Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 3 ~

25:23
25:16
25:12

Obóz trwał w najlepsze, niosąc ze sobą kolejne porażki. Niekoniecznie były one dla nas złe... za każdym razem uczyliśmy się czegoś nowego. Widziałem zapał i determinację. Każdy chciał być lepszy, wszystkie ptaki trzepotały skrzydłami, by wznieść się w górę jeszcze wyżej... Jednak również każdy członek drużyny Karasuno zdawał sobie sprawę, że leci wprost w nieznane. Poznawaliśmy nowe techniki, nowe triki, nowe propozycje kombinacji. Wszystko co nowe, nie jest idealne. Mimo wielu starań, nadal niewile szło po naszej myśli, co z tym idzie, pojawiały się kolejne przegrane - kłody rzucane pod nogi. Jednakże jeśli nawet niechętny do współpracy Tsukishima zaczyna pracować nad sobą, by wzmocnić drużynę... Można powiedzieć, że niestraszne nam były przeszkody. Wytrwale pracowaliśmy na dobro drużyny... A właściwie to ... Oni pracowali - wszyscy poza mną... Moja kłoda przybrała kształt pewnego wykurzającego trenera, który nie pozwalał mi się przemęczać. Muszę przyznać... Gdy pojawiła się nasza święta dwójca - byłem wniebowzięty, myślałem, że podniosą nas na duchu i poprawią wyniki meczów. Myliłem się... coś się stało. Coś co spowodowało, że kruki, które trzymały się razem - teraz wolą cierpieć w samotności, a żeby tego nie było za wiele, odkąd moje miejsce zastąpił Shōyō, ani razu nie postawiłem szanownych nóg za liniami boiska.

- Ugh! - warknąłem zdenerwowany, gdy po raz kolejny nie trafiłem wirtualną piłką do kosza... Ta wspaniała gra, która niedawno pojawiła się na Messengerze przyprawiała mnie o zawroty głowy, szczególnie gdy mój kochany przyjaciel nabił już 36 punktów i ustali nowy rekord. Nie mogłem pozwolić, by Oshima mi dokopał, a szczególnie w czymś tak banalnym jak koszykówka... Wiem, że mówiąc tak, obrażam wiele ludzi, nie chcę tego... W końcu gdyby nie siatkówka, nadal tkwił bym w kozłowaniu i rzucaniu do kosza z końca boiska. Po latach ten sport stał się jednak zbyt prosty, potrzebowałem czegoś więcej. Potrzebowałem wysokiej poprzeczki w kształcie siatki na środku boiska.

- A tobie co Kato? - zapytał z rozbawieniem kapitan Nekomy, który właśnie oderwał się od swojego talerza.

- Gdybyś z nami pograł, od razu byłbyś szczęśliwszy - wyszczerzył się lider Fukurōdani. Oboje przybrali pedofilskie wyrazy twarzy i zaczęli śmiać się tym swoim żałosnym dźwiękiem podobnym do huczenia - OHO. HO. HO. - zabić to mało. Od tych paru dni obozu, cały czas mieli ze mnie polewkę... Właściwe... To nie wiem, do końca o co im dokładnie chodziło. Jakby nabijali się z tego, że osoba, która mogła zostać kapitanem, nie jest na boisku, jednocześnie mając nadzieję, że nauczę ich moich trików. Rozgrywający obu zespołów szybko zareagowali, posyłając swoim dwóm, śmieszkowym kolegom , piorunujące spojrzenia. Mimo, że przywódcy zamilkli, gwar nadal wrzał na stołówce. Tak to jest kiedy tylu chłopa, po ciężkim dniu pracy rzuci się na mięsiwo.

- W co grasz? - zapytał z zaciekawieniem Kenma, któremu od razu w oczy rzucił się fakt, że zapierniczałem tym, jednym, niezastąpionym, wytrenowanym  palcem wskazującym po ekranie komórki. Wyciągnąłem rękę, pokazując mu oblicze mojego telefonu z włączoną grą. Kozume tylko ze zrozumieniem kiwnął głową, jakby idealnie znał moją sytuację. - Do dziesięciu jest prosto, potem tylko pod górę, a gdy dojdziesz do dwudziestu, dostajesz oczopląsów - mruknął, wracając do swojej konsoli. Uśmiechnąłem się lekko, cholera, uwielbiam tego kolesia. Jeśli tak doświadczony gracz jak on, potrafi docenić marną grę z facebook'a, zdecydowanie jest moją bratnią duszą.

- A zagrał byś z nami - sowa jęknęła cierpiętniczo, kładąc się na stole.

- Właśnie! Pokaż  magię lewej ręki! - do gry dołączył się rudowłosy, który aż zaczął podrygiwać na swoim krześle, na myśl tego, że mogę nauczyć go jak pięknie okiwać wroga. Westchnąłem tylko i powróciłem do monotonnej czynności poruszania palcem. Hinata wyglądał na zasmuconego. On, jak i wielu, nie wiedzieli czemu trzymam się ławki... Moje "magiczne zdolności" - wyciągane były jak karta z Jockerem - raz na jakiś czas, by zaskoczyć przeciwnika i dosłownie go zmiażdżyć. Jednak zdawało się to być tak rzadkim zjawiskiem, że może faktycznie przyrosłem do ławki... Nie miałem wpływu na to, co osądzi trener - to on jest naszym generałem - musimy go słuchać. Zawiedziona krewetka nasłuchała się niezwykłych opowieści o czasach, kiedy nie było ze mną tak źle, kiedy stałem jako ten niezastąpiony na boisku... Więc teraz dzieciak ma prawo do dużych oczekiwań. A tu taki klops... W końcu ani razu nie graliśmy razem gdy to inna drużyna stała po drugiej stronie siatki ... To ja jestem jego rezerwowym.

Większość zaczęła uciekać z powrotem do sal, gdzie doskonalili swoje nowo nabyte, bądź stare zagrania. Gdy stołówka opustoszała, napisałem ostatniego sms'a do Yukio i ruszyłem powoli w stronę gdzie miałem udać się na przedwczesny spoczynek*. Człapiąc powoli i wdychając świeże, wieczorne powietrze, zawędrowałem pod jedne z wejść, które emitowały jasnym światłem. Przyciągnięty odgłosami pisków butów i odbić piłek, przystanąłem, by chwilę przypatrzeć się przyjemnemu widokowi.  Wszystko byłoby w porządku gdyby nie dwie pedofilskie twarze, które pojawiły się z za rogu.

- OHO. HO. HO!  - zaśmiali się gromko - Teraz już nie uciekniesz! - Tetsurō Kuroo  złapał mnie i jednym szybkim ruchem przerzucił przez ramię... Jak ja nienawidzę być taki niski i słaby. Próbowałbym się wydostać, jednak... To nie tak, że uciekałem przed samodoskonaleniem, bardziej próbowałem okazać szacunek decyzji trenera, która mimo, że wcale nie przypadła mi do gustu, to i tak powinna zostać spełniona... W dodatku... Od kiedy Suga dowiedział się, że mi się znacznie pogorszyło, sam zaczął interweniować i być prawdziwą mamą Karasuno. Był jeszcze bardziej przejęty niż na początku naszej znajomości. Jako mój jeden  z nielicznych najlepszych przyjaciół, wiedział... kim naprawdę jest Quentin Kato... To on jako pierwszy został poinformowany o mojej ... przypadłości... I to on jako pierwszy zaczął przejmować się moim marnym życiem. Jedna część mnie nie chciała ranić nikogo, kto chciał dla mnie dobrze, a druga krzyczała by** nie dać się wyeliminować z boiska. Nim się spostrzegłem, postawiono mnie przed trudnym wyborem. Po jednej stronie zobaczyłem dwie sowy i ich adoptowanego kruczego syna, a po drugiej dwa ogromne kocury i księżyc***... Patrząc na ten widok z perspektywy, o wiele większe szanse miała ta "wysoka drużyna", a wiedząc, że ja - chłopak o wzroście 163 - zawsze bardziej lubię dokopać tym wyższym, zadufanym w swoim głupich centymetrach, kretynom, wiedziałem gdzie iść. Stanąłem zaraz koło Hinaty, który patrzył na mnie z wyraźnym bananem na  twarzy,  a następnie strzeliłem kościami moich dłoni, wzbudzając ogólne podbudowanie i większą chęć rywalizacji.

Mecz trwał długo, co i rusz przerywany, by pokazywać i objaśniać nasze tajne strony. Cieszyłem się, byłem cholernie przeszczęśliwy, że mogłem spędzić choć trochę czasu na tym, co kocham najbardziej. Co z tego, że postępuje źle.
Muszę cieszyć się każdą najmniejszą chwilą...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tia... kolejny, nudny rozdział... Spokojnie, następny będzie ciekawszy... chyba...

* zabrzmiało trochu jakby chciał się zabić ... Wybaczcie XD
Nie, nie, nie... odstawić mi proszę te rozpuszczalniki! ;p

** by pierdzielić to wszystko i jechać w Bieszczady!

***

~~HENRYK (siatkarzem będący) ( ̄ε(# ̄)

(/o^)/ °⊥ \(^o\)


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro