Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 9 ~

~ OIKAWA ~

Patrzyłem w jego niezwykłe , zielone oczy, a serce biło mi mocniej... Z każdą sekundą po jego różowych policzkach spływało coraz więcej łez... zadziwiająco widocznych na tle kropel deszczu, który szybko rozpadł się na dobre ... Chwile uciekały , a ja czułem się coraz gorzej.
Q pociągnął nosem i wytarł twarz mokrym rękawem za dużej bluzy. Widziałem, że pragnął przestać płakać, że nie chciał, bym widział jego smutek. Walczył ze sobą. Łzy jednak kapały dalej i nic nie wskazywało na to , że szybko znikną. Boleść duszy wpisana w przygnębiający obraz zrozpaczonego chłopaka, sprawiała, że z każdą minutą pragnąłem być przy nim tak blisko, by wymazać wszystkie zmartwienia, problemy; ukoić ból, bliskością drugiej osoby, zrozumieniem... Tak bardzo chciałem go teraz  przytulić, ale nie wiedziałem, czy powinienem...

Jednak wróćmy do początku...
Wszystko zaczęło się w sobotę

12 XI
___________
Dziecko Szczęścia : Co tam ? Jak tam ? (⌒▽⌒)♡ (*≧ω≦*)
Dziecko Szczęścia :  U mnie spoko (^▽^) , chociaż nieźle dziś oberwałem  (。T ω T。) ヽ(  ̄д ̄)ノ
Dziecko Szczęścia  : Iwa-chan jest strasznie brutalny !  ლ(¯ロ¯"ლ) o(TヘTo)
Dziecko Szczęścia : pewnie już to mówiłem  ('∀`* )

Dziecko Szczęścia
: jesteś ?  (。•́︿•̀。) ?
Dziecko Szczęścia : Q?  (ಥ﹏ಥ)
Dziecko Szczęścia :  。・゚゚*(>д<)*゚゚・。

Dziecko Szczęścia
: widzę że wyświetlasz !  σ( ̄、 ̄〃)

Q❤
: Wybacz ... jestem  trochę zajęty...
Dziecko Szczęścia : uuu(T▽T) (✯◡✯)
Dziecko Szczęścia : co robisz ?(✧∀✧)
Q❤ : Stosuję SWOT
Dziecko Szczęścia : co to ?(◕‿◕)
Q❤ : Ech...
Dziecko Szczęścia : a ! (//▽//)
Dziecko Szczęścia : rozumiem (T▽T)
Dziecko Szczęścia : nie będę Ci przeszkadzał ( ̄▽ ̄*)ゞ('ε` )♡
Dziecko Szczęścia : to do jutra ! (づ ◕‿◕ )づ ('。• ω •。') ♡
Dziecko Szczęścia : ( ' ▽ ' ).。o♡
Q❤ : ... ta...
___________

Po wyświetlaniu ostatniej wiadomości,  westchnąłem ciężko i ceremonialnie opadłem rękoma na łóżko. Coś mi nie pasowało . W sercu poczułem małe ukłucie, które zawsze towarzyszyło złemu przeczuciu. Tym razem nie byłem wdzięczny za dar intuicji, która wyraźnie podpowiadała mi, że nie tak powinna skończyć się ta rozmowa. Sposób w jaki pisał nijak nie wróżył nic dobrego. Marszcząc brwi przeczytałem jego wypowiedzi raz jeszcze. Czułem, że coś jest stanowczo nie tak. Szybko przepisałem nieznane słówko w wyszukiwarce i odszukałem jego znaczenie : " SWOT – popularna heurystyczna technika służąca do porządkowania i analizy informacji (...) "
Byłem pewny że Q-chan z czymś się boryka ... jednak nie wiedziałem jaki jest jego problem....

***

13 XI
___________
Dziecko Szczęścia : hello! ♡ ( ̄З ̄) (o'▽'o)ノ


Dziecko Szczęścia
: ... (・_・)ノ  (つ . •́ _ʖ •̀ .)つ


Dziecko Szczęścia
: Q ?

Dziecko Szczęścia : wszystko okey ?

Dziecko Szczęścia : jesteś ?
___________

Następne wiadomości wyglądały podobnie . Przez kolejne dni nie dostałem od niego żadnej odpowiedzi. Z każdym nieodebranym słowem czułem się coraz gorzej. Złe przeczucie rosło w siły, a ja czułem się bezradny.  Z jednej strony miałem ogromną ochotę podejść po niego po szkole i zmusić go do odpowiedzi, a z drugiej nie mogłem obyć się bez myśli, że mogę coś spieprzyć.  W pewnym momencie czułem się gotowy na wszystko, jednak gdy już miałem zapukać do drzwi jego domu, coś mnie powstrzymało. Miałem wrażenie, że tylko pogorszę sprawę.

***

16 XI
___________
Dziecko Szczęścia : Wiem że obiecałem że już tego nie zrobię
Dziecko Szczęścia : ale czekam na przystanku
___________

Mimo, że prawie cztery miesiące wcześniej zobowiązałem się już nigdy nie czekać na niego po lekcjach, na co przystałem, co prawda z wielką niechęcią, ale od razu i bez zbędnych sprzeciwów ... Wiadomo jak to jest, gdyby poprosił mnie o rzucenie siatkówki, kto wie, czy bym nie zrobił tego bez wahania. Za bardzo mi na nim zależało... Niby to nic nie warta, kilkumiesięczna znajomość... Jednak dla mnie sama jego obecność, czy zupełnie idiotyczna świadomość, że może uśmiecha się na widok moich wiadomości, sprawiała, że moje serce biło szybciej. Nie był tylko zwykłym kolegą. Znaczył dla mnie o wiele więcej. Tak więc stałem parę dobrych godzin na przystanku, a kiedy ostatni autobus przyjechał bez mojego szczęścia zamkniętego w niskim, czarującym chłopaku... Straciłem nadzieję i poczłapałem do domu, rozmyślając, co jeszcze mógłbym zrobić.    

***

Nie doczekałem się żadnej odpowiedzi ani od razu ani po mijających godzinach, które z czasem zamieniały się w kolejne doby bez niego.


24 XI

___________

Dziecko Szczęścia : Nienawidzisz mnie?
___________


***


Po raz kolejny wykonałem zupełnie bezsensowny i nieudany serw. Wszyscy czuli się niepewnie. Wielki Król, kapitan Aobajōsai, po raz setny zepsuł odbicie i trafił w siatkę, w taki sposób, że nawet fartem, piłce nie udałoby się przebić na drugą stronę. Jedna z najmocniejszych broni drużyny, od paru dni jest zupełnie nieskuteczna. Nawet wystawienia, które powinienem wykonywać bezbłędnie i z gracją, nie szły mi najlepiej... Nie potrafiłem skupić się na niczym. Wszystko wydawało się być tak kruche  w moich dłoniach. Wystarczyło, że czegoś dotknąłem, a od razu się sypało. Patrząc na drugą stronę siatki widziałem jego. Zielone oczy, które unikały mojego spojrzenia. A co jeśli na Turnieju Wiosennym przyjdzie mi się z nim zmierzyć? Czy będę w stanie jeszcze na niego spojrzeć?  Moja kolejna, mała klęska dobitnie odbiła się na wszystkich siatkarzach będących na sali. Przygryzłem wargę i bez słowa opuściłem pomieszczenie, czując na sobie wzrok innych... To niedorzeczne! Nawet go dobrze nie znałem! Daję się ponieść emocją! Nie powinienem okazywać takich słabości... Jednak to bolało... Bardziej, niż można było przypuszczać...

- Co z tobą? - mój przyjaciel lekko oparł się o jedną z szafek, tak aby mieć idealny widok z góry, na moją przykuloną sylwetkę. Nawet nie podniosłem wzroku, doskonale wiedziałem, że nie musi patrzeć mi w oczy, by wyczuć  złą aurę utraty. Jak zawsze mówił  obojętnym tonem, ale i tym razem wyczułem nutkę troski - Dziewczyna cię rzuciła? - energicznie uniosłem głowę.  Na moje policzki na chwilę wstąpił rumieniec. Iwa-chan zna mnie stanowczo zbyt dobrze...

- Spieprzyłem - wyjęczałem i na powrót schowałem twarz między kolana.

- Bardzo źle? - kątem oka zobaczyłem jak siada koło mnie i zakłada ręce na piersi. Wiedziałem, że nie zamierza odejść, póki nie pozna całej prawdy.

- Tragicznie... - wyszeptałem i pokrótce zacząłem opisywać mu całą zaistniałą sytuację.

***
30 XI

___________
Dziecko Szczęścia : Naprawdę cię przepraszam...

Dziecko Szczęścia
: Proszę... odezwij się...

Dziecko szczęścia
: Powiedz chociaż, co spieprzyłem...

Dziecko Szczęścia
: Quentin...
Dziecko Szczęścia : Proszę...
___________

***

Zgodnie z poradą mojego przyjaciela, postanowiłem zrobić najgłupszą rzecz  w moim życiu. Właśnie stałem naprzeciw wejścia wielkiej sali, w której trenowali zawodnicy Karasuno. Tak... Wtargnąłem na teren innej szkoły... Nocą... W dodatku podejrzanie się zachowuję, podsłuchując dźwięki dochodzące z wnętrza budynku. Musiało to wyglądać komicznie. Nie dość, że trząsłem się  na samą myśl przyłapania, to jeszcze przykleiłem się do tych ogromnych drzwi, jakbym chciał je przytulić i okazać im nieprzemijającą sympatię i miłość. Serce biło mi jak szalone...  Z jednej strony chciałem tam wejść, od razu, bez żadnego zastanowienia, popędzić w stronę mojej księżniczki i zabrać ją do domu... Z drugiej zaś, targały mną wielkie obawy i sprzeciwy. W końcu jednak zdecydowałem się... W imię miłości... Znaczy... Przyjaźni! Lekko uchyliłem rozsuwane wrota, a mym oczom ukazał się zaskakująco beznadziejny widok. Jedynymi osobami na wielkiej sali okazali się być Krewetka i Tobio... Którzy w dość intrygujący sposób... ze sobą rozmawiali*... Miałem wielką ochotę wycofać się i udawać, że wcale tego nie widziałem... ** Jednak drogie gołąbeczki szybko wyczuły moją obecność i równie prędko od siebie odskoczyły...

- Wielki Król? - rudowłosy atakujący, który na przemian stawał się blady i czerwony, z niedowierzaniem spojrzał w moją stronę.  - C-co ty tu robisz? - był równie zakłopotany i zdziwiony co ja.

- E-emmm... Q-Quentin... Może.. jest .. tu.. ja.. myślałem... - wyjęczałem ledwo żywy, nie wiedząc jak dobrze dobrać słowa. Język sam mi się plątał. Miałem wielką ochotę po prostu już wyjść.

- Kato senpai? - czarnowłosy spojrzał na mnie przymrużonymi oczami, jakby chciał odczytać co knuję. Nie mogąc się powstrzymać przybrałem arogancką pozę i też obdarzyłem go spojrzeniem spode łba.  Każdy powód na rywalizację z moim nemezis, to dobry powód.

- Ta - przez chwilę toczyliśmy zaciętą walkę ściśle związaną z kontaktem wzrokowym, atmosfera na sali wrzała.

- Dziś wyszedł wcześniej, od razu po krótkim spotkaniu urodzinowym - zamarłem i z otwartymi ustami spojrzałem na Shōyō...  - Mówił, że ma zamiar gdzieś jeszcze iść, więc może dopiero wraca do domu...

Tyle mi wystarczyło. Wypadłem z sali jak szalony. Jak mogłem być taki głupi... Jak mogłem. Nie przestając biec, chwyciłem za swoją komórkę.  Nie używałem jej cały dzień, nic dziwnego , że nie spostrzegłem najważniejszego. Tysiące powiadomień pojawiło się na ekranie. Wszystkie związane  tylko z jednym... Dziś był dzień jego urodzin... Jak mogłem zapomnieć? Nagle usłyszałem pisk opon. Prawie wpadłem pod samochód***. Jednak przekleństwa kierowcy, czy fakt, że prawie zginąłem, nie miał teraz znaczenia... Nic nie mogło mnie powstrzymać. Choć wszystko najwyraźniej nie chciało ze mną współpracować. Kilka kropel powoli zaczęło toczyć się z nieba. Już ledwo stawiając kolejne susy, poczułem ogromny przypływ beznadziei. Zatrzymałem się i pozwoliłem kroplą powoli spływać po moich ubraniach. Deszcz wzrósł w siłę. Spojrzałem w ekran telefonu, bezsensownie wgapiając się w jego zdjęcie profilowe... Ścisnąłem mocniej urządzenie. Czy naprawdę mam jakiekolwiek szanse?

Przyznam , że poddałbym się bez zbędnego gadania, gdyby nie kolejny szczegół, który cudem umknął mojej uwadze.

5 XII
___________

Q❤ : Przepraszam...


___________



Nic już nie miało znaczenia, nic, oprócz niego. Pędziłem jak szalony, wśród kropli deszczu. Biegłem z nową nadzieją, małym płomykiem, który wirował w moim sercu. Chciałem go zobaczyć, tu i teraz, chciałem znów stanąć naprzeciw jego osoby, a  kiedy wreszcie tak się stało... moje mocno bijące serce zamarło... 

- Q ? - wyszeptałem, a niska sylwetka zatopiona w cieniu nocy, odwróciła się powoli. Był na wyciągnięcie ręki. Pierwszy raz od ponad czterech tygodni... Miałem ochotę rzucić się na niego i jednocześnie płakać i śmiać się , wtulając się w jego ciało, ale bałem się... Cholernie bałem się postawić pierwszy krok.  Analizując wszystkie moje zachowania i wypowiedzi, doszedłem do wniosku, że byłem dla niego utrapieniem, kimś, który tylko wadzi... Spuściłem głowę - Przepraszam... - tylko na tyle było mnie stać.

- N-nie - jego głos mimo, że wyraźnie się łamał, pozostał stanowczy i niezwykły, odbił się echem w mojej głowie, po raz kolejny zostawiając ogromny ślad. - NIE! - krzyknął, a ja nie mogąc się powstrzymać, zwróciłem spojrzenie w jego stronę. Jego dłonie zaciśnięte w pięści, głowa opuszczona, jednak nie na tyle, by nie zauważyć wściekłego wzroku, napięta postawa, przygryziona warga... Wszystko wskazywało na ogromne emocje, które targają chłopakiem - Nie masz prawa przepraszać... - myślałem, że moje serce właśnie kruszy się na miliony kawałków... Wiedziałem, że to może nastąpić. W pewnym sensie miałem sporo czasu, by się na to przygotować. Dlaczego więc, nie mogę się ruszyć i po prostu odejść?  - Nie masz prawa przepraszać za coś, czego nie zrobiłeś! SŁYSZYSZ!? - moje oczy się rozszerzyły, widziałem, że jest bliski płaczu... Nie wiedziałem co robić, co powiedzieć, jak się zachować. Tego kompletnie się nie spodziewałem.. - To wszystko moja wina! - tym razem wyraźnie usłyszałem jak Q zająkał się, by dać upust pierwszym łzą - Byłem kompletnym idiotą! - wykrzyczał, a mnie już kompletnie sparaliżowało - Jestem... To moja ... moja wina... - już nie potrafił podnieść głosu, który łamał się z każdym słowem - Ja nie chciałem.. cię ranić...

- Q... - próbowałem jakkolwiek uratować sytuację, sam widok płaczącego wydawał się być dla mnie czymś nie do zniesienia - Ja wcale nie...

- Jestem okropny! Zrozumiałem to ... - nie myśląc zbyt wiele podszedłem do niego i delikatnie zbliżając ręce w stronę jego twarzy - Zrozumiałem, że ranię cię bardziej tym idiotycznym, bezsensowym ignorowaniem... niż tym co nastąpi - lekko się zawahałem... 

- Q... Quentin? -  cofnąłem ręce o parę milimetrów. Nie wiedziałem co ma na myśli...

- Ja... ja... - delikatnie ścisnął kawałek swojej bluzy - Tooru... - wyszeptał, a ja myślałem, że zaraz zejdę na zawał. Serce zabiło mi mocniej. Nie wiem, czy mogę spodziewać się najlepszego, czy co ma zaraz nastąpić... Ale moje imię... w jego ustach, było jak lekarstwo - Ja nie chciałem, żebyś wiedział, nie chciałem, żebyś cierpiał nad stratą... Ja-ja ... Jestem chory... Tak... śmiertelnie...  Zostały mi góra... trzy lata życia...  - zapadła chwila ciszy... Wpatrywałem się w jego niezwykłe , zielone oczy, a serce biło mi mocniej... Z każdą sekundą po jego różowych policzkach spływało coraz więcej łez... zadziwiająco widocznych na tle kropel deszczu, który szybko rozpadł się na dobre ... Chwile uciekały , a ja czułem się coraz gorzej. To wszystko... Chciał odejść, chciał zniknąć... Tylko po to, bym nie musiał odczuwać straty? Czy to nie niedorzeczne? Szalone? Idiotyczne? ... Nie... to było niezwykle ... przepiękne... Jednocześnie jednak przerażające. Właśnie dowiedziałem się czegoś ... czego nigdy nie chciałbym od niego usłyszeć. Przełknąłem ślinę... Q pociągnął nosem i wytarł twarz mokrym rękawem za dużej bluzy. Widziałem, że pragnął przestać płakać, że nie chciał, bym widział jego smutek. Walczył ze sobą. Łzy jednak kapały dalej i nic nie wskazywało na to , że szybko znikną. Boleść duszy wpisana w przygnębiający obraz zrozpaczonego chłopaka, sprawiała, że z każdą minutą pragnąłem być przy nim tak blisko, by wymazać wszystkie zmartwienia, problemy; ukoić ból, bliskością drugiej osoby, zrozumieniem... Tak bardzo chciałem go teraz przytulić, ale nie wiedziałem, czy powinienem... A co w ogóle mogę zrobić? Nie jestem lekarzem, nie jestem uzdrowicielem, nie jestem bogiem, nie jestem śmiercią... Jestem nikim... Takim, zwykłym niedojdą... Któremu tak cholernie zależy, żeby osoba stojąca na przeciw była szczęśliwa...

- To nic... Poradzimy sobie... - odetchnąłem głęboko i lekko uniosłem jego twarz, kciukami ścierając spływające łzy - To nie ważne... Dopóki... dopóki chcesz, bym tu stał... będę to robił... - Q popłakał się jeszcze bardziej, jednak tym razem bez przeszkód mógł zrobić to wtulając się w moją osobę.

Poczułem nieprzemijającą świadomość nowej odpowiedzialności. Od teraz, moim zadaniem było uszczęśliwić go jak najlepiej tylko potrafię...




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jeden rozdział...
Jeden na opisanie zdarzeń z całych 4 tygodni...
To wygląda źle...
Ale jest...
Lovciajcie się zatem! (⌐■_■)

* ( ͡° ͜ʖ ͡°) 
Pozostawiam waszej wyobraźni co oni tam robili ( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)( ͡° ͜ʖ ͡°)

** Fuck this shit I'm out...

***  A tam, prawie zginął, pfff...

~~ HENRYK (siatkarzem będący) ( ̄ε(# ̄)

(/o^)/ °⊥ \(^o\)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro