Rozdział 1, czyli przeklęte drobniaki
Ekspres do kawy znowu się zepsuł. Zapowiada się świetny tydzień.
Mężczyzna podszedł do jednej z kuchennych szafek i w milczeniu zaczął przeszukiwać jej zawartość. Po chwili wyciągnął z niej puszkę jakiegoś mało znanego napoju energetycznego, który zasyczał w proteście gdy wlewał go do kubka.
W napoju rozpuścił garść pastylek kofeinowych i z nieokreślonym wyrazem twarzy przyglądał się powstałej mieszaninie
- Cholernie tego pożałuję - rzucił i jednym haustem wipił zawartość kubka.
* * *
Spokój przerwała głowa rudych loków która niaspodziewanie pojawiła się w jego polu widzenia.
- To co porabiasz po pracy? Słyszałam, że dzisiaj szybciej kończysz?
- Powinienem wyrobić się z tym artykułem do 17 - odparł, nie odrywając wzroku od komputera - potem wrócę do domu i trochę odpocznę.
- Thom, jak możesz marnować piątkowy wieczór! Nie mogę uwierzyć że nie masz żadnych planów.
Jego współpracownika Isolde (czy Sol, jak wolała by ją nazwać), łatwo nie dawała za wygraną. Była gadatliwa i często irytująca, zwłaszcza dla kogoś kto cenił sobie spokój. Nie powiedziałby że ją lubi, prędzej, że ją ... toleruje.
- Hej, mam pomysł.
Z niechęcią uniósł wzrok znad ekranu. Przed nim widniała szeroko uśmiechnięta, piegowata twarz przyozdobiona przez okulary w ciemnozielonych oprawkach.
- Co powiesz - w tym miejscu Sol zrobiła pauzę - żebyś, na własne oczy poszedł zobaczyć jak wygląda nasza wielka sensacja z pierwszych stron?
- Masz na myśli studnię - powiedział, wracając do uderzania w klawiaturę.
Pokiwała energicznie głową.
- Z chęcią poszłabym tam z tobą, ale mam jeszcze trzy artykuły do sprawdzenia, a poniedziałek zbliża się wielkimi krokami.
Nie odpowiedział od razu, przez jakiś czas w powietrzu słychać było tyko uderzania klawiszy klawiatur należących do niego i innych pracowników. W końcu nacisnął enter i spojrzał z powrotem na wyczekującą kobietę.
Westchnął i wywrócił oczami.
- I tak nie mam nic lepszego do zrobienia.
Twarz Isolde od razu wyraźnie się rozpromieniła.
- Mówię ci, nie pożałujesz tego! - powiedziała, odchodząc z powrotem do swojego biórka.
* * *
Drzwi autobusu otworzyły się z lekkim szumem. Wszedł do środka i chwycił jeden ze zwisających uchwytów, już po chwili pozwalając sobie oddać się rozmyślaniom.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz w weekend robił coś innego niż siedzenie przed telewizorem i bezmyślne wpatrywanie się w migające na ekranie kanały.
Gdyby nie Isolde, jedna z nielicznych osób, które pamiętały o jego istnieniu, najpewniej w ogóle nie opuszczałby swojej kawalerki. Nie powiedziałby, że lubi jej towarzystwo, ale to ona dostarczała mu większych lub mniejszych odskoczni.
Cenił sobie ciszę i spokój. Samotność mu nie przeszkadzała, a wręcz często była na rękę. Jednak od jakiegoś czasu zaczął odnosić wrażenie, że jego życie robi się coraz bardziej... nudne.
Pobudka, praca, dom, sen. Pobudka, praca, dom sen. Pobudka, praca... Monotonia codzienności stawała się coraz bardziej uciążliwa.
Uznał więc, że może nie zaszkodzi sprawdzić wokół czego ludzie robią taki szum...
* * *
Gdy dotarł na miejsce, wokół kręciło się tysiące ludzi, formujących dosyć chaotycznie wyglądające kolejki, które pięły się powoli ku szczytowi pagórka. Na jego szczycie znajdowała się niewielka, drewniana studnia, choć ciężko było ją dostrzec przez otoczające ją ze wszystkich stron tłumy.
Większość ze zgromadzonych odchodziła ze spuszczoną głową, lecz od czasu można było usłyszeć okrzyk jakiegoś szczęśliwca, którego życzenie właśnie się spełniło. Wszystkie twarze w kolejce obracały się wtedy w jego stronę, ciekawe, jaka mogła być jego prośba. Chodź rzadki (według kilkorga naukowców, którzy poświęcili czas na obserwacje, przez kilka dni życzenia jedynie kilkunastu farciarzy zostały spełnione), widok kolejnych osób, którym się poszczęściło, napawał nadzieją kolejnych wyczekujących w niecierpliwości chętnych.
Thomas ustawił się na końcu z jednej z nich i czekał.
Podczas gdy kolejka powoli posuwała się do przodu, on poświęcił czas na przygladanie się otaczającym go ludziom. O czym myśleli, z jaką prośbą tutaj przybyli?
Kiedy już pochylał się nad otoczonym drewnianymi ścianami otworem, popędzany i szturchany ze wszystkich stron, zaczął przyglądać się niepozornie wyglądającej studni.
Czy naprawdę miała magiczną moc, zdolną spełniać nawet najbardziej niesamowite prośby? A może była tylko pomysłem jakiegoś sprytnego człowieczka, który wybierał z niej drobne kiedy nikt nie patrzył?
Zanim zdążył choćby pomyśleć o poszukaniu monety, ktoś brutalnie odepchnął go na bok.
Kiedy otrząsnął się, zobaczył grupę sześciu, może siedmiu mężczyzn w czarnych garniturach otaczających studnię w taki sposób, że nikt nie miał do niej dostępu.
- Co jest... - wyszeptał i próbował zbliżyć się z powrotem do studni i tajemniczych mężczyzn, wymijając wściekłych i równie zdezorientowanych ludzi.
Zatrzymał się w pół drogi słysząc donośnie brzmiący głos.
- Przejście! Zróbcie przejście! Przejście dla pana Jupitera! - krzyczał mężczyzna w drogiej marynarce.
Za nim szedł niewysoki, dość krągły człowieczk, odprowadzany przez kolejnych mężczyzn w czarnych garniturach.
Niewiele było osób, które nie wiedziałyby kim był owy czlowieczek. W. Jupitera rozpoznawano z daleka. Cieszył się on sporym szacunkiem, a pogłoski o jego ogromnej fortunie często gościły na ustach największych plotkarzy. Nic więc dziwnego, że zawitały i do redakcji, w której pracował Thom.
Stojąc z boku przyglądał się, jak ludzie pracujący dla bogacza wyładowują z zaparkowanych w pobliżu ciężarówek worki i opróżniają ich zawartość do studni. Miliardy małych, złotawych monet zostały pochłonięte przez otchłań otworu.
- Ach, gdyby tylko studnia przyjmowała czeki... - westchnął mężczyzna w marynarce.
- Przepraszam, dlaczego właściwie pan to robi? - wyrwał się Thom. - Po co wyrzucać w błoto tak duże pieniędze?
Jupiter wraz z jego pracownikiem obrócili się gwałtownie w jego stronę i poczuł, jak kurczy się pod ich przenikliwym, zimnym spojrzeniem.
Właściciel granatowej marynarki chciał już coś powiedzieć, ale bogacz ucieszył go skinieniem dłoni.
- Kim jesteś, żeby kwestionować moje postępowanie? - zapytał z wyniosłością.
- Ja... Jestem dziennikarzem... - wymamrotał niepewnie.
- Ach, prasa! - Twarz miliardera momentalnie się rozpromieniła.
- Cóż, mój drogi, ostatnie badania moich ludzi udowodniły, że im więcej pięniędzy wrzucisz do studni, tym większe prawdopodobieństwo że twoje życzenie się spełni! Czyż nie jest to fantastyczne?
Nie wiedząc jak się zachować, Thom jedynie nerwowo skinął głową.
- Tak, to jest...
- A więc ja, korzystając z moich jakże rozległych zasobów pieniężnych, postanowiłem z tego skorzystać! To co widzisz to spora część moich oszczędności, oczywiście w formie monet, bo niestety tylko ten sposób płatności przyjmuje studnia.
- Ale...właściwie po co? Czego mógłby pan sobie zażyczyć? Przecież dzięki pańskiemu majątkowi wszystkie drzwi stoją przed panem otworem, nie ma pan prawie żadnych ograniczeń. Co takiego może zrobić studnia, czego pan nie jest w stanie osiągnąć?
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo.
- Choć dzisiaj może i nie tak łatwo w to uwierzyć, na tym świecie nadal znajdują się rzeczy, których nie zdobędą żadne pieniądze.
Po tych słowach bilioner oddalił się, zostawiając niedoszłego dziennikarza samemu sobie.
Chociaż powiedzenie, że został sam, gdy tylko pracownicy Jupitera odeszli, było dalekie od prawdy. W rzeczywistości, ilość ludzi otaczających studnię wcale się nie zmniejszyła, nie zmieniła się też ich determinacja żeby złożyć swoje życzenie. Kiedy tylko mężczyźni w garniturach opuścili pagórek, tłum ponownie zbił się w ciasną, skupioną jak najbliżej studni masę. Thomas ponownie zmuszony był więc by poczekać, aż będzie miał szansę się do niej zbliżyć. Gdy w końcu ten moment nadszedł, zdał sobie sprawę, że nie ma żadnej monety, którą mógłby wrzucić. Zanurzył dłoń na kieszeni i wyciągnął z niej kilka drobniaków. Wzruszył ramionami i bez większego namysłu posłał je do wnętrza otworu.
Wtedy zdał sobie sprawę o jeszcze jednej istotnej kwestii - nawet nie pomyślał jakie miałoby być jego życzenie. O co powinien prosić?
- Chciałbym być szczęśliwy - powiedział cicho. Tak cicho, że nawet zgniatający go ze wszystkich stron ludzie niczego nie mogli dosłyszeć.
Przez chwilę stał w miejscu w oczekiwaniu, jednak nic nie wydarzyło.
Zaśmiał się cicho do siebie.
No tak, czego oczekiwał. Magiczna dziura w ziemi miała spełnić wszystkie jego pragnienia. Tak, faktycznie było to niezwykle prawdopodobne.
Schował ręce w kieszeniach i zaczął oddalać się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Nie przyznałby tego, ale w duchu miał odrobinę nadziei, że studnia okaże się czymś więcej niż tylko miejską legendą. Cóż, najwyraźniej znowu się pomylił. Idąc minął kilku pracowników Jupitera, którzy jeszcze kręcili się w pobliżu. Podejrzewał, że sam Jupiter również jest gdzieś niedaleko, prawdopodobnie oczekując wieści na temat jego życzenia. Jego podejrzenia już za chwilę miały się potwierdzić.
Przechodząc dosyć cichą uliczką usłyszał okrzyk przerażenia, dobiegający przez otwarte drzwi pobliskiej kawiarenki. Gwałtownie odwrócił głowę żeby zobaczył W. Jupitera we własnej osobie, siedzącego przy jednym ze stolików w towarzystwie mężczyzny w granatowej marynarce i kilku innych jego pracowników. Twarz milionera była blada jak ściana, jego wzrok skupiony na ekranie trzymanego w trzęsących się rękach telefonu.
- Moje pieniądze... - wyjąkał. - Moje pieniądze... o-one... one wszystkie... zniknęły! Moje konto jest puste!
Od tej jakże niecodziennej sceny uwagę Thomasa oderwało piknięcie w jednej z jego kieszeni. Wyciągał z niej telefon i przeczytał widniejące na ekranie powiadomienie
Na twoje konto przelano kwotę 28,356,022,147 USD
Nie mógł wydusić z siebie ani słowa, w milczeniu wpatrując się w bankowe zawiadomienie.
- Dwadzieścia osiem miliardów - wymamrotał z niedowierzaniem.
Gdy podniósł wzrok, jego spojrzenie napotkało wpatrujący się w niego oczy po drugiej stronie szyby. Jeden błysk w tych oczach wystarczył, żeby wszystko stało się jasne - mężczyzna w granatowej marynarce szybko skojarzył fakty.
Szybko wymieniono w powietrzu kilka komend i w mgnieniu oka przez drzwi kawiarenki wybiegli posłuszni Jupiterowi mężczyźni.
- Ej, ty tam! Stój w miejscu! - krzyknął któryś z nich.
Jego ciało zareoagowało szybciej niż on sam. Zanim się zorientował, biegł w dół ulicy, goniony przez kroki podążających za nim mężczyzn.
- Cóż - rzucił sam do siebie pomiędzy wdechami - to faktycznie jest coś interesującego.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro