4 rozdział
Promienie słońca powoli wkradały się przez moje zasłony, łaskotały mnie w nos. Zmęczona przeciągnęłam się i spróbowałam wydostać z łóżka, początkowo bezskutecznie.
Niebo było bezchmurne, z uśmiechem na twarzy otworzyłam drzwi balkonu i oparłam się o balustradę. Przy tak dobrej pogodzie miałam też znacznie lepszy humor. W moim pokoju otworzyły się drzwi, tata trzymał w rękach tacę.
Śniadanie do łóżka?
Okej, coś musi być na rzeczy.
Zaciekawiona ruszyłam z powrotem do pokoju, aby rzucić się na łóżko i obserwować ojca. – Dzień dobry słoneczko. – Uśmiechnął się.
Ten ton.
On na pewno potrzebuje czegoś ode mnie. Rzuciłam okiem na jedzenie, na talerzu leżały naleśniki z syropem klonowym. Do tego filiżanka Cappuccino, a nawet dodatkowy cukier i mleko. Tak naprawdę brakowało tylko bukietu kwiatów.
- Hmm, czym na to wszystko zasłużyłam? – zapytałam unosząc brwi.
- Tak po prostu. Czy tata nie może czasem zrobić przyjemności swojej córce? - Odpowiedź brzmiała bardziej jak pytanie; moje brwi ściągnęłam do środka, gdy tata wręczył mi tacę. Potem posłałam w jego stronę spojrzenie „Nie – mów – że – jesteś – poważny". Po jego wypowiedzi i szerokim uśmiechu, mogłam poznać, że naprawdę czegoś chciał.
- Tato, co chciałbyś ode mnie? – wyrwało mi się.
Nienawidziłam rozmowy owijanej w bawełnę.
- Chciałabyś jeszcze raz przemyśleć sprawę z łucznictwem, a potem spróbować? Naprawdę byłaby wielka szkoda wyrzucić taki talent – poinformował mnie, a ja wywróciłam oczami.
Dlaczego ja to przeczuwałam?
Okej, najwyższy czas wyciągnąć bombę z wczoraj.
- Szczerze mówiąc... Zrobiłam to wczoraj tato. – Wyjaśniłam mu złapana i splotłam palce by chwile później nimi strzelić.
- C-Co? – zaciął się wyraźnie zdezorientowany.
Uśmiech wkradł się na moje usta. – Wczoraj wieczorem poszłam do lasu i strzelałam. – Zmieszanie zmieniło się w radość, tata spojrzał na mnie z uśmiechem; na pewno się tego nie spodziewał.
- I jak było? – Chciał wiedzieć.
Właśnie gdy zadał pytanie drzwi od mojego pokoju otworzyły się i dołączyła do nas mama.
- Dean, odrywasz swoją córkę od jedzenia, a nie chciałabym żeby spóźniła się do szkoły. – Nam obu posłała surowe spojrzenie, moje oczy szukały na ścianie zegara. Cholera, jest nieco po w pół do ósmej. Jednym susem wyskoczyłam z łóżka, prawie potykając się o mojego psa.
- Przepraszam, Socke – syknęłam i w rekordowym czasie zebrałam razem do kupy moje rzeczy. Po drodze do łazienki wyszłam jak tata krzyczy – I co teraz z twoim śniadaniem?
- Zjem w szkole! – odpowiedziałam szybko i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Jak na złość, nie mogłam sobie dziś poradzić z włosami. Po chwili próbowałam je chociaż jakoś wygładzić, żeby nie rzucały się w oczy. Tata zapukał do drzwi.
- Mam cię podwieźć? Pójdziesz, czy to będzie jednak za późno?
Za próbą założenia poważnej maski, krył się mały uśmiech.
Nadusiłam klamkę do drzwi podczas ostatniego spojrzenia w lustro. – Dzięki tato.
Mrugnął w moją stronę znów się śmiejąc i dając mi mały pocałunek w skroń.
- Cieszę się, że znów strzelasz z łuku.
Ten gest przywrócił mój delikatny uśmiech.
Nasze brązowe Volvo jak zawsze było zaparkowane w garażu. Szkolny plecak rzuciłam pod nogi przy siedzeniu pasażera, na które później opadłam. W radio leciało kilka dziwnych piosenek, które słuchałam jednym uchem wpatrując się w widok za oknem. Zabrzmiały pierwsze dźwięki Smells like Teen Spirit mojego ulubionego zespołu – Nirvana, odwróciłam się by pokrętłem zgłośnić muzykę. Tata z westchnieniem wywrócił oczami, co zauważyłam kątem oka, on nigdy nie lubił tej piosenki.
Kiedy znalazłam się w szkole, spotkałam opuszczony dziedziniec.
Bez wahania pożegnałam się z tatą i pobiegłam do wejściowych drzwi.
Wewnątrz rozejrzałam się niepewnie. Gdzie właściwie miałam teraz lekcję? Kiedy chciałam otworzyć torbę, zdałam sobie sprawę z szokującego faktu, ona wciąż leżała w nogach, w samochodzie.
Płaską dłonią uderzyłam się w czoło; w mojej prawej kieszeni spodni przez ten gwałtowny ruch zabrzęczało kilka monet. To czego teraz potrzebowałam to kawa na uspokojenie, by następnie udać się do sekretariatu i zapytać o numer sali, nawet jeśli to będzie więcej niż tylko niezręczne.
Ciepłe Cappuccino ogrzewało moje gardło, gdy wspinałam się na górę po schodach. Mój wzrok wpatrzony był w stopnie, ostatnie czego by mi dzisiaj brakowało, to upadek na nich.
Kiedy chciałam skręcić kierunku sekretariatu, uderzyłam z kolei w coś twardego i zaznajomiłam się z podłogą. Klnąc pod nosem spojrzałam po sobie i szczęśliwie odkryłam brak plamy po kawie. Uspokojona odetchnęłam, przyglądając się osobie naprzeciwko.
Na bluzce Luke'a odznaczała się wyraźna ogromna plama. Rumieniec wskoczył na moją twarz, szybko się podniosłam. – Nie możesz uważać? Zrujnowałaś mój T-shirt, Reed. – Spojrzał na mnie błyszczącymi oczami.
- Oh Boże, umrzesz teraz? Mam nadzieję, że tak, tak byłoby dla wszystkich najlepiej, Hemmings – mruknęłam.
Z dezaprobatą spojrzał głęboko w moje oczy, zanim wysoki chłopak wyrósł przede mną. Przełykając, starałam się unikać jego wzroku, to było naprawdę przygnębiające, jaka byłam mała w porównaniu do niego.
- Jeśli uważasz, że twój frazes był zabawny, to musisz się strasznie mylić.
Z tymi słowami odwrócił się i zniknął w toalecie. Westchnęłam, pobiegłam za nim, ponieważ, gryzło mnie sumienie, a dodatkowo ciągle nie wiedziałam w której sali odbywała się lekcja. Nie miałam naprawdę pojęcia, jaki przedmiot powinniśmy mieć.
- Mam ci pomóc w czyszczeniu? To naprawdę było niezamierzone, nie jestem tak nie kreatywna. Ponieważ ja jeśli już wymyśliłabym coś o wiele lepszego, uwierz mi – powiedziałam obserwując go podczas czyszczenia czarnej bluzki.
W przybliżeniu, na wysokości klatki piersiowej odkryłam charakterystyczny znak dla Nirvany, którego wcześniej nie zauważyłam. Pod żółtą uśmiechniętą buźką była już ledwo widoczna resztka mojej kawy.
- Jak już może zauważyłaś jestem prawie gotowy. Ale dziękuje za twoją wspaniałą pomoc – zahuczał, jego głos ociekał sarkazmem.
Znów mnie zostawił, a ja jednak deptałam mu wciąż po piętach, jakoś musiałam dowiedzieć się do jakiej klasy powinnam iść, a my mieliśmy lekcję razem. To było bardzo niewłaściwe iść do sekretariatu, by zapytać o drogę.
- Czy mogłabyś przestać za mną łazić? – zapytał Luke patrząc na mnie ze złością.
Bezczelnie uśmiechając się potrząsnęłam głową idąc dalej drogą. Z podniesioną wysoko głową, a do tego sapiąc Luke otworzył drzwi do sali od sztuki. No super, teraz będę miała jeszcze obok gościa siedzieć.
- Jesteście oboje spóźnieni, jakie macie wytłumaczenie? – Padło nagle pytanie.
Nerwowo przygryzłam moją dolną wargę, w jaki sposób tak szybko znajdziemy wspólne wyjaśnienie.
- Liz przewróciła się na schodach i pomogłem jej – odpowiedział Luke za nas oboje i zajął swoje miejsce. Skinęłam i potarłam z bólem na twarzy kostkę.
Nauczycielka pozwoliła mi usiąść.
- Myślałam, że jesteśmy raczej jak wrogowie? Skąd taka zmiana nastawienia? – szturchnęłam go i zajrzałam znów prosto w jego lodowo-niebieskie oczy. Luke wzruszył tylko ramionami i odwrócił się do swojej kartki, na której zaczynał rysunek; wtedy znów przypomniałam sobie, że oczywiście logicznie jeśli zapomniałam torby to i pozostawałam bez piórnika. Gwiżdżąc położyłam przed sobą papier wygładzając go.
Zauważyłam, że Luke gapi się w moją stronę – Co ty do diabła robisz?
Przeciągnęłam językiem po moich ustach. – Zapomniałam mojej torby z samochodu ojca.
Spojrzenie Luke'a prawdopodobnie nigdy nie zapomnę.
Mój sąsiad z ławki wydał z siebie zirytowany dźwięk, a potem wcisnął mi ołówek położył gumkę i swoją linijkę na środku stołu. Spojrzałam na niego z wdzięcznością, ale on już odwrócił wzrok z powrotem na rysunek. W całym pomieszczeniu była jakaś dziwnie napięta atmosfera, absolutnie nie miałam pojęcia dlaczego. Właśnie gdy chciałam przyłożyć czubek ołówka Luke'a do papieru, rozbrzmiał gong, a następnie głos pani sekretarki.
-Uwaga, ogłoszenie z sekretariatu. Proszę aby Luke Hemmings i Liza Red najszybciej jak to możliwe przyszli do dyrektora. Koniec ogłoszenia.
Ołówek prawie wypadł mi z ręki.
Oprócz tego, czułam jak dosłownie cały kolor zniknął z mojej twarzy. Gdy Luke dotknął mnie w ramię, skrzywiłam się. – Wstawaj, powinniśmy iść, a może po prostu będziesz spała?
Z błyszczącymi oczami podniosłam się i wpatrywałam się w niego tępo. Cała klasa śledziła nasze ruchy, tak jakbyśmy byli jakimiś przestępcami. Przerażona ruszyłam za Lukiem do drzwi.
Na zewnątrz poczułam na sobie jego zdenerwowany wzrok – Musimy tam iść, ponieważ przez ciebie za późno przyszliśmy.
Oburzona zatrzymałam się. – Um , przepraszam, gdybyś ty tam nie stał, nie byłoby tego całego bałaganu.
Wkurzona minęłam go i odwróciłam się by pobiec.
Za moimi plecami rozległ się śmiech. – Do sekretariatu pójdziesz tędy długo – zawstydzona odwróciłam się na pięcie w stronę śmiejącego się chłopaka.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne – huknęłam na niego.
Ciemno brązowe drzwi stały otworem, zakłopotana weszłam. Sekretarka spojrzała na nas najpierw dziwnie, a potem wskazała jeszcze inne drzwi, które zapewne prowadziły do dyrektora. Nerwowa zapukałam cicho, Luke rzucił w moją wymowne spojrzenie.
Dyrektorka krzyknęła tylko – Wejść. – Otworzyłam drzwi. Zerknęła na mnie przyjaźnie.
- Witam Lizo, Luke. Usiądźcie proszę, muszę coś z wami wyjaśnić – poprosiła uprzejmie.
W moim gardle powstała gula, którą ledwo mogłam przełknąć. Nieśmiało usiadłam na jednym z krzeseł, mój towarzysz zrobił to samo. W napięciu nadstawiłam uszy i słuchałam, co pani ma nam do powiedzenia.
- Liza, chodzi o twoje korepetycje – powiedziała krótko i wypuściłam powietrze, gromadzone w płucach.
- Ale co Luke ma z tym wspólnego? – pytałam.
- Jest najlepszym uczniem z matematyki, dlatego wyznaczyłam go jako twojego korepetytora – wyjaśniła nam i prawie zakrztusiłam się własną śliną. Następnie moja szczęka opadła. Obok mnie Luke wziął gwałtowny wdech, na pewno nie czuje się inaczej niż ja.
- Czy to jakiś problem? – zerknęła na nas dyrektorka, ale tym razem zdumiona naszą reakcją.
- Tak! – odpowiedzieliśmy jednocześnie. Spojrzałam na niego próbując sobie wyobrazić, jak uczy mnie matematyki. Na moim ciele pojawiła się gęsia skórka i musiałam się wzdrygnąć.
Gdy zauważyliśmy spojrzenie dyrektorki, można było wyraźnie zauważyć jej zrozpaczony oddech. – Myśleliśmy oczywiście... To żaden problem... – wyjąkałam, a wtedy Luke kopnął mnie w piszczel. Wykrzywiłam twarz w bólu, ale zaraz potem przybrałam normalny wyraz.
- Dobrze, korepetycje tak jak ustaliłam z rodzicami będą odbywać się dwa razy w tygodniu. Reszta zależy od was. Możecie wrócić na swoją lekcję – rozkazała pani, a ja najchętniej zapadłabym się pod ziemie.
Tak szybko jak drzwi zamknęły się za nami i zostawiliśmy za sobą sekretariat, Luke przycisnął mnie do ściany. Opierał swoje ręce, tuż przy mojej głowie, o ścianę, w moim brzuchu wszystko nieuchronnie zaczęło mrowieć. – Co ci właściwie strzeliło? Myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty, niż dawać korepetycje z matmy takiej małej głupiej kozie? – opieprzył mnie.
Prawie roześmiałam się głośno, ale udało mi się to powstrzymać.
- A ty poważnie myślisz, że nie mam nic lepszego do roboty niż, odbywanie korepetycji z aroganckim dupkiem? – odpowiedziałam próbując się od niego uwolnić, niestety bez skutku.
Roześmiał się swoim szorstkim śmiechem, czułam jego oddech na mojej twarzy. Potem puścił mnie i ruszył w drogę powrotną do klasy.
- Dzisiaj po szkole jest twoja pierwsza lekcja. Przygotuj się do tego psychicznie – krzyknął, kiedy po raz kolejny odwrócił się w moją stronę.
A potem poczułam znów gęsią skórkę na całym moim ciele, przełknęłam ciężko i próbowałam zignorować uczucie w moim żołądku.
-'-
Szkolny dźwięk wyrwał mnie z moich głębokich rozmyślań.
Posłusznie czekałam, aż większa część klasy wyjdzie z sali. Less przytuliła mnie na pożegnanie, mój wzrok prześlizgnął się do Luke'a i Ashtona, którzy ignorowali się wzajemnie. Zaskoczona spojrzałam na moją nową koleżankę, a ona wzruszyła tylko ramionami. – Pokłócili się, a Ash nie chce mi powiedzieć, o co chodzi. – Skinęłam tylko, a potem obrałam drogę do szafki.
Luke podszedł do mnie powoli, ale pewnie.
Zamek został szybko otwarty i kawałek papieru poleciał w moją stronę. Zaskoczona położyłam moje książki na półkę, a potem pochyliłam się by podnieść kawałek papieru i otworzyć go.
Widzę cię.
Uderzenia mojego serca natychmiast przyśpieszyły. Na miejscu odwróciłam się szukając obszaru, gdzie stojąca osoby mogłaby mnie zobaczyć i obserwować. Przerażona złożyłam kartkę powrotem. Ktoś dotknął mojego ramienia, co sprawiło, że zszokowana odwróciłam się szybko.
- Luke, jeśli jeszcze raz mnie przestraszysz, zrobię jajecznicę z twoich klejnotów – syknęłam i spróbowałam uspokoić nieco swój oddech.
Chłopak zignorował zniewagę i zamiast tego przyglądał się karteczce, którą nadal trzymałam w mojej prawej ręce. Szybko schowałam ją do mojej kieszeni i zamknęłam szafkę. – Idziemy? – zapytał i spojrzał na mnie badawczo. W odpowiedzi kiwnęłam tylko.
Razem spacerowaliśmy przez korytarz. – Idziemy do ciebie. – Zadecydował nad moją głową, nie miałam szansy żeby protestować. Celem naszej przechadzki był parking dla motocykli, nie miałam pojęcia, że jakiś ma.
- Motocykl jest mój i jest dla mnie wszystkim – szepnął tak cicho, że prawie go nie usłyszałam. Luke schował swoją torbę pod siedzenie. Potem podał mi kask, który trochę niezdarnie umieściłam na swojej głowie.
Nawet wspinaczka nie była dla mnie łatwa, bo Luke zajmował już miejsce w prawie całej okazałości – Liz. Musisz się mocno mnie trzymać, podczas jazdy. Nic innego – westchnął.
Wahając się położyłam swoje ramiona na jego brzuchu, taka pozycja była bardziej niż nieprzyjemna.
Jazda nie trwała długo, zatrzymał się pod moim domem. Luke wyłączył motocykl, wyciągając swoją torbę z małej szczeliny pod siedzeniem i podążył za mną do tylnich drzwi domu. Jego oczy rozszerzyły się.
- Chcesz coś do picia? – zapytałam starając się poniekąd brzmieć mile.
- Nie dzięki, odpuśćmy sobie miłe początki. W końcu zaplanowałem coś innego na dziś – padła dość prosta odpowiedź.
- Dobra, chciałam być tylko miła – burknęłam nadeptując schody prowadzące do mojego pokoju.
Po za tym w całym domu było cichutko, wydawało się, że moi rodzice mieli dziś coś do zrobienia. Możliwe, że tata wyszedł z Socke, a mama poszła na zakupy, nie miałam pojęcia. Wypadałoby też później podziękować tacie, bo umieścił moje rzeczy, które pozostawiłam w jego samochodzie, na łóżku, zanim wyszedł.
- Okej, powiedz czego nie rozumiesz, bo na pewno nie wszystko? I proszę nie mów teraz wszystko – zaczął Luke i usiadł obok mnie przy biurku.
- Nie mam problemów z matematyką, moi rodzice sądzą tylko, że powinnam pogłębić materiał, ponieważ trafia mi się kilka podstawowych błędów – mruknęłam niechętnie czując się trochę głupio. Zupełnie nie pastowało mi to, że to właśnie on był moim korepetytorem; z pewnością w środku śmieje się z mojego braku wiedzy.
- W takim razie będziemy musieli nadrobić od samego początku. Jeden raz? – chciał wiedzieć.
Rzuciłam w jego stronę spojrzenie „Robisz – ze – mnie – głupka". Dokładnie w tym schemacie minęła reszta popołudnia. Kiedy w końcu dotarliśmy do korzeni równań funkcji, zdałam sobie sprawę, że dokładnie w tym miejscu mam jeszcze duże problemy. W dziewiątej klasie było jasne, że było trzeba więcej robić dla szkoły, ale to nie jest też proste, gdy cały czas się przeprowadzasz.
- Dobrze, teraz wiem, gdzie najlepiej zacząć, a...
Luke przerwał, przez swój dzwoniący telefon.
Ręką pokazał mi, żebym nic nie mówiła. Szybko wstał i odszedł kawałek dalej. Mimo to mogłam usłyszeć wyraźnie jego głos. Zaciekawiona nadstawiłam uszy.
LUKE
- Halo? – zameldowałem się i czekałem, aż głos mojego brata zabrzmi w moich uszach.
- Lucasie Robercie Hemmigns, gdzie jesteś? Tutaj jest piekło, wracaj natychmiast do domu! Mama znalazła serce królika przybite do drzwi z karteczką, na której było: Mówiłem wam, będziecie tego żałować. A to był dopiero początek. Jimmy z pewnością coś zrobi. Rodzice cały czas zadają pytania, potrzebuje twojej pomocy.
- Benny, nienawidzę kiedy nazywasz mnie Lucas. Wszystko w porządku, zaraz będę w drodze, zwódź jeszcze ich trochę – poprosiłem przecierając oczy, ponieważ te zaczęły mnie palić.
- Dzięki Luke.
- Poradzimy sobie z tym jakoś – powiedziałem starając się brzmieć uspokajająco. Słychać było tylko energiczny wdech, a później połączenie zostało przerwane.
Szybko ruszyłem powrotem do pokoju Liz. Na dole usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi.
- Liza, jestem w domu – zaszczebiotał wesoły głos pełen entuzjazmu.
To z pewnością była jej matka. Na schodach rozległy się kroki. Liz przyłączyła się do mnie chcąc wepchnąć mnie powrotem do swojego pokoju, jednak jej mama była szybsza.
- Elizabeth, kochanie. Nie wiedziałam, że ktoś cię odwiedzi – zaczęła i potrząsnęła moją dłoń, podczas gdy jej córka rzuciła puste spojrzenie.
- Ja też nie. Luke jest moim korepetytorem. I mamo, proszę nie nazywaj mnie Elisabeth, wiesz że nienawidzę tego imienia. – mruknęła zdenerwowana do mamy i wywróciła oczami.
Jakoś znałem ten rozdaj dyskusji o imię. Moi rodzice znowu zaczęli nazywać mnie Lucas zamiast Luke - jestem Melissa – powiedziała przyjaźnie i uśmiechnęła się do mnie. Grzecznie skinąłem głową i odwróciłem się do Liz.
- Mój brat potrzebuje właśnie pomocy, dlatego teraz muszę już iść do domu. Następny termin korepetycji ustalimy jutro w szkole – powiedziałem tylko, a Liz wzruszyła ramionami.
Szybkimi ruchami zabrałem swoją torbę z pokoju.
- Liza, będziesz tak dobra i odprowadzisz go do drzwi? – wtedy dziewczyna znów wywróciła tylko oczami i wskazała na mnie.
Na dole zatrzymała mnie jeszcze przy drzwiach – Do jutra, Lucas.
Na jej ustach namalował się wielki uśmiech, to było kłopotliwe, że znała moje prawdziwe imię, ale to sprawiało, że byłem zły ponieważ ona musiała podsłuchiwać moją rozmowę z Bennym.
- Do zobaczenia, Elizabeth.
Mrugnąłem do niej prowokacyjnie. Nie czekając na żadną reakcję odwróciłem się do niej plecami i podszedłem prosto do mojego motocykla.
Kiedy na niego patrzyłem, codziennie myślałem, że byłbym gotów go sprzedać, aby spłacić dług Benny'ego. Ale nikt nie był zainteresowany tym bardziej takim starym modelem. Westchnąłem i odpaliłem go, zaraz po tym jak schowałem moją torbę.
W moich żyłach krążyła adrenalina.
Jak Jimmy mógł wprowadzić moją rodzinę w to całe gówno? Tu chodziło tutaj tylko o mnie, mojego brata i jego. Kiedy myślałem o jego następnym kroku, który mógłby doprowadzić mnie i moją rodzinę na skraj rozpaczy, robiło mi się nie dobrze. Może powinienem się zgodzić...
Ale nie mogłem zabić człowieka? I do tego Liz! Chociaż nie było by mi jakoś naprawdę przykro, ale ona na to absolutnie nie zasługuje. Muszę nad tą całą sprawą ponownie się zastanowić, mimo wszystko to decyzja: Benny i ja, albo ona. Cała sytuacja wydawała się beznadziejna.
W drodze do domu, zastanawiałem się jakie usprawiedliwienie przekazać, by zamknąć sprawę z sercem królika i listem.
-'-
Benny naprawdę nie przesadzał, gdy mówił iż w domu rozpętało się piekło. Mama była w fazie szoku, a tata gotowy aby zadzwonić na policję.
- To naprawdę był tylko głupi żart moich przyjaciół – próbowałem przekonać tatę.
- Co to za przyjaciele? Lucas, twoja mama z tego powodu jest stanie szoku. Chciałbym, żebyś już więcej nie miał kontaktu z tymi chłopakami – skarcił.
Z Ash'em tak czy tak miałem już przechlapane, poza tym to jako wymówka nie było dobre. Z kontaktu z Jimmy tylko najchętniej bym zrezygnował. Na moim telefonie zamigotała wiadomość. Moje palce przesunęły po ekranie.
Jeśli tego nie zrobisz, wykonam to sam. Chyba, że zmieniłeś swoją decyzję?
Złapałem powietrze, przywołałem Benny'ego do siebie, aby pokazać mu, że wiadomość która nam podrzucił była właśnie od Jimmy'ego.
I wtedy wpadłem na pomysł. Pomysł, który prawdopodobnie może uratować życie Liz. Mógłbym symulować, powiedzieć mu, że ją zabiję, ale naprawdę chronić.
- Benny, powiem mu, że to zrobię.
Młodszy brat rozszerzył oczy.
- Luke, narażasz się na niebezpieczeństwo wylądowania w więzieniu, i to nie na tylko dwa lata. Jak ty chcesz to właściwie zrobić? Nie umiesz się nawet obchodzić z bronią. I dlaczego z tobą o tym dyskutuje? Jestem kompletnie przeciwko temu, nie możesz odebrać komuś życia, żeby nas ratować – syknął na mnie, między zęby wziąłem swój kolczyk.
- Nauczę go tego – za nami zabrzmiał jakiś inny głos.
Odwróciłem się i spojrzałem na Jimmy'ego stojącego w drzwiach do mojego pokoju.
- Jak tu wszedłeś? – syknąłem przesuwając Benny'ego za siebie.
- Twój tata mnie wpuścił, powiedziałem mu, że jestem twoim kolegą z klasy i zapomniałem książki z szkoły. No, no możesz to zrobić? To dobra decyzja, Hemmings – powiedział klepiąc mnie po ramieniu.
Benny patrzy na nas oboje w tą i z powrotem, przypatrywał się całej akcji niedowierzającym spojrzeniem.
- Spotkamy się jutro, wtedy ci wszystko wyjaśnię – z tymi słowami zostawił mnie i Benny'ego stojących w pokoju i zniknął zamykając nasze wejściowe drzwi.
- Dostał tego czego chciał, Lucas? – chciał wiedzieć tata.
- Tak – szepnąłem sztywno.
Jimmy właściwie uzyskał to czego chciał, ale nie spodziewał się tego, że miałem inne plany, takie które nas wszystkich wyratują nas z tej sytuacji.
1
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro