Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 2 ~

Naprawdę niewiele czasu zajęło nam dojechanie do liceum Nekomy. A bynajmniej tak myślałem. Nim skończyłem słuchać kolejną z rzędu playlistę antydepresyjną, już byliśmy na miejscu. Z zadowoleniem ruszyłem szanowne cztery litery i rozciągnąłem nogi na świeżym powietrzu. Jak zwykle wśród kruków panował chaos. Każdy zajęty był swoimi dziwnymi sprawami, zachwycając się nawet najmniejszym śmietnikiem, bo w końcu to śmietnik z Tokyo. Jedynie Daichi  zachował powagę prawdziwego kapitana i z rozwagą dyskutował z Kuroo. Westchnąłem ciężko i podreptałem za rozemocjonowanym stadem do środka budynku. Mimo, że uwielbiałem wszystkich naszych zawodników, to nie okazywałem tego, pozostając zwykłym rezerwowym, na uboczu. Trudno mi było nawiązywać kontakty. Nie mam wielu przyjaciół, nie rozmawiam z wieloma osobami. Odzywam się tylko w tedy, kiedy naprawdę tego potrzeba. Bardzo mi to nie przeszkadza... Wolę uśmiechać się w duchu na widok swojej drużyny, niż wchodzić z nimi w większe relacje. Od kiedy dowiedziałem się, jak kruche jest życie, nie mogę pozwolić, bym dopuścił za dużo osób do siebie... Ból po stracie jest wielki...

- Kato senpai ? - usłyszałem dziwnie znajomy głos. Wytrącony z rozmyślań, przeniosłem zakłopotany wzrok na blondwłosą menadżerkę. Hitoka Yachi - niedawno dołączyła w nasze  szeregi. Jeszcze nie widziałem tak zaangażowanej dziewczyny. Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem.

- Ymm... przepraszam, coś nie tak? - wyjęczałem. Nie do końca wiedziałem czy przed chwilą zadała mi pytanie czy też po prostu chciała rozpocząć konwersację.

- Coś cię gnębi, prawda? - powiedziała widocznie zmartwiona - Znaczy... Wszyscy już poszli do szatni...  A ty nadal... Ja, pomyślałam, że coś nie tak i... - szybko zaczęła się tłumaczyć.

- Spokojnie, wszystko jest w porządku - posłałem jej promienny uśmiech, ale najwidoczniej nie tylko mnie nie przekonał - Po prostu wpadłem w zadumę... - rzekłem dość tajemniczo i ruszając powolnym krokiem, zmusiłem dziewczynę, byśmy ruszyli dalej i na tym skończyli nasz dialog.  Jednak niepokojąco przygnębiony wyraz twarzy drugoklasistki dał mi z liścia i pozwolił wydukać jeszcze kilka słów - Nie musisz nazywać mnie senapi'em ... Naprawdę! Samo Q wystarczy! -  tym razem nie wymusiłem wyszczerzu, sam pojawił się na mojej twarzy - Wiesz dzięki temu czuje się bardziej dowartościowany, w końcu nie każdy może nosić miano tego niezwykłego naukowca z James'a Bond'a... 

- Och! Faktycznie! Dopiero teraz zauważyłam tę zbiegłość! - dziewczyna momentalnie się rozpromieniła - W pewnym sensie jesteście bardzo podobni! Q - wręcz idealnie do ciebie pasuje... - lekko się zarumieniła, co nie uszło mojej uwadze. Mimo, że nie byłem zaskakująco od niej wyższy, wykorzystałem tę małą przewagę i zepsułem jej idealną fryzurę, co najwyraźniej jej nie przeszkadzało, bo uśmiechnęła się jeszcze szerzej . Zaspokoiwszy swoje sumienie, wszedłem niepostrzeżenie do przebieralni. Rzuciłem torbę na jedną z ławek i zacząłem się przebierać. Gdy tylko ściągnąłem koszulkę, poczułem na sobie wzrok paru osób. Przyzwyczaiłem się  do tego. Wiecie, w końcu nie każdy musi na co dzień zakrywać tak dużym bandażem parę blizn na brzuchu. To nie tak, że jakoś bardzo mnie oszpecały, wolałem uniknąć zbędnych pytań i po prostu pozwolić niewtajemniczonym pierwszakom gdybać co takiego mi się stało. Doskonale pamiętam dzień kiedy po dłuższej przerwie po raz kolejny wszedłem na salę. Nie powiem, zdziwiłem się na widok nowych twarzy równie mocno, jak sami nowicjusze na mój. To wtedy nasz rudowłosy wabik doskoczył do mnie i zapytał co robę na sali. Odparłem, że mam zamiar grać w siatkówkę, a ten zaczął mnie pouczać, że nie można od tak przyjść na salę i grać, jeśli nie jest się w drużynie... Jego mina, gdy okazało się, że jestem w niej od prawie 3 lat, była bezcenna. Przepraszał mnie przez tydzień, bez przerwy... Karasuno się zmieniło - nie żebym narzekał... Jedyną bolesną częścią tej zmiany okazał się nowy trener... To nie tak, że był dla mnie za ostry, albo, że źle nas nauczał - nie, nie.. był całkiem w porządku... Jedynie jego nadopiekuńczość okazała się mą zgubą.

Weszliśmy zgraną kupą na salę. Nowe twarze, wszędzie latające piłki i zapach determinacji... Coś co tygryski lubią najbardziej... Chociaż taki ogrom ludzi lekko mnie przerastał. Zestresowany zrobiłem krok w tył, nie uszło to uwadze parze kocich oczu. Dopiero po chwili ogarnąłem, że Kenma Kozume  do mnie macha. Dodał mi trochę otuchy... Co jak co, ale to z nim najbardziej się dogadałem. Doskonale rozumiał sytuacje, w której masz ochotę zakryć się kopułą i odizolować od reszty. Znaleźliśmy wspólny język plus od naszego pierwszego spotkania ciągle ze sobą gramy... Cóż, tak to jest, kiedy dochodzi do spotkania dwóch istot uzależnionych od gier. Delikatnie mu odmachałem i dołączyłem do rozgrzewających się ptaków. Zapewne nie tylko Nekomie, nie uszedł fakt, że nie ma z nami naszej wspaniałej dwójki... Westchnąłem cierpiętniczo  na wspomnienie ciężkiej pracy z tymi tłumokami, którzy i tak oblali . Można powiedzieć, że każdy z nas dołożył się ciut do ich wiedzy. Na szczęście, bądź i nieszczęście, musieli poprawić tylko jeden ze sprawdzianów. Byłem o nich spokojny, wiedziałem , że wkrótce się zjawią, takich dwóch zapaleńców, nic nie powstrzyma od zagrania w siatkówkę...


Pierwszy gwizdek oznajmił rozpoczęcie naszej pierwszej klęski. Mecz z Fukurōdani nie okazał się być dla nas łaskawy. Mimo, że cieszyłem się wejściem na boisko, nie mogłem obyć się bez uczucia, że gdyby byli z nami Hinata  i Kageyama szło by nam lepiej. 16 - 25... I rozpoczyna się nasza kara. Karne kółko, podczas którego trzeba nurkować.

- Quentin, wiesz, że nie musisz... - zaczął trener, ale szybko mu przerwałem.

- Muszę, jestem częścią drużyny i nie wymigam się od kary  - warknąłem. Nie często zdarza mi się zdobyć na tak ostry ton... W dodatku do starszej osoby, której powinien okazać należyty szacunek. Jednak w sytuacjach, w których ktoś próbuje mi wmówić, że może nie powinienem zrobić czegoś, na co mnie stać, bo nie jestem taki jak inni... Agresja we mnie wzbiera. Od kiedy po raz kolejny Karasuno doczekało się mojego powrotu, nie mogłem obejść się bez myśli, że traktują mnie jak dziecko. Biedne, pokrzywdzone przez los... Takie, któremu trzeba odpuścić, które trzeba za wszelką cenę chronić od jakiegokolwiek uszczerbku. Jakbym był z cholernej porcelany... Byłem na to niezwykle wkórwiony... Nie jestem słaby... Ta porcelanowa powłoka kryje pod sobą tytanowy pancerz*. Rzuciłem się na ziemię, tuż za innymi. Razem z resztą odbywałem szaleńcze kółko, po którym każdy miałby dość. Jednak nie ja. Można powiedzieć, że mam chorą smykałkę do rzucania się na glebę. Upadki to moja codzienność, więc wyprzedziłem resztę  nurkujących chłopaków i jako pierwszy zadowolony wstałem z posadzki i z szerokim uśmiechem powróciłem na miejsce.



Kolejne uśmiechy nie były już takie szerokie, można powiedzieć, że każda  z drużyn dała nam popalić. To nie tak, że byliśmy słabi. Można powiedzieć, że bywały i chwile , w których razem z Sugą budziliśmy grozę - jako ta doświadczona, szaleńcza dwójca. Jednak to nadal za mało by wygrywać.  Robiąc kolejne kółka, czułem, że wszyscy czekamy tylko na jedno, na moment, w którym nasi szaleni koledzy zrobią prawdziwe wejście smoka.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Mam nadzieję, że już wzbudziłam w was pewne refleksje. Jak sądzicie... jaką tajemnicę skrywa nasz Q-chan? (@^-^)

Spokojnie, gdy tylko przebrniemy przez parę rozdziałów, dzięki którym zapoznacie się trochę z racją bytu głównego bohatera, zacznie się główny wątek miłosny (⁄ ⁄•⁄ω⁄•⁄ ⁄)

Tylko troszkę poczekajcie ( ͡° ͜ʖ ͡°)

* nie, nie.. spokojnie Quentin nie zamienia się w tytana jak Eren... To nie ta książka... (⌐■_■)

~~HENRYK (siatkarzem będący) ( ̄ε(# ̄)

(/o^)/ °⊥ \(^o\)  


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro