Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

dziesięć


               Ashton leżał na zaskakująco czystej podłodze w pokoju pięknego Caleba Harrisa. Z tej pozycji widział niebo, lśniące gwiazdy oraz półksiężyc. To był naprawdę piękny widok, ale nie trwał zbyt długo. Ashton wyraźnie widział zbliżające się ciemne chmury. Wkrótce piękny widok przed nim miał zostać zasłonięty, a z nieba zacznie padać deszcz.

Telefon leżący obok niego zaczął wibrować, a po chwili rozbrzmiał również budzik stojący na szafce nocnej Caleba.

Większość ludzi poczułaby zirytowanie tym dźwiękiem i po prostu musiała wstać, by go wyłączyć, ale Ashton nie był, jak większość ludzi. Naprawdę angażował się w swoje lenistwo i nie miał zamiaru wstawać (nieważne, jak bardzo irytujący był alarm).

Po drugiej stronie pokoju zamknęły się drzwi, a niedługo później dźwięk ustał. Ashton westchnął. Cieszył się, że zapadła cisza, ale wiedział, co zaraz miało nastąpić.

— Musisz z nim porozmawiać, wiesz? — odezwał się ciemnoskóry chłopak, który siedział na łóżku obok.

Ashton zamknął oczy i odchylił głowę, po chwili w końcu na niego zerkając.

— Już nie jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi — odparł. — Nie ma o czym rozmawiać.

Chłopak z kręconymi włosami obserwował, jak Caleb wywraca oczami i wyciąga rękę w jego kierunku. Ashton przyjął ją i uśmiechnął się z wdzięcznością, gdy Harris podciągnął jego ciało do pozycji stojącej.

— Wszystko w porządku?

— Dlaczego miałoby nie być? — spytał Caleb.

— Nie wiem. Wydajesz się... Zamyślony — zauważył Irwin. — Gdzie ten piękny uśmiech, chęć zabawy... Twoje okropne próby uprawiania ze mną seksu?

Caleb lekko się uśmiechnął, ale już po chwili jego zadowolenie zniknęło.

— Wiesz, że dzisiaj jeszcze mnie nie podrywałeś? — dodał leniwy przyjaciel, magicznie wywołując uśmiech na twarzy Harrisa.

— Chcesz, żebym cię podrywał? — spytał, jednak to zabrzmiało bardziej, jak stwierdzenie, niż pytanie.

— N-nie — spróbował odpowiedzieć Ashton, zanim Caleb zdążyłby coś sobie pomyśleć, ale było zdecydowanie za późno. Caleb już zaczął przypierać go do łóżka.

— Chyba tak — odparł Caleb i pochylił się nad nim, podpierając na ramionach po obu stronach jego głowy. — Chyba lubisz, jak cię podrywam.

Harris szeptał wszystkie słowa prosto do ucha Ashtona.

— O-oszalałeś — wydusił Irwin.

Ciemnowłosy chłopak rozbawiony uniósł brwi, po czym przycisnął jego ciało do tego Ashtona.

— Myślę, że mnie pragniesz — kontynuował Caleb, powoli zaczynając ocierać się o Ashtona.

Irwin musiał powstrzymać jęk przyjemności.

— Chyba zwymiotuję — powiedział, udając zniesmaczenie.

Caleb trochę się pochylił i sięgnął dłonią w dół.

— To mówi mi coś innego.

Ashton sapnął. Caleb złapał za jego erekcję.

— Co ci to mówi? — spytał chłopak z kręconymi włosami i uśmiechnął się pod nosem.

Jego uśmieszek zaskoczył Caleba, ale nie przerwał. Ponownie się pochylił, a pomiędzy ich ustami było zaledwie kilka centymetrów.

— Mówi, że chcesz—

Ich usta się złączyły. Ashton pocałował Caleba. I w tamtym momencie wydarzyły się trzy rzeczy — drzwi pokoju trzasnęły, Caleb zszokowany od niego odskoczył, a Ashton zdał sobie sprawę z tego, że właśnie popełnił błąd.

— Dlaczego to zrobiłeś?!

Ashton popatrzył na niego zdezorientowany.

— Mhm. No nie wiem, dlaczego pocałowałem chłopaka, który się o mnie ocierał.

— Nie powinieneś tego robić — dodał Harris o wiele spokojniej. — Proszę, powiedz mi, że to nie twój brat stał w drzwiach.

— Nie. To był Luke.

— To zepsuje wszystko.

Caleb zaczął nerwowo chodzić po pokoju z dłońmi zaciśniętymi w pięści.

— Co zepsuje? — spytał Ashton. Przecież widział to tylko Luke, a on nikomu by nie powiedział.

— Wszystko. To zepsuje wszystko. To była moja ostatnia szansa, by się wykazać, a ty właśnie wszystko spieprzyłeś — odparł jedynie ciemnowłosy, po czym wyszedł z pokoju, po drodze rzucając ledwo słyszalne „do zobaczenia na imprezie".

Niedługo później w pokoju było słychać jedynie stłumiony płacz. Ashton był we Włoszech zaledwie od tygodnia, a już zdążył dwa razy wszystko zniszczyć. Najpierw zniszczył przyjaźń ze swoim najlepszym przyjacielem przez pocałowanie go, a teraz zniszczył ostatnią szansę Caleba przez pocałowanie go.

— Moje usta są przeklęte — wymamrotał cicho, po czym wyszedł z pomieszczenia. W końcu postanowił przestać zwlekać z tym, co było nieuniknione i zacząć świętować fałszywe małżeństwo jego brata z jego udawaną żoną, ale kiedy otworzył drzwi, przejście zablokował mu blondyn.

— Luke.

— Ashton — odezwał się Hemmings. — J-ja... Ty, nie wróciłeś wczoraj do pokoju.

W tamtym momencie zaczął nerwowo chodzić w to i z powrotem po korytarzu.

— Martwiłem się i—

— A więc już wiesz, jak to jest — powiedział jedynie chłopak z kręconymi włosami, po czym odszedł.

W tamtym momencie nie chciał rozmawiać z Lukiem. Blondyn już jasno wyraził się na temat ich przyjaźni i jeśli zamierzał o tym wszystkim zapomnieć oraz zachowywać się jak dupek przez pocałunek, to Ashton też.

— Poczekaj. Ashton. Proszę.

Nadal szedł. Robiło się późno, a on nie chciał iść na ten zaaranżowany wieczór kawalerski, który zorganizował, jeszcze bardziej, niż nie chciał iść na wesele.

Gdy już miał wchodzić do windy, zerknął za siebie, by zobaczyć, że jego najlepszy przyjaciel nie ruszył się z miejsca. Ashton na chwilę przystanął, żeby na niego popatrzeć, a wtedy Luke podniósł głowę i nawiązali kontakt wzrokowy. Luke miał przeuroczą smutną oraz zmieszaną minę. Ashton poczuł zżerające go wyrzuty sumienia, ale wtedy przypomniał sobie noce, które spędził, czekając na swojego najlepszego przyjaciela w ich pokoju oraz wszelkie scenariusze, które mogłyby wytłumaczyć jego nieobecność. Później pomyślał o tym, jak czuł się na próbnym obiedzie, jak Luke postawił jakąś tanią laskę ponad swoim najlepszym przyjacielem i to wystarczyło, by wsiadł do windy, nie oglądając się za siebie.

— Ashton! Czekaj! — Rozbrzmiał głos Luke'a, a tuż potem dało się usłyszeć głośne kroki zbliżające się do przezroczystych drzwi windy.

Naciskał przycisk zamykania co najmniej dziesięć razy, ale Luke był szybszy, niż się spodziewał. W ostatniej chwili wszedł do środka, prawie zahaczając kurtką o drzwi.

Chłopak z kręconymi włosami westchnął zirytowany. Doskonale wiedział, co zaraz miało się wydarzyć. Żaden z nich nie miał zamiaru odezwać się do drugiego (a szczególnie on), więc utknęli w niesamowicie niezręcznej, dłużącej się podróży.

— Gdzie byłeś? — spytał Ashton. Nie chciał rozmawiać, ale ciekawość wyniszczała go od środka. Poza tym to było lepsze niż niekomfortowa cisza.

— Co?

— Gdzie byłeś? Kiedy nie wracałeś do pokoju, gdzie byłeś?

Winda dojechała na wybrane piętro i otworzyła się, cicho przy tym brzdąkając. Caleb i Ryan już stali na korytarzu, wraz z kilkoma innymi członkami rodziny Ashtona. Nie było ich zbyt wiele. Ryan nie lubił dużych tłumów i z jakiegoś powodu chciał, żeby przyszli tam tylko ludzie, którym ufał.

— ASHY! — powitał go. — I Luke. Miło widzieć, że już się nie kłócicie.

Chłodne spojrzenie Ashtona zamieniło się w uśmiech, gdy przytulił Luke'a, który miał niesamowicie zmieszaną minę.

Chłopak z kręconymi włosami był zbyt dumny, by przyznać prawdę. Nawet po tym, jak ostatnio go okłamał, zamierzał kontynuować. Zamierzał robić to, dopóki wszystko się nie skończy.

— Cokolwiek. Chodźmy — powiedział. — I nie spodziewaj się zbyt wiele.

Ryan zaśmiał się i ruszył w kierunku drzwi. Na zewnątrz czekała na nich błyszcząca limuzyna. Wydawała się nowa, bo aż lśniła w ciemności.

Wszyscy wepchnęli się do tyłu, kiedy Ashton zajął miejsce obok kierowcy, by podać mu lokalizację. Na szczęście, słyszał o tym miejscu.

— Co ty zaplanowałeś, Ashton?

— Strasznie gejowskie miejsce. Wszędzie będą gorący faceci w ciasnych bokserkach albo bez nich. Dzisiaj zamienię hetero w geja. — Uśmiechnął się chłopak i ku jego zaskoczeniu, tak samo, jak wszyscy pozostali, nawet Ryan.

— Dlaczego się tak szczerzysz, Ryan? Przecież jesteś homofobem — wytrącił Luke.

Z jakiegoś powodu Caleb wybuchnął głośnym śmiechem, a mina Ryana zmieniła się z radosnej na poważną, którą Ashton doskonale znał.

— Już wam mówiłem, że nie jestem homofobem — powiedział zirytowany. — Ale poważnie, gdzie jedziemy, Ashy?

— Do miejsca idealnego dla nas wszystkich — odparł. — I przestań mówić do mnie Ashy.

Chłopcy uśmiechnęli się, tym razem będąc trochę bardziej rozluźnieni.

— Jesteśmy! — ogłosił niski głos kierowcy, zaskakując ich wszystkich.

Goście wysiedli z limuzyny w tym samym czasie, utykając w drzwiach.

— To było żałośnie przewidywalne — stwierdził Ashton i włączył latarkę w swoim telefonie, by im pomóc.

Budynek nie był ogromny, jak kaplica Ryana, ale był dość duży.

— Adam i... — zaczął zdezorientowany Caleb.

— Adam i co? — wtrącił Ryan.

— Adam i Steve. — Ashton wskazał na Caleba, po czym na Ryana. — Albo Adam i Ewa.

Wszyscy popatrzyli na niego zmieszani.

— Po prostu wejdźcie i powiedzcie, że przyszliście na imprezę Irwina.

Wszyscy wykonali polecenie, wchodząc do budynku. Ashton ruszył za nimi, ale Luke go zatrzymał.

— Możemy porozmawiać?

— Nie.

Irwin szybko wszedł do klubu. Na niebie zbierało się coraz więcej ciemnych chmur i niedługo mógł spaść deszcz.

— Witajcie w Adam i...! Mam na imię Steve i jeśli będziesz czegoś potrzebował... — Przystojny chłopak podszedł do Ryana, opierając dłoń na jego klatce piersiowej. — I to czegokolwiek... To daj mi znać.

Ciągle mówił do niego uwodzicielsko, dopóki Ryan nie odepchnął jego ręki.

— Przepraszam za to. Jest homofobem.

— NIE JESTEM!

— Udowodnij to. Kiedy zapytają, kogo wolisz, powiedz facetów.

Steve popatrzył na nich zaciekawiony.

— Jesteście niedorzeczni.

Wszyscy się zaśmiali, a Ashton ruszył na początek kolejki.

— Jeśli jesteście gotowi, to idźcie dalej tą ścieżką, aż dotrzecie do Kupidyna — poinstruował ich Steve swoim ciężkim akcentem, dzięki któremu był jeszcze bardziej pociągający.

Młodszy Irwin pokierował ich w stronę tyłu budynku, gdzie na podium stał chłopak z białymi skrzydłami przyczepionymi do pleców, a nad nim wisiał ogromny znak z napisem „KUPIDYN".

— Hej Kupidynie, gdzie twoje strzały? — Zaśmiał się daleki kuzyn Ashtona.

Chłopak również się zaśmiał i szeroko uśmiechnął.

— Imię i preferencja.

— Imię: Ashton, preferencja: faceci.

Kupidyn wyciągnął dłoń, którą chłopak bez wahania ujął. Nie spodziewał się, że jego ręka będzie ucałowana przez anioła miłości, ale nie narzekał.

— Weź piórko — dodał i odwrócił się, ukazując swoje skrzydła. Najwidoczniej na każdym z nich było zapisane inne imię.

Proces powtarzał się, dopóki wszyscy już nie podali swoich danych, ale z jakiegoś powodu tylko Ashton i Ryan dostali piórka. Wszyscy się nad tym zastanawiali, ale nikomu nie przeszkadzało.

— Chodźcie za mną! — zawołał Kupidyn i ruszył, a jego tyłek zaczął podskakiwać po drodze.

— Podoba ci się, Caleb? — spytał Ryan.

Harris jedynie wywrócił oczami.

— Nieźle, ale twój jest lepszy.

Niedługo światła przygasły, a korytarz, do którego właśnie weszli, wypełnił się mgłą, aż w końcu dotarli do pokoju wielkości trzech pokojów hotelowych.

Po jednej stronie były zboczone gry, a po drugiej kanapy, przed którymi stały rury do tańca. Z boku były niewielkie bary, a pośrodku pokoju znajdowała się diabelsko czerwona kanapa z okrągłym stołem, na którym stało wiele rodzajów wina i alkoholu.

— Usiądźcie i się rozluźnijcie, wasi partnerzy niedługo przyjdą!

Niedługo było przesadzeniem, ale kiedy tylko Kupidyn wyszedł, w pokoju włączono głośną muzykę, a do środka weszło kilka dziewczyn i chłopaków.

Wszyscy byli piękni. Niektóre dziewczyny nawet na tyle, że Ashton zaczął się, czy może dałby radę być hetero.

— Brakuje wam dwóch osób — zawołał Ryan. Striptizerzy popatrzyli po sobie i zaczęli liczyć.

— Wcale nie.

Do pomieszczenia weszli Steve i Kupidyn z uśmiechami na twarzach.

— Pomyślałem, że przyjmę propozycję. — Steve zatrzymał się przed Ryanem i uklęknął przed nim, przejeżdżając dłonią po jego ciele. — Udowodnij, że nie jesteś homofobem.

— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko — odezwał się Kupidyn.

Ashton popatrzył na Luke'a, który wybrał sobie dziewczynę i się uśmiechnął.

— Nie — odparł, nawet nie podnosząc się ze swojego miejsca.

— Dzięki Zeusowi! — Westchnął Amorek i usiadł na nim okrakiem.

— Może rozbierzemy cię z tych niewygodnych ubrań? — zaproponował Ryanowi Steve.

— Koleś, przecież powiedział, że jest hetero — wtrącił Caleb.

— Nie, nic nie szkodzi. Chcecie, żebym udowodnił, że nie jestem homofobem? — powiedział Ryan. — Zrobię to.

Steve rozebrał go, odpinając każdy pojedynczy guzik jego koszulki oraz pasek, po czym zdjął również jego kamizelkę i marynarkę. Niedługo później najstarszy Irwin stał ubrany jedynie w czarne bokserki i krawat.

Piękny Caleb Harris westchnął.

— Nie musisz nic nikomu udowadniać.

Ryan jedynie zamknął oczy i usiadł, pozwalając Steve'owi na robienie z nim wszystkiego.

— Przepraszam, muszę iść do łazienki — przyznał w końcu Caleb. Jego partner uśmiechnął się i zabawnie poruszył brwiami, a następnie złapał go za rękę, prowadząc w jakimś kierunku.

— Wszystko w porządku? — wyszeptał Kupidyn, wyrywając Ashtona z zamyślenia. — Piękny chłopak zajmuje się tobą i twoim małym przyjacielem, ale ty jesteś skupiony na wszystkich pozostałych.

— Tak. Nic mi nie jest.

— Może stąd wyjdziemy?

Kupidyn miał rację — był naprawdę piękny, dredy w idealnym czekoladowym kolorze opadały mu na ramiona, czuć było od niego dobrą energię i troszczył się o innych. Powinien bardziej niż przyciągać do siebie Ashtona, ale kiedy przepiękny mężczyzna ssał jego szyję i tańczył mu na kolanach, on mógł myśleć tylko o Luke'u, który wydawał się bawić najlepiej z nich wszystkich.

To zasmuciło Ashtona. Każde spojrzenie było przypomnieniem, że nigdy nie mógłby się porównywać z kobiecą striptizerką, a co dopiero z kimś o wiele więcej. Nie wiedział, dlaczego tak go to bolało, ale tak było.

— Okej.

Kupidyn zabrał Ashtona w cichsze miejsce — do ciemnego w pokoju z łóżkiem w kształcie serca, na którym leżał miękki koc. Gdy Irwin w końcu zorientował się, co ma miejsce, zamarł w miejscu.

— Ja... Uch...

— Wyluzuj. Nie zabrałem cię tutaj, żeby uprawiać seks — przyznał anioł miłości. — Chciałem tylko porozmawiać, a właściwie to posłuchać.

Kupidyn zdjął swoje skrzydła i usiadł na posłaniu, pokazując Ashtonowi, by zrobił to samo.

— Co chcesz usłyszeć? — spytał Irwin, niepewnie podchodząc do łóżka.

— Twoje jęki.

Ashton ponownie się zatrzymał, a Amorek zaśmiał.

— Żartuję... Żartuję. — Wybuchnął głośnym śmiechem.

Chłopak z kręconymi włosami w końcu odwzajemnił mimikę twarzy i usiadł zaraz obok niego.

— Więc, co się stało?

— Wszystko — zaczął Ash. — Wszystko zniszczyłem.

Jakąś godzinę lub dwie później Kupidyn i Ashton wyszli z pokoju, z zaskoczeniem zauważając, że wszyscy przenieśli się na diabelsko czerwoną kanapę przy stole z ogromną ilością alkoholu.

Wszyscy wydawali się dobrze bawić, uśmiechali się, śmiali i napawali alkoholem oraz dziwkami. Powiedzieć, że byli pijani, byłoby niedopowiedzeniem. Wszyscy byli nawaleni. A przynajmniej wszyscy oprócz Ryana, co było dość ironiczne, bo on jako jedyny siedział przy barze.

— Powinieneś pójść i z nim porozmawiać — poradził Kupidyn, łapiąc go za rękę.

Ashton uśmiechnął się, po czym mu podziękował i odszedł.

Może i byli w tym pokoju tylko godzinę albo dwie, ale w tak krótkim czasie dowiedzieli się o sobie naprawdę dużo — na przykład to, że Kupidyn ma na imię Zack i tak naprawdę nie pracuje w Adam i...

— Hej! Wszystko dobrze?

— Nie wiem — odparł Ryan.

— O czym tak myślisz?

— Ashy... — Młodszy Irwin się skrzywił. — Wybacz. Ashton. Musiałeś kiedyś wykonać niesamowicie trudnego wyboru pomiędzy czymś, co cię uszczęśliwia a czymś, co byłoby dla ciebie najlepsze?

Ashton pokręcił głową, wbijając wzrok w spojrzenie.

— Może gdybyś wytłumaczył mi sytuację, to wymyśliłbym jakiś kompromis — zaproponował.

Ryan odwrócił się, by popatrzeć na swoich przyjaciół i rodzinę, ale oczywiste było, że swoje spojrzenie kierował tylko na jedną osobę.

— Jest piękny. Jest mądry. Rozbawia mnie, pomaga mi się uspokoić, zawsze wie, co powiedzieć... Nie jest bardziej skupiony na dobrach materialnych niż na mnie — powiedział, odbiegając spojrzeniem. — Uszczęśliwia mnie.

Ashton podążył wzrokiem w kierunku, w którym jeszcze przed chwilą zerkał jego brat.

To był Caleb. Patrzył na Caleba, a gdy Ashton wszystko sobie uświadomił, musiał wyglądać jak duch.

— Czyli jesteś—

— Tak, wolę facetów — przerwał mu Ryan.

— Właściwie to miałem powiedzieć, że jednak nie jesteś homofobem.

Oboje się zaśmiali i choć raz poczuli się, jakby byli prawdziwymi braćmi.

— Ja też muszę ci coś wyznać. — Westchnął Ashton. — Ja i Luke tak naprawdę nie jesteśmy razem.

— Nie? — sapnął sarkastycznie.

Ash jedynie wywrócił oczami.

— Ten gość dosłownie spędził kilka dni w pokoju Caleba, zadręczając się waszym pocałunkiem. — Zaśmiał się Ryan.

— Tam był? Co za skur—

— Skurczybyk!

— Więc, uch, kim jesteś? Jakby pod względem orientacji?

— Pan. Jestem panseksualny!

— To dlaczego żenisz się z tą, jakkolwiek ma na imię? — spytał Ashton. — Visa, Victoria, Tasha?

— Veronica. A nasze małżeństwo to jedynie sprawa biznesowa.

Ryan spuścił wzrok, a Ashton oparł dłoń na niego ramieniu dokładnie w tej samej chwili, w której podszedł do nich sam diabeł.

— Wszystko w porządku? — spytał Caleb, spoglądając na Ashtona. Tym razem chłopak z kręconymi włosami przynajmniej wiedział dlaczego.

— Ashton, możemy porozmawiać? — Nagle obok młodszego Irwina pojawił się Luke.

Caleb i Ryan od nich odeszli, a Ashton wtedy uświadomił sobie, że został wrobiony.

— Nie — odparł jedynie i zaczął odchodzić. Nie wiedział, gdzie dokładnie szedł, ale naprawdę nie chciał rozmawiać z Lukiem.

Zanim się zorientował, był już na zewnątrz, gdzie chmury już całkowicie zasłoniły niebo i pozwoliły deszczowi padać. Popatrzył za siebie, gdzie był Luke. Więc zrobił to, co zrobiłaby każda rozsądna osoba — wyszedł za nim w deszcz.

— Ashton! — krzyknął Luke.

Irwin zaczął szukać błyszczącej limuzyny, ale nigdzie jej nie było. Miał przewalone.

— Ashton!

— CO?!

— Porozmawiaj ze mną — błagał Hemmings. — Proszę.

— O CZYM CHCESZ ROZMAWIAĆ? POCAŁOWALIŚMY SIĘ. POCAŁOWAŁEM CIĘ I TO ZNISZCZYŁO WSZYSTKO. PRZEKROCZYŁEM GRANICĘ. POSUNĄŁEM SIĘ ZA DALEKO I NAPRAWDĘ MI PRZYKRO, ALE NIE MOGĘ JUŻ TEGO COFNĄĆ. WIEM, ŻE NIE POWINIENEM BYŁ TEGO ROBIĆ I NAWET NIE MASZ POJĘCIA, JAK BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ, ALE ROZMOWA O TYM NICZEGO NIE ZMIENI. NIE ZMIENI FAKTU, ŻE ZWODZIŁEM CIĘ PRZEZ TYLE DNI; NIE ZMIENI FAKTU, ŻE CIĘ POCAŁOWAŁEM. I NIE—

Dotyk ust Luke'a na jego własnych nagle go uciszył. Ashton znowu całował swojego najlepszego przyjaciela, ale tym razem coś było inaczej.

Luke nie był zdenerwowany czy spięty. Wydawał się idealnie rozluźniony, gdy wręcz kleił się do ciała swojego najlepszego przyjaciela, a deszcz moczył ich ciała. Jednak żaden z nich się tym nie przejmował. Właściwie to nawet nie zwracali na deszcz, gdy oboje przenieśli ręce na szyje tego drugiego.

Luke mocno pociągnął za piękne loki Ashtona, przez co chłopak jęknął jego imię, po czym zrobił to samo z nim.

— Ashton! — powiedział Luke i wtedy wydarzyły się cztery rzeczy; limuzyna podjechała, wszyscy wyszli z Adam i..., Ashton uświadomił sobie, że pomimo ogromnych starań, zaczął coś czuć do swojego najlepszego przyjaciela, a Luke odskoczył, patrząc na niego z szeroko otworzonymi oczami i spanikowaną miną. — Nie. Nie. Nie. Nie. Nie.

— Nie co? — zapytał anioł z kręconymi włosami.

— NIE JESTEM PEDAŁEM!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro