Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

25 rozdział


ELIZABETH


Mój pierwszy dzień w college'u powinien być czymś wyjątkowym.
Chciałam wstać całkowicie zrelaksowana, wziąć kojącą kąpiel, zjeść dobre śniadanie, a następnie zwiedzić kampus.
Jednak prawdopodobnie mogłabym wyrzucić te pomysły do kosza, ponieważ dzień zaczął się źle. Less i nasza współlokatorka, Sheila, walczyły przez pięć minut o kontakt, między łóżkami.
Obie chciały mieć ze sobą telefon komórkowy, ale na ścianie liczba gniazd była ograniczona do jednego. Zirytowana uniosłam oczy.
- Less tu też jest gniazdko. Nie muszę mieć ze sobą telefonu, możemy zamienić się łóżkami – mruknęłam z poranną chrypką w głosie, a następnie starłam sen z oczu.
- Liz jesteś najlepszą przyjaciółką! – wykrzyknęła radośnie, mocno mnie obejmując.
Ponieważ moje miejsce do spania było teraz pomiędzy nimi, miałam nadzieję, że nie będą rozpoczynać już sporu o każdą drobnostkę. Niestety myliłam się, bo w następnej sekundzie znalazły nowy temat.
-Dlaczego musisz przyklejać swój plakat Justina Biebera, tam, gdzie go widzę? – Sheila burknęła, pracując przy plakacie, żeby go zerwać i zrzucić na podłogę.
W oczach mojej przyjaciółki zagościł nie tyle, co szał, ale totalny gniew.
- Moglibyśmy też powiesić go w łazience, żeby mógł...
- Wystarczy – przerwałam kłótnię donośnym tonem i stanęłam między nimi, zanim rzuciły się sobie do gardeł.
- Ludzie, jesteśmy na studiach, nie w przedszkolu! Less możesz powiesić plakat nad swoim łóżkiem, to nie będzie aż tak widoczne dla Sheili – próbowałam rozstrzygnąć spół, ale dostałam tylko jadowite spojrzenie z obu stron.
- Dlaczego się wtrącasz? – syknęła moja przyjaciółka, wypuściłam powietrze.
- Dokładnie, zajmij się swoimi sprawami, to nasza sprawa i nic ci do tego – moja druga współlokatorka zgodziła się z moją przyjaciółką i to był moment, w którym posłałam krótką modlitwę do Boga.
W obronie podniosłam ręce, chwyciłam ubrania i poszłam przygotować się do łazienki.
Zdecydowałam się na szybki prysznic, ponieważ atmosfera na relaksacyjną kąpiel minęła. Gdy wróciłam do pokoju ubrana, schowałam piżamę i laczki w szafie. Plakat Justina znów był na ziemi, ale już mnie to nie obchodziło. Po prostu włożyłam buty i opuściłam pokój z bólem głowy.
Na zewnątrz na spotkanie wyszedł mi Ashton, machając do mnie ręką.
- Co tam się dzieje? – zapytał z rozbawieniem.
- Mamy jeszcze jednego współlokatora. Ona i Less, nie mogą się dogadać, jestem zaskoczona, że nie kłóciły się jeszcze o szafę – powiedziałam i zostawiłam go, ponieważ zaburczało mi w brzuchu.
Trochę mi to zajęło, zanim znalazłam stołówkę, linia bufetu była długa. Czułam się nieswojo w mojej własnej skórze, gdy wzięłam talerz i sztućce i stanęłam w kolejce.
Koszyk na chleb był prawie pusty, ale udało mi się zdążyć na świeżo upieczoną bułkę. Potem minęłam wszystkie sery i półmiski kiełbas, na których były chyba wszystkie rodzaje, aż w końcu dotarłam do jajecznicy.
Tam wzięłam dużą porcję na talerz, dostałam nawet trzy kawałki boczki.
Z pełnym talerzem odeszłam od bufetu, rozglądając się po dużym pomieszczeniu, w poszukiwaniu stolika.
Nerwowo przygryzłam wargę, kiedy nagle ktoś mnie potrącił, potknęłam się o mało, co nie całując ziemi. Na szczęście nawet moje jedzenie zostało na swoim miejscu, odwróciłam się, spotykając z dużymi, niebiesko zielonymi oczami.
- Przepraszam, to nie było zamierzone – powiedział chłopak, uśmiechając się do mnie, wtedy w jego policzkach pojawiły się dołeczki.
W moim umyśle nagle zaczęłam liczyć wszystkich facetów, którzy mieli dołeczki i ich znałam.
- Nic się nie stało – odpowiedziałam nieśmiało, czując, że moje policzki są ciepłe i czerwone. Zawstydzona spojrzałam na podłogę, wyważając talerz na rękach, ponieważ o mało co taca nie wyślizgnęła się z mojej reki.
- Jesteś na pierwszym roku, mam rację? – zapytał, przeczesując wolną ręką przez czekoladowo-brązowe loki. Nieśmiało, skinęłam głową i znów przygryzłam wargę.
- Chcesz zjeść razem? – kontynuował, podniosłam głowę, nawiązując z nim kontakt wzrokowy.
- Chętnie – uśmiechnęłam się z wahaniem.
Zaczął się śmiać i gestem kazał mi iść za sobą. Posłuchałam i usiedliśmy przy stoliku, który właśnie został zwolniony. Modląc się w duchu, aby już nic się nie stało, usiadłam obok niego i włożyłam do ust pierwszy kawałek jajecznicy.
- Przy okazji, mam na imię Harry – przedstawił się i pomyślałam, że to imię do niego pasuje. Połknęłam to, co miałam w buzi i przedstawiłam się.
- W rzeczywistości mam na imię Elizabeth, ale wolę być nazywana Liz lub Liza.
Przez chwilę jedliśmy w milczeniu, od czasu do czasu łapałam Harry'ego na uśmiechaniu się do mnie, gdy gryzł swoją bułkę posmarowaną Nutellą. Znowu moje policzki rumieniły się, robiło mi się jakoś nie dobrze, gdy na niego patrzyłam.
Uczucie mrowienia w żołądku potwierdziło niezdrowe odczucie, kiedy w końcu odchrząknęłam.
- Gdzie mogę dostać coś do picia? – zapytałam.
Harry nachylił się tak blisko, że poczułam jego oddech na mojej skórze i wskazał na koniec bufetów, gdzie było kilka szklanek i kubków. Można było też dostać tam kawę i sok pomarańczowy.
Podziękowałam mu delikatnie i wstałam z krzesła, na którym siedziałam.
Z trudem pokonałam studentów, aż w końcu dotarłam do celu. Byłam pewna, że kłótnie Less i Sheili dzisiaj się nie skończą, więc zdecydowałam się na mocną kawę, na szczęście ból głowy już trochę zmalał.
Kiedy wlałam trunek, dodałam cukier, mleko i odwróciłam się, by wrócić do stolika.
Przy naszym miejscu stał jeszcze inny chłopak o brązowych włosach, który stał, rozglądając się na wszystkie strony, co spowodowało, że się zatrzymałam.
Po pilnym przyjrzeniu mu się ruszyłam dalej. Harry uśmiechnął się do mnie, kiedy ponownie usiadłam przed talerzem, uważając, by nie rozlać kawy.
- To jest Liz. Liz to mój najlepszy przyjaciel, Louis.
Louis obdarzył mnie przyjaznym uśmiechem, zmusiłam się, by go odwzajemnić.
- A jak ci się podoba nasz uniwersytet? – zaczął próbować nawiązać ze mną rozmowę.
- To, co widziałam do tej pory, wydaje mi się wspaniałe – powiedziałam, czując na sobie ich wzrok.
Ostrożnie ugryzłam suchą bułkę, a następnie zjadłam kawałek boczku, który nadziałam na widelec.
Harry zaczął mówić coś o dzisiejszym meczu futbolowym, który miał miejsce na kampusie, zainteresowałam się.
Louis zauważył moje zainteresowanie i się uśmiechnął.
- Też chciałabyś przyjść? Zapraszamy – zaprosił mnie i nagle w moim sercu rozlało się ciepło.
Z radością skinęłam głową i wypiłam ostatni łyk kawy z kubka. Talerz też był pusty, czekałam, patrząc w tę i z powrotem pomiędzy nimi. Oczy Harry'ego przylgnęły do Louisa, sposób, w jaki na niego patrzył, sprawiał, że pomyślałam, że było to urocze.
- Musimy iść do sali, ale mogę ci podać numer telefonu, żebyśmy mogli się gdzieś umówić – powiedział Harry, przyciągając moją uwagę, przeszukał kieszeni, żeby wydobyć długopis i kartkę.
Napisał kilka cyfr, następnie przesunął ją do mnie, mrugnął i razem z Louisem opuścił stołówkę.
Szczęśliwa, odniosłam swój talerz i kubek powrotem, potem opuściłam pomieszczenie i ruszyłam prosto do informacji.
Ponieważ i tak byłam już na parterze, nie musiałam daleko iść; trzy kobiety siedziały na swoich krzesłach, pisząc różne rzeczy na klawiaturze, telefonując, czy rozwiązując problem.
Jedna wręczyła mi mój rozkład zajęć, przedmioty musiałam wybrać już w moim wniosku na studia, więc miałam wypełniony cały ranek, pięć dni w tygodniu, zaczynając od jutra.
Dzisiaj było wystarczająco dużo czasu, aby wszystko poznać, zwiedzić, wziąć udział we wszystkich oferowanych zajęciach i wziąć udział w lekcji próbnej lub po prostu odpocząć, jeśli ma się za sobą długą podróż.
Postanowiłam najpierw przejść się po kampusie, aby poszukać jakiegoś lasu, który byłby dobry do biegania, w końcu obiecałam to mojemu ojcu.
Gdy spacerowałam ścieżką, odkryłam boisko do piłki nożnej oraz koszykówki, ogromną łąkę ze stawem, gdzie można się przyjemnie uczyć czy odrabiać pracę domową.
Kamienista ciężka pod moimi stopami przypominała mi masaż, przez to, że miałam cienkie podeszwy.
Potem dotarłam do skaju lasu.
Moje ciało opanował przyjemny chłód i poczułam gęsią skórkę. Gdybym miała na sobie odzież sportową, już teraz dotrzymałabym obietnicy i pobiegła.
Jednak moje rzeczy zostały w pokoju, postanowiłam przejść się przez kampus z powrotem do budynku. Obok mnie przeszło wielu studentów, spoglądali na mnie z zaciekawieniem, większość biegła w kierunku hali gimnastycznej, więc założyłam, że mieli tam następną lekcję.
Na początku ich ignorowałam, ale potem postanowiłam posłać im dobroduszny uśmiech i przeszłam obok nich, aby zwiedzić resztę uniwersytetu.
-'-
Harry odpisał na SMS'a półgodziny temu, więc teraz stoję w łazience i spinam włosy w zgrabny kucyk.
W pokoju rozgrywa się kolejna kłótnia, powoli zaczęłam zastanawiać się, jak ja będę wytrzymywać z nimi cały dzień.
Tymczasem plakat, który wylądował w śmietniku, został przykryty ramką należącą do Sheili.
Gdy one nadal będą to robić, wkrótce będziemy miały opiekunów na sobie, a na pewno karę.
Skończyłam przygotowywać się, poprawiając spodnie i bluzkę, jej dłuższe końce zawiązałam na wysokości pasa w supeł.
Nagle ktoś zapukało drzwi.
- Liz? Otwieraj, dwaj przystojni faceci w drzwiach, chcą cię zobaczyć. Co zrobiłaś? – Less zapytała, a ja otworzyłam oczy.
Panika mnie otoczyła, po raz ostatni raz sprawdziłam w lustrze wygląd, a potem otworzyłam drzwi.
Louis i Harry faktycznie stali w drzwiach i czekali na mnie. Sheila i Less obserwowały sytuację z szeroko otwartymi oczami.
- Hej – powiedziałam nieśmiało, odgarniając pasmo włosów z mojej twarzy, które opadło. Louis uśmiechnął się i przytulił mnie na powitanie, a Harry zrobił to samo. Na początku byłam trochę zszokowana, ale odpowiedziałam.
- Możemy iść? – zapytał Harry z uśmiechem, a na jego policzkach znowu pojawiły się dołeczki, w których chciałam zatopić palec. Skinęłam głową i pomachałam do dwóch kłócących się, po czym zamknęłam drzwi. Droga na boisko była dość cicha, nikt nie wiedział co powiedzieć.
Zauważyłam, że Harry mruży oczy i spogląda na Louisa kątem oka, bawiąc się nerwowo rękami i udając, że wszystko jest w porządku. Czułam się zupełnie nie na miejscu między nimi, ale starałam się tego nie pokazać.
Zajęliśmy miejsce w pierwszym rzędzie, abyśmy mogli zobaczyć każdy szczegół gry. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam zbyt wiele o piłce nożnej, więc drapałam swój lakier od paznokci, słuchając rozmowy w tle.
- Idę po hot doga, chcecie coś? – powiedział nagle Harry.
Potrząsnęliśmy głowami, a Harry odsunął się, nie mówiąc ani słowa. Spojrzenie Louisa utkwiło w chłopcu o brązowych włosach, dopóki nie zniknął za rogiem.
Wciąż nie mogłam pojąć, że uniwersytet ma naprawdę takie coś jak stoisko z hot dogami.
Nieprzyjemna cisza zawisła między nami, odchrząknęłam.
- Jakoś tak czuje, że wolelibyście być sami, prawda? – zapytałam, patrząc niepewnie na Louisa, który teraz odwrócił głowę, by spojrzeć mi w oczy.
Niebiesko-szare oczy wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogłyby zaatakować moją duszę.
- Co przez to rozumiesz? – zapytał zdezorientowany, unosząc brwi.
- To, że tak na siebie patrzycie i ta cisza — wymamrotałam z wahaniem.
- To nic nie znaczy, Harry i ja jesteśmy tylko najlepszymi przyjaciółmi – powiedział zimno, krzyżując ręce na piersi, zginając nogi i opierając się o nie.
- Takie coś możesz opowiadać swojej babci. Z własnego doświadczenia wiem, co nieco – zastanawiałam się, odbierając od Lou zakłopotane spojrzenie.
- Naprawdę tak myślisz? – zapytał.
W jego oczach była nadzieja, ledwo mogłam się powstrzymać, żeby nie pisnąć. Harry ponownie dołączył do nas i usiadł między mną a Louisem, ponieważ zrobiłam mu miejsce.
Tymczasem gra się zaczęła i obserwowałam uważnie co dzieje się między moimi nowymi znajomymi.
Kiedy Harry odgryzł kawałek, Louis spojrzał na mnie, nie był entuzjastycznie nastawiony do moich działań.
Wzruszyłam ramionami, a potem zobaczyłam ogromnego pająka obok mnie. Jedynym powodem, dla którego nie krzyczałam, było to, że około 200 osób siedziało tu i oglądało mecz piłki nożnej.
Wstrzymując oddech, przysunęłam się do Harry'ego.
- Co się dzieje? – zapytał, a jego zielone oczy przyglądały mi się badawczo.
- Siedzi tam gruby pająk.
Zaśmiał się tylko z tego i ponownie skupił się na grze.
- Zmarzłem trochę – usłyszałam głos Louisa, a potem coś obok mnie ruszyło się i zauważyłam ramie Harry'ego na jego ramieniu. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że i ja marznę, potarłam ręce.
W listopadzie było zimno w Sydney, a tutaj jeszcze bardziej.
Harry ujął dłoń Louisa i uniósł do góry.
Lou uśmiechnął się do niego, a jego oczy jakby rozbłysnęły reflektorami oświetlającymi boisko.
Tym razem prawie uroniłam łzę.
- Liz, płaczesz?
Szybko przetarłam oczy, starając się tego nie pokazać.
- Nie, po prostu cos sobie przypomniałam – odpowiedziałam.
Gesty między nimi przypominały mi Luke'a, moje serce bolało niesamowicie. Nienawidziłam być od niego oddalona. Chciałabym móc uderzyć samą siebie, że znów o nim myślę.
Przez cały czas dobrze udawało mi się od tego uciec a teraz...
- Możesz powiedzieć swojej babci – powiedział Louis, mrugając do mnie.
Wtedy tama została przerwana i po raz pierwszy powiedziałam komuś o moich zmartwieniach, wszystko, od samego początku, w tym wszystkie szczegóły.
Nie obchodziło mnie, że znam Harry'ego i Louisa, dopiero od dzisiejszego ranka, musiałam porozmawiać z kimś o problemach.
Tak więc normalna gra w piłkę nożną przerodziła w się w rozpaczliwą dyskusję, z dwoma homoseksualnymi chłopcami, którzy kochali się nawzajem i po prostu nie chcieli się do tego przyznać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro