bez względu na powagę problemu.
Reszta chłopaków powoli wsiadła do limuzyny i w końcu odjechała w stronę hotelu.
W tym czasie Ashton po prostu szedł dalej z nisko spuszczoną głową. Chciał skupić się na czymkolwiek innym, niż wydarzeniach dzisiejszego dnia — jego widocznej zazdrości o striptizerkę, z którą nigdy nie mógłby się równać w oczach jego najlepszego przyjaciela, temu, że pocałował chłopaka, którego kochał jego brat, nakrzyczał na Luke'a, pozwolił Luke'owi go pocałować, odwzajemnił pocałunek i zdecydował, że samotny spacer w deszczu, wyglądając przy tym, jak bezdomny szczeniak było lepsze niż podróż limuzyną do hotelu, w którym mogły przytulić poduszkę i zacząć płakać.
Wolałby myśleć o deszczu i o tym, jak niszczył jego idealne loki, niż myśleć o Luke'u. Ale nie mógł. Luke go zdradził.
— Hej. Mogę dołączyć? — zapytał Kupidyn.
Ashton chciał odmówić i powiedzieć, że nie był zainteresowany rozmową. O wiele bardziej wolałby siedzieć w deszczu i złapać zapalenie płuc, niż rozmawiać o tym, co się stało, ale wiedział też, że nie rozmawianie o tym ani trochę nie poprawi mu humoru. Poza tym wyszedł za nim w deszcz. Gdyby odmówił, wyszedłby na dupka.
Ale to nie miało znaczenia, bo Kupidyn postanowił usiąść obok niego, bez względu na odpowiedź.
— Widziałem, co się stało. — Jego głos był niski, a w spojrzeniu było widać troskę. Ashton mu ufał.
— Kiedy po raz pierwszy się ujawniłem, kilka lat temu, wszyscy, moi 'najbliżsi przyjaciele', moja rodzina, nawet moi nauczyciele, traktowali mnie inaczej — zaczął Ashton, przypominając sobie to wszystko. — Nie specjalnie, to po prostu tak wyszło.
Zaczął myśleć o tym, jak wszyscy automatycznie założyli, że stał się jedną z dziewczyn tylko dlatego, że on również lubił chłopaków.
— Nawet nie musieli nic mówić. To ich spojrzeń nienawidziłem. U niektórych to była litość, ale u większości obrzydzenie i niezrozumienie — wytłumaczył. — Ale Luke zawsze był obok i mnie wspierał. Nie traktował mnie inaczej, bo nie uważał mnie za innego. Dla niego byłem tym samym Ashtonem Irwinem, którym byłem przed ujawnieniem.
Chłopak przełknął gulę w gardle.
— Nauczył mnie cieszyć się z tego i dzięki niemu jestem facetem, którym jestem.
Kupidyn nie odpowiedział od razu. Po prostu popatrzył mu prosto w oczy.
— Chyba nie chciał tego powiedzieć.
— Wiem, że nie chciał tego powiedzieć. Nigdy by mnie specjalnie nie zranił. — Westchnął Ashton. — Po prostu jestem zawiedziony, że te słowa w ogóle były w stanie wyjść mu z ust po tym wszystkim, co przeszedłem przez moją orientację.
Kupidyn ułożył dłoń na jego udzie i delikatnie je ścisnął.
— To tak bardzo boli — jęknął Ashton, po czym ukrył twarz w zagłębieniu szyi chłopaka, a łzy nadal płynęły po jego policzkach.
Już zaczynały znikać.
Kupidyn wyprostował nogi, nadal siedząc na niewielkiej ławeczce i wciągnął Ashtona na siebie. Nie wiedział, co powiedzieć, ani czy w ogóle mógłby coś powiedzieć, więc próbował pocieszyć go w jedyny sposób, jaki umiał i mocno go przytulił. Było im niewygodnie przez ławkę, ale żaden z nich nie narzekał.
— Dziękuję, że jesteś przy mnie, Zack — wyszeptał ledwo słyszalnie Ashton.
— Zawsze będę.
☁️
Chłopak z kręconymi włosami westchnął i pozwolił swojemu ciału upaść na podłogę. To nie był najmniej bolesny sposób na obudzenie się, ale to była metoda, która działała, pomimo jego pragnienia, by nigdy nie opuszczać łóżka. Jednak tym razem było inaczej. Upadł na podłogę i nadal nie chciał wstawać. Nie dlatego, że było mu tak wygodnie, ani nawet dlatego, że podłoga była taka wygodna. Po prostu nie widział sensu we wstawaniu. Wydarzenia poprzedniej nocy pozbawiły go wszelkiej motywacji.
Luke zmusił go do mówienia tylko po to, by uciszyć go pocałunkiem. Znowu pocałował Ashtona, chociaż to właśnie przez pocałunek znaleźli się w tej sytuacji. Jednak tym razem to nie Ashton nawalił. To był Luke i to on spieprzył w sposób, o którym Ashtonowi nawet się nie śniło.
— Będziesz tam leżał już zawsze? — Rozbrzmiał nad nim głos Luke'a.
Ashton nie odpowiedział, dalej leżąc na podłodze.
Luke westchnął, po czym wyciągnął ręce, by podnieść Ashtona z podłogi, ale kiedy tylko dotknął jego ciała, chłopak z kręconymi włosami go odepchnął i sam wstał.
Hemmings popatrzył zszokowany na swojego najlepszego przyjaciela. Ashton nigdy wcześniej go nie odepchnął.
— Ash... — zaczął, ale Irwin szybko wszedł do łazienki i włączył prysznic.
Przez chwilę chłopak z kręconymi włosami po prostu stał przed lustrem i na siebie patrzył, a słowo pedał ciągle rozbrzmiewało mu w głowie.
Pamiętał dzień, w którym się ujawnił i to, jak wszyscy zaczęli inaczej na niego patrzeć i traktować. Nienawidził tego uczucia, ale wiedział, że nie mógł obwiniać ich za brak zrozumienia.
Tego dnia upewnił się, że Luke jest jego najlepszym przyjacielem. W odróżnieniu od wszystkich pozostałych on się nie zmienił, ani nie oczekiwał tego od Ashtona. Zachowywał się, jakby wszystko było tak samo, bo wszystko było tak samo.
Być może to dlatego Ashtona tak bardzo zabolało, że to on nazwał go pedałem. Zniósłby to z ust nieznajomego albo nawet brata, ale nie swojego najlepszego przyjaciela. Luke był dla niego aż zbyt ważny, teraz jeszcze bardziej, gdy uświadomił sobie swoje uczucia.
Pukanie do drzwi wyrwało Ashtona z zamyślenia.
To był Luke, tyle było pewne. Ashton po prostu nie był pewny, co zrobić. Czy powinien dalej ciągnąć to kłamstwo i iść na ślub z Lukiem, czy może zaprzepaścić taką ciężką pracę przez jego niewielki ból psychiczny?
Przez chwilę zastanawiał się nad swoimi opcjami, gdy Luke nadal pukał do drzwi, aż w końcu wziął swój telefon i wysłał wiadomość. Gdy jego komórka zadzwoniła na zlewie, uśmiechnął się i rozebrał, by wziąć prysznic.
Niedługo później pukanie stało się jeszcze głośniejsze, a kiedy tylko Ashton wszedł pod prysznic, Luke wpadł przez drzwi i odciągnął zasłonki.
Ashton był zszokowany i nawet się nie zasłonił, ale wyłączył wodę, by nie wylała się na podłogę.
Pojedyncze krople nadal spływały po jego ciele — od szyi, aż po jego strefy intymne, a po Luke'u było widać, że wodził wzrokiem za każdą pojedynczą, aż w końcu utkwił wzrok w penisie Ashtona.
Chłopak z kręconymi włosami czuł się niepewnie przed swoim najlepszym przyjacielem, więc szybko złapał ręcznik, by się zakryć i pokręcił głową, śmiejąc sarkastycznie.
— Jesteś tak samo pedałem, jak ja.
Luke głośno przełknął ślinę i w końcu odwrócił wzrok.
— Jest jakiś powód, dla którego przerywasz mój prysznic?
— Uch, t-tak. To znaczy, nie. P-Po prostu już pójdę — wyjąkał Luke i wyszedł z łazienki.
Ashton ponownie odkręcił wodę i dokończył brać prysznic, stwierdzając, że nie ma czasu na takie głupoty.
☁️
Cała podróż do kaplicy była niekomfortowa. Ryan ciągle zerkał na Caleba, którego mina wyrażała jedynie cierpienie, a następnie na Ashtona, jakby błagał go o pomoc.
Ashton za to jedynie siedział cicho, na nikogo nie patrząc i nie zwracając uwagi na spojrzenia jego przyjaciół i brata — aż w końcu podniósł wzrok znad swoich kolan i dołączył do całego grona niezręczności.
Spojrzenie Ryana było przyklejone do Caleba, a Luke zasłonił twarz kolanami, widocznie będąc smutny.
— Nie rób tego — poradził mu chłopak z kręconymi włosami.
Wszyscy popatrzyli na niego zaskoczeni.
— Wybierz to, co cię uszczęśliwia. — Ash skupił swoją uwagę na Calebie, a następnie na swoim bracie. — A nie to, co byłoby dla ciebie najlepsze w przyszłości.
Luke popatrzył na swojego najlepszego przyjaciela z zaskoczeniem wypisanym na twarzy, zaś Caleb patrzył na niego pełny nadziei. Ryan za to był głęboko zamyślony i co chwilę głęboko wzdychał. Jednak nie powiedział ani słowa, a niedługo później zaparkowali pod budynkiem, który był dziwnie niedaleko ulicy jak na ulicę. To było... Cóż, dziwne, ale nikt o tym nie wspomniał na głos. Wszyscy po prostu wyszli z samochodu i ruszyli do drapacza chmur.
Budynek był niepotrzebnie ogromny i prawdopodobnie niesamowicie drogi, ale jednak miło było w nim przebywać. I chociaż Ashton nie był gotowy zobaczyć, jak jego brat sprzedaje swoją wolność dla dobra swojej firmy, to wiedział, że to teraz albo nigdy. Dokładnie tak samo, jak wiedział, że jego brat zawsze wybrałby pracę ponad przyjemnością. Taki już był Ryan — stawiał szczęście innych ludzi ponad swoim. Bardziej martwił się o dobre życie swojej rodziny niż swoje własne. To była naprawdę dobra cecha i dzięki niej wychodził na świetnego faceta, ale to go nie uszczęśliwiało.
Ashton westchnął. Cała ich czwórka szła długim korytarzem budynku (Ashton i Luke tym razem naprawdę szli i nie przyciągali na siebie niepotrzebnej uwagi ochrony). Godzina ślubu jeszcze nie wybiła, ale na sali było mnóstwo najbliższej rodziny i przyjaciół państwa młodych.
Wszyscy ruszyli na sam koniec korytarza i skręcili do pokoju po lewej. Ryan podszedł do dużego lustra, po czym zdjął swoją piżamę, w zamian wkładając garnitur.
Luke usiadł wygodnie na kanapie, a Caleb zasiadł przy stole, ukrywając twarz w dłoniach. Bycie tam go dobijało, ale i tak przyszedł.
Niedługo później Ryan był już gotowy, ale nawet wtedy nadal nie ruszył się z miejsca i ciągle obserwował swoje odbicie.
— Możesz wybrać swoje szczęście — przypomniał mu młodszy brat, który podszedł do niego i poprawił muszkę.
Ryan westchnął.
— Ja—
Pukanie do drzwi mu przerwało.
— Ślub się rozpoczyna, proszę pana — poinformował go chudy chłopak w okularach.
Ashton kiwnął głową.
— Tylko to umiem robić.
Szybkim ruchem Ryan wyszedł z pomieszczenia, a pozostali tuszyli tuż za nim. Cisza była dość niekomfortowa, ale nikt się tym nie przejmował. Jeden z nich rezygnował ze swojego szczęścia, drugi tracił miłość swojego życia, kolejny był przepełniony żalem i zmieszaniem, a ostatni był zbyt zasmucony własnymi problemami, by dalej próbować naprawiać te wszystkich pozostałych.
Kiedy zbliżyli się do drzwi, ochroniarze popatrzyli na Ashtona i Luke'a, zanim pozwolili im wejść, a gdy już znaleźli się na sali, chłopcy zajęli miejsca z przodu, czekając na początek wydarzenia.
Niedługo później orkiestra zaczęła wygrywać melodię, a panna młoda weszła na salę. Jej suknia była piękna, a Ashton naprawdę nienawidził faktu, że jej nie nienawidził. Nie lubił jej i nie powinna też podobać mu się jej sukienka.
Szła powoli, nie spiesząc się i napawając chwilą. Dobrze się bawiła.
Ashton popatrzył na Caleba, który posyłał Vanessie albo Veronice mordercze spojrzenie, przez co Irwin wybuchnął śmiechem. Próbował się powstrzymać, ale ten widok był po prostu zbyt zabawny.
— Drodzy wielebni, zebraliśmy się tutaj, by połączyć Ryana Irwina i Victorię Lacross węzłem małżeńskim. Te dwie osoby teraz będą mogły reprezentować bycie jednością. Jeśli jakaś osoba zna powód, dla którego to małżeństwo nie może być zawarte, niech przemówi teraz lub zamilknie na wieki.
Ashton popatrzył na swojego brata, następnie na jego przyszłą żonę, po czym w końcu na Caleba.
— Nie mogę zmusić cię, byś był szczęśliwy — wyszeptał. — Ale nie mogę patrzeć, jak żenisz się z osobą, której nie kochasz.
Patrząc, jak jego brat próbuje utrzymać sztuczny uśmiech, Ashton ruszył do ołtarza, a za nim podążali Luke oraz Caleb.
— Ashton! — krzyknął Luke, gdy już opuścili ceremonię.
Jednak chłopak z kręconymi włosami dalej szedł, dopóki nie znalazł się przed gigantycznym budynkiem. Po drugiej stronie ulicy stał Zack. Nie był ubrany elegancko, ale tam był — tylko o tyle prosił go Ashton.
— Ashton! — zawołał ponownie Luke i ułożył dłoń na niego ramieniu. Chłopak stanął w miejscu, po czym zaczął wodzić wzrokiem między Zackiem po drugiej stronie ulicy a ręką Luke'a.
Miał dwie opcje — mógł zostać i porozmawiać z Lukiem albo mógł wybrać bardziej logiczną opcję i przejść przez ulicę.
Jasne, że wybrał tę bardziej oczywistą ścieżkę i zaczął przechodzić przez ulicę. To byłby dobry wybór...
Gdyby tylko zauważył autobus, przed który właśnie wszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro