Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40 rozdział

Cztery tygodnie później


ELIZABETH
Byłam na dobrej drodze do wyzdrowienia.
Nawet ból skręconej kostki zdawał się znośny, kaszel też zmalał. To wszystko wpływało dobrze na moje samopoczucie, to był pierwszy raz od czterech tygodni, gdy miałam tak dobry nastrój.
Na szczęście cztery dni temu, założyli mi usztywnienie, w który mogłam chodzić. W przeciwnym razie musiałabym znów dogadać się z kulami, co jeszcze bardziej zagrażałoby mojemu życiu, zamiast ulżyć.
Zaledwie dwa dni po Bożym Narodzeniu moja mama spakowała się dziś rano, aby wrócić do kliniki.
Jednak zauważyłam, jak powoli dzięki terapii i pobyt tam znajdowała drogę powrotną.
Chociaż naprawdę bardzo tęskniłam za naszym wspólnym czasie, to jednak fakt, że tam była w pewien sposób mnie też uszczęśliwiał. Jeszcze dziesięć minut temu żegnała się ze mną słowami, że wróci na Sylwestra.
Usiadłam na krześle z płatkami z mlekiem. Poranna gazeta była jak zwykle na stole, ale odepchnęłam ją, aby nie wspominać, jednak na to było za późno.
W ciągu ostatnich tygodniu musiałam składać wiele zeznań na temat mojego zniknięcia, śmierci ojca i wszystkiego, co dotyczyło sprawy, która wydarzyła się, zanim Luke zapadł w śpiączkę. Aby chronić go i jego przyjaciół okłamałam policjanta, mówiąc, że chcieliśmy razem uciec. Seth i Locke domyślili własną historię i podzielili się nią, zanim zawitałam na posterunek, by nasze oświadczenia się łączyły.
O ile mi wiadomo, Philip był jedynym ocalałym z pierwszej jednostki, ale na szczęście nikt nie łączył do z naszą sprawą i sam też nic nie mówił. Był na wolności, nie miał powodu, by mówić o Luke'u. Ich drogi rozdzieliłby się w taki czy inny sposób.
Gdy odpowiadałam na pytania dotyczące mojego taty, nie kontrolowałam swoich emocji, to było zbyt bolesne, mówić o nim, mówić o jego śmierci.
Nawet po pogrzebie, który odbył się tydzień temu, wciąż nie mogłam poradzić sobie z myślą, że już nigdy go nie zobaczę.
Smutek wydawał się zżerać mnie od środka.
Został zastrzelony przez nikogo innego jak jednego z ludzi Dana, który został zaraz potem aresztowany. Teraz razem ze swoim szefem musiał przesiedzieć w więzieniu całe swoje życie. W dzielnicy Sydney, w której mieszkam, krążyły plotki, że dźgnął się w szyje piórem swojego prawnika, aby odebrać swoje życie, ale nie wiedziałam, czy to prawda.
Oprócz smutku otaczała mnie też samotność, w której żyłam i troska o Luke'a.
Jego stan się nie zmienił. Nie mogłam zrozumieć, że chciał poświęcić się tylko po to, by uratować mi życie i zapewnić bezpieczeństwo. A teraz przez już ponad cztery tygodnie był w śpiączce, to było moja wina. Nie było tygodnia, bym nie odwiedziła go w szpitalu i mówiła do niego, choć prawdopodobnie mnie nie słyszał.
Jak długo będzie w śpiączce? Czy kiedykolwiek się obudzi? Jak długo to potrwa, zanim lekarze postanowią wyłączyć sprzęt, ponieważ stracą wiarę w jego przebudzenie?
Z nieruchomym spojrzeniem upuściłam łyżkę i przełknęłam to, co miałam w buzi.
Gęste łzy uformowały się w moich oczach, prawie całkowicie zamazując widoczność. Stłumiłam szloch, wpychając sobie do ust kolejną łyżkę śniadania. Krople opuściły kąciki moich oczu i ruszyły w dół mojego policzka.
Straszne uczucie opanowało całe moje ciało.
Dzwonek wejściowych drzwi wyrwał mnie z depresyjnych myśli. Szybko otarłam łzy, spojrzałam jeszcze w lustro, zanim podeszłam do drzwi i otworzyłam je.
- Liz – Less piszcząc, rzuciła się na moją szyję.
Początkowo nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, a potem także objęłam ją ramionami i przycisnęłam do siebie bardziej niż kiedykolwiek. Minęło sporo czasu, od kiedy ostatni raz się widziałyśmy.
Kiedy tylko dowiedziała się, że policja mnie odnalazła i wciąż żyję, porzuciła wszystko i przyszła do mnie, by zamknąć mnie w swoich ramionach. To oczywiste, że chciała wiedzieć, co się stało. Trudno było wtedy wszystko wyjaśnić na spokojnie.
Teraz jednak nadal nie czułam się dobrze, ba sytuacja zdawała się drastycznie pogarszać.
W tamtym czasie wszystko, co mi zostało to skóra i kości, nie chciałam już jeść niczego i prawie wpadałam w czarną dziurę, z której nie mogłam już uciec.
Była tam dla mnie, słuchając wszystkiego i próbując mnie rozproszyć.
- Tęskniłam za tobą – wymamrotałam w jej ramię, tłumiąc kolejne łzy. Wewnętrznie mogłam radośnie podskoczyć, ponieważ być może nie musiałam już czuć się tak samotnie.
Chociaż moja mama, była ze mną przez ostatnie kilka dni Bożego Narodzenia, jednak wszystko, co zrobiłyśmy, to był tylko wspólny obiad i ewentualne obejrzenie filmu.
- Jak się czujesz? Wyglądasz dużo lepiej niż ostatnim razem – powiedziała, zamykając frontowe drzwi i wchodząc za mną do kuchni.
- Pomyśl, jak można się czuć, kiedy straciło się wszystko? Jestem pusta. Samotna. Winna. Zimna. Właściwie to czuję, że wszyscy inni są już dawno przede mną – odparłam i wzruszyłam ramionami, próbując wymusić uśmiech na ustach.
- Przepraszam, nie powinnam, cię o to pytać – powiedziała, rozkładając ramiona, żeby jeszcze raz mnie przytulić.
Dopiero teraz zauważyłam pierścionek na jej palcu, którego kamień błyszczał. Natychmiast uśmiech zniknął z moich ust i złapałam ją za rękę, aby przyjrzeć się bliżej małemu przedmiotowi.
- Nie – zawołałam, uwalniając jej rękę, aby móc zakryć minę na mojej twarzy.
- Dlaczego mi nie powiedziałaś? – zapytałam lekko podekscytowana i przyciągając ją do siebie.
- Ja... Cóż... Ashton i ja byliśmy bardzo szczęśliwi i czułam się z tym źle. Dlatego nie chciałam ci mówić, dopóki sprawy się nie poprawią, a Luke obudzi – powiedziała.
- Nie powinnaś ukrywać szczęścia mojego powodu! Jestem taka szczęśliwa z tego powodu. Powiedz mi, jak on to zrobił? – bełkotałam radośnie, ignorując jej poprzednie oświadczenie dotyczące Luke'a. Nie chciałam, by mój nastrój znów skończył w piwnicy.
Nie do końca przekonana, spojrzała na mnie, ale w końcu zaczęła opowiadać.
- To było... jakby to powiedzieć? To był dzień, w którym policja przestała cię szukać, oświadczając, że jesteś martwa. Czułam się źle, myślałam, że to moja wina. Jak już powiedziałam, coraz bardziej się ukrywałam, nawet przed Ashtonem, aż w końcu nie mogłam tego znieść. Zrobił to w środku mojej depresji, a pierścień w sumie był z automatu do gumy. Teraz to nie ważne, bo zastąpiliśmy go niedawno prawdziwym – powiedziała, jej policzki zrobiły się lekko czerwone.
- To świetnie! Kiedy będzie ślub? Jestem bardzo szczęśliwa z waszego powodu – powiedziałam entuzjastycznie.
- W sumie... Dlatego do ciebie przyszłam – zaczęła, ale potem zamilkła.
Spojrzałam na nią zmieszana, marszcząc brwi.
- Ashton powiedział, że nie chce marnować ani jednej sekundy i chce ożenić się ze mną od razu – wyszeptała odpowiedź i spojrzała się z wielkim uśmiechem na podłogę.
Szczęka mi opadła, dosłownie.
- O mój Boże! – pisnęłam i rzuciłam jej się na szyję, tak samo, jak kiedyś.
- Z pewnością planował tę akcję od jakiegoś czasu, dlatego mamy spotkać się w urzędzie stanu cywilnego już za nie całą godzinę! Moja matka też musiała być w to zamieszana, kazała mi wcześniej dopasować suknię ślubną. Jedną, o której zawsze marzyłam, odkąd byłam dzieckiem, teraz ją ubiorę. Chociaż najprawdopodobniej nie będzie wielkiej imprezy po ślubie, chciałabym mieć jednak ze sobą najlepszą przyjaciółkę – westchnęła mi w ramię.
Jej słowa sprawiły, że prawie znowu się popłakałam.
- Dziękuję, to dla mnie wiele znaczy. Wiec, na co czekamy, leć po kiecę i wracaj tutaj z nią i swoim chrupiącym tyłkiem – powiedziałam jej bezczelnym tonem, mrugając.
- Ale chciałam, żebyś mnie tam zabrała – powiedziała Less, gdy powoli popychałam ją w stronę drzwi.
- Przepraszam, ale mam jeszcze kilka zadań do wykonania, ale będzie dobrze. Uważaj na sukienkę, nie chcemy, żeby coś się stało. – powiedziałam, zanim zatrzasnęłam jej drzwi przed twarzą.
Z ulgą wytarłam czoło, ale potem nie wahałam się ani chwili, aby zadzwonić do kilku osób i wdrożyć mój plan.
-'-
Zaledwie półgodziny później zadzwonił dzwonek, w pośpiechu odłożyłam na bok wszystkie podejrzane rzeczy, aby moja przyjaciółka nie wpadła na jakieś myśli.
Potem otworzyłam drzwi i spojrzałam na dużą torbę, w której prawdopodobnie była suknia ślubna.
W chwili, gdy Less przeszła przez drzwi, poczułam, jak robi mi się niedobrze. Była całkowicie nieprzygotowana, ale piękna, gotowa by za pół godziny poślubić Ashtona – a ja nie miałam sukienki, która pasowałaby na tę okazję. Ponadto zraniona gipsie noga, pozostawiała wciąż brzydkie wrażenie.
- Less, możesz nie wychodzić dzisiaj za mąż? – cisnęłam przez zaciśnięte zęby.
- Dlaczego? – zapytała, rozszerzając oczy i przygotowując sukienkę.
- Ponieważ nie mam sukienki, która pasuje do mojej nogi – powiedziałam.
- Liz, twoja szafa jest pełna ubrań. Jestem pewna, że coś znajdziemy – powiedziała z optymistycznym tonem, który nie do końca mnie przekonał.
- Uważaj. Zabierzemy moją suknię do góry i wybierzemy dla ciebie. Przecież mam doskonałe oko, jesteś w dobrych rękach. Zdecydowanie znajdziemy coś, w czym nawet ten gips będzie dobrze wyglądał. Uwierz mi – w końcu mnie przekonała, wzięła sukienkę w ręce i weszła po schodach.
Przełknęłam, usiadłam na dolny stopień i zaczęłam czołgać się po schodach jak małe dziecko, wspinanie się było trudne. Chociaż jakoś sobie radziłam z gipsem, obawiałam się, że będzie bolało, co było wystarczającym powodem, by odpuścić.
Po chwili weszłam na ostatni stopień i usiadłam na podłodze bez tchu.
- W końcu idziesz? Wyrzuciłam już kilka rzeczy, które moim zdaniem mogą pasować – krzyknęła z mojego powodu, a ja przewróciłam oczami.
Wzdychając, złapałam jedną ręką poręczy i się podciągnęłam.
- Zaraz będę – wymamrotałam niechętnie, wlazłam do mojego pokoju.
Na łóżku leżała olbrzymia kupa ubrań, których przez jakiś czas nie wyciągałam z głębi mojej szafy. Były w różnych kolorach. Od razu wyłączyłam z pomysłu białe rzeczy, ponieważ nie mogłam konkurować z Less. (I tak nie wyglądałabym wystarczająco dobrze).
W pewnym momencie pozostały tylko dwie, z których i tak żadna mi się nie podobała.
- Less, żadna z nich nie pasuje – otarłam ręką twarz, moje oczy napełniły się łzami, gdy ziewnęłam.
- Powinnaś się przygotować, bo inaczej się spóźnimy – wykrzyknęłam rozbudzona, zerkając na zegar na ścianie, wskazujący, że powinniśmy pojawić się na miejscu za 15 minut.
- Będziemy spóźnione tak czy tak, ale to nie ma znaczenia. Mylę, że powinnaś założyć czarną – przerwała, wskazując na tkaninę w mojej prawej ręce, którą marszczyłam.
- To nie ma znaczenia, ty włóż sukienkę, abym mogła zrobić ci włosy i makijaż. To jest prawie niemożliwe do zrobienia w mniej niż 13 minut, ale przynajmniej warto spróbować – powiedziałam, wstając i wpychając ją do łazienki ramieniem, ale ona uderzyła mnie w głowę.
- Zapomnij o tym, mogę sama zrobić makijaż, a włosy zostawię i tak rozpuszczone, ponieważ ładniej wyglądają tak pod welonem. Użyję twojej łazienki niżej, więc możesz się tu ogarnąć. I bez kłótni, Elizabeth Maria. Hop hop nie mamy czasu do stracenia – zwróciła uwagę Less, znikając na dole ze swoją sukienką i kosmetyczką, nie czekając na moją odpowiedź.
To, że nazwała mnie Elizabeth Maria, delikatnie mnie ukuło, ale zignorowałam to, najlepiej jak potrafiłam.
W łazience, przez długi czas stałam przed lustrem i przyglądałam się swojemu odbiciu. Łatwo można było porównać mnie do trupa. Przyćmione oczy natychmiast spotkały się ze swoim odbiciem, odwróciłam się, aby nie musieć dłużej na to patrzeć.
Szybko zdjęłam z ciała ubrania i nałożyłam sukienkę. Dwa razy poprawiałam go na gipsie, westchnęłam zirytowana.
Następnie użyłam kilku kosmetyków, aby wystarczająco ogarnąć swoją twarz. Nie chciałam, aby ktokolwiek dbał o moje zdrowie lub samopoczucie, w wielki dzień Less. Nie chciałam, zwracać na siebie uwagi.
Kiedy skończyłam makijaż, ponownie przeczesałam włosy, zanim znów spojrzałam na swoje znacznie lepiej wyglądające „ja" w lustrze.
Zabrałam, wciąż kulejąc, z mojego pokoju telefon komórkowy, klucz do domu i torebkę, chowałam wszystko do torebki, schodząc ze schodów i dzwoniąc po taksówkę.
Mam nadzieję też, że moja niespodzianka wypali, modliłam się, aby Sheila zdążyła zarezerwować mały nocy klub na rogu ulicy. Postanowiłam wysłać jej smsa, aby się dowiedzieć.
- Taksówka jest w drodze, chciałabym... Wow, wyglądasz pięknie – powiedziałam szczerze, próbując coś wydusić z siebie.
Odwróciła się do mnie, a ja znów na nią spojrzałam z góry na dół.
Biała suknia ślubna miała dużo tiulu, była wszyta, a potem się rozchodziła. Górna część ciała była pokryta błyszczącym wzorem, była to wymarzona sukienka.
- Pasuje jak ulał – wyszeptała, gładząc miękki materiał.
Zrobiłam kilka kroków w jej stronę, kładąc ręce na jej ramionach i patrząc w jej oczy.
- Jesteś piękną narzeczoną, Ashton na pewno powie tak. Niewiarygodnie cieszę się z twojego szczęścia. To się stało dla mnie jasne, gdy tylko się spotkaliśmy, że zostaliście dla siebie stworzeni i pobierzecie się – powiedziałam, czując, jak jej ciało drży, była bardzo podekscytowana.
Ledwo kiwając głową, wytarła raz czoło, powstały tam małe kropelki potu.
Uśmiechając się, wyprostowałam jej welon i wręczyłam jej stary pierścionek mojej mamy. Wyciągnęłam również niebieską spinkę z moich włosów.
- Coś starego i niebieskiego? – zapytałam, wkładając jej pierścionek na środkowy palec, mocując spinkę do jej włosów, aby nie przeszkadzał jej.
- Liz jesteś najlepsza. Tak się cieszę, że cię poznałam. Gdyby Luke cię widział... Jesteś taka piękna... Jestem pewna, że byłby z ciebie bardzo dumny. Jesteś załamana, ale próbujesz też iść dalej. Nigdy nie chciałby, żebyś obwiniała się za jego los i popadała w depresję – wyjaśniła, a ja wzięłam głęboki oddech.
Wszystko, co właśnie powiedziała, było prawdą. Gorzką prawdą, której nie umiałam przełamać.
- Proszę... Proszę, nie mów tak o nim, jest za wcześnie – wyjąkałam, odwracając od niej oczy, szukając czegoś interesującego na podłodze.
- Przepraszam, ty... On... nie zasługujecie na to wszystko. Powinien być tutaj razem z tobą i towarzyszyć na naszym ślubie. Moje wyrzuty sumienia mnie pochłaniają, nie mogę nieść bycia tak szczęśliwą, gdy moja najlepsza przyjaciółka przechodzi najgorsze dni. To wydaje się niewłaściwie. Może powinnam odwołać ślub i przełożyć na inny termin, aby...
- Nie! Nie, zdecydowanie nie. Less w porządku, nic mi nie jest. Trochę trudno mi o tym rozmawiać, ale zdecydowanie nie musisz się o mnie martwić, nauczyłam się dbać o siebie. Proszę, nie czuj się źle. Ten ślub odbędzie się teraz. Chodź, jestem pewna, że taksówka stoi już pod drzwiami – powiedziałam jej, żeby wyszła i zmusiłam się do uśmiechu.
Zawsze byłam złym kłamcą, ale to wydawało się jasne i miałam wrażenie, że je połknęłam. Chociaż nie czułam się dobrze w swojej skórze, nie chciałam sprawiać, aby i ona była nieszczęśliwa. Chciałam, żeby poślubiła Ashtona i zapomniała o wszystkim wokół niej.
Taksówka już czekała. Pobiegłam za Less, aby chwycić jej suknie by nieciągła jej po ziemi.
Nawet odważyłam się stanąć na stopie, nie bolało, aż tak bardzo, jak to sobie wyobrażałam.
Drzwi frontowe zamknęły się za mną, a ja zarzuciłam na ramię torbę i zamknęłam furtkę.
Kierowca spoglądał na nas z ciekawością, a zanim wsiadłam, uruchomił już silnik.
Wprawdzie moja stopa, trochę bolała, a pod gipsem zaczęła swędzieć, ale nie miałam nawet szansy, żeby się podrapać. W jakiś sposób musiałam odwrócić uwagę, od tego nieprzyjemnego uczucia i dlatego chwyciłam dłoń Less, która była spocona.
- Uspokój się, wszystko będzie dobrze. Będziesz żoną i na zawsze zostaniesz z Ashtonem – pisnęłam z podniecenia, ściskając jej rękę.

Skinęła głową z uśmiechem i nieco się rozluźniła.
Chwila moment, a już skręcaliśmy w ulicę, na której był urząd stanu cywilnego w Sydney.
Wręczyłam taksówkarzowi pieniądze, ale machnął ręką.
- Gratulację – powiedział do mojej najlepszej przyjaciółki, kiwając głową z zadowoleniem i szczerząc zęby. Przypomniał mi trochę taksówkarza z Montany, Ale nie chciałam o tym myśleć. Wciąż to tłumiłam.
Z każdym rokiem mój oddech stawał się coraz cięższy, kilka nieznanych osób stało przed budynkiem i zdawało się czekać na Less. Pośród tych ludzi rozpoznałam jej rodziców, którzy posłali spojrzenie wypełnione wyrzutem.
- Myślę, że powinnaś porozmawiać z rodzicami – powiedziałam, odsuwając się od niej.
Urząd stanu cywilnego wyglądał dość schludnie z zewnątrz. Odważyłam się szybko zajrzeć do środka i rozpoznałam wiele osób. Całkiem sporo jak na zwykłe cywilne małżeństwo, pomyślałam, składając ręce na piersi.
Z jakiegoś powodu czułam się źle, że na to patrzę.
Obróciłam się nerwowa i zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam Locke'a i dziewczynę uwieszoną na jego ramieniu. Zauważył mnie w tej samej chwili, a jego towarzyszka oderwała się od niego i udała się do Alessi i innych, a on w zbliżył się do mnie.
- Co tu robisz? – To było moje pierwsze pytanie, które zadałam bez wahania.
- Chyba to samo co ty. Uczestniczę w ślubie – powiedział z uśmiechem, a ja przewróciłam oczami.
- Nawet ich nie znasz – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Ja nie, ale moja przyjaciółka Isabelle, tak. Poznała Alessię na uniwersytecie, najwyraźniej zajęła twoje miejsce i mieszka w waszym pokoju. Sheila też powinna gdzieś tu być – wyjaśnił i poczułam, jak kłuje mnie kolejne żądło.
Zastąpiła mnie. Zostałam zastąpiona.
- Dobrze wiedzieć, dziękuję – wymamrotałam sucho, zostawiając go.
Łzy napłynęły mi do oczu, gdy pchnęłam drzwi i powoli przeciskałam się przez ludzi. Ashton stał przed ołtarzem i zdawał się prowadzić ożywioną dyskusję z pastorem. Nieco dalej Harry i Louis rozmawiali, dziko gestykulując.
Mimowolnie musiałam się uśmiechnąć, wytarłam oczy i podbiegłam do znajomej dwójki.
Oczy Harry'ego rozjaśniły się, gdy mnie zobaczył. Nawet Louis nie mógł się oprzeć rozbawionemu uśmiechowi. Obaj wstali z miejsc i podeszli do mnie, chwytając mnie po obu stronach.
- Nie wierzysz, jak ogromnie cieszymy się, że żyjesz. Czuliśmy się winni, bo cię tam przyprowadziliśmy, a ty potem zniknęłaś – skomentował Harry.
- Byliście po prostu czymś zajęci – pomachałam, tłumiąc śmiech.
Policzki obu przybrały odcień delikatnego różu, co sprawiło, że zachichotałam jeszcze bardziej. Jest mało prawdopodobne, aby rozmawiali z resztą moich starych przyjaciół, którzy wiedzieli o tym całym bałaganie z Lukiem.
- Co się stało? – zapytał Louis.
- To bardzo długa historia... Zbyt długa i zbyt skomplikowana, aby powiedzieć wam tego wieczoru, kiedy mamy wspólnie świętować i być szczęśliwy – szybko zmieniłam temat, nie chcąc ponownie tego opowiadać. Im mniej osób wiedziało o prawdzie, tym łatwiej było ich chronić.
Nagle w pomieszczeniu zrobiło się bardzo cicho, zanim usłyszałam pisk ciężkich drzwi, a następnie kroki.
Wszyscy wstali i odwrócili się w tamtą stronę, w stronę panny młodej.
Podszedł do mnie jakiś chłopak w garniturze, wciskając do ręki małe pudełko. Spojrzałam na to z dezorientacją.
- Powinnaś podać pierścionki, to prośba panny młodej. Myślę, że byłoby lepiej, gdybyś ustawiła się w nieco innym miejscu – powiedział, kiwnęłam głową.
Pocałowałam, Harry'ego i Louisa w policzek, po czym ruszyłam powoli, niezauważona do pierwszego rzędu, aż wreszcie usiadłam na krawędzi.
Less szukała mnie wzrokiem, a kiedy znalazła, skinęła głową, wtedy więc uniosłam pudełko z pierścionkami, aby zasygnalizować, że wszystko jest w porządku. Natychmiast jej mięśnie rozluźniły się i odwróciła się do Ashtona, który patrzył tylko na swoją przyszłą żonę.
Wszystko szło gładko, aż dotarliśmy do momentu przysięgi, wstałam, żeby być gotową w ciągu kilku następnych minut.
Chłopak, który wcześniej podał mi pudełko, dał mi znak, zaczęłam się ruszać, próbując wspiąć się po kilku schodach jak normalna osoba i nie myśleć o tym ile osób mnie obserwuje.
Oddychając ciężko, z adrenaliną, która płynęła w moich żyłach, otworzyłam pudełko i podałam obrączki Ashtonowi i Less, a potem zniknęłam w kącie.
Zaginęłam we własnych myślach, zrozumiałam tylko, jak mówią „Tak, chcę" wszyscy zaczęli krzyczeć i radować się z nowożeńcami, którzy właśnie wpadli w objęcia ludzi.
W tym momencie dostałam SMS'a, była gotowa.
Uśmiechając się, włożyłam telefon z powrotem do kieszeni i podeszłam do mojej najlepszej przyjaciółki, alby pogratulować jej jako jedna z pierwszych osób.


-'-

- Co my tu robimy? Liz chce do domu – Less narzekała, kiedy zasłaniałam jej oczy, żeby nic nie wiedziała.
- Poczekaj, jestem pewna, że ci się spodoba – zapewniłam ją i weszliśmy do pokoju, a za nią Ashton, Louis, Harry, Locke, Isabelle, rodzice Less i kilku innych przyjaciół.
Na razie światło było zgaszone, ale nagle zapaliło się, właśnie wtedy, zdjęłam ręce z jej twarzy i uśmiechnęłam się szeroko.
- Niespodzianka – krzyknęło kilka osób, przekręcając tubę, powodując, że w powietrzu uniosło się konfetti.
Czerwone i białe balony były naprzemiennie przymocowane do ściany, kompozycję kwiatowe stały na stolikach po bokach.
Sheila pokonała sama siebie.
Było nawet trochę miejsca na tańce, a na ścianie po drugiej stronie zbudowano duży bufet. Uśmiechając się, spojrzałam na nią.
- Naprawdę się postarałaś – poinformowałam ją.
- I przegapiłam ślub roku. Jednak myślę, że było zdecydowanie warto! Powinnaś widzieć minę Less – cieszyła się z udanej akcji.
Pojawiła się właśnie obok nas ze szklistymi oczami.
- Jesteś naprawdę szalona, nie wiem co powiedzieć. Ty to zrobiłaś? – zapytała, obejmując się ramionami. Wydawało się, że naprawdę dobrze się teraz dogadują z Sheilą, bardzo mnie to ucieszyło.
Usłyszałam szloch Less przy moim uchu i delikatnie pogłaskałem ją po plecach.
- Nie powinnaś płakać. W końcu imprezujemy, właśnie poślubiłaś miłość swojego życia i utknęłaś z nim na wieczność – zażartowałam, odrywając się od niej, mój brzuch burknął, rozpaczliwie potrzebowałam czegoś do jedzenia.
Przy bufecie ponownie spotkałam się z Locke'm, który spojrzał na mnie przepraszająco, aby pokazać mi, że nie miał na myśli tego z wcześniej, ale zignorowałam go. Złapałam swój talerz z mięsem, frytkami i sałatką. Na deser był tort weselny, który pokroić musiała nowa para małżeńska.
Głodna przeszukiwałam stole w poszukiwaniu plakietki z moim imieniem, którą w końcu znalazłam po kilku minutach.
Podczas posiłku, patrzyłam na przechodzących ludzi, którzy gratulowali Less i Ashtonowi, oraz prowadzili ożywione rozmowy z przyjaciółmi.
Nagle coś poruszyło się obok mnie i spojrzałam prosto w twarz Locke'a, który usiadł na miejscu obok, a zaraz za nim kolejne miejsce zajęła Isabelle.
Odwracając oczy, wkładam do ust ostatni kawałek mięsa. Oboje zaczęli rozmawiać o studiach, posłałam im jadowite spojrzenie.
- Czy nie bylibyście tak mili i usiedli gdzieś indziej? – zaczepiłam ich i skrzyżowałam ramiona na piersi.
- Przepraszam, ale usadzono nas tutaj – zainterweniowała Isabelle i uśmiechnęła się do mnie słodko, mimo mojego nieprzyjaznego tonu. Wywróciłam oczami.
- Elizabeth, wiem, że jesteś głęboko zraniona i wiem, jak się czujesz...
Nawet nie pozwoliłam mu skończyć.
- Nie, nic nie wiesz. Nie wiesz, jak to jest stracić kilka osób jednocześnie. Mój tata nie żyje, moja mama nie może sobie z tym poradzić i jest w szpitalu psychiatrycznym. Luke jest w śpiączce i nikt nie wie, czy się w ogóle obudzi. Moja najlepsza przyjaciółka właśnie wyszła za mąż i jedzie na miesiąc miodowy, a ja? Jestem sama. Nie mam już nikogo. Więc nie waż się mówić, że możesz zrozumieć, jak się czuję. – powiedziałam do niego, a następnie wstałam z mojego miejsca, by poszukać Less.
Nie mogłam tego dłużej znieść. Nie mogłam sobie z tym poradzić, po prostu chciałam wrócić do domu. Domu, w którym na razie nie było ludzi, którzy myśleli, że wiedzą wszystko lepiej niż ja. Po prostu schować się w łóżku, jedząc czekoladę lub pić piwo, oglądając Pamiętnik lub coś podobnego.
Moja najlepsza przyjaciółka stała razem ze swoją mamą i rozmawiała z nią, delikatnie dotknęłam jej ramienia i kiwnęłam w stronę starszej kobiety.
- Co jest? Zapytała z uśmiechem. Nie udało mi się przywołać uśmiechu na usta.
- Tak mi przykro, Less... Myślę, że wrócę już do domu. To za dużo i... przepraszam. – powiedziałam szybko, puszczając w jej stronę smutne spojrzenie, a potem przemknęłam do drzwi.
Na świeżym powietrzu zaczerpnęłam głęboko powietrze.
Potem zamknęłam oczy na kilka sekund, aby stłumić ostatnie resztki łez.
Potem zaczęłam iść ulicą. Noc była ciemna, zwykłe lampy oświetlały niewiele, widziałam tylko chłodnik i ulicę.
Wciąż myślałam o swoich słowach, które powiedziałam Locke'owi.
Nie miałam już nikogo.
I właśnie to zdawało się mnie coraz bardziej niszczyć.
Z powodu przerwy semestralnej tak naprawdę Sheila, Harry i Louis byli z pewnością poza miastem. A nie chciałam też przylgnąć do nich i być ciężarem. Nawet nasza gospodyni Carly dostała dwa tygodnie wolnego, po całym tym stresie, nie chciałam, żeby tęskniła za rodziną, z powodu mojej osoby.
Samotność rozlewała się we mnie po czubek.
Byłam zupełnie sama.
Za mną coś trzasnęło, a ja podskoczyłam i zaczęłam się bać. Moja adrenalina wzrosła i gęsia skórka pojawiła się na moim ciele. Przełknęłam ślinę i próbowałam ukryć strach, przyśpieszyłam.
Mój dom był już niedaleko, zignorowałam bolącą nogę, niemal biegnąc ostatni kawałek, tak szybko, jak tylko mogłam.
Nerwowo szperałam w torebce, szukając klucza, drżącymi dłońmi, niemal wypuściłam go kilka razy. Trochę zajęło mi uspokojenie się i trafienie w dziurkę do klucza.
Wewnątrz zamknęłam za sobą drzwi z prędkością światła i kiedy wiedziałam, że jestem bezpieczna, oparłam się o białe drewno, odetchnęłam z ulgą z małą zadyszką. Czułam się powoli jak paranoik, może powinnam poszukać dobrego terapeuty.
To był jeden z tych momentów, kiedy nieuchronnie musiałam pozwolić sobie na łzy, żeby potem poczuć się lepiej. Zsunęłam się po drzwiach, bezsilnie. Nerwy, ból, poczucie utraty kontroli w mojej głowie sprawiły, że płakałam.
Wiele razy wcześniej, podczas takiego napadu potrzebowałam kilka minut, żeby się uspokoić, ale tym razem było trudno – nie mogłam przestać.
DIMITRI
Z nieprzyjemnym uczuciem w górnej części ciała opuściłem przyjęcie weselne, aby jak najszybciej dotrzeć do domu Elizabeth.
Miała rację.
Właściwie nie wiedziałem, jak to jest być całkowicie sam. W żadnym wypadku nie wolno było pozostawiać takiej osoby, która obwiniała się za wszystko, samej. To był największy błąd, jaki mógł popełnić dobry przyjaciel. Zauważyłem, że woła o pomoc.
Zauważyłem ciemny dom, otworzyłem furtkę i przeszedłem krótką ścieżką do drzwi.
Dokładnie, kiedy chciałem zadzwonić, usłyszałem głośny szloch, po drugiej stronie. Powoli opuściłem rękę, spoglądając smutno na ziemię pod stopami.
Odszedłem od drzwi wejściowych, jeszcze raz obejrzałem posiadłość, później wspiąłem się na nieco większą bramę ogrodową i dostałem się na taras. Luke powiedział mi o niej nie wiele, ale wspomniał coś, że zwykle zapominała zamknąć drzwi na tarasie. Od długiego, czasu wiedziałem, że ją kocha. Po prostu nie chciał tego przyznać, a na swój sposób było już za późno.
Cicho prześlizgnąłem się przez drzwi tarasowe, które tak naprawdę nie były zamknięte i wszedłem przez kolejne drzwi prowadzące na korytarz.
Liz siedziała na podłodze, płacząc, przypominając kupę nędzy, nawet się nie wzdrygnęła, kiedy usiadłem obok niej i objąłem ramieniem.
Zamiast tego oparła głowę na moim ramieniu, głośno szlochając.
- Nie wiem... nie wiem, co dalej robić, nie potrafię ruszyć dalej. – zawołała gorzko. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, przełknęłam ślinę, a także powstrzymywałem łzy, bo musiałem być silny, dla nas obu.
- Lizzie... - zacząłem, gładząc ją po plecach.
- Kocham go – odetchnęła, nasze oczy na chwilę się spotkały. Cienie były wyraźnie widoczne nawet w ciemności, wyglądała, aby przez długi czas nic nie robiła i pozwalała, by jej żal wzrastał.
- Znam miłość, wiem – wyszeptałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro