Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

EPILOG

EPILOG

4 miesiące później

ELIZABETH

Stałam przed wielkim lustrem, które było jednocześnie moją szafą, spojrzałam na jedwabną tkaninę czarnej sukni, która delikatnie otulała moje ciało.
Nadszedł dzień, którego bałam się najbardziej przez ostatnie tygodnie i miesiące.
Nie było ucieczki, dzień, który zmieni wszystko na zawsze – dzień, który pogrąży mój świat w całkowitej ciemności.
Lekarze postanowili odłączyć zasilanie podtrzymujące życie, ponieważ nie mieli już nadziei, że kiedykolwiek się obudzi. Jego krewni i najbliżsi przyjaciele powinni dzisiaj zebrać się w szpitalu, aby się pożegnać.
Kiedy się o tym dowiedziałam, moje serce rozpadło się na tysiące kawałków. Nigdy nie porzuciłam wiary, w jego przebudzenie, w przeciwieństwie do jego rodziców, którzy nie uważali za słuszne, aby tak długo był podpięty do maszyny. Naprawdę zdecydowali i pogodzili się z tym, że ich drugi syn też umrze. Pod żadnym pozorem nie mogłam zrekonstruować tej decyzji.
Chociaż lekarze potwierdzili, że nie ma wielkiej szansy na przebudzenie, to jednak był dla mnie wystarczający powód, nawet jeśli niewielki, aby dać mu co najmniej kolejny miesiąc. Wiedziałam, że lekarze nie zawsze mają rację.
Wiedziałam, że nie można pozostawić osoby podłączonej do urządzenia na zawsze, ale chciałam, żeby się obudziła. Prawdopodobnie moje serce się tego trzymało, po prostu nie mogłam zrozumieć, że to się nie stanie, że nadzieja umarła, nawet jeżeli umiera ostatnia.
Biorąc głęboki wdech i wydech, wyciągnęłam rękę, by dotknąć mojego nudnego odbicia.
Wzdychając, odwróciłam oczy, przeszukując swój pokój, aby znaleźć buty. Mój gips został już usunięty, ponieważ to był tylko uraz kostki. Jednak noga trochę wciąż bolała, ale mogłam wytrzymać w butach na obcasie.
- Elizabeth, jesteś gotowa, kochanie? – krzyknęła moja mama z dołu.
Tydzień temu pozwolono jej opuścić klinikę i wróciła do domu. Czułam się bardziej komfortowo, odkąd mieszkamy znów razem, samotność zdawała się znikać.
- Nie, nie jestem – wyszeptałam, zauważając kilka dużych łez gromadzących się w kąciku oka.
- Tak, zaraz zejdę – powiedziałam, nieco głośniej, biorąc głęboki oddech i po raz ostatni spoglądając w lustro. Machnięciem ręki przetarłam oczy, zanim zeszłam na dół.
Gdy schodziłam po schodach, narzuciłam na ramię moją małą torebkę, zawierającą tylko telefon komórkowy klucz i kartkę, na której napisałam kilka słów dla Luke'a.
- Wyglądasz pięknie moje dziecko. Twój ojciec byłby z ciebie dumny, z twojej odwagi. Luke z pewnością też byłby zachwycony – powiedziała z podziwem, delikatnie gładząc mnie po plechach, by mnie uspokoić.
Po prostu skinęłam głową i sięgnęłam do marynarki, która wisiała niedaleko.
- Chodź, idziemy. Na pewno wszyscy już na nas czekają – powiedziała w końcu mama, zakładając kurtkę i delikatnie wypychając mnie.
Samochód był już na podjeździe, musiała wyjechać z nim z garażu, kiedy się przygotowywałam.
Bez słowa weszliśmy do środka, przypięłam się i czekałam, aż uruchomi silnik.
Podróż do szpitala ciągła się jak guma do żucia. Z jednej strony nigdy nie chciałam się tam odstać, ale z drugiej chciałam to szybko załatwić. Wciąż wydawało mi się, że minęły wieki, zanim wielki budynek w końcu pojawił się przed moimi oczami.
Nasz samochód zwolnił i dotarł na parking.
Wiatr owiał moje nogi, gdy otworzyłam drzwi i wysiadłam. Jasne błękitne niebo rozciągało się bez końca nad naszymi głowami ani jedna chmura nie była widoczna. Słońce sprawiło, że Sydney świeciło w całej swojej okazałości, byłby to dobry dzień, gdyby nie sytuacja z Luke.
Po drodze spotkaliśmy się z Alessią i Ashtonem, którzy przerwali podróż dookoła świata, by pożegnać Luke'a. Z jakiegoś powodu uważałam to za dość ekscytujące, że przerwali studia, aby móc podróżować.
Moi rodzice nigdy by mi na to nie pozwolili.
- Cześć kochanie – przywitała mnie moja najlepsza przyjaciółka i objęła moje ciało.
Przytuliłam się do niej, a potem skinęłam głową w stronę Ashtona, który był smutny. Mąż mojej przyjaciółki wyglądał na dość wyczerpanego. Przez ostatnie czas nie miał okazji porozmawiać ze swoim byłym przyjacielem.
- Chodźmy na górę, chciałabym z tym szybko skończyć. Tak czy inaczej, będzie wystarczająco ciężko, a im dłużej to potrwa, tym bardziej będzie to bolesne – mruknęłam jej do ucha.
Moja mama cicho do nas podeszła i przywitała się szybko z małżeństwem.
Podeszliśmy do informacji, pytając, na którym piętrze jest pokój, do którego go przenieśli. Potem wszyscy wsiedliśmy do tej samej widny, czekając aż zabierze nas na górę. Zauważyłam, że z każdym piętrem, bicie mojego serca przyśpiesza, a po chwili nie mogłam także zignorować mrowienia w żołądku.
Drzwi się otworzyły, zobaczyłam nagi korytarz i musiałam przełknąć gulę. Gdy opuściliśmy windę, przed drzwiami pokoju natknęliśmy się na tłum ludzi.
Locke zobaczył mnie pierwszy.
Natychmiast do mnie podszedł przyciągając mnie, jak wcześniej Less, delikatnie przytulając. Delikatnie łkałam mu w ramię, po czym uwolniłam się od niego i podeszłam do Setha, który zrobił to samo.
- Tak mi przykro – powiedział szeptem, tak że tylko ja mogłam zrozumieć jego słowa.
Machnęłam ręką, a potem zwróciłam się do rodziców Luke'a, którzy się obejmowali.
- Cześć Elizabeth – przywitali się ze mną, a ja tylko skinęłam głową, w moim gardle znów uformowała się gula.
- Cieszymy się, że tu jesteś – kontynuował jego ojciec.
- Nie musicie tego robić. Dajcie mu jeszcze kilka miesięcy, jest silny. Zawsze był silny, jestem pewna, że da radę. Ja to wiem. Musicie mu tylko dać szansę. Błagam – błagałam, nie zważając z początku, że łzy spływają mi po policzkach.
Wyraz jego mamy złagodniał, podczas gdy rysy ojca przyjęły ostrzejszy wyraz.
- Przykro mi, ale już zdecydowaliśmy. Cała sprawa jest dla nas bardzo trudna, ale jestem pewien, że Luke nie chciałby niczego więcej po tak długim czasie. Czas odpuścić Liz – powiedział ojciec, a ja odwróciłam tylko spojrzenie, bo naprawdę bardzo mocno chciałam go uderzyć.
- W porządku – wyszeptałam tylko, się uśmiechając.
Za wielkimi białym drzwiami był Luke, już mnie przerażały na sam widok. Przełknęłam ślinę i zrobiłam kilka kroków, aby odejść od wszystkich ludzi, i móc pomyśleć. Siedząc na krześle, schowałam twarz w dłoniach. Po prostu nie mogłam zaakceptować decyzji jego rodziców, to było nie sprawiedliwe.
Jak mogli nie dać jeszcze trochę czasu swojemu synowi, aby się przebudził i mógł prowadzić normalne życie?
- Liz, chcesz iść następna? – Less zapytała mnie ostrożnie.
- Nie – wymamrotałam.
- Pójdę ostatnia – dodałam po chwili, mentalnie przygotowując się na to, co miało się wydarzyć. Nie mogłam teraz uciec, nie było stąd ucieczki.
- Okej – powiedziała równie cicho, przekazując informacje dalej.
Następnie nadeszła kolej Setha i Locke'a powoli weszli do pokoju, zamykając za sobą drzwi z cichym kliknięciem.
Wzdychając, przeczesałam palcami włosy i poluzowałam gumkę, która przytrzymywała mój kucyk. Potrzebowałam ich teraz, aby odwrócić swoją uwagę. Zakręcałam sobie je na palec, obserwując lekarzy.
Czułam kolka kropel potu na czole.
W pewnym momencie Less i Ashton usiedli obok mnie i zaczęli rozmawiać o jakimś programie telewizyjnym. Spojrzałam na moją najlepszą przyjaciółkę i żałowałam, że nie potrafię być tak silna, jak kiedyś.
Nie minęło dużo czasu, zanim dwaj chłopcy wyszli z pokoju i kolejne mogły wejść, Ash i Les.
Locke i Seth usiedli na swoich miejscach.
- Wygląda jakby spał. Taki spokojny – powiedział Seth, ocierając twarz, a potem pocierając ponure oczy.
- Chciałbym wiedzieć, czy słyszy coś z tego, co mówimy, jeśli w ogóle słyszy – zamyślił się na głos Lock'e, po czym skrzyżował ręce na piersi.
- Zgadza się, to interesujące pytanie. Myślę, że może nas usłyszeć, chyba że jego duszy już tu nie ma, a ciało jest puste. Chciałbym, tylko żeby się obudził i powiedział, że nic mu nie jest. Lub przynajmniej jakaś widoczna zmiana, ale nic się takiego nie dzieje. I to doprowadza mnie do zajęcia. – Seth także powiedział o swoich odczuciach, musiałam mocno przełknąć.
- Czy... Czy możemy przestać o tym rozmawiać, proszę? – w końcu udało mi się coś wydusić.
- Ale taka jest prawda Lizzie. Musimy się jakoś przygotować na ten moment – powiedział zimno Locke, nie zmieniając wyrazu twarzy, jakby się tylko przyglądał.
- Jest to nieunikniona i to po prostu pra...
- Nie, po prostu bądź cicho – syknęłam, wstając i odchodząc dalej.
W drodze donikąd spotkałam wiele osób, które prawdopodobnie miały podobną sytuację do naszej. Wszędzie wokół rozpaczali ludzie, miałam wrażenie, że moja głowa zaraz rozpadnie się na kawałki. Wyczerpana przetarłam powieki i zamknęłam na chwilę oczy.
Znowu to robiłam.
Znowu uciekałam od problemów, zamiast stawić im czoła.
Jestem tchórzem - pomyślałam desperacko, bliska łez jak też zdarzało się to wcześniej. Znowu jestem tchórzem - dodałam w zamyślaniu, potrząsając ramionami, czułam, jak moje ciało jest bezwładne.
- Liz, tylko na ciebie czekają. Chcą zaraz potem wyłączyć aparaturę – szepnął za mną głos i zobaczyłam Less.
- Nie, nie mogę tego zrobić – powiedziałam słabo, czując, że moje nogi uginają się pod ciężarem, ledwo mogłam ustać. Zdawało się, że pod moimi stopami zapadnie się ziemia, a ja zostanę rzucona w otchłań czarnej dziury.
- Kochanie, wiem, że to cholernie trudne, ale jeśli się z nim nie pożegnasz... będziesz żałowała tego bardziej niż czegokolwiek innego, byłby to największy błąd twojego życia. Możesz to zrobić, wszyscy jesteśmy tutaj, aby cię wspierać. Nie musisz przechodzić przez to sama – pocieszyła mnie, a ja wpadłam w jej ramiona, płacząc.
- Cholera, w porządku – odetchnęła, gładząc mnie uspokajająco po plecach.
Długo staliśmy nieruchomo na korytarzu, przytulając się do siebie, dopóki nie zaczęła się ode mnie oddalać.
- Już czas – poinformowała mnie, a ja sięgnęłam po jej rękę, przygryzając wargę, a potem skinęłam głową.
Przed pokojem znalazło się miejsce na krzesłach, w tym moje mama, która prowadziła rozmowę z rodzicami Luke'a. Kiedy minie zobaczyła, miała właśnie wstać i podejść, ale tylko machnęłam ręką i rozdzieliłam ręce moje i Less.
Oddychając głęboko, skierowałam się w stronę tych przerażających drzwi.
Ostrożnie położyłam dłonie na klamce i pchnęłam je, a potem weszłam do pokoju. Natychmiast zapach szpitala uderzył w moje nozdrza, było gorzej niż na korytarzu.
Locke nie przesadzał ze swoim opisem, Luke naprawdę sprawiał wrażenie jakby spał.
Nawet nie zdążyłam dotrzeć do jego łóżka, gdy wybuchłam nieznośnym szlochem, łzy płynęły mi po całej twarzy. W końcu podeszłam bliżej i usiadłam na krześle, by potem sięgnąć po jego rękę. Była bardzo ciepła, leniwie zaczęłam zostawiać na jego skórze kilka niewidzialnych wzorów.
- Witaj Luke – wymamrotałam, przygryzając wargę.
- Nie wiem, czy mnie słyszysz... Opinie na... twój temat są podzielone, ale ja nie ... ja nie potrafię na to pozwolić. Nie możesz po prostu zostawić ten świat, nie możesz tego zrobić, rozumiesz? – wyjąkałam błagalnie.
Nie było odpowiedzi.

Przez kilka minut patrzyłam, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada, zanim postanowiłam kontynuować.
- Wiesz... Nigdy nie myślałam, że człowiek może dla mnie tyle znaczyć. Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz chciałam ci przywalić... - przypomniałam sobie.

W drodze do mojej klasy obserwowałam dokładnie każdy swój ruch jakbym była pod lupą. Normalnie nie byłam nieśmiałym typem, ale nie miałam ochoty pierwszego dnia wpaść w tarapaty. W pokoju w którym mieliśmy matematykę i do którego weszłam, pozwoliłam sobie wodzić oczyma po moich nowych kolegach z klasy. Kilkoro z nich miało rozbawione miny na swoich twarzach, gdy mnie zauważyli. Zakłopotana usiadłam gdzieś w ostatnim rzędzie. W tym samym momencie do klasy wbiegło dwóch chłopaków, bez rozglądania się przemieszczali się szybko w stronę miejsca, na którym siedziałam mniej więcej tylko minutę.
Ten z bandanką dźgnął drugiego w ramię i wskazał na mnie. Niebieskie oczy wwierciły się w moje, bicie mojego serca zwolniło na chwilę, czułam się nieswojo we własnej skórze.
- To są nasze miejsca – zaczął zimno ten z niebieskimi oczami dając mi do zrozumienia, ze powinnam wstać i odejść.
To była moja szansa, aby zdobyć trochę szacunku. – Teraz ty musisz sobie poszukać nowego miejsca, bo tutaj siedzę ja – z niedowierzaniem oboje spojrzeli na mnie, podczas gdy do pokoju wszedł nauczyciel i poprosił ich by usiedli. Prowokacyjnie uśmiechnęłam się do obu; pozwolili sobie zająć miejsca na krzesłach dokładnie obok mnie.
Oczywiście dostałam osobiste powitanie od nauczyciela – Panno Reed, mogłabyś przyjść tutaj i krótko przedstawić się klasie? – zapytał uśmiechając się. Zmieszana, na sto procent z czerwonymi policzkami, ruszyłam powoli do przodu i stanęłam przed tablicą. Szukałam punktu w klasie, gdzie nie będę musiała wparować się w uczniów.
- Jestem Elizabeth – w skrócie Liz lub Liza - Reed, mam szesnaście lat. Moja rodzina i ja przeprowadziliśmy się tutaj z Brisbane – przedstawiłam się.
- A dlaczego, jeśli mogę wiedzieć? – zapytał nauczyciel nazwany Mr. Walls.
- Jeśli mam być szczera, sama do końca nie wiem, a... - zanim mogłam kontynuować swoją wypowiedź przerwał mi chłopak z niebieskimi oczami.
- Masz chłopaka? – z zarumienionymi policzkami pokręciłam powoli głową.
- Nie, nie mam.
Większość chłopców zagwizdała przez zęby. Znów chciałam mówić dalej, ale tym razem koleś przerwał mi ponownie
- Więc kto zrobił ci malinkę pośrodku policzka? – Zszokowana przeciągnęłam po miejscu, gdzie moja mama pozostawiła swój znak. Cała klasa wybuchła śmiechem, a mi zrobiło się nie dobrze.
- Byłam tak strasznie zawstydzona wtedy, starałam się reagować spokojnie jak tylko mogłam, ale chyba zamiast zwiększyć swoją nienawiść do ciebie, stało się coś innego. I to los tak chciał – wymamrotałam.
- Cholera – przeklęłam chwytając moje książki mocniej. Spóźniłam się na zajęcia to było pewne. To był niezły podwód, by biec po schodach i migiem wpaść do klasy.
Niestety biegłam za szybko i nie mogłam zwolnić, przez co wpadłam bezpośrednio na stojącego na drodze chłopaka i upadłam.
- Nie umiesz uważać? –warknęłam, zbierając swoje rzeczy.
- Przykro mi – powiedział po prostu podając mi rękę.
Ostrożnie sięgnęłam po nią przytrzymując książki drugą ręką.
- Już dobrze – powiedziałam poprawiając ubranie.
Zanim zdążyłam się odwrócić, przejął inicjatywę –Też masz teraz sztukę, prawda? – spojrzałam na niego zdumiona, szeroko otwartymi oczami z delikatnym blaskiem. Potrząsnęłam głową potwierdzając jego pytanie.
- Ja też. Więc właściwie możemy iść razem do klasy – Nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na niego przygryzając dolną wargę – Jeśli nie masz nic przeciwko – dodał.
Znowu nie odpowiedziałam, ale ruszyłam przed siebie, więc i on postanowił iść obok mnie, milcząc.
Wokół nas szeptało wiele osób, domyślałam się o czym mówią. Kilku z nich spojrzało na Luke'a przestraszonych, trudno było mi powstrzymać śmiech.
Na szczęście dotarliśmy do klasy, niechętnie upuścił torbę na ziemię. Chciałam coś mówić, ale przerwał mi Sammy.
- Luke, twoja torba się dymi – powiedział.
- Haha, dobry żart. To nie jest śmieszne – odchrząknąłem.
- On z ciebie nie żartuje – wskazałam na jego torbę, zagryzając usta.
Jego oczy rozszerzyły się.
- Niech to diabli, co to jest?! – krzyknął, uderzając w torbę, gdy część klasy zaczęła się śmiać.
- Ja... um... jest możliwość, że włożyłam do twojej toby bombę dymną.... – przyznałam, krzyżując ręce na piersi.
- Nie mówisz poważnie – patrzył na mnie gniewnie.
Kaszląc, grzebał w swoich książkach, ale znalazł cel dopiero po wyciągnięciu połowy swoich rzeczy na podłogę. Z palącą się częścią podszedł do mnie, jego spojrzenie było lodowate.
- Co przyszło ci... - zaczął, ale nagle mu przerwano.
- panie Hemmings, trzymasz tam w swojej ręce coś jak... Bombę dymną? – zapytała pani Greenwood zwracając się do chłopaka. Jąkając się próbował zaprzeczyć całej tej sprawie.
- Wiecie już dobrze, że za taki numer na pewno zostaniecie po lekcjach za karę, prawda?- zauważyła wyciągając podręczniki.
Skwaszony odwrócił się w moją stronę, starał się na nikogo innego nie patrzeć.
- Jesteś zadowolona? Osiągnęłaś to chciałaś? – syknął z wściekłości.
- Luke, ja... Um... J-jest mi przykro. Nie myślałam, że nauczycielka przez to wlepi ci karę, chciałam, tylko... - wymamrotałam.
- Chciałaś tylko się na mnie zemścić. Oszczędź sobie przeprosin.
Po tych słowach ignorował mnie do końca zajęć, nawet ze swoimi znajomymi nie zamienił sowa.
Przełknęłam ślinę czując wrzuty sumienia.
Raz po raz słuchałam głupich komentarzy chłopaków przed nami próbując z nimi rozmawiać, ale Luke ciągle był cicho.

- Myślę, że naprawdę byłeś na mnie zły, ale chciałam się tylko zemścić na tej okropnej sytuacji. A dzięki temu dowiedziałam się, że zemsta nie jest środkiem do celu – przyznałam.
Znów odpowiedziała tylko cisza i dźwięk urządzeń.
- Czy wiesz o czym teraz myślę? O tym, jak przestraszyłeś mnie w lesie i o mało co cię nie zastrzeliłam – przycisnęłam rękę do ust.
Za mną zabrzmiał cichy szelest więc drgnęłam.
Trochę spanikowana ze spoconymi dłońmi odwróciłam się omal nie doznając ataku serca.
Za nim do tego doszło, jeszcze mocniej naciągnęłam strzałę, zszokowana puściłam tym samym unosząc łuk w górę, przecięła powietrze raniąc prawię ramię Luke'a. Mój kolega spojrzał na mnie zszokowany i zdezorientowany jednocześnie, łapiąc oddech. Nie mogąc się powstrzymać, prześlizgnęłam swoim wzorkiem po jego sylwetce, Luke miał na sobie sportowe ubranie.
Wydaje się, że właśnie skończył parę rundek po lesie.
Dopiero gdy moje tętno się uspokoiło, mogłam coś z siebie wydusić. – Co ty sobie myślałeś tak mnie strasząc? – syknęłam i zaczynając szukać mojej wystrzelonej strzały.
Liście szeleściły pod każdym moim ruchem. Mój kolega ze szkoły podszedł za mną bliżej. – Przykro mi, nie chciałem cię przestraszyć. Dla mnie to było po prostu dziwne, dlaczego jesteś w lesie z strzałami i łukiem.
- Przynajmniej mam trochę zabawy. Ty nie masz widocznie nic lepszego niż bieganie za mną.
Teraz jego twarz była trochę bardziej zmieszana niż wcześniej, uśmiechnęłam się złośliwie i odważnie, tryumfując uniosłam przed siebie strzałę, którą wyciągnęłam z ziemi.
- No to zobaczmy, co potrafisz – mruknął pokazując na tarczę.
- Jeśli coś w ogóle umiesz – dodał po chwili, ignorując moją poprzednią ripostę. Mrukliwie ustawiłam się ponownie na stanowisku.

- Patrz i ucz cię – powiedziałam zagryzając przy tym wargę.
Miałam nadzieję, że strzała trafi do celu przynajmniej ten jeden raz; Pokładałam wszystką moją nadzieję w tym małym kawałku metalu. Z łatwością napięłam znów łuk i zaczepiłam strzałę.
- No to czekam – szepnął tuż za mną.
Weź głęboki wdech, Liz. Potrafisz.
Gdybym jeszcze dłużej czekała za zrobieniem tego, moja ręka na pewno przylepiłaby się do łuku. Byłam więcej niż zdenerwowana.
A później puściłam.
Najchętniej zacisnęłabym oczy, gdy obserwowałam lot, jednak musiałam mieć ogromne szczęście, bo strzała trafiła w sam środek czerwonej strefy. Za mną zabrzmiał ochrypły, ale cichy śmiech, zanim moja publiczność zaczęła klaskać.
Pewna siebie ukłoniłam się, a potem siadłam z zadowolonym uśmiechem. Na pewno się tego nie spodziewał. Jeśli i ja mam być szczera, również nie oczekiwałam, że trafię w dziesiątkę.
Zdawało się, że te kilka chwil komunikujemy się tylko za pomocą spojrzeń, zanim on utkwił swoje w telefonie, a potem przestraszony oderwał od niego lodowato niebieskie oczy.
- Muszę iść –mruknął Luke i bez żadnego słowa odwrócił się.

Wtedy nie wiedziałam o twoich problemach, nie wiedziałam dlaczego tak szybko musiałeś iść. Niedawno zdałam sobie sprawę, że to przez niego. Z powodu Jimmy'ego. Nigdy mi o tym nie mówiłeś, ale mogę to sobie wyobrazić. Luke, on miał ciebie i twojego brata w garści, ale gdybyś poszedł na policję, wszystko byłoby inaczej – powiedziałam do jego niemal martwego ciała.
- Ale nie zrobiłeś tego i wiem, że przeszłości nie można zmienić – powiedziałam przez zaciśnięte zęby i spuściłam oczy.
Głośny dźwięk maszyn bardzo mnie denerwowały, więc długo nie mogłam wytrzymać w milczeniu, więc szukałam słów dalej.
- Byliśmy wezwani razem do sekretariatu i dowiedzieliśmy się że udzielisz mi korków z matmy. Nadal nie wiem, dlaczego moja mama nalegała. A kiedy pchnąłeś mnie na ścianę w korytarzu, po raz pierwszy poczułam mrowienie w żołądku, spowodowane twoją bliskością. Czułam się niesamowicie i jak jeszcze nigdy wcześniej. Próbowałam stłumić to uczucie – opowiadałam o tym z mojego punktu widzenia.

- A potem historia ruszyła dalej – uśmiechnęłam się szeroko, wciąż głaszcząc go po dłoni.

Jak błyskawica przemknęło mi kolejne wspomnienie.
- Mogę się położyć się obok? – Nagle usłyszałam głos i niemal dostałam zawału. Po butach poznałam, że to Luke.
Co ten typ znowu tutaj robił?
I dlaczego mnie pytał, czy może się obok położyć?
Zmieszana uniosłam wzrok, spojrzałam na niego i skinęłam nieznacznie. Luke pozwolił sobie upaść obok mnie na miękką trawę, jego ramie musnęło moje i poczułam gęsią skórkę na ciele. Z zaczerwionymi policzkami odsunęłam się trochę od niego.
- Znowu mnie może śledziłeś, czy jest jakiś inny powód dla którego tu jesteś? – zażądałam wyjaśnień i zamknęłam oczy.

Rozległ się gardłowy śmiech. – Robiłem dokładnie to samo, co ty. To czysty zbieg okoliczności, chyba nie sądzisz poważnie, że mógłbym cię śledzić, prawda? – W jakiś sposób jego słowa były trochę obraźliwe.|
- Jesteś naprawdę aroganckim, nieznośnym oblechem – mruknęłam, podnosząc się, a następnie udając się w drogę powrotną.

- A ty jesteś najmilszą dziewczyną, jaką dane było mi spotkać. – Usłyszałam, jak za mną krzyczy, jego głos ociekał sarkazmem. Pokazałam mu środkowy palec i wybiegłam z polany.
Moim następnym celem było małe jezioro, tutaj też nie mogłam pomyśleć samotnie. To znaczyło, że deptał mi po piętach i najwyraźniej nadal nie zrozumiał. Chciałam mieć najmniej jak to możliwe do czynienia z nim, ale on po prostu nie chciał zostawić mnie w spokoju.
- Lukas, zostaw mnie w końcu – wysyczałam moje myśli, podczas zrzucania butów ze stóp, by usiąść na brzegu jeziora.
Zimna woda była totalnie zamarzająca.
- Elizabeth, mała dziewczynka nie powinna samotnie biegać po lesie. Mogą czyhać na ciebie pedofile.
Nie mogłam już dłużej powstrzymywać chichotu.
- Tacy jak ty? – zapytałam bezczelnie i wystawiłam język.

Wydawało się, że zastanawia się nad tym, co mógłby dalej powiedzieć, ale zamiast tego z łatwością popchnął mnie, straciłam równowagę, jednak w czas udało mi się wbić mocno palce w jego ramię. Ostatecznie więc skończyło się na tym, że oboje z głośnym pluskiem wpadliśmy do jeziora. Woda przedostała się do moich płuc, machałam nogami tak mocno, jak tylko potrafiłam, aby wydostać się na powietrze. Po rozprysku wody w końcu mogłam nabrać powietrza. Mój wróg pojawił się obok.
- Oszalałaś? – zapytał, wypluwając, co lekko mogło przypominać rybę.
- Myślę tylko, że to było sprawiedliwe. Sam jesteś winny – zakaszlałam, brnąc przez jezioro.
Moje ubrania ciekły, właściwie tak jak wszystko inne. Ziemia przyczepiała się do moich mokrych butów, więc postanowiłam wracać boso.
- W którym kierunku idziesz? – Pytanie pochodziło od Luke'a, który również zdjął buty i wziął w ręce. Jednym palcem wskazałam kierunek, z którego przyszliśmy. Skinął na mnie.
- A ty? – zapytałam.

- Ja też. Pójdziemy kawałek razem? –Dlaczego teraz był dla mnie taki miły? Na pewno czegoś potrzebuje, dlatego taki jest; albo robił to z litości. Absolutnie nie miałam pojęcia. Zrobiło się wyraźnie chłodno, wiatr zrobił się zimny i całkowicie nieprzyjemny. Zadrżałam lekko i przyspieszyłam kroku.
- Zimno ci? – zapytał nagle, a ja spojrzałam prosto w jego niebieskie oczy.
- Odrobinę – odpowiedziałam nieśmiało i założyłam ramiona na piersi.
- Gdybym miał kurtkę i byłbym dżentelmenem, dałbym ci ją.
- Ale nie masz. I bądźmy szczerzy. Ty i dżentelmen... Ogromna różnica – zaszczebiotałam i uśmiechnęłam się tak słodko, jak tylko mogłam. Zanim zdążył coś powiedzieć, jęknęłam, ostry ból przeszył moją stopę.
Obiema rękami podparłam się na Luke'u, aby unieść nogę i sprawdzić co się stało. Musiałam wejść na odłamek, który nadal tkwił w stopie. Krew kapała na ziemię, a ja odkryłam winowajcę. Duża rozbita butelka leżała jakieś dwa metry od nas, a ja trafiłam na jedną z wielu jej kawałków. Usłyszałam, jak Luke syknął – Cholera – starając się nie patrzeć na ranę. Wyglądało to źle, nie przestawało krwawić.
Bez ostrzeżenia, Luke przeciągnął swój T-shirt, podczas gdy ja wciąż kurczowo trzymałam się jego, do tego zawiązał go na mojej zranionej nodze. Potem schylił się, położył swoje ręce pod moimi kolanami i podniósł. Moja reakcja składała się z szokowanego pisku. Jego ciało było ciepłe i miękkie, słyszałam równomierne bicie jego serca.

Po chwili ból stopniowo ustawał, dotarliśmy już prawie do mojego domu.
- Dlaczego to robisz? – wymsknęło mi się.
- Co masz na myśli? – chciał wiedzieć.
- Dlaczego mnie niesiesz. Myślałam, że mnie nie lubisz – drążyłam dalej, odgarnęłam kilka zbłąkanych kosmyków z twarzy, a następnie owinęłam je w wokół paznokci.
No tak, powinienem cię tam w takim stanie zostawić. – Zatrzymał się, postawił mnie na naszej wycieraczce i zadzwonił do drzwi. Najchętniej uderzyłabym się właśnie ręką w czoło, ponieważ miałam klucze, a teraz będę musiała wyjaśnić wszystko ojcu.

Drzwi ustąpiły i moja mama wpatrywała się w nas z przerażeniem.
- Elizabeth Maria Reed, gdzie ty do cholery byłaś? Okropnie się martwiłam.
Potem jej wzrok padł na Luke'a.
- I co tutaj robi twój korepetytor? Dlaczego nie ma na sobie koszulki? – powiedziała później, nie zostawiając mi możliwości udzielenia odpowiedzi na wcześniejsze pytanie.
- Mówiłam tacie, że idę pobiegać – oburzyłam się.
- Twój ojciec nic mi o tym nie wspominał, od godziny jest w pracy, wydaje się, że to jakiś nagły wypadek. – Luke obok mnie spiął się, co przypomniało mi o tym, iż w końcu nadal stał obok mnie.
- Ale w tym momencie to nie ma znaczenia. Co dzieje się tutaj? – zapytała, podążając wzrokiem między nami w tę i z powrotem; jej spojrzenie było wnikliwe. Chciałam właśnie zacząć mówić, jednak ponownie mi przerwano.
- Spotkaliśmy się podczas biegania i pani córka zraniła się w stopę. Dlatego właśnie ją tutaj przyniosłem – wyjaśnił Luke, posyłając mi znaczący wzrok, że powinnam milczeć. Oczy mamy szukały mojej nogi, a następnie się rozszerzyły. Nachyliła się i zdjęła koszulkę Luke'a z mojej zranionej nogi.
- To nie wygląda dobrze. Najlepiej będzie, jeśli od razu pojedziemy do szpitala. Dziękuje, że pomogłeś mojej córce, Luke. – Machnął ręką i odwrócił się do mnie, gdy moja mama jak burza znów zniknęła w domu, by zabrać torebkę.

- Do jutra w szkolę, Elizabeth Mario – powiedział Luke, mrugając przy tym do mnie bezczelnie. Zaczerwienienie znów pojawiło się na moich policzkach.
- Do zobaczenia, Lucasie Robercie.
Po tym dniu moja mama nazywała cię księciem z bajki. Wierzyła, że zrobiłeś to wszystko, bo mnie lubiłeś. Wiesz... w sensie tak bardziej lubiłeś – zaśmiałam się, odganiając zbłąkane kosmyki.
Nieśmiało odezwałam się ponownie.
- Potem jakoś się rozkręciło. Moi rodzice zaprosili cię na obiad, rozlałam sos na twoje spodnie i... obserwowałam cię. O mój Bożę, myślę, że to najbardziej zawstydzająca rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam w życiu. Potem mój tata wysłał mnie do własnego mieszkania, żeby mnie chronić i... to się po prostu stało. Zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej.
- Kiedy przyjedzie twój ojciec? – zapytał Luke niecierpliwie, stukając nogą o ziemię.
Wszyscy uczniowie śpieszyli się na placu szkolnym. To był koniec szkoły. Oczywiście masa ludzi pchała się bezpośrednio do wyjścia, byłam zaskoczona, że w tym harmidrze i bieganinie nikt nie został ranny.
- Powiedział, że odbierze nas szybko, gdy skończymy lekcję.
Wysoki chłopak obok mnie jęknął, przeczesując dłonią brązowe włosy.
- Luke stoimy tu dopiero od trzech minut, wyluzuj. A jeśli masz zamiar dalej robić to swoim włosom, to wytrzesz sobie cały żel – powiedziałam do niego, mrugając.
- Tam nie ma...
- Mój ojciec jest! – przerwałam mu, chwytając go za ramię i maszerując w stronę samochodu. Jego skóra była przyjemnie miękka, tata przyglądał się nam podejrzliwie.
Jazda samochodem była spokojna, choć czułam cały czas niedające mi spokoju spojrzenie Luke'a, ale z tym mogłam żyć. Mój ojciec zarzucał mi, że nigdy nie potrafiłam odczytać prawdy ze spojrzenia.
W radio nie leciało nic specjalnego, wiec tata musiał od razu skorzystać i puścić Wish you were here" Pink Floydów przez głośniki.
Przez to, że obok mnie Luke ruszał się w takt muzyki, zauważyłam, że on też musi lubić taką muzykę. Ruszał nogami w tę i z powrotem, w odpowiednim rytmie. Łokieć oprałam o kolano i dłoni schowałam twarz. Jednak po chwili musiałam usiąść z powrotem normalnie, w przeciwnym razie zrobiłoby mi się niedobrze.
- Liz, jesteśmy. Masz zamiar zostać w samochodzie, czy może wysiądziesz? – zapytał Luke, śmiejąc się ze mnie.
- Fotel jest bardzo wygodny; myślę, że zostaję tutaj. To lepsze niż nauka.
Tata posłał mi surowe spojrzenie, tym razem wiedziałam, co to może dla mnie oznaczać, powinnam zasznurować swoje usta. Z pośpiechem wyskoczyłam z samochodu, ruszając do drzwi domu.

Wewnątrz czekała na mnie mama, powoli zastanawiałam się, czy nie miała nic lepszego do roboty. Kolejne pytanie pojawiło się w mojej głowie. Czy konsekwencje, ostatniej nocy są jeszcze widoczne? Nie podobało mi się to, że mogłabym być dociskana o wyjaśnienia przez Luke lub kogoś innego. Kiedy zdjęliśmy buty, podeszła mama.
- Cześć Luke, dobrze cię widzieć. Dzisiaj dostaniecie na korepetycję gabinet Deana, ponieważ mamy coś do przerobienia. Mam nadzieję, że to nie przeszkodzi.
Jej spojrzenie uważnie śledziło moje oczy.
- To powinniśmy już iść, prawda Luke?
Wzruszył ramionami, ale skinął głową, idąc za mną do zabałaganionego pokoju ojca. Na biurku było kilka arkuszy lub innych ważnych dokumentów. Półki uginały się pod ogromnymi segregatorami, a szuflady były tak zapchane, że ledwo dało się je domknąć. Ponadto nie było tutaj za ciepło, tato chyba musiał pracować, mając dosłownie zawsze zimną krew.
- Zdjąć to? Może przeszkadzać podczas korepetycji? – Na biurku nie było wystarczająco dużo miejsca na blok. Zaczęłam odgarniać, stawiając mój plecak na podłodze.
Mimo że nie mogliśmy iść na górę z powodu „przebudowy" to dlaczego mogliśmy siedzieć właśnie tutaj.
- Jakoś już pójdzie – powiedział Luke, kładąc swoją torbę na jednym ze stosów. Zachwiało się wszystko razem, a sekundę później wszystko było rozrzucone po ziemi.
- Poważnie? – zapytałam, masując skronie. Tego było za wiele.
Schylił się, by podnieść kolejny bałagan. – Lizo Mario, może mogłabyś mi pomóc, poszłoby szybciej.
Głośny śmiech wydobył się z mojego gardła.
- Poważnie? Dlaczego mam ci pomóc? Sam ostatecznie to rzuciłeś Lucasie Robercie – mój uśmiech nieco ustąpił, zatrzymałam się, zauważając, jak poważnie spogląda na kratkę, którą trzymał w ręku.
- Co? Dlaczego mierzysz to wzrokiem z taką uwagą?

Starałam się dostrzec, co tam ma, ale Luke przełożył kartkę do drugiej ręki i uniósł tak daleko, że nie miałam szans na zdobycie tego. Zirytowana jęknęłam, wypuszczając powietrze z płuc ze świstem.
- Luke, czy mógłbyś przestać węszyć w dokumentach mojego ojca?
Wciąż nie odpowiadał, nie reagował, a ja powoli traciłam cierpliwość. Zaczęłam się mocno rozciągać, próbując dosięgnąć papieru. Na próżno. Nawet kiedy skoczyłam, nie udało mi się dotknąć kawałka papieru.
- Luke!
Moja cierpliwość z pewnością zaraz zniknie.

Chwyciłam krzesło, stawiając je sobie przed chłopakiem i kiedy już miałam się na nie wspiąć, spadłam z moją zranioną nogą, z głośnym „auć" poleciałam do przodu, dokładnie na Luke, a w następnej chwili oboje leżeliśmy na ziemi.
Jego niebieskie oczy patrzyły na mnie z przerażeniem, czułam zaniepokojony oddech na mojej twarz.
W chwili, jakby w zwolnionym tempie, każda komórka w moim ciele zaczęła mnie swędzić.
- Um.. Sory – wymamrotałam zakłopotana, przesuwając ciężar swojego ciała lekko w prawo, tak by Luke dostał wystarczająco dużo powietrza, bo zdawało się, że wiele mu brakowało. Ponadto czułam pod moim ciałem bicie jego serca, które było jak inne powolne.
Żadne z nas nic nie powiedziało, wydawało się, że w jakiś sposób cieszyliśmy się tą chwilą. Podniósł rękę i lekko, delikatnie odgarnął włosy z mojej twarzy. Jego palce jednak musnęły mój policzek, co przywołało gęsią skórkę w tym miejscu. Twarz Luke przysunęła się bliżej mojej, wszystko zdawało się zatrzymać.
- Lizo Mario, nigdy nie zauważyłem twoich przepięknych oczu, co może jest spowodowane twoją wiecznie rozgadaną gębą, przysłaniającą wszystko.
Oburzona odchrząknęłam, uśmiechał się szeroko w moją stronę.
- Nie wiedziałam nawet, że można przeniknąć przez twoją smarkatą warstwę.
Uśmiech wciąż malował się na jego ustach.
- No, widzę, że odnalazłaś nową stronę mnie.
Tymczasem, żadna kartka papieru nie zmieściłaby się między naszymi wargami. Każda inna dziewczyna, zapewne przycisnęłaby swoje usta do jego, nie myśląc, ale mnie coś przed tym powstrzymywało.

- Ja tak bardzo chciałam, żebyś mnie wtedy pocałował. Wszystko we mnie krzyczało, ale mój umysł mnie od tego odwodził. Tak nie powinno być. Na szczęście znalazła się kolejna...okazja. Położyłam głowę blisko niego.
Wydawało się, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, gdy wiadro z farbą spadało, a całą jego zwartość wylądowała na naszych ciałach. Krzyknęłam, a Luke przetarł oczy, aby móc coś widzieć.
Zaczęłam się śmiać, przecierając twarz swoją twarz, aby wyraźniej widzieć. Gdy widok był już dość wyraźny, zachichotałam, przesuwając palcem po jego policzku.
- Masz coś na twarzy – powiedziałam, co go rozśmieszyło.
Luke zrobił to samo.
- Ty też, Elizabeth Mario.
Przez chwilę panowała cisza, w której zdałam sobie sprawę, że chwila ta jest jak przeżycie déjà vu. Tak samo, jak ostatnio nasze twarze zbliżały się do siebie. Czułam jego świeży oddech na mojej twarzy, niebieskie oczy błyszczały, jakby chciały powiedzieć, jak bardzo są uwodzicielskie.
Nawet pchła nie mogła przejść między nami.
I to był moment, w którym daliśmy upust uczuciom; zapomnieliśmy o wszystkim wokół nas. Dokładnie w tym momencie tło było wyblakłe, była tylko on i ja, tylko tu i teraz. Nie przeszłość, nie przyszłość.
Wtedy nasze usta się dotknęły.

Pocałunek trwał długo, nasze usta poruszały się rytmicznie i zdawało się, że są przeznaczone tylko dla siebie nawzajem. Jego wargi i kolczyk sprawiały, że czułam mrowienie na ciele. Pełne usta smakowały jak mięta, całkowicie odpływałam w myślach. Luke westchnął, nie odsuwając się nawet na kawałek. Uśmiechnęłam się podczas pocałunku i nadgryzłam delikatnie przebicie.
- Nie tak niegrzecznie – wymamrotał prosto w usta, uśmiechając się.
- Myślę, że jesteś zdany na moje miłosierdzie – zachichotałam, będąc sama zdziwiona tym co właśnie powiedziałam.
- Nie sądzę. – Już miałam zapytać, co miał na myśli, gdy nagle poczułam, jak coś zimnego spływa po moich plecach.
- Czy ty jesteś naprawdę głupi? Nie mogłeś mnie tak po prostu oblać farbą! – syknęłam, próbując dostać się do moich pleców.
- Tak jakoś bardziej mi się podobałaś z zamkniętymi ustami. Powinienem to natychmiast powtórzyć. – Luke powoli i groźnie zaczął się do mnie zbliżać. Dyskretnie złapałam wałek malarski, który umieszczony był za mną na komodzie w wiadrze.
- Tak, może powinieneś – westchnęłam, uwodzicielsko umieszczając na swojej twarzy niewinny wyraz.
Jest dużym chłopakiem, więc nie trzeba było mu dwa razy powtarzać. Położył duże dłonie na moich policzkach i chciał umieścić swoje usta na moich, kiedy od stóp do głów opryskałam go farbą.

- Sorry – powiedziałam, próbując powstrzymać śmiech, niebieskie oczy Luke'a rozszerzyły się zaalarmowane.
- Nie zrobiłaś tego. Powiedz mi, że tego nie zrobiłaś, Lizo Mario.
Jego oczy pociemniały i oczami szukał drugiego wałka z farbą. Bryła w moim gardle była coraz trudniejsza do przełknięcia, więc wzięłam nogi za pas i wybiegłam z pokoju. W kuchni stałam się trochę zakłopotana, nie wiedząc, w jaki sposób mogę go uniknąć.
Śmiech jeszcze nie osłabnął, Luke spoglądał na mnie zbyt rozweselony.
Biała farba kapała z jego włosów, wyglądało to tak, jakby były posypane mieszanką ciasta wymieszanego z betonem.
Rozmarzona oblizałam wargi, czując latające motyle w moim brzuchu.
- Buu! – Zaszedł mnie od tyłu, przez co wskoczyłam prawie na stół. Kilka sekund później coś zielonego wylądowało na mojej twarzy.
- Agrr Luke, będziesz tego żałować! Niedawno umyłam włosy! – Wałkiem machałam przy jego brzuchu i wyższych partii ciała.
- Och Mario Liso – jęknął zirytowany, próbując wyrwać mi przedmiot z ręki. Potem znalazłam się w potrzasku, gdy dociskał mnie do ściany. Luke przycisnął swoje usta do moich, ledwo udało mi się stłumić jęk.
Zimne ściany powodowały dreszcze wzdłuż kręgosłupa.

Przysięgam, to był najlepszy moment w moim życiu. Poczuć twoje usta na moich, twoją bliskość, dzięki, której czuję się bezpiecznie tak jak wtedy. Wiesz, jak bardzo miałam złamane serce, gdy zobaczyłam cię po śmierci Benny'ego. Lub gdy zniknąłeś po jego zniknięciu? Nigdy nie widziałam cię tak wykończonego. Cierpiałam z tobą.
Mój głos stawał się cichszy, aż w końcu całkowicie się załamał. Zamilkłam na chwilę.
- Ledwo cię poznawałam po jego śmierci. Zmieniłeś się, zamknąłeś, bałam się, że już mi nie zaufasz. A potem był bal, nasza ostatnia noc razem, nim zniknąłeś z miasta, by mnie chronić. Pamiętam każdy szczegół – powiedziałam ze łzami w oczach.
- Może nie koniecznie zrozumiesz, co mówię, ale tak jest lepiej – zaczął i zdałam sobie sprawę, że jest dość nerwowy.
Wiec to nie mogło być: też cię kocham. Zimno przeszło mi po plecach, ponieważ bałam się co będzie dalej.
- Tu nie chodzi o nas, nie ma to z tym absolutnie nic wspólnego, ale nie będzie mnie tu przez jakiś czas.
Zdezorientowana, spojrzałam na niego.
- Co masz na myśli? – zadałam mu pytanie, próbując utrzymać kontakt wzrokowy.
- To wszystko znów pokazało mi, że nie jest bezpiecznie, kiedy jestem z tobą. Jestem pewien, że Dan miał coś z tym wspólnego. Jestem nawet pewien, że to on próbował cię zabić, bo ty otworzyłaś mi oczy i chciałaś wyrwać mnie z handlu narkotykami i pomóc wrócić na dobrą ścieżkę. Dopóki jestem tu z tobą, nigdy nie będziesz bezpieczna, zawsze będziesz podatna na zranienie. Jeśli coś by ci się stało, nigdy bym sobie nie wybaczył i on to wie. Facet jest lekkomyślny, wykorzysta każdą szanse, żeby mnie sprowadzić. Jeśli odejdę, pomyśli, że się rozstaliśmy i zostawi cię w spokoju.

Nie zauważyłam, kiedy łzy zaczęły spływać po mojej twarzy.
- Luke – szlochałam.
- Liz, tak mi przykro. To wszystko moja wina, nie powinienem był cię wciągać – przeprosił, jego silne ramiona owinęły się wokół mojego delikatnego kruchego ciała. Trzymał mnie mocno jak zawsze.
- Jak długo jeszcze tu zostaniesz? – Chciałam wiedzieć, mówiłam cicho, nie mogłam uzyskać przyzwoitego tonu.
- Aż do dzisiejszego wieczoru – powiedział lakonicznie niskim tonem.
To bym moment, w którym chciałam odejść. Cały czas ludzie wokół nie zwracali na nas uwagę, co było dobre, ponieważ płakałam. Płakałam i nie mogłam przestać.
I nie obchodziło mnie to, że mój makijaż był rozmazany, nie obchodziło mnie to, że moja suknia była wcześniej rozdarta, dla mnie to nie ma znaczenia.
Luke był dla mnie zagrożeniem, nawet jeśli nie chciałam się do tego przyznać.
Niebezpieczeństwo i bezpieczeństwo były tak blisko siebie, jak miłość i nienawiść, życie i śmierć.
Elizabeth, mamy jeszcze trochę czasu, tej jednej nocy. Wiem, że to będzie trudne, ale tak musi być, dopóki nie znajdę rozwiązania. Po prostu nie mogę ryzykować, że coś ci się sanie – powiedział cicho Luke, do mojego ucha.

- Mój ojciec jest policjantem, z pewnością może nam pomóc. Jeśli udowodnimy, że Dan był tym, który próbował mnie skrzywdzić, mógłby go umieścić zakrętkami – krzyknęłam, ale natychmiast obniżyłam poziom głosu, nie chcąc, aby cała klasa seniorów usłyszała to.
- Ah, tak – westchnął.
Patrzyłam na niego z przerażeniem.
- O czym myślisz?
Luke odchrząknął, zgniatając swoje dłonie, co było oznaką zdenerwowania.
- Kiedy dowiedziałem się o Zaynie i Danie odszedłem stamtąd, ale potrzebowałem trochę pieniędzy. A on trochę ich miał – powiedział potulnie, prawie ledwo słyszalnie.
- Dlaczego nie przyszedłeś do mnie?! Pomogłabym ci – krzyknęłam ze złością.
- Liz byłem, I odesłałaś mnie – powiedział, zobaczyłam błysk w jego oczach.
- Więc wszystko to moja wina – powiedziałam z lodowatym spojrzeniem.
- To moja wina, możesz mówić, co chcesz i zaprzeczać tak długo, jak chcesz, ale nie zmienię zdania na ten temat. Jestem winna.
Luke pokręcił głową, zobaczyłam małą łzę w jego prawym kąciku oka. Jego dłoń uniosła mój podbródek, kiedy spojrzałam na podłogę.
- Nie Liz, nie jesteś, przestań o tym mówić. I proszę, nie kłóćmy się dalej, chce cieszyć się naszą ostatnią nocą – powiedział na mnie Luke, patrząc na mnie.

Skinęłam z wahaniem głową, a on przytrzymał mnie bym ustała na nogach.
Moje części ciała nie trzęsły się nigdy tak bardzo, jak wcześniej, nawet moje bicie serca i adrenalina nieco się uspokoiły.
Ponieważ było już po 23, parkiet stopniowo się opróżniał, moi przyjaciele stali w kącie. Luke i ja podeszliśmy do nich.
- O mój Boże, Liz, gdzie byłaś przez ten cały czas? Tak się martwiliśmy. Ale najwyraźniej nasza niespodzianka dotarła bezpiecznie – zachichotała Less, zauważyłam, że była trochę pijana.
- Nic się nie stało, po prostu potrzebowałam świeżego powietrza, a potem spotkałam Luke'a i trochę rozmawialiśmy – skłamałam, drapiąc się po głowie. Luke wpatrywał się w swoje buty, jakby były najbardziej interesującą rzeczą, jaką świat miał w tej chwili do zaoferowania.
- Na miłość boską, co się stało z twoją sukienką? – odezwał się Calum, przygryzłam wargę, szukając dobrej wymówki.
- Przewróciłam się – powiedziałam po prostu, mając nadzieję, że kupią tę wymówkę.
Wygląd, jaki miałam na swoje usprawiedliwienie, powinien raczej wskazywać na coś innego.
- Chłopaki, wiecie jaka niezdarna jest Liz. Nawet kolano jej krwawiło, to kolejny powód, dla którego tak długo jej nie było – zaimprowizował Luke, mrugając do mnie.
DJ przerwał naszą rozmowę o moim fikcyjnym wypadku, mówiąc w mikrofon – Tak więc, moi drodzy, to ostatnia piosenka, którą zamierzam dziś zagrać, więc weźcie partnera do tańca i wejdźcie na parkiet. Ocalcie ostatni taniec.
Luke spojrzał na mnie pytająco i zachęcająco jednocześnie.
- Czy mogę prosić ten ostatni taniec?

I wtedy zdałam sobie sprawę, dlaczego nazywa się to balem, musiałam przyznać, że to mu się udało. Z zaczerwionymi policzkami skinęłam nieśmiało i pozwoliłam Luke'owi zaprowadzić mnie na parkiet.
- Jest tylko jeden problem w tym wszystkich. Nie umiem tańczyć – powiedziałam, przygryzając wargę.
- Tak tylko mówisz.
Potem piosenka zaczęła grać i prawie umarłam z powodu zawału, gdy pierwsze dźwięki zabrzmiały z głośników.
So open your eses and see... the way our horizons meet, brzmi refren, a ja wracam do swojego świata.
- Nie chce, żebyś odchodził – powiedziałam na wydechu, tuląc się do niego, aż Luke w końcu zdecydował się przyciągnąć mnie do siebie, opierając brodę na mojej głowie.
- Wierz mi, ja też tego nie chcę.
Resztę naszego tańca spędziliśmy milcząc, minęło to zbyt szybko.

- Uczucia, które mi wtedy towarzyszyły były nie do zdefiniowania. Chciałabym zatrzymać czas i przeżywać ten jeden taniec z tobą już zawsze, nigdy nie przestawać. T było pięknie. Prawie zbyt idealne, może dlatego los zwrócił się przeciwko nam – skoczyłam, mój głos zadrżał, a dreszcz przebiegł mi po plecach.
Miałam wrażenie, że umysł Luke'a jest po mojej stronie; jakby chciał delikatnie pokazać mi, że tam jest.
- Luke – wyszeptałam z niedowierzaniem, ściskając lekko jego rękę, mały promyk nadziei zapłonął we mnie, ale zanim zamienił się w płonący ogień, zdałam sobie sprawę, że wciąż leżał w łóżku, a jego oczy były zamknięte.
Postanowiłam kontynuować.
- Nigdy nie myślałam, że zobaczę cię tak szybko, a twoi znajomi myśleli, że mogą się ze mną tak dobrze zabawić. Uwierz mi, myślałam o różnych ludziach, ale nie o tobie. Brakowało mi słów, kiedy cię wtedy zobaczyłam. Myślałam, że jesteś jednym z nich, gwałcicieli. Potem wszystko stało się tak szybko. Dan znalazł kryjówkę, lot i spotkanie na lotnisku, wyprawa do Ameryki, to była niesamowita rzecz, jaką kiedykolwiek doświadczyłam – powiedziałam, znów chwytając go za rękę i krzyżując nasze dłonie.
- Szczerze mówiąc, bałam się ciebie. Nie wiedziałam, czy mogę ci zaufać. Kiedy znalazłeś mnie w tym lesie i musieliśmy kryć się, stało się dla mnie jasne, że wiele dla mnie znaczyłeś.

- Jackson powiedział, że powinniśmy iść, dopóki nie dotrzemy do pierwszego stanowiska myśliwego, Tam poczekamy, aż dołączy do nas reszta. Widzisz gdzieś coś takiego? – zapytał Luke, rozejrzał się.
Zrobiłam to samo i znalazłam coś wykonanego z drewna niedaleko naszej lokalizacji.
Spojrzeliśmy na siebie, zanim odłożył komórkę i poszedł za mną do drewnianej konstrukcji.
Chociaż kroki były łatwe, to ciągle ślizgałam się z powodu śniegu. Na szczęście Luke był tuż za mną i kilka razy ocalił mój tyłek. Wyczerpana usiadłam na zimnym drewnie i byłam zadowolona, że mamy nad sobą jakiś dach.
Śnieg, który w międzyczasie padał z nieba, trafiał do środka jeszcze przez średniej wielkości dziurę, ale nie obchodziło mnie to.
Platforma była tak ciasna, że moje ramię dotknęło Luke'a, starałam się zignorować mrowienie w moim brzuchu i zamknęłam oczy, by odpocząć.
Powoli, ale z pewnością, odpłynęłam w kuszący świat snu, aż wreszcie moja głowa opadła i całkowicie znalazłam się w moim wymarzonym świecie.
- Elizabeth Mario, nie śpij. Nie możesz zasnąć na mrozie, bo inaczej twoje ciało będzie się ochładzać i możesz zamarznąć na śmierć – Luke szturchnął mnie natychmiast, otworzyłam oczy z niepokojem.
- W końcu mogłabym wreszcie w spokoju umrzeć – szepnęłam ze znużeniem, po czym ziewnęłam.
- Jestem pewna, że chłopcy wkrótce przyjdą – zauważył.
- Miejmy nadzieję, że tak.
Śnieg padał na ziemię tak cicho, że zmuszałam się, by go obserwować, by mieć pracę i tłumić zmęczenie.

Znów zapadła cisza, nikt nie powiedział ani słowa.
Od czasu do czasu, w lesie było słychać trzask, ptaka, który cicho ćwierkał i oczywiście nasze oddechy. W pewien sposób dźwięk oddechu Luke'a uspokoiły mnie. Ponownie zaczęłam pocierać ręce, aby uzyskać ciepło. Dopóki miałam jeszcze czucie w języku, czułam, że muszę go absolutnie o to zapytać.
- Zgwałciłeś te dziewczyny?
Naprężył mięśnie, wiedziałam, że to jest to komfortowy temat.
- Luke? Czy mógłbyś dać mi szczerą odpowiedź? – zapytałam.
- Dlaczego cię to interesuje? – powiedział drażliwie.
- Ponieważ to dla mnie ważne. Więc? – zapytałam ponownie, nie myśląc o rezygnacji. Musiałam poznać prawdę. Gdyby naprawdę to zrobił, nie chciałabym mieć z nim nic wspólnego po tym wszystkim, nigdy więcej.


- Kiedy nie odpowiedziałeś, wpadałam w panikę. Czułam, jakbym walczyła sama ze sobą, jedna strona mnie mówiła, że nigdy nie zrobiłbyś czegoś takiego, ale druga była niespokojna, niepewna, zraniona. Czysta ulga nadeszła, kiedy odpowiedziałeś. Potem znów wydarzenia leciały, jak z bicza strzelił. Myśleliśmy, że Seth nie żyje i poszliśmy do tego przerażającego domu. Mój ojciec zmarł tuż przed mamą i wszystko, co mogłam, zrobić to uratowanie ciebie. Miałam tylko ten jeden cel. Potem wszystko wymknęło się spod kontroli, zostałeś zastrzelony, wybuch pożar...

- Liz, wstań! Musimy się stąd wydostać. Usłyszałam głos Luke'a, daleko, dryfujący jakby w ciemność, a potem poczułam ręce pod kolanami, podniósł mnie, a potem ruszył w kierunku drzwi.
Za nami padł strzał, otworzyłam oczy, kiedy Luke i ja upadliśmy za ziemię, jęknął, trzymając się za nogę.
- Trafił mnie – wycisnął z bólem, próbowałam zignorować ten mój i pomóc mu.
Wciąż czułam nieprzyjemny ścisk na szyi, w tle rozbrzmiewał śmiech Dana, a Luke został ranny, jego rana nie przestawała krwawić. Nadzieja na ucieczkę była bardzo niska.
- Przepraszam, Lizzie – odetchnął, a ja wyciągnęłam pasek z jego spodni, aby zająć się jego raną.
- Nie, nie mów tak. Możemy to zrobić. Zawsze nam się udaje – wyszeptałam, gładząc jego policzki, uspokajając, rysując kilka wzorów na jego skórze, tak jak kiedyś on robił to wcześniej.
- Nie byłbym tego taki pewien, kochanie – interweniował Dan, podnosząc dwa z czterech pudełek. Uśmiechnął się diabolicznie, otwierając pierwszy i rozlewając łatwo palną substancję. Zrobił dokładnie to samo z pozostałymi trzema, resztkami – kilkoma kroplami – obsypując i nas.
- Naprawdę nie spodziewałam się, że zabije was tak szybko i jednocześnie. Dziś jest wspaniały dzień – powiedział i odszedł od nas, zanim wyjął zapalniczkę z kieszeni.
Powiedziałam Luke'owi, aby nadal uciskał klamrę pasa, wstałam ostrożnie i podeszłam do Dana.
- Możemy porozmawiać jak dorośli, nie zawsze trzeba kogoś zabijać. Dopóki nas nie skrzywdzisz, to ciebie również nikt nie skrzywdzi. Z pewnością jest proste rozwiązanie wszystkiego – powiedziałam, ale on przechadzał się tam i z powrotem, jego zapalniczkę wciąż trzymał w dłoni.
- To jest problem, kochanie. Nie chce tego rozwiązać, chce pomścić mojego brata, zrobiłby to samo dla mnie.
- Jeśli podpalisz magazyn i wyjdziesz, wiesz, że gliniarze cię zastrzelą, prawda? – zapytałam go, unosząc brwi, moje serce przyśpieszyło.
- Jeśli spadnę na dno, wy również – było jedynymi słowami, które powiedział, zanim odpalił zapalniczkę.
- Pomocy – krzyknęłam tak głośno, jak tylko mogłam, mając nadzieję, że policja w końcu odpowie. Podbiegłam z powrotem do Luke'a, żeby to podciągnąć. Dan zniknął za tylnymi drzwiami, nie widziałem już więcej, ponieważ płomienie rozprzestrzeniały się w ciągu kilku sekund.

Nie minęło wiele czasu, zanim sufit się podpalił, byłam pewna, że budynek upadnie w ciągu kilku minut.
- Luke musimy stąd wyjść! – powiedziałam, ciągnąc go.
- Zostaw mnie tutaj. Luz, możesz się uratować, to jedyne co się liczy – próbował mnie przekonać, ale potrząsnęłam głową.
- Nie popełnię tego błędu ponownie – odpowiedziałam stanowczo.
Nad nami jedna z cieńszych drewnianych belek trzasnęła, moje oczy uniosły się w górę, tylko po to, by zobaczyć, jak drzewo się rozdziela i upada prosto na moją nogę. Krzyczałam z bólu, próbując usunąć to z mojej stopy, ale nie mogłam.
- Pomocy – powtórzyłam ponownie i zakaszlałam, dym utrudniał mi oddychanie.
Próbowałam sięgnąć po dłoń Luke'a i spojrzeć po raz ostatni w jego piękne oczy, ponieważ teraz wiedziałam, że to koniec. Jednak nie mogłam, był za daleko.
Znów zaczęłam kaszleć, przyłożyłam dłoń do moich ust, by nie dopuszczać jeszcze większej ilości złego powietrza. Znowu potrząsnęłam ciężką belką, która uciskała moją stopę, nie czułam w nodze ani jednego mięśnia.
Luke pojawił się nagle przede mną.
- Co robisz? – powiedziałam, myśląc, że zaraz wypluje płuca.
- Obiecałem ci, że będę cię chronił, bez względu na wszystko. Jeśli będę nad tobą, płomienie cię nie skrzywdzą, a policja cię uwolni.
Przerwał mu kaszel, odzyskał siły tylko na chwilę.
- Policja uwoli nas obu, słyszysz? – powiedziałam.
Jego niebieskie oczy były tuż nade mną, byliśmy na tej samej wysokości. Wpatrywałam się bezpośrednio w ten błękit, który mnie oczarowywał.
- Luke – zapytałam cicho.
- Tak?

- Kocham cię – odetchnęłam, nie zdając sobie sprawy, dopóki nie mówiłam, nie czułam, jak bardzo dym do mnie dociera. Mój oddech stał się płytszy obraz ciemniejszy przed moimi oczami. Krople potu spływały mi po czole, każdy oddech bolał znów kaszle.
Wiedziałam, że powoli wszystko dobiega końca.
- Liz? Liz, nie śpij! Nie możesz mnie zostawić. Elizabeth Mario, proszę, zostań ze mną. Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybyś teraz umarła w moich ramionach – powiedział, a jego głos brzmiał tak, jakby był daleko ode mnie, a był tak blisko.
Lekko przesunął ciężar w lewo i teraz zakrył całe moje ciało, ratował mnie przed coraz bardziej nieznośnym upałem.
- Elizabeth proszę. Ja też cię kocham. Kocham cię tak bardzo, że mnie to przeraża; tak bardzo, jak jeszcze nigdy. Dlatego musisz ze mną zostać – wyszepnął mi do ucha, czułam na twarzy małą mokrą kroplę.
Musiałam się mimowolnie uśmiechnąć, zanim całkowicie zostałam wciągnięta w ciemność.

Płacząc, trzymałam obie dłonie przy ustach, nie mogłam już wydobyć z nich słowa, gardło wydawało mi się suche, chwilę zajęło mi uspokojenie się.
- Myślałam, że straciłam cię na zawsze, teraz leżysz tutaj. Nikt nie wie, czy kiedykolwiek jeszcze się obudzisz. Twoi rodzice chcą wyłączyć urządzenia, a ja po prostu nie mogę sobie z tym poradzić. Luke, nie wiem jak przetrwać bez ciebie, jak sobie poradzę w tym okrutnym świecie – płakałam nad jego ręką.
- Zastanawiasz się, dlaczego ci to wszystko powiedziałam. Zrobiłam to, abyś uświadomił sobie, jak wiele już pokonałeś; ile wzlotów i upadków przeszliśmy. To ja powinnam leżeć w tym cholernym łóżku, nigdy nie powinieneś mnie ratować, nie zasłużyłeś na to wszystko. Nie możesz mnie zostawić. Obudź się Luke'a, proszę, obudź się – prawie krzyknęłam i wstałam, chodząc przy łóżku. Gorące łzy spływały mi po policzkach.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi, pociągnęłam głośno nosem, zanim powiedziałam – Wejdź.
Less spojrzała na mnie w szoku, machnęłam ręką, nie chciałam jej teraz dotykać, ani przytulać, rozpadłabym się.
- Chcą wiedzieć, ile jeszcze czasu potrzebujesz – powiedziała słabo.
Przełknęłam, zanim odpowiedziałam.
- Daj mi jeszcze kilka minut – wystękałam, a potem odchrząknęłam, by odzyskać dobry ton. Skinęła głową i wyszła z pokoju, delikatni zamykając za sobą drzwi.
- Kocham cię, Luke. Bardziej niż kogokolwiek kochałam, bardziej niż kiedykolwiek kogoś pokocham – szepnęłam do jego miękkiej skóry mając nadzieję, że otworzy oczy jak w typowych filmach, ale z godnie oczekiwaniami, nic takiego się nie stało.
Powoli oddaliłam się od niego, czułam, jakby cały mój świat wywracał się na moich oczach, w moim ciele, rozprzestrzeniała się pustka, moje nogi zdawały się pode mną uginać, a powietrze nie chciało docierać do moich płuc.
Stojąc około trzy metry od łóżka odwróciłam się ponownie, by po raz ostatni spojrzeć na moją największą miłość.
Zamrugałam oczami ze łzami, przyciskając dłoń do ust tak jak wiele razy wcześniej. Nie wiedziałam, co mi się stało, czułam, jak było mi niedobrze, chciałam zwymiotować.
W następnej chwili spojrzałam prosto w parę lodowatych oczu.

KONIEC

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro