~ 3 ~
25:23
25:16
25:12
Obóz trwał w najlepsze, niosąc ze sobą kolejne porażki. Niekoniecznie były one dla nas złe... za każdym razem uczyliśmy się czegoś nowego. Widziałem zapał i determinację. Każdy chciał być lepszy, wszystkie ptaki trzepotały skrzydłami, by wznieść się w górę jeszcze wyżej... Jednak również każdy członek drużyny Karasuno zdawał sobie sprawę, że leci wprost w nieznane. Poznawaliśmy nowe techniki, nowe triki, nowe propozycje kombinacji. Wszystko co nowe, nie jest idealne. Mimo wielu starań, nadal niewile szło po naszej myśli, co z tym idzie, pojawiały się kolejne przegrane - kłody rzucane pod nogi. Jednakże jeśli nawet niechętny do współpracy Tsukishima zaczyna pracować nad sobą, by wzmocnić drużynę... Można powiedzieć, że niestraszne nam były przeszkody. Wytrwale pracowaliśmy na dobro drużyny... A właściwie to ... Oni pracowali - wszyscy poza mną... Moja kłoda przybrała kształt pewnego wykurzającego trenera, który nie pozwalał mi się przemęczać. Muszę przyznać... Gdy pojawiła się nasza święta dwójca - byłem wniebowzięty, myślałem, że podniosą nas na duchu i poprawią wyniki meczów. Myliłem się... coś się stało. Coś co spowodowało, że kruki, które trzymały się razem - teraz wolą cierpieć w samotności, a żeby tego nie było za wiele, odkąd moje miejsce zastąpił Shōyō, ani razu nie postawiłem szanownych nóg za liniami boiska.
- Ugh! - warknąłem zdenerwowany, gdy po raz kolejny nie trafiłem wirtualną piłką do kosza... Ta wspaniała gra, która niedawno pojawiła się na Messengerze przyprawiała mnie o zawroty głowy, szczególnie gdy mój kochany przyjaciel nabił już 36 punktów i ustali nowy rekord. Nie mogłem pozwolić, by Oshima mi dokopał, a szczególnie w czymś tak banalnym jak koszykówka... Wiem, że mówiąc tak, obrażam wiele ludzi, nie chcę tego... W końcu gdyby nie siatkówka, nadal tkwił bym w kozłowaniu i rzucaniu do kosza z końca boiska. Po latach ten sport stał się jednak zbyt prosty, potrzebowałem czegoś więcej. Potrzebowałem wysokiej poprzeczki w kształcie siatki na środku boiska.
- A tobie co Kato? - zapytał z rozbawieniem kapitan Nekomy, który właśnie oderwał się od swojego talerza.
- Gdybyś z nami pograł, od razu byłbyś szczęśliwszy - wyszczerzył się lider Fukurōdani. Oboje przybrali pedofilskie wyrazy twarzy i zaczęli śmiać się tym swoim żałosnym dźwiękiem podobnym do huczenia - OHO. HO. HO. - zabić to mało. Od tych paru dni obozu, cały czas mieli ze mnie polewkę... Właściwe... To nie wiem, do końca o co im dokładnie chodziło. Jakby nabijali się z tego, że osoba, która mogła zostać kapitanem, nie jest na boisku, jednocześnie mając nadzieję, że nauczę ich moich trików. Rozgrywający obu zespołów szybko zareagowali, posyłając swoim dwóm, śmieszkowym kolegom , piorunujące spojrzenia. Mimo, że przywódcy zamilkli, gwar nadal wrzał na stołówce. Tak to jest kiedy tylu chłopa, po ciężkim dniu pracy rzuci się na mięsiwo.
- W co grasz? - zapytał z zaciekawieniem Kenma, któremu od razu w oczy rzucił się fakt, że zapierniczałem tym, jednym, niezastąpionym, wytrenowanym palcem wskazującym po ekranie komórki. Wyciągnąłem rękę, pokazując mu oblicze mojego telefonu z włączoną grą. Kozume tylko ze zrozumieniem kiwnął głową, jakby idealnie znał moją sytuację. - Do dziesięciu jest prosto, potem tylko pod górę, a gdy dojdziesz do dwudziestu, dostajesz oczopląsów - mruknął, wracając do swojej konsoli. Uśmiechnąłem się lekko, cholera, uwielbiam tego kolesia. Jeśli tak doświadczony gracz jak on, potrafi docenić marną grę z facebook'a, zdecydowanie jest moją bratnią duszą.
- A zagrał byś z nami - sowa jęknęła cierpiętniczo, kładąc się na stole.
- Właśnie! Pokaż magię lewej ręki! - do gry dołączył się rudowłosy, który aż zaczął podrygiwać na swoim krześle, na myśl tego, że mogę nauczyć go jak pięknie okiwać wroga. Westchnąłem tylko i powróciłem do monotonnej czynności poruszania palcem. Hinata wyglądał na zasmuconego. On, jak i wielu, nie wiedzieli czemu trzymam się ławki... Moje "magiczne zdolności" - wyciągane były jak karta z Jockerem - raz na jakiś czas, by zaskoczyć przeciwnika i dosłownie go zmiażdżyć. Jednak zdawało się to być tak rzadkim zjawiskiem, że może faktycznie przyrosłem do ławki... Nie miałem wpływu na to, co osądzi trener - to on jest naszym generałem - musimy go słuchać. Zawiedziona krewetka nasłuchała się niezwykłych opowieści o czasach, kiedy nie było ze mną tak źle, kiedy stałem jako ten niezastąpiony na boisku... Więc teraz dzieciak ma prawo do dużych oczekiwań. A tu taki klops... W końcu ani razu nie graliśmy razem gdy to inna drużyna stała po drugiej stronie siatki ... To ja jestem jego rezerwowym.
Większość zaczęła uciekać z powrotem do sal, gdzie doskonalili swoje nowo nabyte, bądź stare zagrania. Gdy stołówka opustoszała, napisałem ostatniego sms'a do Yukio i ruszyłem powoli w stronę gdzie miałem udać się na przedwczesny spoczynek*. Człapiąc powoli i wdychając świeże, wieczorne powietrze, zawędrowałem pod jedne z wejść, które emitowały jasnym światłem. Przyciągnięty odgłosami pisków butów i odbić piłek, przystanąłem, by chwilę przypatrzeć się przyjemnemu widokowi. Wszystko byłoby w porządku gdyby nie dwie pedofilskie twarze, które pojawiły się z za rogu.
- OHO. HO. HO! - zaśmiali się gromko - Teraz już nie uciekniesz! - Tetsurō Kuroo złapał mnie i jednym szybkim ruchem przerzucił przez ramię... Jak ja nienawidzę być taki niski i słaby. Próbowałbym się wydostać, jednak... To nie tak, że uciekałem przed samodoskonaleniem, bardziej próbowałem okazać szacunek decyzji trenera, która mimo, że wcale nie przypadła mi do gustu, to i tak powinna zostać spełniona... W dodatku... Od kiedy Suga dowiedział się, że mi się znacznie pogorszyło, sam zaczął interweniować i być prawdziwą mamą Karasuno. Był jeszcze bardziej przejęty niż na początku naszej znajomości. Jako mój jeden z nielicznych najlepszych przyjaciół, wiedział... kim naprawdę jest Quentin Kato... To on jako pierwszy został poinformowany o mojej ... przypadłości... I to on jako pierwszy zaczął przejmować się moim marnym życiem. Jedna część mnie nie chciała ranić nikogo, kto chciał dla mnie dobrze, a druga krzyczała by** nie dać się wyeliminować z boiska. Nim się spostrzegłem, postawiono mnie przed trudnym wyborem. Po jednej stronie zobaczyłem dwie sowy i ich adoptowanego kruczego syna, a po drugiej dwa ogromne kocury i księżyc***... Patrząc na ten widok z perspektywy, o wiele większe szanse miała ta "wysoka drużyna", a wiedząc, że ja - chłopak o wzroście 163 - zawsze bardziej lubię dokopać tym wyższym, zadufanym w swoim głupich centymetrach, kretynom, wiedziałem gdzie iść. Stanąłem zaraz koło Hinaty, który patrzył na mnie z wyraźnym bananem na twarzy, a następnie strzeliłem kościami moich dłoni, wzbudzając ogólne podbudowanie i większą chęć rywalizacji.
Mecz trwał długo, co i rusz przerywany, by pokazywać i objaśniać nasze tajne strony. Cieszyłem się, byłem cholernie przeszczęśliwy, że mogłem spędzić choć trochę czasu na tym, co kocham najbardziej. Co z tego, że postępuje źle.
Muszę cieszyć się każdą najmniejszą chwilą...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tia... kolejny, nudny rozdział... Spokojnie, następny będzie ciekawszy... chyba...
* zabrzmiało trochu jakby chciał się zabić ... Wybaczcie XD
Nie, nie, nie... odstawić mi proszę te rozpuszczalniki! ;p
** by pierdzielić to wszystko i jechać w Bieszczady!
***
~~HENRYK (siatkarzem będący) ( ̄ε(# ̄)
(/o^)/ °⊥ \(^o\)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro